Długa i trudna droga do wspólnego szczęścia.
"Poranek ślubny" - F. Bacon (1898).
W niektórych rodzinach traktowana własną krew rodową
jak swego rodzaju klejnot, którego czystość, poprzez małżeństwa zawierane w
arystokratycznym czy choćby szlacheckim, ziemiańskim środowisku, chroniono tak
jak tradycję rodzinną, choć skutki były fatalne [1].
W myśl powyższej zasady przykładano
zatem niezwykłą dbałość przy kojarzeniu związków małżeńskich pomiędzy
poszczególnymi potomkami wielkich rodów.
Podstawowe
prawo, którym kierowano się przy doborze przyszłych małżonków, zakładało, aby
obydwoje z nich byli sobie równi urodzeniem, czyli wywodzili się z rodzin
zajmujących podobne stanowisko w hierarchii społecznej. Zasada ta obowiązywała
we wszystkich dawnych warstwach społecznych, nawet wśród chłopstwa, gdzie
niedopuszczalnym było: aby syn bądź córka zamożniejszych gospodarzy zawarli
związek małżeński z kimś urodzonym w biedniejszej rodzinie.
Choć sama idea
zawierania tego typu związku z kimś, zakłada potrzebę istnienia pomiędzy
dwojgiem partnerów istnienie uczucia – w praktyce zbytnio nie przykładano do
tego zbytniej wagi, uważając że miłość, a przynajmniej szacunek przyjdą z
czasem. Istotnymi kwestiami z którymi się liczono był status społeczny kawalera
i jego rodziny, a także uroda i rodzinny majątek panny. Jak łatwo się domyślić
nastawienie to, i idąca wraz z nim nieugiętość głów rodów, przyczyniły się do
niejednego miłosnego dramatu zakochanych.
Co odważniejsi pozwalali sobie na przeciwstawienie się woli własnych
rodów, i pójście za głosem serca – co zazwyczaj pociągało za sobą wykluczenie z
grona rodziny, wydziedziczenie.
Niemniej jednak
od czasów upadku Powstania Styczniowego wśród arystokracji-ziemiaństwa
dochodziło do ślubów osób z kimś spoza własnej sfery, to jednak dopiero w
dwudziestoleciu przestano potępiać tzw. mezalianse, i częściej dawać zezwolenie na zawieranie przez młodych
małżeństw z miłości. Choć i tak mimo owego rozluźnienia obyczajów, sytuacje
tego typu przedstawiały się różnie – wiele zależało od wartości wyzwanych w
danej rodzinie [2].
Roman
Mycielski z Wrześni podawał następujące przykłady, zawieranych w obrębie jego
rodziny małżeństw, min.: opisał
okoliczności zawarcia małżeństwa w 1930 roku przez jego rodziców Stanisława hr.
Mycielskiego z Wrześni i Marii z Czarkowskich-Golejewskich z Wysuszki, które
było już „kompromisem pomiędzy starym obyczajem zawierania małżeństw
uzgodnionych wyłącznie przez rodziców, a nowoczesnym podówczas i nie zawsze
jeszcze respektowanym polegania wyłącznie na uczuciach młodych ludzi”. Podobno rodzice obojga
spotkawszy się kiedyś, uznali, że małżeństwo ich dzieci „byłoby korzystne ze
względów rodzinnych, towarzyskich i majątkowych”. Aby ich poznać ze sobą, w
odpowiednim czasie zaaranżowali wspólne spotkanie, które nastąpiło w czasie
polowania we Wrześni. Co jeszcze ciekawsze Czarkowscy-Golejewscy przywieźli do
Wrześni dwie córki, być może, aby ułatwić paniczowi „wybór pomiędzy przepiękną,
20-ltnią brunetką, Marią, a piękną, 19-letnią blondynką Klementyną”. Trzy dni
później kawaler oświadczył się brunetce
i ostał przyjęty, a kolejnego dnia nastąpiły oficjalne zaręczyny.
„Stanisław był bardzo przystojny i szarmancki, w dodatku jako jedyny dziedzic
pokaźnego majątku był niezłą partią, Maria była jedną z najpiękniejszych kobiet
w Polsce, choć poza posagiem nie było na co liczyć, majątek w Wysuczce był ordynacją,
a więc był niepodzielny”.
W kontekście powyższego opisu Romana
Mycielskiego warto też zwrócić uwagę na zjawisko „najazdu panien” z jednego
regionu kraju, gdzie akurat brakowało odpowiednich kandydatów do mężów, do
innego regionu. Mycielski napisał więc:
„Można sobie wyobrazić, jak tym najazdem panien z dalekiego i dzikiego Podola
(zamek w Wysuczce leżał o 4 km od Zbrucza) przerażone były wielkopolskie matki
mające córki na wydaniu, zwłaszcza te które wiedziały, że w Wysuczce są jeszcze
dwie córki (…). Wziąwszy pod uwagę, że w rodzinach ziemiańskich znano i często stosowano w praktyce stare
przysłowie, które mówiło: „Kochaj się daleko, a żeń blisko”, najazd panien z
daleka był rzeczywiście prawdziwym zagrożeniem dla panien z sąsiedztwa [3].
Roman
Mycielski przytaczał jeszcze jedną historię pewnego małżeństwa:
Heleny
hr. Ponińskiej, późniejszej dziedziczki wielkopolskiej Wrześni, z Edwardem hr.
Mycielskim z Galicji, które zawarte zostało w 1896 roku we Wrześni i
zastanawiał się, jak do niego doszło: „Dziwny to był ślub jak na owe lata,
Edward […] był w porównaniu z Ponińskimi )ponad 4000 ha ziemi) biedakiem,
posiadał około 50 hektarów w Górce koło Trzebini […], Przy Ponińskich wyglądał
więc na chudopachołka, ale tylko pod względem materialnym, z wyglądu, z
wychowania i wykształcenia jest on jednak tym wielkim panem, którym był od
urodzenia, dodatkowo był jednak pruskim a nie galicyjskim hrabią. Ale był też
synem znanego utracjusza […]. Tak więc ta różnica majątkowa musiała być dla
Ponińskich i dla całej wielkopolski niespotykanym więc szokiem oraz
mezaliansem, co najmniej na skalę „Trędowatej” [4].
Kojarzenie
związków osób, wywodzących się z majątków kraju, znajdujących się pod innymi
zaborami nie było jednak niczym niezwykłym. Praktyka ta miała na celu nie tylko
poszerzenie puli genowej w rodzinie; zyskanie cennych mogących w przyszłości
korzystnie zaowocować konotacji – ale przede wszystkim posiadała charakter
patriotyczny. Stanowiła podkreślenie faktu, iż: bez względu na polityczne
podziały, rody szlacheckie w swym poczuciu nadal pozostawały przede wszystkim
polskie [5] [6].
Dobierając
parę przyszłych małżonków, bacznie przyglądano się genologii każdego z
potencjalnych kandydatów, oraz kandydatek. Istotną była tutaj zasada tzw.
„szesnastki”, czyli dbano o to aby: wywód
przodków (do prapradziadków włącznie) przyszłego potomstwa dwóch poślubiających
się osób, prezentowała się bez zarzutu [7]. Nierzadko dochodziło zatem też
do sytuacji, kiedy to na ślubnym kobiercu miało przyjść stanąć dalekiemu
kuzynostwu. Przeszkodę powinowactwa i
pokrewieństwa w stopniach dalszych znosiła biskupia i papieska dyspensa [8].
Okazjami
do zapoznania się między pannami na wydaniu, a kawalerami do wzięcia stanowiły
organizowane w kulturze szlacheckiej spotkania towarzyskie takie jak: bale
karnawałowe, czy sezonowe polowania. Nierzadko jednak decydowano się swatać ze
sobą osoby pochodzące z rodzin zamieszkujących dwory znajdujące się w bliskim
sąsiedztwie.
Za
najdogodniejszy czas na zamążpójście uważano osiągnięcie przez dziewczynę 17-20
roku życia – natomiast osiągnięcie przez nią wieku 25 lat, stanowiło „granicę”,
której przekroczenie stanowiło wkroczenie w wiek „staropanieństwa”.
Inaczej
przedstawiała się sytuacja u kawalerów, od których oczekiwano iż: zanim
zdecydują się założyć własną rodzinę, najpierw zdobędą stosowne wykształcenie,
oraz odbędą służbę wojskową. Tak więc mężczyzna wywodzący się z tej sfery
społecznej, który nie przekroczył jeszcze wieku 30 lat, uważany był w
towarzystwie raczej za „niedojrzałego”, czy też raczej towarzysza zabaw
(„dansera”), niż „epuzera” – kandydata do małżeństwa [9]. Roman Mycielski w swych wspomnieniach
zauważał, że panowało wówczas następujące przekonanie: uważano, że mężczyzna nie powinien się żenić przed trzydziestką, przy
czym uważano, że optymalna różnica wieku między mężem i żoną powinna wynosić
około 10 lat [10].
Późniejsze
okresy przynosiły zazwyczaj zmiany w omawianym sposobie myślenia, i nie
przywiązywano już zazwyczaj tak istotnej wagi, do różnicy wieku pomiędzy
przyszłymi małżonkami. Wcześniej zdarzało się natomiast, iż owa różnica mogła
być znacznie większa, niż owe wspomniane wcześniej dziesięć lat. Przy czym za
(dużo) starszych partnerów wydawano zazwyczaj dziewczęta; z kolei małżeństwa
młodego dziedzica ze starszą od siebie wybranką bywało na ogół źle postrzegane
[11].
Portret ślubny żony wg. mistrza Jana Matejki.
W
tradycji szlacheckiej staranie się o rękę wybranki wcale nie należało do zadań
łatwych – należało bowiem zaskarbić sobie nie tylko miłość i zaufanie swej
wybranki, lecz także szacunek jej rodziny. Ponadto nieocenione okazywały się kontakty z osobami, które mogły w tej
kwestii świadczyć na jego korzyść – w rolę „swatek” często wcielały się tutaj
udzielające się towarzysko matki, oraz ciotki. Znajomość towarzystwa w którym
się obracały okazywała się nieoceniona przy „badaniu potencjalnego gruntu” – a
któż mógł mieć o tym lepsze pojęcie jeśli nie kobiety? Wiedza o małych i
większych sekretach rodu, z którego wywodziła się „upatrzona” panna, pozwalały
ocenić, czy warto podjąć o nie starania, czy też nie. Ponadto ich
wstawiennictwo okazywało się nieocenione, gdy decyzja głowy rodziny w sprawie zgody
na zawarcie przez młodych małżeństwa brzmiała negatywnie. Cóż, gdzie diabeł nie
może, tam babę pośle… Jeśli zatem komuś szczerze, i wyjątkowo zależało na
zdobyciu ręki ukochanej – warto było postarać się o dobre relacje z potencjalną
teściową, bądź życzliwym sobie gronem ciotek, czy babek. Nie zawsze
gwarantowało to szczęśliwe zakończenie danej historii, jednak zawsze dawało
pewne szanse.
A
oto i przykład „oświadczyn” wystosowanych przez matkę księcia Konstantego Adama
Czartoryskiego, która w imieniu syna wysłała list do matki Anieli
Radziwiłłówny:
„Duszo Kochana proszę cię o tę Dziewkę, którą
(…) aż do śmierci kochać będę. Mój mąż będzie cię o to samo prosił (…) Kostusia
szczęście masz w ręku swoim. (…) Napisz mi proszę, gdzie twój mąż żebym do niego
także napisała”. W niedługim czasie wtórował małżonce książę Adam Kazimierz:
„mój syn Konstanty uważa jak spełnienie uszczęśliwienia swego otrzymania ręki
Księżniczki Jejmości Angeli” [12].
Zgodnie
z przyjętymi zasadami kawaler starający się o rękę panny, powinien okazywać jej
swoje zainteresowanie poprzez częste wizyty w jej domu. W spotkaniach tych
młodym często towarzyszył ktoś jeszcze, zazwyczaj była to przyzwoitka, bądź
matka dziewczyny. Przed I wojną światową było bowiem nie do pomyślenia, aby
młodzi mogli przebywać ze sobą „sam na sam” – urągało to dobrym obyczajom, a i
pobrzmiewała w tym troska o cnotę panny. Dla jej dobra przyjmowano także, że
jej matka miała prawo wglądu we wzajemną korespondencję – zarówno po to by móc
dobrze poznać swego potencjalnego zięcia, jak i móc wyczuć ewentualne
zagrożenie z jego strony [13].
Rycina z modą ślubną z 1900 roku.
Kandydat
do ręki panny, odwiedzając jej dom powinien być przy tym czujny i obserwować reakcję
na jego zaloty zarówno ze strony jej, jak i rodziny do której przynależała. W
przeciwnym wypadku mógł narazić się na śmieszność, i postrzeganym jako
arogancki natręt. „Niechcianych” kawalerów spławiano nie tylko podając im
czarną polewkę, ale także… arbuza, bądź ananasa (w bogatszych domach) [14]. Tak
oto wyglądało to wśród arystokratycznych sfer.
Oświadczyny
zazwyczaj posiadały intymny charakter: najpierw „on” zadawał pytanie „jej”, czy
przyjmuje jego propozycję małżeństwa – jeśli odpowiedź była pozytywna, młodzi
udawali się pytać o zgodę i błogosławieństwo na związek do własnych rodziców. Wśród niższych statutem rodzin ziemiańskich,
zaręczyny potrafiły przybierać dość „swojski charakter”: kawaler pewien
akceptacji rodziny ze strony swej wybranki, składał we dworze jej rodziców
wizytę w towarzystwie swatów – a gdy wszystko przebiegło pomyślnie: zaręczyny
przepijano wódką, po czym młodzi mogli już bez przeszkód wymienić się
pierścionkami [15].
Przykładowo:
Aleksandra z Tańczyńskich podarowała
Marcelemu Tarczewskiemu pierścionek z oczkiem przedstawiającym pieska, na
pierścionku otrzymanym od narzeczonego również widniał symbol wierności –
splecione dłonie” [16]. Pierścionek zaręczynowy posiadał charakter
symbolu-artefaktu, świadczącym zarówno o „przyrzeczeniu sobie, jak i oznaczającym „wyłączenie” / „zawieszenie”
danej osoby spoza zalotów osób postronnych (faza marginalna w obrzędach
przejścia) [17].
Przyjęcie zaręczynowe nie było obowiązkowym,
wydarzenie to zazwyczaj odbywało się w gronie najbliższych – zazwyczaj bogatsi
i bardziej wpływowe rody pozwalali sobie na wydanie z tej okazji balu. Do
zwyczaju należało także ofiarowanie sobie zaręczynowych podarków, jednakże nie
zawsze oczekiwano by były one drogie.
Zaręczyny
rzecz jasna można było także zerwać, czemu także towarzyszyły ściśle określone konwenanse.
Przybierało ono zazwyczaj formę stosownego listu adresowanego do jednej ze
stron, czy też ich rodziny. Jego przykłady uwzględnił Józef Chociszewki w swym Przewodnik do pisania listów
miłosnych tyczących się ożenienia i zamążpójścia" z 1900 roku [18]:
Łaskawy Panie!
Z miłością najszczerszą i przywiązaniem serdecznem, oraz w nadziei pozyskania dobrej żony poprosiłem Pana o rękę Jego córki. Niestety! Wkrótce potem zbliżywszy się do panny Kunegundy miałem sposobność poznać w niej te i owe nie bardzo chwalebne przymioty, które też już dawniej wywołały pomiędzy nami pewien rozstrój. Lecz mimo to chętnie zniosłem nie jedną przykrość, gdyż spodziewałem się, że czas wszystko naprawi. Teraz atoli mam dowody, że panna Kunegunda, o co zresztą posądzałem ją od dawna, nawiązała stosunek z urzędnikiem Wywijalskim, jaki ją dawniej w nim łączył na nowo i to jeszcze poufalej niż dawniej. Ustępuję więc miejsca panu Wywijalskiemu jak najchętniej i muszę Panu niniejszem donieść, że zaręczyny moje z córką Pańską uważam za zupełnie zerwane.
Upraszam więc Łaskawego Pana, abyś zechciał jej to oświadczyć i pozostaję z szacunkiem.
Roman Szymanowicz.
Panie!
Od czasu pewnego zauważyłam że Pan w mej osobności zachowujesz się tak nieprzyzwoicie i niezgrabnie, że niepodobna mi dłużej pozostawać z Panem w stosunku jaki nas dotychczas łączył. Szczególniej wczorajsze Pańskie postępowanie jest do nieusprawiedliwienia. Zapewne i tą razą będziesz się Pan starał przeprosić mnie wymówką, iż nie byłeś trzeźwym lecz toby winy Jego wcale nie zmniejszyło, gdyż człowiek z wychowaniem za jakiego chcesz Pan uchodzić, nigdy nie powinien oddać się nałogowi pijaństwa. Dziękuję Panu Bogu, że już teraz odsłonił się ten wstrętny nałóg i zachowuje mnie przez to od wszelkich możliwych skutków. Przy tej sposobności odsyłam Panu darowany pierścionek i proszę nawzajem mój mi zwrócić. Zasyłam jeszcze Panu tę radę, jako dobra przyjaciółka, którą i nadal dla Niego pozostanę, abyś więcej dbał o swoją powierzchowność, bo zwłaszcza paniom młody człowiek zaniedbujący się w ubraniu rzadko kiedy się będzie podobał.
Z przynależnem uszanowaniem
Stefania Prawdzińska.
Pierwszy krok na wspólnej drodze życia.
Kolejne miesiące
upływały pod znakiem przygotowań ślubnych: sporządzania listy gości i wysyłaniu
do nich zaproszeń; spisywaniu intercyzy, zapowiedziom i uczęszczaniem na nauki
przedmałżeńskie.
Jedną z
najważniejszych kwestii poprzedzających wielkie wydarzenie było skompletowanie wyprawy
dla panny młodej – która nie raz doprowadziła do zadłużenia tych rodzin rodziny,
które pragnęły jak najwystawniej wydać swoją córkę za mąż. Ewa z Wendorffów Felińska, dobrze znała mężatki, które „wyszły za mąż
jednie celu dostania niektórych strojów, do których głowa się im paliła, a
których wiedziały, że nie dostaną inaczej, chyba na wyprawę” [19]. (…) Klementyna z Tańskich (późniejsza
Hoffmanowa) czynnie włączyła się w pracochłonne szycie wyprawy ślubnej dla swej
siostry, tak że Aleksandra pisała w pamiętniku, iż obawiała się „iż z tego
ciągłego szycia” ona i „poczciwa, zacna, nieoszacowana Klemunia” „przemienią
się w igiełki”. Ksawera z Brzozowskich wyrażała wdzięczność ojcu za to, że sprowadził
specjalnie dla niej poczwórną karetę z Wiednia, sfinansował zakup pereł z
Paryża i futer z Petersburga. Stanisława z Szczanieckich za pieniądze otrzymane
od ciotki Stablewskiej oprócz mebli, pościeli i ubrań nabyła prośną maciorę.
Sprawunki ślubne robiła w poznańskich sklepach i składach, na przykład w
składzie płócien i bielizny M.J.
Kamieńskiego w czy w Handlu towaru modnych K. Liszkowskiego (…). Klaudyna z
Działyńskich Potocka zaręczona z Bernardem Potockim otrzymała między innymi
luksusowy zestaw mebli do wyposażenia domu oraz przedmiotów codziennego użytku,
w tym choćby dwa kryształowe pudełka do grzebieni i szczoteczek do zębów. Długo
można wymieniać przeznaczone dla niej sunie różnorodnej materii i koloru,
kapelusze, peleryny, salopy, rękawiczki, szale, chustki, chusteczki, wstążki,
sprzączki, bieliznę osobistą i pościelową [20].
W skład bielizny pościelowej oprócz poszew, poszewek, prześcieradeł, itp. Wchodziły też ręczniki.
Wszystko to z wyjątkiem kołder i poduszek miało wyhaftowane tak zwane cyfry,
czyli wiązane monogramy panieńskie i korony rangowe albo herby panieńskie.
Ponadto tradycją było przekazanie córce
posażnego kompletu sreber stołowych na co najmniej dwanaście osób, a czasami
także serwisu porcelanowego i szkieł. Srebra oznaczano grawerowanymi, a
porcelanę malowanymi herbami przynależącymi do nazwiska panieńskiego kobiety
wychodzącej za mąż, lub „cyframi” panieńskimi [21].
Są znane przypadki, że wraz z panną
młodą do nowego majątku przenosił się ktoś ze służby. Najczęściej była to jej
osobista panna służąca. Na przykład hrabianka Zofia Ponińska, wychodząc za mąż
za Bogdana hr. Szembeka, przywiozła z wielkopolskiego Kościelca do mężowskiego
Wysocka służącą oraz kucharkę [22].
Dzień
ślubu. Jak zauważał T.A. Pruszak, w ziemiańskim społeczeństwie jednym z
terminów jakie obierano sobie za czas zawierania ślubów była Wielkanoc – nie
stanowiło to jednak żelaznej reguły.
Jeżeli ślub
odbywał się na wsi, to zazwyczaj miało to miejsce w kościele parafialnym, w
okolicach pochodzenia panny młodej; rzadkiej w kaplicy rodowej (tyczyło się to zazwyczaj
zamożniejszych rodów, posiadających dużą posiadłość gdzie kaplica była po
prostu większa); czy też przy ołtarzu urządzonym w salonie. Ślub w mieście
odbywał się zazwyczaj w sytuacji, gdy rodzina jednego z małżonków tam
przebywała (posiadała pałac, kamienicę, mieszkanie) [23]. W przeddzień ślubu
mogło dochodzić do organizowania „wieczorów kawalerskich”, bądź „panieńskich” –
nie było to jednak praktykowane wszędzie, wiele zależało od tradycji rodziny,
panującej mody. Nie występowały także w jego trakcie elementy rytualne tak
tradycyjne dla kultury ludowej.
Dzień
ślubu rozpoczynał się zazwyczaj ok. 8-10 rano, zorganizowanym dla przybyłych
gości śniadaniem - w tym czasie pannę młodą w strój ślubny ubierały
towarzyszące jej kobiety (pokojówki,
druhny, etc). Zdarzało się też, że godzinę
ślubu ustalono na wieczór, wówczas przed południem „całe towarzystwo weselne’
uczestniczyło we Mszy Świętej, modląc się o szczęście i błogosławieństwo dla
młodej pary. Ksawera z Brzozowskich po Mszy bawiła się z gośćmi w ogrodzie przy
akompaniamencie muzyki, ale już w czasie obiadu, ponieważ „ panna młoda do
stołu nie siada”, pozostawała w swym pokoju i w oczekiwaniu na ślub odmawiał
różaniec [24].
Przed
wyruszeniem do kościoła młodzi klęcząc na poduszkach przyjmowali od swoich
rodziców błogosławieństwo. W jego trakcie panna
młoda mogła otrzymać odrobinę soli, chleba i złotą monetę „aby jej w życiu
niczego nie brakowało” [25]. Jak wiemy z przekazów źródłowych element ten, zwłaszcza
z podobizną Matki Boskiej, uobecniał się także w ubiorze panny młodej.
Według
relacji Zofii Matuszewiczówny księżna Izabella Czartoryska przed przypięciem
ślubnego wianka pannie Helenie z sieniawskiego fraucymeru umieściła w jej
włosach dukat, odrobinę chleba i szczyptę soli. Chleb, sól i dukat stanowiły
zapowiedź dobrobytu, soli przypisywano też moc ochronną przeciw złym urokom
(…). W stroju Ewy z Wendorffów późniejszej Kazimierzowej Szemeszowej zabrakło
ślubnego wieńca, a pod nim święconego dukata, ubierający panną młodą
zrezygnowali z tych detali, uznając że wyszły z mody i zaliczając je do
„parafiańskich zwyczajów”, co spotkało się z krytyką przywiązanych do tradycji
gości [26]. T. A. Pruszak wspominał, że jeszcze w
XX wieku wszywano w welon dukat z Matką Boską [27].
Jeżeli
ślub był zawierany późną jesienią, bądź zimą – strój panny młodej ubogacał
staropolski kontusik – biały kożuch podbity białym futerkiem, i biały kołpak na
głowę [ 28]. Panna młoda miała też na głowie welon z długim ogonem, czasem
połączony z diademem, a innym razem położony był na niego wianek. Przyjęło się
uważać, iż suknia „młodej” powinna być białego koloru, co symbolizowało
„niewinność”. Zdarzało się jednak, iż występować mogła ona także i w innych
barwach – zwłaszcza, gdy kobieta wstępowała w związek małżeński po raz kolejny.
Przed
I Wojną Światową: Suknia była na ogół
bardzo „zabudowana”, to znaczy miała długie ramiona i kołnierz zakrywający
nawet szyję. Jeśli uwzględnimy jeszcze białe rękawiczki na dłoniach i welon
zakrywający włosy, musimy stwierdzić, że Anna młoda miała odkrytą jedynie
twarz. Odkrycie rąk poniżej łokci było dopuszczalne, ale i tak trzeba je było skryć
pod długimi białymi rękawiczkami. Suknia była dość szeroka w spódnicy i w ramionach
natomiast kobiecą figurę w tym czasie podkreślał mocno „ściśnięta” talia. Suknia była wykonana zazwyczaj z jedwabiu, na
przykład lekkiej jedwabnej tkaniny zwanej krepdeszynem i ewentualnie ozdobiona
koronkami. Welon był z koronki lub tiulu oraz przybrany kwiatami pomarańczy i
mirtu [29].
Okres
I wojny światowej jest pewną granicą, bo odtąd
suknia na ogół nie zakrywała już tak szczelnie ciała. Szyja ostałą już całkiem
odkryta, a nawet dopuszczały był nieduży dekolt. Białych pantofelków i pończoch
początkowo raczej spod sukni nie było widać. Dopiero od połowy lat 20. Nastała ogólna moda na
krótsze sukienki, sięgające nieco poniżej kolan, co też było zauważalne w tym
czasie w przypadku sukien ślubnych [30].
W latach 30. XX wieku biała suknia
była wąska i luźno opadająca, gładka lub z plisowaną spódnicą, znów sięgająca
ziemi i z długimi rękawami. Ściągnięta w talii na przykład szeroką lub wąską
biała taśmą. Często sama suknia pozostawała dośc skromna, bez specjalnych
zdobień, natomiast odpowiedni efekt uzyskiwano dzięki bardzo długiemu welonowi.
Szyja nadal była odkryta, ewentualnie z małym dekoltem. Czasem na szyję
zakładano wianek. Dodatkiem do białej sukni mógł być biały żakiecik oraz mała
biała torebka. Zdobił jedynie welon lub
diadem, do którego boków doczepiony był
welon nie zakrywający już całej głowy. W latach międzywojennych panna młoda w
ręku trzymała na ogół dużą wiązankę białych kwiatów, między innymi goździków i
róż [31].
Strój pana młodego stanowił
zazwyczaj modny ubiór danej epoki. Na przełomie XIX i XX wieku zakładał on do
ślubu strój określany mianem „cravate blanche” – składający się z czarnego
fraku i spodni, do których zakładano kamizelkę z piki, oraz koszulę – która
podobnie jak pozostałe dodatki pozostawała biała [32]. Frak jako strój
wieczorowy powinno się zakładać po godz. 19, jednak okazja ślubu stanowiła
wyjątek, zarówno w przypadku osoby samego „młodego”. Ponadto mężczyzna
zawierający właśnie ślub mógł mieć do niego przypięte jakieś odznaczenie np. krzyż maltański [33].
Zamiast fraka młody mógł włożyć na
siebie także żakiet, który składał się z: czarnej popielatej kamizelki, takiż
spodni. Starsi panowie młodzi zwykli wkładać jednak surdut, którego elementem
charakterystycznym była dwurzędowa przedłużana marynarka [34]. W latach 30. XX
w. strój pana młodego stanowił zazwyczaj ciemny garnitur, dobrany do białej
koszuli, oraz dodatków.
Zdarzało się że
w kontekście patriotycznego ducha, młodzi szlachcice przywdziewali do ślubu szlachecki strój narodowy: kontusz,
żupan, z nieodłączną karabelą – śluby takie nazywano „kontuszowymi”, i zdarzało
się wówczas iż młody nie był jedynym, który na taką okazję ów strój
wkładał. Jednakże możliwość jego
zakładania zależała od danego zaboru: w austriackim istniał przywilej pozwalający
wkładać ów strój panu młodemu; w zaborze rosyjskim był on zakazany od czasów
Powstania Styczniowego; w pruskim wszystko zależało od zgody udzielonej przez
landrata. Natomiast po odzyskaniu niepodległości zastępował go raczej galowy mundur
oficerski [35].
Goście ubierali się w stroje
odpowiednie do epoki, i zazwyczaj były to stroje wieczorowe, mężczyźni często
zakładali na tę okazję cylindry, kobiety zaś biżuterię rodową – co z kolei było
cechą charakterystyczną dla polskich arystokratek [36]. Ponadto zdarzało się
często, iż mężczyźni zakładali na tę okazję wspomniane wcześniej staropolskie
stroje, galowe mundury wojskowe, a jeszcze wcześniej - w czasach I wojny
światowej, mundury wojsk zaborczych.
W symbolicznym przeprowadzeniu z jednej kategorii
społecznej do drugiej partnerowali młodym drużbowie. Weselny orszak otwierali
drużbowie prowadzący do ołtarza pannę młodą, za nimi podążał pan młody w
asyście druhen, a dalej dla nadania świetności gości sformowani w pary. Od
ołtarza, już związanych małżeńską przysięgą odprowadzali młodych odrębni
drużbowie [37].
Charakterystycznym
elementem zakończenia ceremonii zaślubin było przejście młodych przez „bramkę”
– czyli „tunel” uczyniony z uniesionych do góry, trzymanych przez mężczyzn
szabli.
Ponadto
wydarzenie zaślubin członków rodzin szlacheckich było zawsze wydarzeniem, w
którym uczestniczyli nie tylko członkowie rodzin ale i mieszkańcy okolicznych
wsi, bądź miasta gdzie odbywała się uroczystość. Młodzi otrzymywali od
wszystkich przybyłych życzenia zdrowia, szczęścia i pomyślności na nowej,
wspólnej już drodze życia; a co przesądne panny prosiły młodą o ofiarowanie im
na szczęcie fragmentu ślubnego welonu. Po zakończeniu tego etapu, przychodziła
pora na weselne świętowanie – jednak o tym opowiemy już w kolejnej części
cyklu.
Przypisy.
[1] T.A. Pruszak, Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i
inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012, s. 228.
[2] zob. Tamże, s. 238.
[3] Tamże, s. 234.
[4] Tamże, s. 235.
[5] zob. Tamże, s. 234.
[6]
zob. N. Kapuścińska, Małżeństwa córek
ordynata Antoniego Pawła Sułkowskiego z Królewiakami i Galicjanami –
przejawem między zaborowych kontaktów ziemiaństwa,, t. II, dr Marek Jaeger
(red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2011.
[7]
Tamże, s. 227.
[8]
Tejże, Rytuały przejścia w scenariuszu szlacheckiego wesela, [w:]
Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. III, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum
Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2012, s. 54.
[9] zob. Pruszak, dz. cyt., s. 232-233.
[10] Tamże, s. 232.
[11] zob. Tamże.
[12]
N. Kapuścińska, Rytuały przejścia…,
s. 48.
[13]
zob. Pruszak, dz. cyt., s. 248.
[14]zob. N. Kapuścińska, Rytuały przejścia…, s. 49.
[15]
Tamże.
[16]
tamże, s. 50.
[17]
zob. Tamże.
[18] Ziemiańskie Klimaty, Ziemiański savoir-vivre:
http://ziemianskieklimaty.weebly.com/savoir-vivre.html
(stan na dnia 05.10.2018).
[19]
N. Kapuścińska, Rytuały przejścia…,
s. 51.
[20] Tamże, s. 51-52.
[21]
Pruszak, dz. cyt., s. 249.
[22]
Tamże, s. 250.
[23]
Tamże, s. 251-253.
[24]
N. Kapuścińska, Rytuały przejścia…,
s. 58.
[25]
Pruszak, dz. cyt., s. 277-279.
[26]
N. Kapuścińska, Rytuały przejścia…,
s. 56-57.
[27]
Pruszak, dz. cyt., s. 250.
[28]
zob. tamże, s. 251.
[29]
Tamże.
[30]
Tamże, s. 251-252.
[31]
Tamże, s. 252.
[32]
zob. Tamże, s. 252-253.
[33]
zob. Tamże.
[34]
zob. Tamże.
[35]
zob. Tamże, s. 255.
[36]
zob. Tamże, s. 267.
[37]
N. Kapuścińska, Rytuały przejścia…,
s. 57-58.
Bibliografia.
1. Kapuścińska Nina, Małżeństwa córek ordynata Antoniego Pawła
Sułkowskiego z Królewiakami i Galicjanami – przejawem między zaborowych
kontaktów ziemiaństwa,, t. II, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w
Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2011.
2. Kapuścińska Nina, Rytuały przejścia w scenariuszu szlacheckiego wesela, [w:]
Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. III, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum
Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2012.
3. Pruszak Tomasz Adam, Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje
karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa
2012.
4. Ziemiańskie Klimaty, Ziemiański savoir-vivre:
http://ziemianskieklimaty.weebly.com/savoir-vivre.html
Źródła
ilustracji:
1.
"Poranek
ślubny" - F. Bacon (1898):
2. Portret ślubny żony wg. mistrza Jana Matejki:
3. Dwie
ryciny z modą ślubną z 1900:
4. Zaręczona
„Tygodnik Ilustrowany” (1893):
Kapuścińska Nina, Rytuały przejścia w scenariuszu
szlacheckiego wesela, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. III, dr Marek
Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca
2012.
5. „Magazyn
mód: dziennik przyjemnych wiadomości” (1850):
Tamże.