wtorek, 25 lutego 2020

Wszystko co chcielibyście wiedzieć o procesach o czary, lecz baliście się zapytać, cz. 3.




Przed nami ostatnia część historii związana z procesami o czary z terenów Wielkopolski Wschodniej. W toku obydwu cyklów („Wschodniowielkopolskie polowanie na czarownice”, „Wszystko co chcielibyście wiedzieć…”) przedstawialiśmy spawy zaczerpnięte z różnych części regionu: Krajny, Pałuk, Praszki na Ziemi Wieluńskiej, Kleczewa,  Gorzuchowa, Kalisza, i innych. Co się zaś tyczy procesów odbywających się w ostatnim z wymienionych miast: nie będziemy ich tutaj przytaczać, bowiem materiały ich dotyczące zostały już opisane serii „Wielkopoloskie polowanie….”. Tymczasem w pierwszej kolejności skupmy się na historiach zaczerpniętych z akt sądowych Koźmina Wielkopolskiego.






Pierwszy znany nam źródłowo proces o czary, który toczył się w Koźminie Wielkim i dotyczył mieszkańców tego miasta, przeprowadzony został w 1628 r., kiedy to 30 września sąd radziecki wraz z sądem wójtowskim oraz wszyscy cechmistrzowie, czyli tzw. sąd gajony, zajęli się sprawą mieszczki Ruchowej. Została ona bowiem powołana przez inną kobietę, Annę Guślarkę, córkę Jana Dwornika z Lipowca (wieś należąca do dóbr koźmińskich). Anna została spalona na stosie we wsi Wiśniewo (koło Łekna),wcześniej zaś sądzona była przez sąd z miasteczka Łekna (obecnie wieś w gminie Wągrowiec). Pytana była w trakcie tortur m.in. o wspólniczki, „z którymi brzydkich zabobonów z przeklętemi szatany zażywała”. Wymieniła nazwiska kilku kobiet, a wśród nich Ruchową z Koźmina, (…) z którym – a także innymi czarownicami – bywała na Łysej Górze. Władze miejskie Koźmina Wielkiego dowiedziały się o tym powołaniu z pisma od rady miejskiej Łekna. Członkowie sądu gajonego zapoznali się z przysłanymi im z Łekna zeznaniami Guślarki, a wziąwszy pod uwagę, że Ruchowa już przed sześciu laty była powołana przez sądzoną za czary kobietę (podczas procesu w Bułakowie w 1621 r., gdzie sądzono widocznie kilka kobiet), która jednak odwołała ją przed pójściem na stos, postanowili wezwać ją i przesłuchać. Kobieta pojawiła się przed obliczem sądu w obecności męża. Zapytano ją, czy znała powołującą ją Annę Guślarkę, a także odczytano odpowiednie fragmenty jej zeznań. Ruchowa zaprzeczyła, aby znała Guślarkę, a tym bardziej aby posiadała jakiegoś diabła. Sędziowie postanowili, aby w związku z nieprzyznaniem się do zarzucanych czynów natychmiast oddać ją na tortury16. Zostali jednak „uproszeni, aby sprawa ta criminalis beła do prokuratora oddana do trzeciego dnia”.
Po trzech dniach doszło do kolejnego posiedzenia sądu. Pojawił się przed nim Stanisław Janasik, mieszczanin z Kobylina, który Ruchową bronił. Niestety opisujący ten proces w monografi i miasta proboszcz koźmiński Stanisław Łukomski nie podał, kim był ów Janasik, czy członkiem rodziny, czy też może wynajętym prawnikiem. Nie wiemy, jakich argumentów używał, w każdym razie jego wystąpienie odniosło skutek, sąd bowiem zdecydował oddać sprawę do rozstrzygnięcia właścicielowi miasta, wojewodzie inowrocławskiemu Stanisławowi Przyjemskiemu (zm. 1642). Wojewoda Przyjemski, zapoznawszy się ze sprawą, postanowił, że tym razem sprawa ma zostać umorzona, jednak pod warunkiem, że sześciu „dobrze osiadłych” mieszczan zaręczy słowem i majątkiem, iż gdyby w przyszłości Ruchowa ponownie została oskarżona o bycie czarownicą, dostarczą ją przed oblicze sądu. Ruchowa te poręczenia przedstawiła sądowi i uszła z życiem[1].




Kolejny przytaczany przez nas proces miał miejsce w 1632 r., kiedy to Dorota Bartkowa została oskarżona przez Grzegorza Suchora, oraz jego żonę o uczynienie im szkód przez „podlanie” ich domu[2]. Kobieta mimo iż wypierała się zarzucanych jej czynów została uwięziona, na co wpływ miał uparty nacisk samego Suchory. Mężczyzna miał ponoć wykazywać się wyjątkową determinacją, aby udowodnić kobiecie winę. Czyżby powodem był jakiś zatarg pomiędzy nimi? Przykładowo: zgodnie z prawem wystarczyło trzykrotnie potwierdzić, iż jest się pewnym podstaw swego oskarżenia – Suchora miał to uczynić, aż czterykroć!
Zeznawać przeciwko domniemanej czarownicy miał także przyprowadzony przez oskarżyciela rzekomy świadek: Jan Wioteszka. Ten z kolei miał zarzucać Bartkowej „przechowywanie chłopca”. Autor publikacji, na którą się w tym miejscu powołuję, zaznacza że nie jest do końca pewnym co owo sformułowanie miało wówczas oznaczać. Wysnuwa jednak przypuszczenia, iż być może chodziło o zarzut utrzymywania przez Bartkową stosunków pozamałżeńskich z mężczyzną, który nie był jej mężem[3].
Kobieta na przedstawiane jej zarzuty miała ponoć odpowiedzieć: „Pamiętajże, chociażeś teraz wielki pan, niedługo będziesz podlejszy niźli ja”. Dwa tygodnie później zepsuło się 70 należących do niego skór cielęcych. Po pewnym czasie, gdy mijał Bartkową siedzącą przed domem Grzmiety, kobieta za nim splunęła. Tydzień później zapadł na jakąś dziwną chorobę i przez siedem tygodni leżał złożony niemocą, o świecie nie wiedząc. Po wysłuchaniu zeznania Wioteszki sąd zapytał go, czy chce w takim razie złożyć formalne oskarżenie przeciw Bartkowej i czy będzie wspierał Suchorę, zarzucając Bartkowej czary. Wioteszka odparł: „Nie instyguję ani stoję, na Pana Boga krzywdę moją puszczam”. Nie wsparł więc oskarżenia o czary[4].
            Przyznać trzeba, że Bartkowa jawi się tutaj jako kobieta nie tylko potrafiąca odpowiednio dobrać słowa, ale także umiejąca użyć odpowiednich argumentów, aby udowodnić swoją niewinność. Wyznała bowiem m.in. że: spluwając wcale nie miała na myśli trafić w przechodzącego wówczas mężczyznę (zatem nie był to żaden sposób rzucenia uroku); przychodzący do niej chłopiec owszem składał jej wizyt, ale tylko wyłącznie przychodząc po ubrania (zapewne nowo uszyte, bądź naprawione, albo uprane). Nawet zaprzeczyła temu, jakoby miała zakopywać pod progiem garniec z urokami, mającymi zaszkodzić małżeństwu. Stwierdziła wówczas, że na czarach sie nie zna, i musiał uczynić to ktoś mądrzejszy od niej. Twardo obstawała przy swoich wersjach wyjaśnień nawet, gdy poddawano ją torturom – co jak już wiemy, potwierdzać miało jej niewinność.
Niestety wynik procesu nie satysfakcjonował oskarżającego, który przez pewien czas usiłował dopiąć swego. Ostatecznie uległ namowom miejscowych autorytetów, którzy przekonali, go że dalsze oskarżanie osoby, na której winę nie ma dowodów jest bezcelowe. Suchora odpuścił zatem i wycofał dalsze oskarżenia. Co więcej: pokrył koszta leczenia Bartkowej, oraz zapewnił jej opiekę do czasu aż będzie w stanie opuścić miasto. Otrzymała bowiem do tego prawo od władz miasta, przez wzgląd na złą opinię jaka przez proces zaczęła ciążyć na jej osobie[5].





           
 Procesy o czary prowadzone przez wągrowieckie sądy miejskie są wzmiankowane w źródłach pisanych od 1578 r. do 1741 r. Najbardziej obszerna dokumentacja jest zachowana dla procesów odbywających się w latach 1689-1741[6]. Wg H.Hoceknbecka na przestrzeni 48 lat  [właśc. 52 – przyp. autora] z oskarżenia o czary spalono na stosach w Wągrowcu i w okolicach miasta 34 osoby, trzy wypędzono i jedną uwolniono[7]. Interesujący i zarazem wskazujący na renomę wągrowieckiego sądu ławniczego jest fakt, iż w 1728 uczestniczyć on miał w procesie domniemanych czarownic oskarżonych m.in. o śmierć Kłecko oraz Kiszkowo[8].
            Najstarszy wągrowiecki proces datowany na rok 1578 r. miał dotyczyć Apolonii Stawinczyny i jej córki, żony sukiennika Wojciecha Mazurka. Kobietom postawiono zarzut podejmowania się magicznym rzemiosłem, a w wyniku tych praktyk ucierpieć mieli przedstawiciele lokalnej społeczności. Dzięki wstawiennictwu synów starszej z kobiet, oraz ich cechmistrzów proces zakończył się ułaskawieniem każdej z nich. Musiały jednak złożyć przysięgę, że nigdy już nie wyrządzą nikomu krzywdy - w przeciwnym razie groziłaby im pewna śmierć[9].
            W 1643 r. tragiczny los groził Zofii Kończatce, która została uwieziona i oddawana brutalnemu przesłuchaniu w formie tortur. Nie jest jasnym jakie dokładnie okoliczności sprawiły, że znalazła się ona w takiej, a nie innej sytuacji. Prawdopodobnie mogło to mieć związek ze śmiercią jej pierwszego męża. Wg zeznań kobiety wynikało, iż mężczyzna na łożu śmierci miałby jej wyjawić, jakoby winę za jego stan miała ponosić Barbara Zglisewa, która mogła mu podać truciznę w maśle. Uwaga śledczych skupiła się teraz na wskazanej osobie. Początkowo dowidziawszy się o grożącym jej niebezpieczeństwie kobieta  usiłowała popełnić samobójstwo, jednakże zadane przez nią samą rany nie okazały się śmiertelne, ani zagrażające jej życiu. Mogła zatem zostać przesłuchana. Okazało się wówczas, że Barbarę łączył romans z mężem Zofii, przyznawała wówczas, iż: nie żałowała mu nie tylko swego ciała, ale i mleka oraz sera. Podkreślała jednak stanowczo, że nigdy mu żadnej trucizny nie podała[10]. Czy kobieta istotnie była niewinna, a oskarżenie wobec niej było zemstą zdradzanej żony?
Kolejnym przykładem sąsiedzkich pomówień o czary niech będzie historia Reginy Sojczyny (z 1689 r.), oskarżonej przez Baltazara (Balcera) z Żabiczyna o stosowanie czarów leczniczych, które zamiast poprawić jego kondycję - zaszkodziły bardziej. Kuriozalny wydaje się kontekst tej sprawy, bowiem z akt sprawy dowiadujemy się, że kluczową dla oskarżenia okazała się chwila gdy: kmieć zasłabł, a kobieta pospieszyła mu z pomocą i chcąc go ocucić oblała wodą. Sytuacja posłużyła jako dowód ewidentnie wskazujący na winę kobiety, która nie tylko musiała znieść sam proces, ale także wiążące się z nim tortury.  Sojczyna nie przyznała się w ich trakcie do zarzucanych jej czynów, brak też było obciążających ją dowodów – zadecydowano zatem o jej uwolnieniu[11]. Co ciekawe jej proces charakteryzuje to, iż podczas zalicza się do tych, w których nie zadawano jej standardowych pytań sugerowanych innymi procesami o czary, lecz pytano wprost o działania jakich miała się podejmować. Następnie oceniano, czy były podejrzane i sugerowały winę oskarżonej, czy też nie.
Ciekawostkę stanowić może tutaj fakt, że: w relacji kobiet oskarżonych o czary w 1708 roku, pojawiają się wzmianki, jakoby miały one spotykać się na sabatach na „łysej górze”, która to z kolei znajdować się miała na drodze z Wągrowca do Łazisk[12] . Okolice te współcześnie znane są z tzw. piramidy Łakińskiego, o której także krąży kilka osobliwych opowieści. Pisywaliśmy jednak o tym wątku w innych publikowanych przez nas materiałach.
Za jedną z najbardziej aktywnych czarownic z tamtego okresu uchodzić miała Regina Kaliska, która w trakcie przesłuchań wyjawić miała, iż czarowania nauczyć ją miała kobieta zwana Slachmanką. Ofiarować jej miała ona proszek wykonany ze spalonego koguta. Regina miała go wykorzystać w dzień procesji Bożego Ciała, wcześniej rozsypawszy go na drodze, by: „by ludzie nogi połamali”. Gdy jednak nie przyniosło to oczekiwanego efektu, uznała że nie stało się nic, gdyż „Pan Bóg nad wszystkim czuwał”[13].





Z kolei małżeńskie niesnaski uobecniają się w relacjach  z procesu z 1719 roku, który odbył się w okolicach Micharzewa. Tam też kmieć Piotr Rataj oskarżył swoją żonę Reginę o praktykowanie czarów. Mężczyzna miał oskarżać swoją połowicę o większość nieszczęść, która go dotknęła w trakcie ich pożycia. Utrzymywał, iż kobieta zwykła rzucać na niego uroki, w trakcie wybuchających pomiędzy nimi małżeńskich kłótni. Do przykładów należeć miała sytuacja, podczas której na krowę należąca do mężczyzny napadło stado wilków. Piotr przeczuwając, że za sprawą tą stać może jego żona udał się do niej i zapytał o to wprost. Wówczas niewiasta miała mu udzielić niejednoznacznej odpowiedzi, w której stwierdziła, iż losy jej duszy są już dawno przesądzone.
Jakiś czas potem podczas kolejnej sprzeczki wyjawić miała mężowi, że był u niej tajemniczy mężczyzna, który przewidział jej dwadzieścia lat życia, podczas gdy mężowi zwiastował rychłą chorobę. Niedługo potem mężczyzna zaniemógł i stało się dla niego jasnym, iż nie ma co dłużej zwlekać i ze sprawą należy udać się przed sąd. Odbył się proces, wyrokiem którego kobieta została uznana winną i skazana na śmierć przez spalenie na stosie[14].
Dokładnie w tym samym roku miał mieć miejsce proces Katarzyny Marchewczyny, który wystosował przeciwko niej wpływowy mieszczanin: Jozef Kuklas. Geneza tego oskarżenia sięgała wieloletniego konfliktu pomiędzy zarówno bohaterami tego procesu, i ich małżonkami. Katarzyna już wcześniej miał wyzwać żonę Kuklasa od czarownic (a dokładniej „od czarownicy, która miała być spalona na stosie, lecz z niego uciekła”). Lecz dopiero następne wydarzenia skłoniły mężczyznę do wniesienia sprawy przed sąd. Ponoć Marianna Kuklas miała podupaść na zdrowiu krótko po tym, jak pewnego razu spotkana przypadkowo na mieście Marchewczyna miała poprawiać jej koszulę. Pozornie nic nie znaczący gest miał sprowadzić na kobietę chorobę. Być może wpływ na to miało jeszcze jedno wydarzenie, mianowicie: innym razem Marchewczyna miała udać się do Kuklasów by targować się o świnię, lecz gdy ci nie zgodzili się na proponowaną przez nią cenę, kobieta miała rzucić urok, w wyniku którego zwierzę zachorowało. Gdy rozcięto jego ciało by poznać przyczynę śmierci zwierzęcia, okazało się że wnętrze wieprza wypełnione jest glizdami.
W niedługim czasie zachorowała w końcu pani Marianna, a gdy leżała już w łóżku zmożona chorobą, Katarzyna Marchewczyna złożyła małżeństwu kolejną wizytę, po której kobieta poczuła się jeszcze gorzej. Zgodnie ze słowami Józefa Kuklasa w trakcie tamtego spotkania oskarżona miała pochylić się nad jego żoną, i poprawiać jej posłanie. I to właśnie zostało odczytane za akt rzucenia uroku, który pogorszył zdrowie kobiety, czy też raczej pogłębienie efektu wcześniej rzuconego zaklęcia.[15] 
            Ostatnim procesem w którym wyrokować miał wągrowiecki sąd, miał miejsce w 1741 roku w Kamienicy, gdzie oskarżona o czary została Municella Skotarka. Kobieta początkowo nie przyznawała się do zarzucanych jej czynów. Przynajmniej nie w sposób w jaki oczekiwali tego od niej sędziowie. Stwierdziła że i owszem: w celu poprawieniu mleczności u bydła, podawała krowom czerwone robaczki, ale zauważała też, że nie były to czary, bowiem tego typu praktyk podejmuje się każdy. Poddano ją zatem próbie wody, której nie przeszła pomyślnie. Czekały ją zatem tortury, w których trakcie zeznała m.in.: do zaduszenia sołtysowego wołu, kradzieży hostii, uczestnictwa w sabatach, której królową miała być wg niej Anna Widowa, a przygnać miał grajek Dawid przybywający na spotkania… na świni.
 Co więcej: przyznać się miała nawet do spółkowania z własny zięciem, w czasach gdy pracował u niej jeszcze jako parobek. Wyrok sądu był jednoznaczny: biorąc pod uwagę zarówno zebrane zeznania, jak i dowody obydwie kobiety czekała śmierć na stosie[16].


 Dane z akt wągrowieckiego sądu w ujęciu statystycznym wg opracowania Marcina Moeglicha:








            Tą właśnie historią kończymy nasze rozważania dotyczące krótkiej charakterystyki, i przykładów związanych z aktami procesów o czary, mających miejsce na ziemiach naszego regionu. Rzeczpospolita była krajem w której najkrócej trwać miały tzw. „polowania na czarownice”, stosy w naszym kraju zapłonęły najpóźniej i płonęły najkrócej w porównaniu do innych krajów. W trakcie trwania naszej trzyczęściowej serii pokrótce przedstawialiśmy i wyjaśniliśmy charakterystykę polskiego sądownictwa związanego z omawianym zjawiskiem. Przedstawiając liczne przykłady zaczerpnięte  z wybranych publikacji, wykazaliśmy, iż oskarżonym mógł być każdy, bez względu na wiek, czy też status społeczny. Jak się okazało wśród powodów owych oskarżeń były także spory sąsiedzie, bądź chęć zadość uczynienia wyrządzonych sobie krzywd. Nie zawsze dany proces musiał zakończyć się skazaniem osoby postawionej przed sądem na śmierć. Autorka powyższego opracowania ma nadzieję, iż seria ta stanowi wystarczające uzupełnienie dla wcześniej publikowanego cyklu, gdzie skupiała się w nim na omawianiu i wyjaśnianiu praktyk magicznych, wymienianych na kartach sądowych dotyczących procesów o czary. 


Przypisy.



[1] J. Wijaczka, Oskarżenia i procesy o czary w Koźminie w XVII-XVIII wieku, [w:] Roczniki Historyczne, t. 82, 2006, s. 200-201.
[2] Tamże, s. 201.
[3] Zob. tamże.
[4] Tamże, s. 201.
[5] Zob. Tamże.
[6] M. Moeglich, Procesy o czary przed sądem miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:] Wangrovieciana, t. III, 2016.
[7] Tamże, s. 47.
[8] Zob. s. 71.
[9] Zob. tamże.
[10] Zob.tamże, s. 50.
[11] Zob. tamże, s. 51.
[12] Zob. tamże, s. 58.
[13] Tamże.
[14] Zob. tamże, s. 64.
[15] Zob. tamże, s. 65.
[16] Tamże, s. 76.


Bibliografia.


1.  Moeglich Marcin, Procesy o czary przed sądem miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:] Wangrovieciana, t. III, 2016.
2.  Wijaczka Jacek, Oskarżenia i procesy o czary w Koźminie w XVII-XVIII wieku, [w:] Roczniki Historyczne, t. 82, 2006

  
Źródło ilustracji. 


Moeglich Marcin, Procesy o czary przed sądem miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:] Wangrovieciana, t. III, 2016.

 

poniedziałek, 17 lutego 2020

Wszystko co chcielibyście wiedzieć o procesach o czary, lecz baliście się zapytać, cz. 2.



Ppowracamy do tematu podjętego tydzień temu, dzisiejszymi bohaterkami będą kobiety, które usłyszały w sądzie zarzut o "czarostwo". Niektórym z nich udało się wyjść z procesu obronną ręką i ominęła ich koszmarna śmierć na stosie. Inne historie poświadczają z kolei, iż nie każda oskarżona miała tyle szczęścia. Kim jednak było, i jakie dokładnie okoliczności sprawiły, że stanęły one przed sądem. W dzisiejszej części przywołamy nawiązania do akt sądowych z miejscowości: Kleczew, Praszka i nie tylko. Przypomnimy także film: "Kuś - historia zielarek z Gorzuchowa", który już raz gościł na naszej stronie.



„Bo to zła kobieta była”…




Kontynuując nasze rozważenia z poprzedniej odsłony cyklu poświęconego procesom o magię w naszym regionie, pozwolimy sobie zacząć od wątku społecznego kontekstu tegoż zjawiska. Wiąże się to z odpowiedzią na pytanie: kto zazwyczaj stawał przed sądem oskarżony o podejmowanie się praktyk magicznych? W zdecydowanej większości będą to osoby wywodzące się ze środowisk wiejskich, czy też biedniejszych bądź średniozamożnych mieszczan. Jednak jak już to ponieśliśmy w poprzedniej części, prezentując i omawiając poszczególne przypadki osób oskarżonych o czarostwo: znajdą się wśród nich osoby wywodzące się z zamożniejszej warstwy mieszczańskiej… a także i szlacheckiej (o czym opowiemy sobie dziś).
            Dlaczego osoby zdające sobie sprawę z tego co grozi im za praktykowanie zakazanych rytuałów, mimo wszystko się ich podejmowały. W zasadzie odpowiedź na to pytanie padła już w publikowanych na naszej stronie artykułów, należących do serii: „Wschodniowielkopolskie polowanie na czarownice”. Przybliżając zatem w skrócie: w czasach gdy mentalność ówczesnych ludzi zdeterminowana była przez religijno-magiczny sposób myślenia, człowiek nie mogący osiągnąć obranych przez siebie celów, czy też będący zwyczajnie w potrzebie, zwykł zwracać się o wsparcie sił nadprzyrodzonych. Raz była to choroba, na którą nie zdołali zaradzić świeccy medycy, innym razem chodziło o zyskanie uczucia upatrzonej przez siebie osoby, czy też pomnożenie swego bogactwa. Słowem: magiczne metody stawały się atrakcyjną alternatywą w sytuacjach, w których człowiek czuł się bezsilny. W końcu praktyki magiczne stanowić miały narzędzie zemsty.
            Zemstę w kontekście poniżej opisywanych przypadków przyjdzie nam najlepiej zrozumieć, gdy wczujemy się w rolę feudalnego chłopa. Warunki życia tych ludzi wydają się nam być obecnie trudne do wyobrażenia. Bieda, brak większych praw w obrębie własnej klasy społecznej… w końcu  przemoc, której mieszkańcy wsi doświadczać mieli nierzadko od właścicieli ziemskich, którymi podlegała dana wieś. Nie raz to właśnie doznane krzywdy stawały się powodem zemsty na niegodziwym panu, który wobec okolicznego chłopstwa lubił nadużywać swych praw i przywilejów.
            Dowody na to odnaleźć możemy w aktach kleczewskiego sądu z lat 1624-1629. Pierwszy przykład dotyczyć będzie postaci Geruszy Gnatsy ze wsi Gostomie, oskarżenie przeciwko której wysunął szlachcic Adam Suzarzewski. Zarzucać on miał owej kobiecie: psucie i kradzież mleka oraz stosowanie czarów w celu szkodzenia jego zdrowiu. Gerusza nie zaprzeczyła oskarżeniu. Dobrowolnie przyznała, że pod progiem domu swego pana zakopała garniec z czarami, a wykorzystując bydlęce kości regularnie go podtruwała. Robiła to, ponieważ Suzarzewski traktował ją źle, i nie szczędził okazji do bicia[1].



Próba wagi.


            Zeznania Geruszy naprowadziły na trop kolejnych domniemanych czarownic z okolicy, z których jedną z nich była Elżbieta Grzegorkowa z Napruszewa. Oskarżającym w tej sprawie był Szymon Ogrodnik, który zarzucał jej praktykowanie czarów, w wyniku których: jego krowy zamiast mleka poczęły dawać krew. Zgodnie z zachowanymi aktami, kobietę zabrano na tortury, w trakcie których przyznawała się do udziału w sabatach na Łysej Górze z Geruszą, oraz kilkoma innymi kobietami. Poznać tam miały także tajemniczą Mieczarkę ze Słupcy[2].
            Była wśród nich także Anna Kalieczyna, która w trakcie przesłuchania jakiemu została poddana w trakcie tortur przyznać się miała do: regularnego podtruwania pana Gorazdowskiego, jego żony i dziecka, ponieważ ten tylko wciąż wymagał od niej wypełniania obowiązków, sam zaś nigdy w niczym nie pomagał, a także próby otrucia pana Gałczyńskiego, gdyż ten bardzo dotkliwie ją pobił (najprawdopodobniej z tego samego powodu próbowała otruć również jakiegoś nieznanego z imienia starostę).
            Gdy Anna została pobita przez właściciela Napruszewa  (tutaj wracamy do relacji Elżbiety), jej współtowarzyski sabatów - Gerusza, Grzegorkowa, oraz Mieczarka – zakradły się do jego domu i obsypały wejście do niego proszkiem z trupich kości, żeby w przyszłości ich ofiara zostawała nieszczęśliwą w małżeństwie. Niejaką pannę Dorotkę (czyżby chodziło o jakąś bliską krewną Gałczyńskiego?) Elżbieta obsypała ziemią zabraną z kościoła, aby ta miała jak największe problemy z wyjściem za mąż. Samego szlachcica obsypała ziemią z trupich kości, żeby „Boga mocą, Panny Marii mocą, aby nie miał od ludzi przyjaźni”. W ten sam sposób postąpiła z jego małżonką „aby zgoda nie bęła między nimi”.[3]
            Praktyk podobnych do powyżej opisanych miała podejmować się także sądzona w 1625 roku Anna z Dębska, służąca mieszczanina Walentego Stradzy. Był on jedną z kilku osób oskarżających kobietę o potajemne wpływanie na ich zdrowie oraz życie. Ostatecznie kobieta została skazana na śmierć na stosie.
W 1626 Jerzy Łomicki, za upoważnieniem swego  brata Stanisława miał oskarżyć o paranie się czarami Zofię Rogową i jej córkę Agnieszkę.
Kobietom  zarzucano zaczarowanie ubrań właściciela wsi i jego żony, przez co zapaść miał na ciężką chorobę. Ponadto miały one doprowadzić do „zpesowania” nogi swojego pana, która – pomimo stosowania różnych specyfików - bolała go do tego stopnia, że nie mógł stawić się osobiście przed sądem[4].
Zofia miła być już w przeszłości oskarżoną o praktykowanie czarów, i mając za sobą takie, nie inne doświadczenia wiedziała już, że wszelaki opór z ich strony nie ma szans. Znajdowały się na straconej pozycji, nawet jeśli oskarżenia byłyby bezpodstawne. Nie miały innego wyjścia, zatem zupełnie pogodzone z własnym losem przyznały się do zarzucanych im czynów. Jednak zarówno Zofia, jak i  jej córka motywowały swoje postępowanie chęcią zemsty za wcześniejsze złe traktowanie ze strony swego pana. Sąd jednak nie zamierzał zastosować środków łagodzących i wydał surowy wyrok na obydwie kobiety. Było nim spalenie na stosie[5]



Rycina ilustrująca przebieg procesu sądowego w procesie o czary.



            Ostatni przytaczany proces z Kleczewa dotyczyć będzie 1629 roku, kiedy to właściciel wsi Siernicze oskarżać miał Annę Krolkę o: kradzież mleka i szkodzeniu zdrowiu jego bydła. Anna oskarżona została o spowodowanie śmierci dwudziestu pięciu jałówek, czego dokonać miała, zakopując pod progiem szlacheckiego domu, garniec z czarami[6]. Interesujący jest w tym przypadku fakt, iż przeciwko matce zeznawać miała jej córka, która jednocześnie przyznała się do tego ż za radą rodzicielki: paliła wężowe skórki, by powstałym w ten sposób popiołem posypywać chłopców, którzy mieliby ją chcieć skrzywdzić.
            Pisząc o procesach opierających się na oskarżeniach o czary kobiet ze wsi przez mężczyzn wywodzących się ze szlacheckich nie sposób przywołać przypadku procesu w Gorzuchowie z 1761 roku. Oskarżenie o czary padło na dziesięć kobiet: Petronelę Kusiewę i jej córkę Reginę Kusiównę, Maryjannę owczarkę i jej córkę Katarzynę, Reginę Śraminę, Małgorzatę Błachową, Zofię Szymkową, Katarzynę dziewkę, Piechową Banaszkę oraz starą Dorotę dziewkę pańską. Czym tak naprawdę naraziły się panom te zwyczajne wiejskie kobiety do końca nie wiadomo. Jedni mówią, że na ich widok spłoszył się koń jednego z Szeliskich. Drudzy twierdzą, że kobiety pomawiano o klęski i nieurodzaje. Jeszcze inni za powód oskarżenia podają zemstę jednego z braci. Podobno był wielkim kobieciarzem, a gorzuchowianki nie dały mu się uwieść. Istnieje prawdopodobieństwo, że nieszczęsne zajmowały się ziołolecznictwem, co mogło budzić wśród miejscowej społeczności wiele obaw. W tamtych czasach zbieranie ziół kojarzono z magią i warzeniem trujących eliksirów[7].
Wzgórze na którym doszło do egzekucji wymienionych kobiet miało przejść do historii pod nazwą „Kuś”. Różnie są wyjaśnienia jej pochodzenia: jedni uważają iż nazwa ta nawiązywać ma to tajemnych schadzek-sabatów, w których rzekomo uczestniczyć miały oskarżone. Druga interpretacja zakłada, że nazwa ta wzięła się od nazwiska głównej oskarżonej w tym procesie: Petroneli Kusiewy, a także jej córki Reginy.
W zeszłym roku ukazał się film dokumentalny nawiązujący do tejże historii. Odnośnik do niego gościł już na naszej stronie, jednak w kontekście tego o czym piszę pozwolę go sobie tutaj przypomnieć, jednocześnie zachęcając czytelników do zapoznania się z nim. 


"Kuś - historia zielarek z Gorzuchowa", odnośnik do filmu publikujemy na naszej stronie za zgodą jego twórców.
 




Grzeszne szlachcianki.




 „Sidonia von Bork” według Edwarda Burne-Jonesa z 1860 roku. 




Wbrew temu co powszechnie przyjęło się uważać: oskarżoną o czary, a następnie skazaną na stosie mogła być także szlachcianka. Jak sugerują materiały źródłowe tego typu procesy co pewien czas się zdarzały, i najwyraźniej wcale nie tak skoro, jak odnotowywał B. Baranowski: ponieważ często było rzucane oskarżenie, że właśnie szlachcianki zajmowały się czarami, sejmik dobrzyński w r. 1675 obligował posłów, „aby się starali omnibus modus o nowe prawo aby takowe veneficae mulieres (czarownice) lubo w grodzie lub trybunale koronnym o taki ciężki eksces sądzone były”. Chociaż sejmik dobrzyński, powtórnie jeszcze podnosił tę sprawę podobne prawo nie zostało nigdy uchwalone[8].
W ramach ciekawostki warto dodać, iż najsłynniejszą bodajże szlachcianką na ziemiach polskich skazaną „na stos” była Sydonia von Borck (Sidonia von Borcke) żyjąca w latach 1548-1620,  postać której inspiruje kulturę, jak i popkulturę po dziś dzień. Historia jej życia jest zwykle intrygująca, jednakże nie będziemy jej szczegółowo omawiać, przez wzgląd na to że jej postać nie była związana z naszym regionem. Bardziej dociekliwych czytelników odsyłam do lektur poświęconych tejże postaci, nam na tę chwilę wystarczy wspomnieć to jak zakończyło się życie tej kobiety. Ostatecznie uznano ją winną praktykowania czarów, oraz śmierci dziewięciu osób w wyniku czego została skazana na śmierć przez ścięcie mieczem, a następnie ciało jej spalono na stosie 19 sierpnia 1620 roku. Warto także zauważyć, iż postąpiono tak nie inaczej (tzn. najpierw pozbawiono ją życia, a potem ciało pośmiertnie spalono), wynikało z faktu iż miała szlacheckie pochodzenie.
Tymczasem skupmy się na sprawie nam najbliższej, bowiem pochodzącej z terenów naszego regionu, a dokładniej: Ziemi Wieluńskiej. W 1665 roku miał w Praszce proces pochodzącej z niezamożnej rodziny ziemiańskiej z Kaliskiego, Anny Droszowskiej (bądź Droszewskiej) herbu Wczele. B. Baranowski opisujący tę sprawę, zwracał uwagę na niekompletność dotyczących jej akt, w wyniku czego nie możemy być pewni wielu faktów.
Po pierwsze: nie jest pewnym w jakim dokładnie majątku miały mieć miejsce opisywane poniżej wydarzenia, choć z drugiej strony wywnioskować można, iż rzecz się działa w dobrach Praszka. Wówczas miasteczko, jak i przylegający do niego majątek należeć miał do zamożnego i wpływowego rodu aspirującego nawet do wejścia w szeregi magnaterii, Wężyków herbu Wąż[9].
  Rodzina Anny nie była wystarczająco zamożna na tyle, aby pomóc jej wżenić się w rodzinę bardziej zamożniejszą i wpływową od nich samych. Przebywając na dworze Wężyków dziewczyna znalazła dla siebie miejsce w tamtejszym fraucymerze, być może czekając na okazję, aż w tamtejszym otoczeniu uda jej się poznać odpowiedniego małżonka. Rzecz jasna: równego sobie stanem. Tego przynajmniej oczekiwały od niej ówczesne elity, nie do pomyślenia było bowiem, aby uboga szlachcianka miała prawo zostać żoną dziedzica tutejszego majątku. To byłoby wbrew ówczesnym zasadom.
Anna jednak miała swoje aspiracje, które podsycało przez pewien czas zainteresowanie, jakim obdarzał ją przez pewien czas Jan – syn właścicieli tutejszych ziem. Młodzian był ponoć bardzo chorowity, ale i też… kochliwy. Gdy Jan z czasem stracił nią zainteresowanie i przekierował je na inne szlacheckie córy dotrzymujące towarzystwa jego matce, Droszowska postanowiła szukać ratunku w magii.
Jedna z okolicznych znachorek doradziła jej, że jeśli chce odzyskać dla siebie Jana: to w tym celu powinna poddać się rytuałowi polegającemu na obmywaniu swego ciała wodą spadającą z odwrotnej strony koła młyńskiego. Anna postanowiła zaryzykować tegoż sposobu, jednakże aby nie wzbudzać podejrzeń względem swej osoby, zwróciła się o pomoc do Marysi Szurowikówny. Dziewczyna ta zobowiązała się nie tylko dostarczać jej ów specyfik, lecz także zapewniać pełną dyskrecję. 






Podwójny portret Sydonii von Borck jako młodej i starej kobiety, autor nieznany, XVIII w.




            Kiedy metoda ta okazała się być zawodną Droszowska po kolei udawała się po porady do innych zielarek z okolic, a następnie skrupulatnie dostosowywała się do zalecanych przez nie sposobów. Najpierw poczęła obmywać swe ciało w naparach z ziół, które dostarczać jej miały owe „babki” wszelakie, a gdy to okazało się nie wystarczające: zaczęła dodawać je do potraw serwowanych Janowi. Co ciekawe: wśród nich znajdować się miały rośliny nazywane: „ostudźcem”, bądź „łaskawcem” – co jasno sugeruje nam charakter ich rzekomego działania.
            Nie jest pewnym czy to owa ziołowa kuracja, czy może wcześniejsze problemy ze zdrowiem Jana sprawiły, że dziedzic począł poważnie podupadać na zdrowiu. Nie minęło też wiele czasu jak pozostająca lojalna swym pracodawcom służba, „dyskretnie” doniosła o tajemnych praktykach, których we współpracy z okolicznymi „wiedźmami” podejmować się miała Anna Droszowska.
Sprawę miał rozstrzygnąć sąd miejski Praszki. Rozpoczęło się „polowanie na okoliczne czarownice”, w rezultacie wyłapano około dziesięciu kobiet (choć przypuszczano, iż mogło być ich więcej), podejrzewanych o konszachty z mrocznymi siłami, które miały ponoć pomagać Annie. W trakcie przesłuchań opierających się na torturach składały zeznania, którymi obarczały siebie nawzajem, padały też imiona kolejnych osób zamieszanych w tę sprawę… w końcu zeznania świadczące na niekorzyść Droszowskiej.  
W wyniku procesu spalono na stosie trzy kobiety uznane za winne (los pozostałych nie jest znany). Z braku akt nie jest pewnym jak cała historia zakończyła się dla naszej bohaterki. Wiadomo jednak, iż zeznaniami najbardziej ją obciążającymi były te wypowiedziane przez Jadwigę Kozę, która ze szczegółami opowiadać miała o tym, jakoby Anna nie raz latać miała wraz z nią oraz z innymi czarownicami na Łysą Górę i uczestniczyć w tamtejszych sabatach. Nawet podążając na stos, kobieta miała oświadczyć:
„że tę na duszę swoją biorę, które i teraz powołuję przy ostatnim punkcie śmierci mojej, Annę Droszowską. Tę biorę na duszę swoję, że niech taką śmiercią będzie karana jako i ja, i z tym idę z tego świata”[10].
            Z punktu widzenia prawa sprawa była dość skomplikowana. Zasadniczo szlachcianki nie można było oddać pod jurysdykcję sądu miejskiego, jako oskarżonej o czary. Znane są jednak wypadki, gdy sądy miejskie wyrokowały w sprawach osób pochodzenia szlacheckiego, szczególnie gdy nie chodziło o posjenatów lecz hołotę szlachecką, oskarżoną o zbrodnie dość pospolite. Stworzenie więc odpowiedniej atmosfery wokół sprawy panny Droszowskiej, wyciagnięcie obciążających  ją zeznań od domniemanych wspólniczek, miało z pewnością na celu przygotowanie gruntu do oddania jej w ręce organu sprawiedliwości, „który by ją przykładnie ukarał”[11].

           
Sąsiedzkie niesnaski.



Ilustracja przedstawiająca scenę w trakcie trwania procesu o czary.

           
              Bardzo często przyczyną inicjującą procesy, których podstawą było oskarżenie kogoś o praktykowanie magii, była ludzka zawiść. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się jak wiele osób było istotnie winnych zarzucanych im czynów, a ile z nich nie miało o magii bladego pojęcia, a przed sądem stanęły tylko dlatego, że ktoś im źle życzył. Dlatego też późniejsze procesy opierających się na oskarżeniu o czary, znane były jako te rozstrzygające sprawę o „zabranie dobrego imienia”. W XVII i XVIII w. w Polsce znano trzy sposoby rozpoczęcia procesu o czary. Pierwszy to wniesienie skargi do sądu i prowadzenie procesu skargowego z grożącą oskarżycielowi karą talionu (odwetu) w przypadku, gdyby wina nie została udowodniona; drugi sposób to denuncjacja, bez zobowiązania się do udowodnienia zarzutu, trzeci zaś to inkwizycja sędziego[12].
            Kolejnym czynnikiem wyróżniającym procesy o czary mające miejsce we wcześniejszych okresach, od tych późniejszych będzie sposób przesłuchiwania oskarżonych przez sąd.
W przypadku procesów wcześniejszych zauważalnym jest, iż nie pojawiają się w nich pytania sugestywne, sugerujące jakiego typu odpowiedzi oczekuje się od przesłuchiwanej osoby.  Pytania padające w trakcie rozprawy mają na celu dokładne ustalenie praktyk, których podejmować się miała oskarżona osoba, i w jakim celu je czyniła. Dopiero potem oceniano czy dana działania można było poczytać za magiczne, czy też nie. Podsumowując rzeklibyśmy: przede wszystkim chodziło tutaj o rzetelność.
Późniejsze procesy wydają się być zdominowane poprzez interpretację własną ławników, którzy dysponując wiedzą zaczerpniętą z tematycznych publikacji, czy też akt sądowych pochodzących z innych miast, starali się wpasować zeznania oskarżonego w odpowiedni kanon. Pojawiają się tutaj pytania o sabaty, i inne kwestie sugerowane wcześniej przeczytanymi bądź zasłyszanymi motywami. Dalsze przesłuchania odbywające się za pomocą tortur mają na celu  wymuszenie odpowiedniej wersji opowieści, często równającej się z przyznaniem do winy. Nie raz zapewne miało to miejsce nawet wówczas, gdy oskarżony nie był wcale winny, ale chcąc uniknąć dalszych cierpień, godził się opowiedzieć oczekiwaną wersję wydarzeń.

Kolejny przykład dotyczyć będzie postaci Brygidy Balwierki (1625 r., Kleczew), którą o praktykowanie czarów oskarżyć miał Grzegorz Balwierz. Z kontekstu sprawy nakreślonej przez akta wynika, iż byli oni prawdopodobnie powinowatymi (być może Grzegorz był bratem, lub bliskim krewnym jej męża), bądź po prostu przedstawicielami tego samego cechu rzemieślników.  Wraz ze swymi rodzinami zamieszkiwać mieli ten sam dom, w którym często dochodzić miało do konfliktów w których stronami byli Brygida i jej mąż, oraz Grzegorz i jego żona. W pewnym momencie sytuacja stała się tak nie do zniesienia, że gdy podczas kolejnej kłótni po raz kolejny został obrażony małżonek Brygidy, para podjęła decyzję o wyprowadzce.  
Nie położyło to jednak kresu wzajemnych starć, mających miejsce przy okazji przypadkowych spotkań, podczas których Brygida miała wygrażać Grzegorzowi, co on z kolei zaczął poczytywać jej za rzucanie przez nią, pod jego adresem uroków. Ciągle powtarzające się sytuacje znalazły swój finał w sądzie.
W trakcie swych zeznań w sądzie kobieta miała nie przyznawać się do zarzucanych jej czynów, zatem uznano, że zostanie ona poddana torturom. Kobieta nie przyznawała się do zarzucanych jej  praktyk magicznych, zatem by wymusić na niej odpowiednie zeznania stwierdzono, że zostanie poddana torturom. Brygida próbowała się od nich wybronić twierdząc, że jest brzemienną – a zgodnie z obowiązującym wówczas prawem, kobiet w tym stanie nie poddawano torturom. Aby rozstrzygnąć kwestię rzekomego stanu błogosławionego oskarżonej wezwano trzy doświadczone akuszerki, które miały wydać rozstrzygający osąd. Okazało się, że Brygida w ciąży nie jest. Niemniej jednak z jakiegoś powodu sąd orzekł, iż zamiast tortur zostanie ona poddana „próbie wody”.  



Czasem wymuszano przyznanie się do winy poprzez formę tortur zwaną "naciskiem". Oskarżoną kładziono między dwoma drewnianymi platformami, na górnej stopniowo dokładano kamieni, mając nadzieję, że rosnący ciężar sprawi, że domniemana czarownica przyzna się do zarzucanych jej win. 


            Wraz z nią owej próbie poddano drugą kobietę, rzekomo również oskarżoną o czary. W jej trakcie ciało drugiej z kobiet utonęło, podczas gdy ciało Brygidy wciąż miało unosić się na wodzie – co stanowić miało dowód jej winy („woda złego do siebie nie bierze”). Niestety nie znamy finału tej sprawy, ani tego jak potoczyły się dalsze losy kobiety, gdyż akta na ten temat milczą. Ł. Hajdrych, na którego pracę się w tym miejscu powołuję sugeruje jednak, iż mogło być tak, że proces w pewnym stopniu był „opłacony” tak, aby dobywał się po myśli Grzegorza Balwierza. Autor sugeruje, iż próba wody mogła być „ustawiona”,  jej wynik miał wypaść tak nie inaczej, nawet druga skazana miałaby być „podstawiona”, a poświęcenie jej życia miało się okazać korzystne dla mężczyzny. Wszak raz na zawsze pozbyłby się zaciekłego wroga. Czyżby mężczyzna posiadał dostateczne wpływy w mieście? Jeśli tak, to jak rozumieć to, że mimo iż okazać się miało, że Brygida nie jest w ciąży, to nie zdecydowano się poddać jej torturom. Czyżby akuszerki były „opłacone”, i miały przedstawić fałszywy stan rzeczy, byleby tylko Balwiarka nie wyszła z tej opresji cało? Czy może kogoś z ławników ruszyło sumienie, i nie godził się na to, aby zwycięzcą w procesie został Grzegorz Balwierz?[13]

Nieco korzystniej rysuje nam się sprawa procesu rozstrzyganego przez wągrowiecki sąd w 1637 roku, którego bohaterami miała być para małżonków Trząsałów. „W obronie swego dobrego imienia” wytoczyć mieli oni proces Janowi Pawłowskiemu, który miał ich publicznie oskarżać o odprawianie magicznych rytuałów.
Zarzewiem konfliktu było płócienne zawiniątko, przechowywane przez Trząsalinę w skrzyni. Kobieta zdeponowała tam fragment suszonej pępowiny, zachowany na pamiątkę narodzin dziecka (Trząsalina wyjaśniała, że zostawiała „takie rzeczy” dla siebie, „by się nimi cieszyć”). W bliżej niewyjaśnionych okolicznościach tajemniczy węzełek trafił w ręce Jana Pawłowskiego. Uznając jego zawartość za mocno podejrzaną, Pawłowski podzielił się wątpliwościami z osobami postronnymi[14].
            Dzięki pomocy wiekowym i doświadczonym akuszerkom, które wyjaśniły prawdziwą naturę podejrzanych rzeczy, sprawa zakończyła się dla Trzęsałów pomyślnie. Pawłowski zaś został oskarżony o kradzież i pomówienia, w wyniku czego zmuszony był wypłacić małżeństwu pieniężną rekompensatę.


CDN... za tydzień.



Przypisy. 


[1] Łukasz Hajdrych, Przemoc wobec kobiet a procesy o czary w Kleczewie, [w:] Rocznik Leszczyński, t. 17, 2017, s. 46.
[2] Zob. tamże s.47.
[3] Tamże.
[4] Tamże, s.51.
[5] Zob. tamże.
[6] Tamże.
[7] Izabela Wielicka, Zielarki z Gorzuchowa:
[8] Bohdan Baranowski, Wielki proces o czary miłosne w Praszce w 1665 r., [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, Tom 4, 1962, s. 12.
[9] Tamże, s. 9.
[10] Tamże, s. 12.
[11] Tamże.
[12] Wijaczka Jacek, Oskarżenia i procesy o czary w Koźminie w XVII-XVIII wieku, [w:] Roczniki Historyczne, t. 82, 2006
[13] Zob. Ł. Hajdrych, dz. cyt.
[14] Marcin Moeglich, Procesy o czary przed sądem miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:] Wangrovieciana, t. III, 2016, s. 49.



Bibliografia.


1.      Baranowski Bohdan, Wielki proces o czary miłosne w Praszce w 1665 r., [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, Tom 4, 1962.
2.      Hajdrych Łukasz, Przemoc wobec kobiet a procesy o czary w Kleczewie, [w:] Rocznik Leszczyński, t. 17.
3.      Moeglich Marcin, Procesy o czary przed sądem miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:] Wangrovieciana, t. III, 2016.
4.      Wielicka Izabela, Zielarki z Gorzuchowa:
5.      Wijaczka Jacek, Oskarżenia i procesy o czary w Koźminie w XVII-XVIII wieku, [w:] Roczniki Historyczne, t. 82, 2006.



Spis i źródła ilustracji.


1.      Scena przedstawiającą wykonanie wyroku przez spalenie na stosie:
2.      Próba wagi:
Tamże.
3.      Rycina ilustrująca przebieg procesu sądowego w procesie o czary:
Tamże.
4.      „Sidonia von Bork” według Edwarda Burne-Jonesa z 1860 roku
5.      Podwójny portret Sydonii von Borck jako młodej i starej kobiety, autor nieznany, XVIII w.,
6.      Ilustracja przedstawiająca scenę w trakcie trwania procesu o czary.
7.      Tortura „nacisk”
Tamże.