wtorek, 25 lutego 2020

Wszystko co chcielibyście wiedzieć o procesach o czary, lecz baliście się zapytać, cz. 3.




Przed nami ostatnia część historii związana z procesami o czary z terenów Wielkopolski Wschodniej. W toku obydwu cyklów („Wschodniowielkopolskie polowanie na czarownice”, „Wszystko co chcielibyście wiedzieć…”) przedstawialiśmy spawy zaczerpnięte z różnych części regionu: Krajny, Pałuk, Praszki na Ziemi Wieluńskiej, Kleczewa,  Gorzuchowa, Kalisza, i innych. Co się zaś tyczy procesów odbywających się w ostatnim z wymienionych miast: nie będziemy ich tutaj przytaczać, bowiem materiały ich dotyczące zostały już opisane serii „Wielkopoloskie polowanie….”. Tymczasem w pierwszej kolejności skupmy się na historiach zaczerpniętych z akt sądowych Koźmina Wielkopolskiego.






Pierwszy znany nam źródłowo proces o czary, który toczył się w Koźminie Wielkim i dotyczył mieszkańców tego miasta, przeprowadzony został w 1628 r., kiedy to 30 września sąd radziecki wraz z sądem wójtowskim oraz wszyscy cechmistrzowie, czyli tzw. sąd gajony, zajęli się sprawą mieszczki Ruchowej. Została ona bowiem powołana przez inną kobietę, Annę Guślarkę, córkę Jana Dwornika z Lipowca (wieś należąca do dóbr koźmińskich). Anna została spalona na stosie we wsi Wiśniewo (koło Łekna),wcześniej zaś sądzona była przez sąd z miasteczka Łekna (obecnie wieś w gminie Wągrowiec). Pytana była w trakcie tortur m.in. o wspólniczki, „z którymi brzydkich zabobonów z przeklętemi szatany zażywała”. Wymieniła nazwiska kilku kobiet, a wśród nich Ruchową z Koźmina, (…) z którym – a także innymi czarownicami – bywała na Łysej Górze. Władze miejskie Koźmina Wielkiego dowiedziały się o tym powołaniu z pisma od rady miejskiej Łekna. Członkowie sądu gajonego zapoznali się z przysłanymi im z Łekna zeznaniami Guślarki, a wziąwszy pod uwagę, że Ruchowa już przed sześciu laty była powołana przez sądzoną za czary kobietę (podczas procesu w Bułakowie w 1621 r., gdzie sądzono widocznie kilka kobiet), która jednak odwołała ją przed pójściem na stos, postanowili wezwać ją i przesłuchać. Kobieta pojawiła się przed obliczem sądu w obecności męża. Zapytano ją, czy znała powołującą ją Annę Guślarkę, a także odczytano odpowiednie fragmenty jej zeznań. Ruchowa zaprzeczyła, aby znała Guślarkę, a tym bardziej aby posiadała jakiegoś diabła. Sędziowie postanowili, aby w związku z nieprzyznaniem się do zarzucanych czynów natychmiast oddać ją na tortury16. Zostali jednak „uproszeni, aby sprawa ta criminalis beła do prokuratora oddana do trzeciego dnia”.
Po trzech dniach doszło do kolejnego posiedzenia sądu. Pojawił się przed nim Stanisław Janasik, mieszczanin z Kobylina, który Ruchową bronił. Niestety opisujący ten proces w monografi i miasta proboszcz koźmiński Stanisław Łukomski nie podał, kim był ów Janasik, czy członkiem rodziny, czy też może wynajętym prawnikiem. Nie wiemy, jakich argumentów używał, w każdym razie jego wystąpienie odniosło skutek, sąd bowiem zdecydował oddać sprawę do rozstrzygnięcia właścicielowi miasta, wojewodzie inowrocławskiemu Stanisławowi Przyjemskiemu (zm. 1642). Wojewoda Przyjemski, zapoznawszy się ze sprawą, postanowił, że tym razem sprawa ma zostać umorzona, jednak pod warunkiem, że sześciu „dobrze osiadłych” mieszczan zaręczy słowem i majątkiem, iż gdyby w przyszłości Ruchowa ponownie została oskarżona o bycie czarownicą, dostarczą ją przed oblicze sądu. Ruchowa te poręczenia przedstawiła sądowi i uszła z życiem[1].




Kolejny przytaczany przez nas proces miał miejsce w 1632 r., kiedy to Dorota Bartkowa została oskarżona przez Grzegorza Suchora, oraz jego żonę o uczynienie im szkód przez „podlanie” ich domu[2]. Kobieta mimo iż wypierała się zarzucanych jej czynów została uwięziona, na co wpływ miał uparty nacisk samego Suchory. Mężczyzna miał ponoć wykazywać się wyjątkową determinacją, aby udowodnić kobiecie winę. Czyżby powodem był jakiś zatarg pomiędzy nimi? Przykładowo: zgodnie z prawem wystarczyło trzykrotnie potwierdzić, iż jest się pewnym podstaw swego oskarżenia – Suchora miał to uczynić, aż czterykroć!
Zeznawać przeciwko domniemanej czarownicy miał także przyprowadzony przez oskarżyciela rzekomy świadek: Jan Wioteszka. Ten z kolei miał zarzucać Bartkowej „przechowywanie chłopca”. Autor publikacji, na którą się w tym miejscu powołuję, zaznacza że nie jest do końca pewnym co owo sformułowanie miało wówczas oznaczać. Wysnuwa jednak przypuszczenia, iż być może chodziło o zarzut utrzymywania przez Bartkową stosunków pozamałżeńskich z mężczyzną, który nie był jej mężem[3].
Kobieta na przedstawiane jej zarzuty miała ponoć odpowiedzieć: „Pamiętajże, chociażeś teraz wielki pan, niedługo będziesz podlejszy niźli ja”. Dwa tygodnie później zepsuło się 70 należących do niego skór cielęcych. Po pewnym czasie, gdy mijał Bartkową siedzącą przed domem Grzmiety, kobieta za nim splunęła. Tydzień później zapadł na jakąś dziwną chorobę i przez siedem tygodni leżał złożony niemocą, o świecie nie wiedząc. Po wysłuchaniu zeznania Wioteszki sąd zapytał go, czy chce w takim razie złożyć formalne oskarżenie przeciw Bartkowej i czy będzie wspierał Suchorę, zarzucając Bartkowej czary. Wioteszka odparł: „Nie instyguję ani stoję, na Pana Boga krzywdę moją puszczam”. Nie wsparł więc oskarżenia o czary[4].
            Przyznać trzeba, że Bartkowa jawi się tutaj jako kobieta nie tylko potrafiąca odpowiednio dobrać słowa, ale także umiejąca użyć odpowiednich argumentów, aby udowodnić swoją niewinność. Wyznała bowiem m.in. że: spluwając wcale nie miała na myśli trafić w przechodzącego wówczas mężczyznę (zatem nie był to żaden sposób rzucenia uroku); przychodzący do niej chłopiec owszem składał jej wizyt, ale tylko wyłącznie przychodząc po ubrania (zapewne nowo uszyte, bądź naprawione, albo uprane). Nawet zaprzeczyła temu, jakoby miała zakopywać pod progiem garniec z urokami, mającymi zaszkodzić małżeństwu. Stwierdziła wówczas, że na czarach sie nie zna, i musiał uczynić to ktoś mądrzejszy od niej. Twardo obstawała przy swoich wersjach wyjaśnień nawet, gdy poddawano ją torturom – co jak już wiemy, potwierdzać miało jej niewinność.
Niestety wynik procesu nie satysfakcjonował oskarżającego, który przez pewien czas usiłował dopiąć swego. Ostatecznie uległ namowom miejscowych autorytetów, którzy przekonali, go że dalsze oskarżanie osoby, na której winę nie ma dowodów jest bezcelowe. Suchora odpuścił zatem i wycofał dalsze oskarżenia. Co więcej: pokrył koszta leczenia Bartkowej, oraz zapewnił jej opiekę do czasu aż będzie w stanie opuścić miasto. Otrzymała bowiem do tego prawo od władz miasta, przez wzgląd na złą opinię jaka przez proces zaczęła ciążyć na jej osobie[5].





           
 Procesy o czary prowadzone przez wągrowieckie sądy miejskie są wzmiankowane w źródłach pisanych od 1578 r. do 1741 r. Najbardziej obszerna dokumentacja jest zachowana dla procesów odbywających się w latach 1689-1741[6]. Wg H.Hoceknbecka na przestrzeni 48 lat  [właśc. 52 – przyp. autora] z oskarżenia o czary spalono na stosach w Wągrowcu i w okolicach miasta 34 osoby, trzy wypędzono i jedną uwolniono[7]. Interesujący i zarazem wskazujący na renomę wągrowieckiego sądu ławniczego jest fakt, iż w 1728 uczestniczyć on miał w procesie domniemanych czarownic oskarżonych m.in. o śmierć Kłecko oraz Kiszkowo[8].
            Najstarszy wągrowiecki proces datowany na rok 1578 r. miał dotyczyć Apolonii Stawinczyny i jej córki, żony sukiennika Wojciecha Mazurka. Kobietom postawiono zarzut podejmowania się magicznym rzemiosłem, a w wyniku tych praktyk ucierpieć mieli przedstawiciele lokalnej społeczności. Dzięki wstawiennictwu synów starszej z kobiet, oraz ich cechmistrzów proces zakończył się ułaskawieniem każdej z nich. Musiały jednak złożyć przysięgę, że nigdy już nie wyrządzą nikomu krzywdy - w przeciwnym razie groziłaby im pewna śmierć[9].
            W 1643 r. tragiczny los groził Zofii Kończatce, która została uwieziona i oddawana brutalnemu przesłuchaniu w formie tortur. Nie jest jasnym jakie dokładnie okoliczności sprawiły, że znalazła się ona w takiej, a nie innej sytuacji. Prawdopodobnie mogło to mieć związek ze śmiercią jej pierwszego męża. Wg zeznań kobiety wynikało, iż mężczyzna na łożu śmierci miałby jej wyjawić, jakoby winę za jego stan miała ponosić Barbara Zglisewa, która mogła mu podać truciznę w maśle. Uwaga śledczych skupiła się teraz na wskazanej osobie. Początkowo dowidziawszy się o grożącym jej niebezpieczeństwie kobieta  usiłowała popełnić samobójstwo, jednakże zadane przez nią samą rany nie okazały się śmiertelne, ani zagrażające jej życiu. Mogła zatem zostać przesłuchana. Okazało się wówczas, że Barbarę łączył romans z mężem Zofii, przyznawała wówczas, iż: nie żałowała mu nie tylko swego ciała, ale i mleka oraz sera. Podkreślała jednak stanowczo, że nigdy mu żadnej trucizny nie podała[10]. Czy kobieta istotnie była niewinna, a oskarżenie wobec niej było zemstą zdradzanej żony?
Kolejnym przykładem sąsiedzkich pomówień o czary niech będzie historia Reginy Sojczyny (z 1689 r.), oskarżonej przez Baltazara (Balcera) z Żabiczyna o stosowanie czarów leczniczych, które zamiast poprawić jego kondycję - zaszkodziły bardziej. Kuriozalny wydaje się kontekst tej sprawy, bowiem z akt sprawy dowiadujemy się, że kluczową dla oskarżenia okazała się chwila gdy: kmieć zasłabł, a kobieta pospieszyła mu z pomocą i chcąc go ocucić oblała wodą. Sytuacja posłużyła jako dowód ewidentnie wskazujący na winę kobiety, która nie tylko musiała znieść sam proces, ale także wiążące się z nim tortury.  Sojczyna nie przyznała się w ich trakcie do zarzucanych jej czynów, brak też było obciążających ją dowodów – zadecydowano zatem o jej uwolnieniu[11]. Co ciekawe jej proces charakteryzuje to, iż podczas zalicza się do tych, w których nie zadawano jej standardowych pytań sugerowanych innymi procesami o czary, lecz pytano wprost o działania jakich miała się podejmować. Następnie oceniano, czy były podejrzane i sugerowały winę oskarżonej, czy też nie.
Ciekawostkę stanowić może tutaj fakt, że: w relacji kobiet oskarżonych o czary w 1708 roku, pojawiają się wzmianki, jakoby miały one spotykać się na sabatach na „łysej górze”, która to z kolei znajdować się miała na drodze z Wągrowca do Łazisk[12] . Okolice te współcześnie znane są z tzw. piramidy Łakińskiego, o której także krąży kilka osobliwych opowieści. Pisywaliśmy jednak o tym wątku w innych publikowanych przez nas materiałach.
Za jedną z najbardziej aktywnych czarownic z tamtego okresu uchodzić miała Regina Kaliska, która w trakcie przesłuchań wyjawić miała, iż czarowania nauczyć ją miała kobieta zwana Slachmanką. Ofiarować jej miała ona proszek wykonany ze spalonego koguta. Regina miała go wykorzystać w dzień procesji Bożego Ciała, wcześniej rozsypawszy go na drodze, by: „by ludzie nogi połamali”. Gdy jednak nie przyniosło to oczekiwanego efektu, uznała że nie stało się nic, gdyż „Pan Bóg nad wszystkim czuwał”[13].





Z kolei małżeńskie niesnaski uobecniają się w relacjach  z procesu z 1719 roku, który odbył się w okolicach Micharzewa. Tam też kmieć Piotr Rataj oskarżył swoją żonę Reginę o praktykowanie czarów. Mężczyzna miał oskarżać swoją połowicę o większość nieszczęść, która go dotknęła w trakcie ich pożycia. Utrzymywał, iż kobieta zwykła rzucać na niego uroki, w trakcie wybuchających pomiędzy nimi małżeńskich kłótni. Do przykładów należeć miała sytuacja, podczas której na krowę należąca do mężczyzny napadło stado wilków. Piotr przeczuwając, że za sprawą tą stać może jego żona udał się do niej i zapytał o to wprost. Wówczas niewiasta miała mu udzielić niejednoznacznej odpowiedzi, w której stwierdziła, iż losy jej duszy są już dawno przesądzone.
Jakiś czas potem podczas kolejnej sprzeczki wyjawić miała mężowi, że był u niej tajemniczy mężczyzna, który przewidział jej dwadzieścia lat życia, podczas gdy mężowi zwiastował rychłą chorobę. Niedługo potem mężczyzna zaniemógł i stało się dla niego jasnym, iż nie ma co dłużej zwlekać i ze sprawą należy udać się przed sąd. Odbył się proces, wyrokiem którego kobieta została uznana winną i skazana na śmierć przez spalenie na stosie[14].
Dokładnie w tym samym roku miał mieć miejsce proces Katarzyny Marchewczyny, który wystosował przeciwko niej wpływowy mieszczanin: Jozef Kuklas. Geneza tego oskarżenia sięgała wieloletniego konfliktu pomiędzy zarówno bohaterami tego procesu, i ich małżonkami. Katarzyna już wcześniej miał wyzwać żonę Kuklasa od czarownic (a dokładniej „od czarownicy, która miała być spalona na stosie, lecz z niego uciekła”). Lecz dopiero następne wydarzenia skłoniły mężczyznę do wniesienia sprawy przed sąd. Ponoć Marianna Kuklas miała podupaść na zdrowiu krótko po tym, jak pewnego razu spotkana przypadkowo na mieście Marchewczyna miała poprawiać jej koszulę. Pozornie nic nie znaczący gest miał sprowadzić na kobietę chorobę. Być może wpływ na to miało jeszcze jedno wydarzenie, mianowicie: innym razem Marchewczyna miała udać się do Kuklasów by targować się o świnię, lecz gdy ci nie zgodzili się na proponowaną przez nią cenę, kobieta miała rzucić urok, w wyniku którego zwierzę zachorowało. Gdy rozcięto jego ciało by poznać przyczynę śmierci zwierzęcia, okazało się że wnętrze wieprza wypełnione jest glizdami.
W niedługim czasie zachorowała w końcu pani Marianna, a gdy leżała już w łóżku zmożona chorobą, Katarzyna Marchewczyna złożyła małżeństwu kolejną wizytę, po której kobieta poczuła się jeszcze gorzej. Zgodnie ze słowami Józefa Kuklasa w trakcie tamtego spotkania oskarżona miała pochylić się nad jego żoną, i poprawiać jej posłanie. I to właśnie zostało odczytane za akt rzucenia uroku, który pogorszył zdrowie kobiety, czy też raczej pogłębienie efektu wcześniej rzuconego zaklęcia.[15] 
            Ostatnim procesem w którym wyrokować miał wągrowiecki sąd, miał miejsce w 1741 roku w Kamienicy, gdzie oskarżona o czary została Municella Skotarka. Kobieta początkowo nie przyznawała się do zarzucanych jej czynów. Przynajmniej nie w sposób w jaki oczekiwali tego od niej sędziowie. Stwierdziła że i owszem: w celu poprawieniu mleczności u bydła, podawała krowom czerwone robaczki, ale zauważała też, że nie były to czary, bowiem tego typu praktyk podejmuje się każdy. Poddano ją zatem próbie wody, której nie przeszła pomyślnie. Czekały ją zatem tortury, w których trakcie zeznała m.in.: do zaduszenia sołtysowego wołu, kradzieży hostii, uczestnictwa w sabatach, której królową miała być wg niej Anna Widowa, a przygnać miał grajek Dawid przybywający na spotkania… na świni.
 Co więcej: przyznać się miała nawet do spółkowania z własny zięciem, w czasach gdy pracował u niej jeszcze jako parobek. Wyrok sądu był jednoznaczny: biorąc pod uwagę zarówno zebrane zeznania, jak i dowody obydwie kobiety czekała śmierć na stosie[16].


 Dane z akt wągrowieckiego sądu w ujęciu statystycznym wg opracowania Marcina Moeglicha:








            Tą właśnie historią kończymy nasze rozważania dotyczące krótkiej charakterystyki, i przykładów związanych z aktami procesów o czary, mających miejsce na ziemiach naszego regionu. Rzeczpospolita była krajem w której najkrócej trwać miały tzw. „polowania na czarownice”, stosy w naszym kraju zapłonęły najpóźniej i płonęły najkrócej w porównaniu do innych krajów. W trakcie trwania naszej trzyczęściowej serii pokrótce przedstawialiśmy i wyjaśniliśmy charakterystykę polskiego sądownictwa związanego z omawianym zjawiskiem. Przedstawiając liczne przykłady zaczerpnięte  z wybranych publikacji, wykazaliśmy, iż oskarżonym mógł być każdy, bez względu na wiek, czy też status społeczny. Jak się okazało wśród powodów owych oskarżeń były także spory sąsiedzie, bądź chęć zadość uczynienia wyrządzonych sobie krzywd. Nie zawsze dany proces musiał zakończyć się skazaniem osoby postawionej przed sądem na śmierć. Autorka powyższego opracowania ma nadzieję, iż seria ta stanowi wystarczające uzupełnienie dla wcześniej publikowanego cyklu, gdzie skupiała się w nim na omawianiu i wyjaśnianiu praktyk magicznych, wymienianych na kartach sądowych dotyczących procesów o czary. 


Przypisy.



[1] J. Wijaczka, Oskarżenia i procesy o czary w Koźminie w XVII-XVIII wieku, [w:] Roczniki Historyczne, t. 82, 2006, s. 200-201.
[2] Tamże, s. 201.
[3] Zob. tamże.
[4] Tamże, s. 201.
[5] Zob. Tamże.
[6] M. Moeglich, Procesy o czary przed sądem miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:] Wangrovieciana, t. III, 2016.
[7] Tamże, s. 47.
[8] Zob. s. 71.
[9] Zob. tamże.
[10] Zob.tamże, s. 50.
[11] Zob. tamże, s. 51.
[12] Zob. tamże, s. 58.
[13] Tamże.
[14] Zob. tamże, s. 64.
[15] Zob. tamże, s. 65.
[16] Tamże, s. 76.


Bibliografia.


1.  Moeglich Marcin, Procesy o czary przed sądem miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:] Wangrovieciana, t. III, 2016.
2.  Wijaczka Jacek, Oskarżenia i procesy o czary w Koźminie w XVII-XVIII wieku, [w:] Roczniki Historyczne, t. 82, 2006

  
Źródło ilustracji. 


Moeglich Marcin, Procesy o czary przed sądem miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:] Wangrovieciana, t. III, 2016.