niedziela, 10 grudnia 2017

Kalendarz obrzędowy - narodziny, cz. 2: obrzędy i rytuały związane z przyjściem na świat.




Wyobraźmy sobie bohatera naszej  opowieści obrzędowej, którą kontynuować będziemy przez kolejne części, aż do samego końca cyklu - tym samym śledząc poszczególne etapy ludzkiego życia. W dzisiejszym "odcinku", prześledzimy chwile jakie mogły towarzyszyć jemu /bądź jej, w pierwszym okresie życia, poczynając od chwili narodzin, po omówienie rytuałów włączających go do lokalnej wspólnoty.



Czynności ułatwiające i przerywające poród.




Bogini Lela.

Tradycyjnie na wsi polskiej, odbieraniem porodów trudniły się akuszerki wiejskie -  tzw. „mądre”, „babki” (na Ziemi Wieluńskiej: „babochy”) - stąd położnictwo w dawnej kulturze ludowej zwane było po prostu „babieniem”.  One posiadały wiedzę (dla większości tajemną), dzięki której potrafiły zarówno: zdejmować uroki, leczyć jak i działać w sferze położniczej. Pozwoliłam sobie na użycie dość  ogólnego pojęcia, gdyż ich zdolności miały na  celu, zarówno ułatwić  poród matce jak i dziecku, lecz także (jeśli tego wymagała sytuacja) – przerwać ciążę.
Czasy się nie zmieniły – zarówno dawniej, jak i w obecnych czasach, wiadomość o pojawieniu się dziecka nie jest zawsze dobrze przyjmowana… nawet przez oczekującą matkę. W poprzednich pokoleniach, na wsi polskiej na aborcję, decydowały się zarówno dziewczęta, które „wpadły” z nieplanowaną ciążą, jeszcze przed ślubem, jak i kobiety zamężne – które już posiadały gromadkę dzieci i uznawały, że „kolejna gęba do wykarmienia”, to stanowczo za dużo. Nie bez winy była także lokalna społeczność, która pośrednio wpływała na podjęcie tak kontrowersyjnej decyzji przez matkę dziecka. Niezamężne dziewczęta, jak i zarówno ich dzieci nie miały lekko – wyszydzane i wytykane palcami przez lokalną społeczność, niemalże przez cały czas żyły naznaczone „piętnem grzechu”. Sytuacja przedstawiała się lepiej, jeśli „pannie z dzieckiem” udało się wyjść za mąż za mężczyznę, który przyjąłby pod swój dach zarówno ją, jak i jej dziecko. W przeciwnym razie była zdana na siebie, ewentualnie jej rodzinę – pół biedy jeśli i ta nie traktowała jej z pogardą, lecz pomagała jak mogła wychować „niechcianego” potomka.
Kpiny wścibskich okolicznych mieszkańców dotyczyły także kobiet statecznych – posiadających męża, jak i dzieci. Gdy dowiadywano się o kolejnej ciąży w danej rodzinie, nie szczędzono nieprzychylnych komentarzy, w stylu: „co rok to prorok”, „jeszcze jej mało?” [1]… Zupełnie jakby wina leżała wyłącznie po strony kobiety, bądź gdyby to ona jedyna miała liczne potomstwo. Nie szczędzono także, kobiet które uważano za „zbyt stare”, by po raz kolejny zostać matką. Czasem nawet presja mogła wynikać ze strony najbliższych – chociażby męża, który uważał (delikatnie rzecz ujmując) – „co za dużo to niezdrowo”.
            Z tych i innych względów – głownie by: zaoszczędzić sobie wstydu i kłopotu, podejmowano decyzję o przerwaniu ciąży. Do ludowych praktyk aborcyjnych należały: przekłuwanie ciąży drutem, wstrzykiwanie roztworu mydła z jodyną, parzenie nóg lub siadanie w gorącej wodzie, picie wywaru z sawiny, lub kąkolu, albo wypijanie „modrego” (garbniki do bielizny) z wodą, skakanie z wysoka i dźwiganie ponad siły, dla „oberwania się” [2].
Jeśli jednak kobieta mimo wszystko decydowała się urodzić dziecko, lecz z sobie wiadomych powodów, postanowiła utrzymywać fakt pozostawania przy nadziei jak najdłużej w tajemnicy – wówczas ciasno krępowała swój brzuch pasem, bądź sznurówką. Praktyka ta tyczy się starszych pokoleń, gdyż w późniejszych istniała tendencja do „zakrywania” ciąży przy pomocy luźnych ubrań. Gdy to już nie wystarczało – wówczas zrywano bliższe kontakty z otoczeniem [3].

            W końcu termin porodu zbliżał się nieubłaganie, wówczas (jak i potem), czyniono wszystko, aby pozwolić dziecku jak najbezpieczniej przyjść na świat. Dbano wówczas, aby „rozwiązanie” okazało się pomyślne również dla matki. Wierzono, że ułatwić „tę sprawę” może załagodzić zażegnanie konfliktów, dlatego też krótko przed porodem kobiety gniewające się na rodzącą przepraszają, żeby poród nie był ciężki (Galew Stary, Krzymów) [4]. Ponadto w medycynie ludowej wielu kultur istnieje szereg praktyk magicznych nazywanych przez badaczy folkloru: „magią Alkmeny”. Nazwa terminu, przyjętego dla tego typu zachowań, została zaczerpnięta z mitu o narodzinach Heraklesa, kiedy to mściwa bogini Hera, poprzez krzyżowanie rąk i nóg usiłowania uniemożliwić matce herosa (Alkmenie) wydanie na świat syna Zeusa. W kulturze ludowej miały one na celu ułatwienie kobiecie porodu poprzez – otwieranie drzwi, okien, rozwiązywanie węzłów, etc. Uważano bowiem, że jeśli poród okazywał się zbyt skomplikowany, to musiał stać za tym ktoś, kto zamierzał zaszkodzić matce i rodzącemu się dziecku. Czynnością magiczną, mającą za zadanie utrudnienie porodu, bądź niedoprowadzenie do „szczęśliwego rozwiązania”, było np. wiązanie supłów na sznurze. Nie jest jednak pewnym, na ile tego typu praktyki były obecne w kulturze wielkopolskiej – gdyż materiały, do których udało mi się dotrzeć milczą na ten temat. Jednakże fakt występowania ich na obszarze Polski, pozwala uznać, że mogły się pojawiać na omawianych przez nas terenach.


Jak już to sobie na początku wspomnieliśmy – jedyną osobą, aktywnie uczestniczącą w narodzinach dziecka była wiejska akuszerka. „Babienie” polegało na czynnościach położniczych, do których zaliczyć należy: odebranie porodu, odcinanie pępka, a także oznajmieniu płci dziecka. Mogło ono brzmieć następującymi słowy: „mocie syna”, „mocie dziywcze” (Czeszewo), „no już jest nosz/nosza” (powszechne), „baranyszek przyszedł”, „owieczka przyszła” (szamotulskie) [5]. Ojciec z kolei przekazywał dalej wiadomość mówiąc: „już przyszła / przyszedł” [6].
Rola „babki” polegała także na przeprowadzeniu pierwszej kąpieli noworodka, po której wręczała je rodzicom do ucałowania – co było gestem, powitania go na nowym świecie. Do wody, w której miała się odbyć pierwsza kąpiel, „babka” wrzucała monetę, „żeby pieniądze trzymały się dziecka (Borzęciczki w powiecie krotoszyńskim), albo lala wodę święconą, dodawała mydła do prania bądź rumianku; do kąpieli wcześniej urodzonego dziecka kładziono trochę mąki pszennej „żeby było zwarte’ [7]. Woda do pierwszej kąpieli nie mogła być zagotowana „aby dziecko nie dostało pryszczy i bąbli” (Ułanowo, Zbyszewice, Otoczna pow. wrzesiński). Wierzono także, że dziecku nie umytemu po porodzie „będzie cuchnąc z gęby przez całe życie” (Czeszewo, Gorzyce) [8]. Zanurzając dziecko po raz pierwszy „babka” żegnała wodę znakiem krzyża. W czasie kąpieli kształtowała głowę noworodka; nie dotykając ciemienia ściskała ją dłońmi od czoła do tyłu, żeby była „kształtowna” tj. okrągła [9].
Wodę po pierwszej kąpieli wylewała „babka”, lub matka rodzącej – nigdy mężczyzna. Czyniono to w miejscu odosobnionym, w tajemnicy, po ciemku – nigdy na drogę, tylko np. do gnojownika [10].  Podobnie czyszczono z innymi pozostałościami po porodzie: łożyskiem i pępowiną. Mawiano, że kobieta po porodzie się „czyściła” – czyli pozbywała reszty wód płodowych, oraz wymienionych elementów. Ową „resztę” „babka” zakopywała w miejscu gdzie nikt nie chodził, czasem w gnoju w oborze – „ żeby psy nie rozwlekły, bo by dziecko nie rosło, nie miałoby pamięci’ [11]. Łożysko „piernostki”, „pierwiostki”, tj. takiej która urodziła po raz pierwszy, a do zamążpójścia zachowała dziewictwo, służyło do ścierani „ognia” na ciele noworodka. Odciętym kawałkiem świeżego łożyska, „babka” pocierała plamy także na skórze obcych dzieci w wieku do siedmiu lat, wierząc, że prędzej czy później ogień zniknie [12].
Pępek (po odpadnięciu) suszono i zachowywano dla dziecka do rozwiązania w pierwszą rocznicę urodzin. Jeśli dziecko umarło  przed ukończeniem roku życia, kładziono mu pępek do trumny (Krzymów, Koszanowo, Chorzemin) [13].
Czasem wierzono, że dziecko  rodziło się w „czepku”, tj. w otoczeniu błon płodowych - oznaczać to miało dla niego szczęśliwe życie. Dlatego też czepek chowano w specjalnym woreczku wiszącym na ścianie aż do dnia ślubu dziecka, które od tej pory nosiło go zawsze przy sobie „dla szczęścia” [14].
            W przypadkach, gdy dziecko rodziło się nieprzytomne, lub martwe „ babka” starała się je „reanimować” – w każdej części regionu znane były ku temu „własne” sposoby. Do powszechnych należało jednak: dawanie klapsa w twarz lub pupę noworodka, lub chuchanie w buzię - by zmusić je do płaczu, a tym samym zaczerpnięcia pierwszego oddechu [15]. Gdy jednak ni przynosiło to rezultatu „babka” oznajmiał ten fakt na głos, wymieniając przy tym płeć zmarłego dziecka. Następnie kapała je i – nie podając nikomu do pocałowania – chrzciła „prostą wodą” (nie święconą), nadając imię Adama, lub Ewy [16]. Niekiedy martwe dzieci chowano bezimiennie, gdyż twierdzono, że imię nadaje się tylko dzieciom żywym ((Koszanowo)[17]. Potem babka ubierała martwe ciało w koszulkę i tzw. „kitelek” tj. jakby sukienkę z białego płótna rozciętą z przodu, i pozostawiała w spokoju do pogrzebu [18].
Jeśli w trakcie porodu zmarła matka, to w niektórych wsiach wierzono, że w ciągu kolejnych 6 tygodni przychodzi ona codziennie kapać swe dziecko – Siemianice pow. kępiński, Trzemeszno pow. Krotoszyński [19].


            Jak już sobie powiedzieliśmy we wstępie do charakterystyki obrzędów przejścia – w każdej kulturze istniał zwyczaj, podkreślający włączający nowonarodzone dziecko do danej wspólnoty.  Jednym z nich jest praktykowany zarówno w Wielkopolsce, jak i w pozostałych częściach słowiańszczyzny zwyczaj kumostwa, niemniej jednak prócz niego znane są także i inne obrzędy recepcyjne, posiadające dość stary rodowód – gdyż pochodzący, prawdopodobnie z czasów słowiańskich. Przykład może stanowić zwyczaj całowania dziecka  przez rodziców i kumów na znak przyjęcia do rodziny albo kładzenie dziecka przez kumów na stole po powrocie z chrztu [20]. Jak wyjaśniał Medard Tarko, pochodzą one z czasów plemiennych, kiedy to ze względów dziedziczno-prawnych, właściwych w ustroju patriarchalnym, powstała potrzeba  odbywania publicznego przyjmowania potomka do rodu z zaświadczenia ojca [21]. Kolejny przykład, poświadczający odwołanie do przytoczonych tradycji, będzie obyczaj pochodzący z terenów Ziemi Wieluńskiej, kiedy to po pierwszej kąpieli nowo narodzonym dzieckiem dotykano progu, mówiąc: "Bądź wierny temu domowi" [22].
Ciekawym jest, że wśród niektórych społeczności, tak jak ma to miejsce u niektórych aborygeńskich plemion, czy też u Trobriandczyków - nie łączy się aktu seksualnego, z faktem poczęcia dziecka. Zgodnie z wierzeniami tamtejszych ludów – do zajścia w ciążę przez kobietę, dochodzi poprzez ingerencję duchów przodków, którzy mają odradzać się w ciałach noworodków. Z tego też powodu Ajnowie, witając na świecie, nowo narodzone dziecko, zwracają się doń: „witaj staruszku” / „witaj staruszko” [23].
Jak już sobie powiedzieliśmy na początku pierwszej części tego artykułu, także  polskiej w świadomości kultury ludowej, noworodek był postrzegany jako „gość z innego świata”. Stąd być może, w odniesieniu do faktu  narodzin, ukłuto zwrot – „przyjść na świat”, oraz dodano rytuały recepcyjne, pochodzące z  czasów plemiennych społeczności Słowian. 



Znasz imię, które ci nadano – nie znasz tego, które masz.



Przed burzą.



            Akt nadania imienia od zawsze pełnił znaczącą rolę we wszystkich społeczeństwa świata, gdyż nadając je dziecku podkreślało się jego przynależność zarówno do rodziny, jak i do wspólnoty – kto posiadał imię, ten mógł funkcjonować w społeczeństwie. Przykładowo: w danej  Japonii, przedstawiciele najniższej klasy społecznej (burakumin) nie mieli prawa posiadać imion, ponieważ tamtejsza kultura postrzegała ich jako „nieludzi”. Zakaz posiadania przez nich imion, podkreślał zatem ich „wyłączenie”, z życia społecznego. W słowiańskiej kulturze ludowej, złe duchy zradzały się z dusz istot nie posiadających imienia – a zatem, wykluczonych ze świata żywych, a także – boskiego porządku.
Wśród kultur świata różne bywały tradycje i prawa związane z nadawaniem imion – niekiedy zdarzało się, że dana  osoba posiadała ich nawet kilka w ciągu całego swojego życia. Pierwsze było imię, bądź „przydomek”, jakim zwracano się do dziecka, nim przeszło swoją inicjację. U Słowian był to słynny rytuał „postrzyżyn” (dla chłopców), „zaplecie / wiankowin” (dla dziewczynek). Oficjalnie uznawano wówczas, że 7-12 letnie dzieci zakończyły pierwszy etap swojego życia, i od tej pory przechodzą pod opiekę wyłącznie mężczyzn lub kobiet, by uczyć się od nich przypisanych sobie ról społecznych.  Nadawane wówczas imiona stanowić miały wróżbę na przyszłość – wyrażały życzenia rodziców, dla pociechy, która je otrzymywała; czasem też wyrażały jej cechy charakteru, bądź nawiązywały do jakiegoś ważnego zdarzenia w życiu [24].
W innych kulturach, osoba mogła otrzymywać nowe imię jeszcze kilkakrotnie np. z chwilą wkroczenia w całkowitą dorosłość, bądź określającą jej cechy charakteru, lub dokonań (zwłaszcza w przypadku  osób znacznych) – w tym przypadku istniał także zwyczaj nadawania tzw. „pośmiertnych” imion. W tradycji chrześcijańskiej, zwyczaj nadawania kolejnych imion przetrwał, w rytach inicjacyjnych takich jak: chrzest, bierzmowanie.
Ponadto istniała także wiara w istnienie, „prawdziwego imienia” – nadawanego rytualnie, na którym ciążyło tabu, nakazujące utrzymania go w całkowitej tajemnicy. W  razie poznania go przez niepożądane osoby - mogło dojść do sytuacji, w której mogłyby one za pomocą magicznych mocy, zaszkodzić noszącej je osobie. Kulturowy motyw poznania „prawdziwego imienia”, okazywał się przydatny w walce z wrogimi siłami: znachor/zaklinacz/szaman, był w stanie pokonać chorobę, czy też przepędzić złego ducha odczytując - w sobie znany sposób jego imię (lub nadając mu nowe). Upiora zrodzonego z duszy nieochrzczeńca, można było odesłać na „tamten świat” – poprzez wypowiedzenie formułki, nadającej mu imię. Bowiem znajomość prawdziwego imienia zapewnia władzę nad daną istotą – dlatego w kulturze ludowej, istniała tradycja nadawania imion lokalnym diabłom, gdyż wówczas – przestawały być już takie groźne [25].
 
            W wielkopolskiej kulturze ludowej, utarło się, że dla dziewczynki imię z reguły wybierała matka, chłopcu - ojciec [26]. Powszechna była też praktyka nawadnia dziecku dwóch imion: pierwsze – to przeważnie imię „jakie sobie przyniesie”, tj. patrona, czy patronki w dniu urodzin; drugie – to imię ojca, matki, lub dziadków [27]. Czasem, pierwszemu synowi nadawano imię ojca wierząc, że w przyszłości będzie on jego godnym „naślednikiem” (Konińskie) [28]. Wybierano także imiona, spośród tych należących do długowiecznych dziadków – w przypadku jeśli w danej rodzinie dzieci często umierały (Borzęciczki) [29]. Czasem, chcąc zapewnić dziecku szybki  i dobry rozwój, rodzice wybierali imiona przypadające w dniu jego urodzenia, bądź kolejnym, aż do trzech miesięcy naprzód. Wstecz nie wybierano, gdyż uważano, że dziecko będzie „cofnięte”, „niepamiętliwe” [30]. Wyjątek stanowiło „brzydkie imię” (Wojciechowo powiat jarociński). Odstępowano od tej zasady także wówczas, gdy dziecko „przyniosło” sobie imię germańskie, chociażby pochodziło od znanego i wybitnego świętego. Imiona wybierano z modlitewnika lub kalendarza. Pod wpływem Kościoła nie uznawano imion słowiańskich, chyba że nadawano je obok imion katolickich [31].
Do najczęściej wybieranych imion na terenach Wielkopolski, wśród minionych pokoleń należały: Bolesław, Franciszek, Ignacy, Jan, Józef, Kazimierz, Maciej, Mieczysław, Stanisław, Walenty, Wojciech, oraz żeńskie formy tych imion, a także: Agnieszka, Jadwiga, Maria, Marianna, Pelagia, Wanda, Zofia [32].
Unikano nadawania dzieciom imion obcych, tj. germańskich, protestanckich. Nie nadawano także imion po przodkach zmarłych tragicznie, bądź przedwcześnie, aby nie sprowadzić na dziecko przedwczesnej śmierci [33].


Dzień urodzin, prawdę o tobie powie.





Trzy zorze.

            Przyjście na świat dziecka, wiązało się rzecz jasna ze zwyczajem przepowiadania zapisanej mu przyszłości – wszak radość z którą je witano, wiązała się też z ciekawością znajomości jego dalszych losów. Obyczaj ten posiadał swoją genezę (zapewne jeszcze) z pogańskich czasów, gdy wierzono w wizyty gości „nie z tego świata”, które zjawiały się nad kołyską, by obwieścić noworodkowi jego przyszłość. Do naczelnych istot – bóstw, sprawujących pieczę nad ludzkim losem zaliczano Roda, oraz Rożanicę, a w dalszej kolejności służące pomniejsze boginie zwane - rodzanicami (u Skandynawów - norny, u Greków - mojry, rzymskie - parki). Wyobrażano je sobie w liczbie trzech, bowiem personifikowały sobą: „to co minione”, „to co trwa obecnie”, i „to co dopiero nadejdzie”. Były to niewidzialne istoty płci żeńskiej rozstrzygające zaraz po urodzeniu człowieka o jego losie. Rzecz ciekawa, że folklor rosyjski, ukraiński, białoruski, zachodniosłowiański, bułgarski nazwy tej dziś nie zna, ale ponieważ pojawia się ona Słoweńców i Chorwatów(słoweńskie rojenica, chorwackie roženica), wynikałaby dawna geneza i nazwy, i rzeczy. W Bułgarii przybywają do dziecka o północy trzy narečnici, aby wyznaczyć mu przyszłość zostawiając na czole znak na czole. Oczekując na ich przybycie i aby zjednać ich przychylność, przygotowuje się dla nich poczęstunek i pieniądze. U Czechów to cudička, słoweńska soje nica, serbsko-chorwacka – suženica, urobione od ogólnosłowiańskiego soditi – „sądzić” [34]. A. Gieysztor przypuszczał, że istoty te mogły być zrodzone z dusz zmarłych kobiet – a któż miałby znać lepiej przyszłość jak nie zmarli?
            Innym bytem będącym personifikacją ludzkiego losu, powiązanym z rodzancami, była Dola – znana u Słowian Wschodnich, Serbów, Chorwatów, ale i w Polsce – także w Wielkopolsce [35].
            Tymczasem, Aleksander Brückner, nawiązując do omawianych tutaj wierzeń przywołał zapomniany już zwyczaj „popielin” – obowiązujący ongiś także na ziemiach Wschodniej Wielkopolski: z ruskich źródeł wiemy, że ofiarowywano chleby, ser i miód rodu i rodzajnicom i fejom, które albo stawały widoczne nad kolebką nowo narodzonego i mu życie błogosławiły lub klęły, albo były boginiami porodu, łagodziły boleści porodowe, albo jedno i drugie łączyły; dziatkom strzeżono pierwsze włoski i dawały je rodzanicom; baby kaszę ważyły dla nich; kasza była obrzędowym daniem i dziś jeszcze kładą na Rusi i w Czechach grosze „w kaszę” dla „babki”. U nas o tym wszystkim zupełnie głucho; odwiedzają położnicę i przynoszą jej wiktuały „na popielinki” lub „popieliny” (w poznańskim i kaliskim) [36]. W przypisach do niniejszego stwierdzenia, autor starał się rozszyfrować zagadkową nazwę dla tego zwyczaju, choć jak sam podkreślał – były to wyłącznie przypuszczenia: gdybym fantazji puszczał wodze powiedziałbym, że „Popieliny” przezwano od „popiołu”, jakim odwiedzające kumoszki położnicę i noworodka posypywały dla „recepcji”, dla przyjęcia go do ogniska domowego [37].


Tak oto przedstawia się słowiańska otoczka wierzeń i zwyczajów związanych z przepowiadaniem przyszłości nowonarodzonemu dziecku. Przyjrzyjmy się teraz najprostszym sposobom, w jaki starano się ją odczytać samodzielnie – bez polegania na pomocy, istot nadprzyrodzonych:
- Wróżby dotyczące pory dnia, w  trakcie której przyszło na świat dziecko: północ (bądź w trakcie burzy z piorunami) – dziecko będzie najszczęśliwsze ze wszystkich; świt – dziecko będzie żywe, tzn. „nie ospałe”;  rano bądź przedpołudnie – dziecko będzie stateczne i mądre; popołudnie – dziecko będzie płoche; wieczór – będzie utalentowane (Dobrzyca) [38].
- Wróżby dotyczące konkretnego dnia tygodnia, w którym przyszło na świat dziecko: najszczęśliwszy – czyli sobota, bowiem uważana za dzień Matki Boskiej; dni nieszczęśliwe – niedziela, poniedziałek (dzień pusty- zawiązujący tydzień), piątek – dzień śmierci Chrystusa, zakończenie tygodnia [39].
- Wróżby dotyczące miesiąca, w którym dziecko przyszło na świat:  za pechowy miesiąc do narodzin to maj – gdyż „piątka” to pechowa liczba w kulturze ludowej, zarówno w odniesieniu do dnia jak i miesiąca. Uważano, że dziecko urodzone wówczas będzie nieszczęśliwe. Czerwiec – dzieci urodzone wówczas to „piszczki” i „płaczki”.
Miesiące pomyślne to: sierpień - „pełnia lata, dobrobyt w życiu”;, grudzień (długi życie) [40].
- Znaki zodiaku - gdzieniegdzie jak w Gostyńskiem, położonym w Zachodniej Wielkopolsce, wróżono na podstawie znaku zodiaku. Przykładowo: dzieci spod znaku „kozła”- posadzano o bycie skłonnymi do kłótni; dzieci spod znaku „ryb” – miały być zimne w usposobieniu [41].

             Poza tym okazją do czynienia wróżb dla dziecka, była rocznica jego pierwszych urodzin. Rozstawiano wówczas przed  maluchem różne przedmioty i bacznie obserwowano  co wybierze. Na tej podstawie wnioskowano o jego przyszłości:
- książka – dziecko będzie mądre, lub pobożne;
- piasek – wcześniej umrze;
- nożyczki - będzie krawcową;
- pieniądze - będzie chciwe, albo bogate;
- kieliszek – oznaczał pijaka;
- młotek – zwiastował kowala [42].
Czasem też o tej samej godzinie, o której dziecko przyszło na świat dawano mu do rozsupłania „pępek”, tj. zachowaną od chwili jego narodzin pępowinę . Uważano wówczas, jeśli go rozwiąże to oznaczać będzie, że pociecha wyrośnie na osobę mądrą, i będzie umiało pokonywać trudności. Potem pępek wyrzucano [43].
Niekiedy też po raz pierwszy przycinano dzieciom włoski nożyczkami – co symbolizowało, że są już „odchowane”, tzn. mają już za sobą pierwszy – najważniejszy rok życia [44].





Czas połogu, oraz opieka i pielęgnacja noworodka.




Izba chaty, w Grodzisku na Zawodziu, Kalisz.


Położnica (ciekawostka: w okolicach Śmigla, w Zachodniej Wlkp., zwana była – „sześciuniedziółką” [45]), w kulturze ludowej przeważnie uważana była za „chorą”, „nieczystą” - toteż dotyczyło ją wiele zakazów – uniemożliwiających jej „psucie” otoczenia wokół siebie. Za „okres nieczysty” uważano czas pierwszych 6 tygodni (po narodzeniu chłopca), lub 3-4 tygodni po narodzinach dziewczynki [46]. Wówczas położnicy nie wolno było: czerpać wody ze studni, ani chodzić do piwnicy – bo: „by się robactwo zalęgło”; ani karmić drobiu – bo: „by wszystko wyzdychało”; ani chodzić na cmentarz, zwłaszcza z dzieckiem - aby mu nie zaszkodzić [47]. Zakaz przekraczania progu domu dotyczył ją aż do „wywodu” (zwanego przeważnie „oczyszczeniem”, albo „błogosławieństwem dla dziecka”) [48]. Charakterystyczne jest przy tym to,  że do wywodu nie chodzą panny, które według zwyczaju wywodzone  są dopiero po ślubie i urodzenia dziecka z prawym mężem [49].
Znajdując się w okresie karmienia piersią, powinna była także wystrzegać się spożywania potraw kwaśnych: kiszone ogórki, bądź kapusta, czy też pokarmy zawierające w swym składzie ocet.

            W ciągu połogu, tj. pierwszych sześciu tygodni życia dziecko i matka kąpane były codziennie - potem co drugi dzień i rzadziej, zimą starano się w ogóle nie kąpać [50].  Dzieci myto od głowy w dół – inaczej wierzono, że by nie urosły.
Niektórzy praktykowali zwyczaj by do chrztu ulewać wodę po kąpieli dziecka w odosobnione miejsce – aby dziecko zapewnić dziecku spokojny sen [51]. W tym czasie nie wywieszało się także pieluch za okno, by „coś złego nie zaszło” [52]. Poza tym, aby uchronić dzieci przed urokiem, czy też staniem się „odmiankiem”, „wyrzutkiem” „wyrodkiem” zawiązywano im na rączkach czerwone wstążeczki [53]. Ponadto „dla zabezpieczenia” – na progu stawiano miotłę brzozową, „bo ciota wtedy przez próg nie przeszła”, albo rozsypywano ziarenka maku przed progiem po to, „żeby ciota nie zdążyła ich pozbierać, a inaczej wejść mogła” (Krzymów, Dolany) w tym celu kładziono także dziecku pod poszuka wodę ze święconą wodą, grzebień i nożyczki (…) gdzieniegdzie działanie „na wszelki wypadek” np. kropiono  kąty mieszkania pomyjami (Krzymów) [54]. Do innych praktyk ochronnych zaliczano także następujące przesądy: przez 9 dni, niekiedy do 6 tygodni od dnia narodzin, nie wypożyczano nic z domu, „by nie wydać szczęścia” lub „żeby dziecko nie krzyczało”, zaś do roku nie dają do rąk lustra, „bo zobaczy diabła, przestraszy się i straci mowę”. W tym też czasie, tj. przed ukończeniem roku, nie wolno dziecka przekroczyć, ponieważ „nie urośnie”, a także nie należy obcinać mu paznokci i włosów „bo nie będzie się chowało”, paznokcie na ogół matki obgryzają [55].





 Huśtawka od posowy.


Małym dzieciom, prócz matczynego mleka, podawano także pokarm w „węzołku”, na Ziemi Wieluńskiej nazywano go „gałgankiem” [56]. Był to zazwyczaj cukier z chlebem – rozmiękczone w ustach matki, cukier z masłem, lub miód i gotowane ziemniaki – zawinięte w szmatkę. Zaś „węzołek”, czy też „gałganek” zawiązany na szyi często spełniał rolę smoczka.
Dawniej matki karmiły piersią swoje pociechy nawet do czwartego roku życia, jeśli nie dłużej – M. Tarko podał przykład pochodzący ze wsi wielkopolskiej, z 1956 roku, kiedy sześciolatek domagał się od swojej mamy przysłowiowego „cyca”. Powód, dla którego decydowano się odstawiać od piersi dzieci tak późno, wynikał z przekonania, iż karmiąca matka, nie zajdzie wówczas w ciążę [57]. W późniejszych okresach starano się odstawiać dzieci od piersi na „wiosnę, gdy ptaki przylatują”, ale - „byle nie w piątek, bo nie będzie rosło dalej” [58].
            Oprócz  wspominanego wcześniej „węzołka” / „gałganka”, do akcesoriów dziecięcych należy wyliczyć także: „koponka” – korytko wystrugane z drewna lipowego, służące do wypieku chleba, w którym kąpano malucha;  zaś za meble służące do spania dziecka uważano:  wyściełaną słomą kolebkę,  oraz min. tzw.  huśtawkę do powały [59].
Ubranka nowo narodowych dzieci stanowiły: koszulka, oraz „jaczka” z tasiemkami do zawiązywania z przodu, pieluchy, wełniana czapeczka, oraz „powijak”, zwany także „owijaczem”, „zawijaczem”, „powojnikiem” – stosowany był, do owijania ciałka, aby „dziecko się nie przełamało”.  Ubranka były z reguły „obhekolowane hakiełka”, tj. ozdobnym haftem przy pomocy szydełka i kolorowych nici odpowiednio do płci oczekiwanego dziecka: niebieskie – dla chłopców, różowe – dla dziewczynek [60].



Chrzest – pierwszy najważniejszy rytuał inicjacyjny, na przykładzie wsi wielkopolskiej.



 Boginka podmieniająca swoje dziecko.

            Ważnymi osobami w trakcie tego obrzędu, byli oczywiście kum (kumotr) – ojciec chrzestny i kuma (kumoszka) – matka chrzestna – to osoby wybrane przez rodziców dziecka najbardziej godne „”kumowania” czy „pokumania się”, „skumania” (duchowego) po przez spełnienie głównej roli w obrzędowym przyjęciu dziecka do zbiorowej społeczności [61]. 
Istniało także przekonanie, iż nadawanie ochrzczonym dzieciom imion po kumach sprawi, że przejmą cechy swoich „drugich” rodziców – „wrodzą się”, bądź „dadzą się” [62]. Wybranych chrzestnych wybierano do kumowania, zazwyczaj po narodzinach dziecka – obowiązek ten spoczywał z reguły na ojcu. Choć zdarzało się (jak to bywało w Krzymowie), że na kumów proszono jeszcze przed narodzinami dziecka – by to przychodząc na świat przejęło na siebie cechy przypisanych mu osób,  które miały nad nim czuwać [63].
Chrzestnych (krajeńskie: „krzasnych”) wybierało się zazwyczaj z najbliższego otoczenia rodziny  - mogły to być osoby spokrewnione z rodzicami dziecka, ale wcale nie musiały. Często kumotrów wybierano pośród sąsiadów, oraz przyjaciół rodziny – kierując się przy tym często ich majętnością, a nie religijnością [64]. Nie rzadko decydowano się wówczas na wybór osób niezamężnych – istniało nawet przeświadczenie, że kawaler i panna, którzy wspólnie kumowali dwa razy, co prawda zdarza się rzadko, pobiorą się na pewno, nawet jeśliby nie mieli takiego zamiaru, a małżeństwo ich będzie  bardzo szczęśliwe [65]. Bycie chrzestnym postrzegane było jako zaszczyt (nie wypadało odmówić rodzicom, proszącym na kuma – oznaczało to bowiem ich obrazę), bowiem stanowiło  wyróżnienie wśród danej społeczności, ale także ogólnie wróżyć miało szczęście w przyszłym małżeństwie. Niezamężne dziewczęta chętnie zgadzały się zostawać chrzestnymi znajdków, gdyż wierzyły, że dzięki temu będą miały, przy zamążpójściu jeszcze większe szczęście, niż w przypadku „zwyczajnego” kumostwa. Wynikało to z ogólnie pokutującego w kulturze ludowej przekonania, że coś niezwykłego przynosi szczęście, np. narodziny w czepku, a także małżeństwo zawarte przez osoby posiadające tych samych rodziców chrzestnych bądź tylko wspólną matkę chrzestną, bądź chrzestnego [66].
Rzadko decydowano się poprosić o bycie chrzestnymi osoby starsze, jeśli tak - zazwyczaj określano je mianem „pamiętnych” – czyli, zapisanych w pamięci wsi, bądź rodziny, bądź takie którym dzieci nie umierały [67]. Jak już powiedzieliśmy sobie wcześniej - ciężarnych na kumę nie proszono wcale. W Krzymowie istniał także zwyczaj wybierania, nawet dwóch, bądź trzech par chrzestnych – jeśli kandydatów do tej roli widziano wielu. Wówczas, najważniejsi w trakcie chrztu trzymali sieczko, pozostali wstążkę lub „kapkę’ poduszki [68]. 
            Rola jaką odrywali kumowie, w tradycji wsi bardzo często przybiera postać „drugich rodziców”, a nawet „zastępczych rodziców” – gdy ich chrześniak, bądź chrześniaczka zostaną osieroceni, bądź porzuceni przez rodzonych rodziców. Stąd też oczekuje się od chrześniaków, aby z należytym szacunkiem traktowali swoich chrzestnych – np. w Dębiczach w pow. ostrzeszowskim pokutował zwyczaj by młodzi w wyrazie szacunku całowali ich w rękę.
Bycie kumem, bądź kumą opierało się na wspieraniu powierzonego im dziecka w ważnych momentach życia jak: komunia, ślub, a nawet pogrzebie własnego chrześniaka. Utarło się, że na ślub chrzestna daje koszulę chrześniakowi, a chrześniaczce – welon i buciki, „na szczęście”. Chrzestny przeważne daje obojgu gotówkę [69].

Chrzest. Pierwszym etapem tego dnia było przybycie chrzestnych do domu rodziców dziecka i wręczenie im przeznaczonych dla malucha podarków. Wręczając je rodzicom mawiano: „żeby nie było nagie” (Wrzeszczyna). W zwyczaju jest od dawna darowanie przez chrzestnych koszuli dla dziecka: „jak mu się jej teraz nie da, trzeba będzie dać przy ślubie (Krzymów). Oprócz koszuli chrzestni darowują nieraz sukienkę lub ubranko, poduszkę dla dziecka, a czasem tylko pieniądze. Do chrztu służy dziecku często ta sama koszula, która nosiło starsze rodzeństwo po kolei, „aby dzieci szanowały się”. Poduszka, do której kładą dziecko po kąpieli i nakarmieniu, i w której podaje się je do chrztu, przybierana bywa zieloną „Mertą” i wstążką koloru różowego (dla dziewczynki) lub jasnego (dla chłopca) [70]. Na Krajnie dziewczynki ubierano na różowo, chłopców zaś na niebiesko [71]. Przed wyjściem z domu kuma lub kum bierze na ręce dziecko (odpowiednio do swojej płci) i podaje uroczyście do pocałowania matce dziecka, ojcu i rodzeństwu i stojącym obok krewnym, „żeby się kochali”; następnie całują je sami (powszechne). Kumowie wzajemnie też się niekiedy całują, „aby dziecko było miłe dla ludzi” (Krzymów) [72].
Następnie, przed wyjściem z domu kuma brała na ręce dziecko (dawniej czyniła to „babka”), na których nieść je miała w trakcie drogi do kościoła. Po tym, kumowie  żegnali się z pozostałymi w domu biesiadnikami słowy: „No, bierzemy wom poganiana (Żyda, Turka), przywieziemy Chrześcijanina”. Podobną formułkę wygłaszać będą po przyjściu do chrztu, ogłaszając, że oto przywieźli Chrześcijanina [73]. Wychodzących z reguły, żegnała „babka”, czyniąc „kropidkiem” umoczonym we święconej wodzie znak krzyża.
W drodze do kościoła, przykładano baczną uwagę do poszczególnych zachowań rodziców chrzestnych – wierzono, że maluch w tych szczególnych chwilach skłonny jest przejąć od nich („wrodzić się”), zachowania które w przyszłości miały rzutować na całe jego życie. Przeświadczenia te były oparte na zasadzie magicznego myślenia: „podobne czyni podobne”- unikano zatem gestów niepożądanych, starano się zachować te przykładne.
W trakcie owej podróży chrześni starali się zachowywać przykładnie i uczynnie, być dla siebie miłymi – aby dziecko takie było; nie pito wówczas wódki – by maluch nie został pijakiem; nie kłócono się ze sobą – by chrześniak nie był kłótliwy, lecz zgodny; pokutowała zasada, że cały orszak powinien zachowywać się wesoło, acz niezbyt głośno – by dziecko było miłe i skromne; nie zatrzymywano się także nigdzie – by dziecko nie było niedołęgą, ani ślamazarą [74]. Obserwowano także zachowanie samego dziecka w trakcie podróży: jeśli było płaczliwe - przepowiadano mu że będzie śpiewakiem, jeśli zaś było spokojne – miało być jako dorosły dobre i spokojne [75]. Zanikł już zwyczaj całowania się kumów za ołtarzem, znany dawniej min. na Pałukach i Kujawach [76].
            W kościele kuma - trzymała do chrztu dziewczynkę, zaś kum - chłopca, ponadto istniały także pewne przesądy i wróżby związane z momentem samego chrztu. Jeśli ksiądz miałby się pomylić w trakcie formuły rytuału- dziecko miało przeistoczyć się w zmorę, lub miało później problemy z mówieniem [77] [78]. Jeśli chrzestni pomylili słowa modlitwy – dziecko mogło zostać krętaczem (Dębicze). Na koniec ceremonii kum lub kuma obnośli dziecko dokoła ołtarza: jeśli dziecko zachowywało się dobrze – to szli z prawej strony, a jeśli źle – to z lewej, a następnie składali w jego imieniu ofiarę pieniężną [79].
Po powrocie z kościoła do domu rodziców, kumotrzy dawali tzw. „wiązarek” – czyli pamiątkę chrztu. Jest to tradycyjny  od kumów dla dziecka, „aby miało zalążek swego i trzymało się gospodarstwa [80]. Dawniej było to pudełko tekturowe, zawierające sumę pieniędzy,  oraz karta będącą pamiątką chrztu.
Co ciekawe, w niektórych wsiach, pierwszą czynnością po powrocie z ceremonii było położenie dziecka, przez chrzestnych na gołym stole, „żeby było śmiałe”, by „było dobrym gospodarzem”, a w przypadku dziewczynek – kładziono je przy piecu, bądź pod stołem przykrytym obrusem, by: jako panna „była wstydliwa i trzymała się domu”. Opisany obyczaj odwołuje się niewątpliwie do dawnych praktyk słowiańskich, lecz jak wynika ze źródeł, przykłady jego praktykowania pochodzą z terenów Zachodniej Wielkopolski (Szamotulskie i Kościańskie) [81].
            W końcu, aby uczcić chrzest - powitać ochrzczonego malca w rodzinnym i lokalnym gronie, organizowano na jego cześć przyjęcie, które początkowo wyprawiano w pobliskiej karczmie, a w późniejszych pokoleniach – w jego rodzinnym domu. Jak nadmieniał M. Tarko, uroczystość ta bywała na tyle zakrapiana alkoholem, iż czasem zdarzało się, że całkowicie zapominano… o bohaterze dnia, którego gdzieś zawieruszano (sic!).
Zasiadając do stołu pamiętano o przestrzeganiu obowiązującej hierarchii - zaszczytne miejsce przy stole zajmowali oczywiście chrzestni dziecka, którzy siadali obok siebie blisko – „ żeby dziecko miało gęste zęby” [82]. Obok nich siadał ojciec dziecka – zarazem wodzirej biesiady; matka jako karmiąca zajmowała miejsce uboczne [83]. W Najbliższą niedzielę po tym wydarzeniu urządzano kolejnego przyjęcie, zwanego „poprawinami” – odbywało się ono jednak w mniejszym gronie – zazwyczaj  najbliższej rodziny [84].


Autor: Marta Kaleta.


Przypisy.



1.      Zob. M. Tarko, Obrzędy narodzinowe, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 92.

02.  Zob. Tamże.
03.  Tamże, s. 101.
04.  Zob. Tamże, s. 102.
05.  Zob. Tamże.
06.  Tamże.
07.  Tamże, s. 120.
08.  Tamże.
09.  Tamże, s. 102.
10.  Tamże, s. 103.
11.  Tamże.
12.  Tamże.
13.  Tamże.
14.  Tamże.
15.  Tamże, s. 104.
16.  Tamże, s. 120.
17.  Tamże, s. 104.
18.  Tamże, s. 120.
19.  Tamże, s. 89.
20.  Tamże.
21.  Folklor Ziemi Wieluńskiej, Obrzędy, wierzenia i zabiegi magiczne, (stan na dnia: 01.12.2017):
22.  Zob. A. F. Majewicz, Dzieje i legendy Ajnów, Warszawa1983, Państwowe Wydawnictwo Iskry.
23.  Zob. K. Gołdowski, Postrzyżyny i zapleciony, (stan na dnia 01.12.2017):
24.  Zob. P. Kowalski, hasło: imię, [w:] Leksykon znaki świata: omen, przesąd, znaczenia, Wrocław-Warszawa 1998, PWN.
25.  Zob. M. Tarko, dz. cyt., s. 104.
26.  Zob. Tamże.
27.  Tamże.
28.  Tamże, s. 120.
29.  Zob. Tamże, s. 105.
30.  Zob. tamże, s. 104.

31. W. Sobisiak, Ludowe zwyczaje prawne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie,  s. 205.


32.  Zob. M. Tarko, dz. cyt., s. 120.
33.  A. Gieysztor, Mitologia Słowian, Warszawa 1986, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe, s. 154.
34.  Zob. T. Wróblewski , Demony i wyobrażenia demonologiczne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
35.  A. Brückner , Mitologia słowiańska i polska, Warszawa 1985, PWN, s. 272.
36.  Tamże (przypisy).
37.  Zob. M. Tarko, dz. cyt., s. 105.
38.  Zob. Tamże.
39.  Zob. Tamże.
40.  Zob. Tamże, s. 120.
41.  Zob. Tamże, s 117.
42.  Zob. Tamże.
43.  Zob. Tamże.
44.  Zob. Tamże, s. 111.
45.  Zob. Tamże.
46.  Zob. Tamże.
47.  Zob. Tamże.
48.  Zob. Tamże.
49.  Zob. Tamże, s. 107-108.
50.  Zob. Tamże, s. 108.
51.  Zob. Tamże.
52.  Zob. Tamże, s. 110.
53.  Tamże.
       54. Tamże.
55. zob. Folklor Ziemi Wieluńskiej, dz. cyt.
56. Zob. M. Tarko, dz. cyt., s. 121.
57. zob. Tamże, s. 109.
58. zob. Tamże, s. 101.
59. zob. Tamże.
60. Tamże, s. 111.
61. zob. Tamże, s. 112.

62. zob. Tamże, s. 113.

63. zob. E. Rodek, Kultura ludowa Krajny, (stan na dnia: 01.12.2017):
64. M. Tarko, dz. cyt., s. 112.
65. zob. Tamże, s. 121.
66. Zob. Tamże, s. 113.
67. Tamże, s. 121.
68. Tamże, s. 114.
69. zob. E. Rodek, dz. cyt.
70. M. Tarko, dz. cyt., s. 114.
71. Tamże, s. 114-115.
72. zob. Tamże.
73. zob. Tamże.
74. Tamże, s. 121.
75. zob. E. Rodek, dz. cyt.
76. zob. M. Tarko, dz. cyt. 115.
77. zob. Tamże.
78. Tamże, s. 121.
79. zob. Tamże, s. 115.
80. zob. Tamże, s. 116.
81. zob. Tamże.
82. zob. Tamże.


Bibliografia. 




1.       Brückner Aleksander, Mitologia słowiańska i polska, Warszawa 1985, PWN

2.      Gieysztor Aleksander, Mitologia Słowian, Warszawa 1986, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe.

3.      Kowalski Piotr,Leksykon znaki świata: omen, przesąd, znaczenia, Wrocław-Warszawa 1998, PWN.
4.      Majewicz Alfred F., Dzieje i legendy Ajnów, Warszawa1983, Państwowe Wydawnictwo Iskry.
5.      Tarko Medard, Zwyczaje i obrzędy narodzinowe, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
6.      Wróblewski Tadeusz, Demony i wyobrażenia demonologiczne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.


Źródła Internetowe:

1.      Folklor Ziemi Wieluńskiej, Obrzędy, wierzenia i zabiegi magiczne:
2.      Gołdowski Kamil, Postrzyżyny i zapleciony:
3.      Rodek Ewa, Kultura ludowa Krajny:



Spis ilustracji. 

1.  Bogini Lela:

2. Przed burzą:

3. Trzy zorze:

4.  Izba chaty, w Grodzisku na Zawodziu, Kalisz:
Fotografia autorki.
5. Huśtawka od posowy:
M. Tarko, Obrzędy narodzinowe, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
6.  Boginka podmieniająca swoje dziecko:
B. Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków, Łódź 1981, Wydawnictwo Łódzkie.