niedziela, 6 maja 2018

Obraz ziemiaństwa kaliskiego we fragmentach wspomnień Mieczysława Jałowieckiego, cz. 1.







Mieczysław Jałowiecki  urodził się 2 grudnia 1876 w majątku Syłgudyszki na Auksztocie, w rodzinie wywodzącej się z ruskich kniaziów Pieriejasławskich-Jałowieckich. Był synem generała Bolesława Jałowieckiego i Anieli z Witkiewiczów (najmłodszej siostry Stanisława Witkiewicza, co czyni go bliskim kuzynem Witkacego). Jak nie trudno się domyślić – ze względu na pochodzenie otrzymał staranne i wszechstronne wykształcenie: ukończył Liceum Cesarskie w Petersburgu, otrzymując dyplom kandydata do nauk ekonomicznych; następnie studiował na Politechnice w Rydze, na kierunkach chemii, oraz agronomii; dalsze studia ukończył na uniwersytecie Halle, oraz w Bonn. Znał także (w różnym stopniu) kilka języków. Predyspozycje zawodowe upoważniły go w przyszłości do zajmowania znaczących stanowisk państwowych.
W życiu prywatnym dwukrotnie wstępował w związek małżeński – jego pierwszą żoną była Julia Elżbieta Anna z Wańkowiczów (ślub odbył się 30 czerwca 1910 r.), zaś potomkami zrodzonymi z tego związku byli: Andrzej (1912-1944), oraz Krystyna Maria (ur. 1914).
Drugą żoną Jałowieckiego była, pochodząca z kaliskiego majątku w Kamieniu Zofia Aniela Maria z Romockich primo voto Wyganowską (para pobrała się 5 sierpnia 1922 roku).



Bolesław Jałowiecki - ojciec Mieczysława Jałowieckiego.


Należał on do kresowego ziemiaństwa i być może ostatniego pokolenia, dla którego duchową ojczyzną było dawne, wielonarodowe Wielkie Księstwo Litewskie. Jednocześnie – aż do rewolucji rosyjskiej 1917r. – przynależał do zamożnej i uprzywilejowanej warstwy imperium carów. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości został w 1919 r.  pierwszym przedstawicielem rządu Rzeczpospolitej w Wolnym Mieście Gdańsku (jedną z jego zasług w trakcie pobytu w tamtym miejscu było prywatne nabycie półwyspu Westerplatte, a następnie przekazanie go polskiemu rządowi  -  przyp. autorki). Później na kilkanaście lat osiadł w majątku ziemskim w Kaliskiem. We wrześniu 1939 r. zdołał wyjechać z Polski; zmarł  na emigracji w Anglii (w 1962 r. pod Londynem – przyp. autorki), gdzie  spisał wspomnienia o świecie, który nieodwracalnie przeminął.
            Tak oto przedstawia się sylwetka ziemianina – bohatera obecnego artykułu, zawarta w opisie książki: „Na skraju Imperium i inne wspomnienia”, z której treści będziemy fragmentami czerpać w niniejszym artykule. której treść opiera się właśnie na wspomnieniach i doświadczeniach Mieczysława Jałowieckiego. Wspomniana publikacja podzielona jest na trzy części, opisujące kolejne etapy życia naszego bohatera: „Na skraju Imperium”, „Wolne Miasto”, oraz „Requiem dla ziemiaństwa” – i to właśnie ona, stanowić będzie dla nas interesujące świadectwo historii. Celem jest przedstawienie czytelnikom postrzegania ziemiaństwa Ziemi Kaliskiej, oczami wspomnianego przybysza ze wschodu.  Przekonamy się jakie miał spostrzeżenia na temat okolicznego ziemiaństwa, co mu zapadło najbardziej w pamięć, jakie różnice dostrzegał pomiędzy  okolicami Kalisza, w swymi rodzimymi stronami. 



Nominacja Mieczysława Jałowieckiego na delegata Rządu.



Więcej o dziejach rodziny Mieczysława Jałowieckiego, okoliczności  opublikowania jego pamiętników, czytelnicy mogą zapoznać się w artykule Barbary Madejczyk-Krasowskiej, pt.: Mieczysław Jałowiecki – człowiek, który kupił dla polskiego rządu Westerplatte, dostępnego pod adresem:


Tymczasem powracając do naszego artykułu pragniemy zauważyć, że przedstawiając czytelnikom opracowany materiał, skupimy się na wspomnieniach dotyczących życia codziennego w ziemiańskim dworze w Kamieniu: zwyczajach, oraz szkicach postaci ludzi, którzy zamieszkiwali ten barwny świat opisany z nostalgią przez naszego bohatera. Pominiemy natomiast wiele jego spostrzeżeń związanych z życiem politycznym, któremu w swych wspomnieniach autor poświęcał także sporo miejsca.


„W hołdzie tej szczególnej rasie białego człowieka, która bezpowrotnie przeminęła”.



 Plan majątku w Kamieniu.

            Tą oto myślą, Jałowiecki opatrzył część swoich wspomnień dotyczących wspomnień kaliskiego ziemiaństwa. Słowa te wydawać się mogą co poniektórym niepoprawne politycznie, jednakże odnosząc się do ziemiańskiego stylu życia, jednocześnie zdradzają, to z jaką nostalgią autor powracał do minionych czasów, związanych ze sferą społeczną do której niegdyś przynależał. Spisując swoje wspomnienia nie raz wspominał o tym, jak trudno było mu odnaleźć się w rzeczywistości powstałej po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, przecież jeszcze większe zmiany przynieść miała ze sobą kolejna wojna.  
Jałowiecki zdawał sobie doskonale sprawę z tego, iż był świadkiem epoki, która bezpowrotnie przeminęła – świata którego już nie ma i nie będzie.
            Przechodząc do opisu kaliskiego ziemiaństwa, przedstawia je w zestawieniu z pozostałymi przedstawicielami tegoż stanu, w obowiązujących niegdyś zaborach:
We wszystkich dawnych trzech zaborach ziemiaństwo różniło się sposobem bycia, zwyczajami, stosunkiem do ludu, wreszcie pewnymi naleciałościami wypływającymi z warunków ekonomicznych i politycznych różnych u każdego zaborcy. Niemniej jednak wszystkich nas, ziemian, łączyła jakaś tajemna siła , która szła z ziemi, z gospodarstwa, ze starych ścian dworów i wspólnej tradycji szlacheckiej. Być może stosunek do gniazda rodzinnego na Liwie, Białorusi i ziemiach kresowych Wołynia, Podola, Ukrainy był inny niż w Królestwie i Małopolsce, gdzie obrót ziemią był dozwolony.  W dzielnicach kresowych oraz w Wielkopolsce utratę lub sprzedaż majątku ziemskiego przez polskiego ziemianina uważano za zdradę, gdyż wypuszczona z rąk ziemia był już na zawsze stracona dla polskiego stanu posiadania. Natomiast w byłej Kongresówce majątki często zmieniały właściciela i na roli osiadły elementa nie zawsze pojmujące zadania i obowiązki ziemiańskie, bywały jednak rejony gęsto zamieszkane przez zasiedziałe ziemiaństwo, wśród których intruzów było mało.
            Do takich guberni, obfitujących w dwory pozostające przez kilka lub kilkanaście pokoleń w rękach jednej rodziny, zaliczało się Kaliskie, gdzie leżał Kamień, majątek mojej żony.
            Większość ziemiaństwa kaliskiego była solidna, zamożna, gospodarna i trzymająca się dobrze zrozumianej tradycji. Mniej było tutaj niż w reszcie Kongresówki „półtora szlachciców” lub niedorajdów, nieumiejących gospodarować utracjuszów, powiększających liczbę „wywiałków ziemskich”, którzy zasilali następnie sferę inteligencji miejskiej, wnosząc ze sobą mało walorów, a raczej często siejących demagogię.




Dwór w Kamieniu.

            Plagą ziemiaństwa z Kongresówki były też działy rodzinne i coraz większe rozdrobnienia stanu posiadania oraz wrodzona niechęć do wolnych zawodów. Na Litwie i Żmudzi ziemia była czymś świętym. Dlatego ziemianie zwykle oprócz rolnictwa posiadali jakiś fach dla zapewnienia dopływu dochodów spoza gospodarstwa.  Synowie z kresowych rodzin ziemiańskich po ukończeniu szkół szli do specjalnych zakładów naukowych lub na uniwersytety, by potem zajmować dobrze płatne stanowiska w przemyśle rosyjskim, palestrze lub w medycynie.
            Na Litwie i Białorusi inne było też prawodawstwo. Majątek ziemski był niepodzielny, był pewnego rodzaju ordynacją, którą obejmował jeden z synów. W myśl prawodawstwa rosyjskiego siostry nie dziedziczyły ziemi (…). Były więc owe siostry spłacane w sposób może niesprawiedliwy, bo zaledwie w jednej siódmej części majątku ziemskiego.
            W Królestwie zaś obowiązywał Kodeks Napoleona, a tym samym równość działów. Kurczyła się przez to własność ziemska i znaczenie dawnej fortuny rozdrabniały się  zbiegiem lat na coraz drobniejsze folwarki, które wreszcie pogrążały się w morzu średniorolnego chłopstwa. Każdy jednak ze spadkobierców wciąż poczuwał się „Jaśnie Panem” i chciał nie tylko trzymać fason, ale i prowadzić tryb życia, na który jego chudopacholska fortuna nie pozwalała. Dlatego wielu ziemian Kongresówki nosiło cechy pospolitego ruszenia, w odróżnieniu od solidnej warstwy ziemiańskiej dbającej  o niepodzielność majątku, którą można było porównać do znaku pancernego.
            Wśród tej poważnej, zamożnej, świetnie gospodarującej na roli warstwy ziemiańskiej Królestwa nie było fortun magnackich, ale były to majątki pokaźne, zdobyte przez pokolenia dobrą gospodarką, przezornością, przy jednoczesnym spełnianiu ciążących na ziemiański społecznych obowiązków.  Nie potrzebowali się oni czepiać klamek arystokratycznych domów i świeżo nabytych tytułów, gdyż większość z nich mogła się w swej genologii wylegitymować z długiego łańcucha urzędów nie tylko powiatowych, ale i senatorskich [1].


Piękna jest stara ziemia kaliska.





Dwór elewacja ogrodowa, wg Bąkowskiego.

A oto i wrażenia (być może nieco sielankowe), jakimi ze swoimi  czytelnikami dzielił się autor, zwierzając z pierwszych wrażeń, jakie wywarła na nim Ziemia Kaliska:
Kolej prowadząca z Warszawy do Wielkopolski przecina monotonne równiny sochaczewskie i banalne okolice uprzemysłowionej Łodzi, by za Sieradzem wybiegać w odmienny kraj. Przez otwarte okno wagonu wylewa się już inne, czyste powietrze, przesiąknięte zapachem miodu z kwitnących pól białej koniczyny i wysadków buraczanych. Dymy fabryczne nie przysłaniają tu błękitu nieba, nie psują tu krajobrazu czerwone, ceglane kominy lub okopcone mury fabryk. Gdzieś na widnokręgu mignie czasem ciemna struga lasu, zabielają wieże kościelne lub białe ściany dworów i znowu pojawiają się szerokie jak morze, falujące pola złotej pszenicy lub ciemna zieleń buraków.
            Nie jest to już Królestwo, nie jest też Poznańskie, to inny, zamknięty w sobie, osobliwy kraj, będący pogranicze dawnej Wielkopolski, to dawniejsza gubernia kaliska, której najpiękniejszym klejnotem jest sam powiat Kalisz.
            Chociaż w dawnej Kongresówce nie znajdzie się takich gospodarstw, ani takiego zwierzostanu i polowań, jak w tym całym pięknym zakątku, który za czasów rosyjskich stanowił gubernię kaliską, to jednak powiat kaliski był tym głównym ogniskiem rolniczym, koło którego krążyły inne powiaty guberni cieszące się jego blaskiem [2].


Kaliszaninem być…




 Rzut parteru z uwzględnieniem opisów pomieszczeń.

Jak się okazuje, wg słów Jałowieckiego, dostąpienie zaszczytu zostania Kaliszaninem nie było powszechnie dostępne. Należało w tym kierunku spełnić kilka warunków:
 Za prawdziwego Kaliszanina był uważany tylko ten, który zamieszkiwał ów powiat, uważany przez swoich mieszkańców za „pępek świata”. Chodzili wobec tego Kaliszanie po tym padole ziemskim opromienieni sławą, wzbudzając słuszną zazdrość wśród rzeszy ziemiańskiej osiadłej w sąsiednich powiatach.
Każdy chciałby stać się „Kaliszaninem” i zamieszkać w tym pięknym beztroskim, a gospodarnym kraju spod znaku „buraka i zająca”. Ale niełatwo było dostać się do Kaliskiego lub okupić się w Kaliskiem. Każdy bowiem trzymał się tu swojej wsi i swojego gniazda, gospodarował dobrze i intruzów nie wpuszczał. A gdy znalazł się jakiś szczęśliwiec, który nabył schedę w Kaliskiem, to nierychło był dopuszczany do „kompanii”, bo musiał zasłużyć na miano dobrego gospodarza, dobrego myśliwego i dobrego kompana. Bowiem ani mądrością, ani piękną wymową nie można było zaimponować Kaliszanom. Choćby się nawet posiadało wszystkie mądrości świata doczesnego i, używając miejscowego określenia „paprało się w ziemi”, a nie potrafiło zrulować szaraka defilującego na nagonce lub strejfie, a do tego miało się przy trunku słabą głowę i podle grało w brydża, to uzyskanie nobilitacji na prawdziwego Kaliszanina było niemożliwe, a taka osoba uważana byłaby za hetkę pętelkę.
Kaliszanie to nie tylko dobrzy gospodarze i myśliwi, ale także naród bitny. Chyba w żadnej innej dzielnicy całe ziemiaństwo tak dzielnie nie stanęło w szeregach walczących, bez względu na wiek i zdrowie, jak to zrobili Kaliszanie w czasach wojen bolszewickich.
Co trzeci Kaliszanin to kawaler Krzyża Walecznych, co dziesiąty to kawaler Virtuti Militari, a gdy po skończonej wojnie wschodnie województwa Królestwa pozostały bez inwentarza, bez nasienia siewnego, bez ludzi, to jedynie Kaliszanie zebrali się do kupy i z inicjatywy prezesa Wojciecha Wyganowskiego pospieszyli z pomocą. Całe pociągi z końmi, ziarnem, narzędziami i ludźmi zostały wysłane pod opieką nieocenionych włodarzy kaliskich hen, aż do ziemi łomżyńskiej [3].


Nie ma jak w domu… czyli słów kilka o majątku kamińskim, oraz ludziach, którzy go zamieszkiwali.




 Spichlerz.

Jeżeli powiat kaliski słusznie zwany był perłą w dawnej guberni kaliskiej, to Kamień uchodził za złote jabłko tego powiatu. Była to ongiś prawdziwie pańska fortuna, która z powodu działów i skasowania serwitutów zmniejszyła się do ośmiuset hektarów ornych pól, łąk i lasów. Dzięki temu wyjątkowemu położeniu, pszenno-buraczanej glebie i dwukośnym łęgom nadrzecznym stanowiła wciąż jedną z bogatszych posiadłości w powiecie.
            Kamień słynął szeroko z wysokiego poziomu gospodarstwa, ładu porządku, mimo i przez pięć pokoleń rodziły się tutaj same córki i one dziedziczyły majątek. Zmieniały się nazwiska i herby, Kamień jednak, jak ta skała wśród burzliwego morza powstań i wojen, pozostawał w rękach jednej rodziny, z czego można wyciągnąć naukę, że panie na Kamieniu potrafiły swych małżonków trzymać ostrą ręką i nakłonić do właściwego administrowania dziedziczoną schedą.
            Majątek może nieco upadł za czasów generała Umińkiego, którego moja druga żona jest w prostej linii potomkiem [4].

Jednakże dwór, to nie tylko budynek mieszkalny, oraz otaczające go zabudowania gospodarskie, czy też przynależące doń ziemie. Nie są to także członkowie zamieszkującego go rodu, lecz także ci, dzięki których ciężkiej pracy życie we dworze tętniło życiem, życie dziedzica oraz jego rodziny było łatwiejsze, a sam majątek przynosił dochody. Przechadzając się po tamtejszych okolicach, spoglądając na pozostałości dworskie – czy to w Kamieniu, czy też innej wsi warto poświęcić chwilę zadumy i pomyśleć o sylwetkach osób współtworzących to miejsce. Kim byli, i jak zapisali się w historii tego miejsca? Dlatego też przedstawiamy oto, wybrane sylwetki osób, pełniących niegdyś służbę w kamieńskim dworze, za czasów pobytu w nim Mieczysława Jałowieckiego.
Rządcą w Kamieniu był wówczas Wiktor Orłowski – którego nasz bohater oceniał jako dobrego człowieka i rolnika, jednak uwadze ziemianina nie uszły pewne rozbieżności (jak sam to określał), w zarządzaniu przez Orłowskiego rodzimym majątkiem swojej żony. Autor kwitował ten stan rzeczy, następującymi słowy: „byłem więc w położeniu doświadczonego chirurga, któremu kazano przyglądać się operacji prowadzonej przez nowicjusza”.  Toteż – za namową żony Jałowiecki porzucił swoją pozycję w Gdańsku, i pozostając w Kamieniu, skupił się na  bezpośrednim rozporządzaniu tutejszym majątkiem.
Pozostałymi włodarzami w majątku w Kamieniu należeli także Dziubek od fornali, oraz Tabaka od „ręczniaków”. Były to pierwszej klasy stare wygi i obaj niepośledni pijacy. Obaj znali się doskonale na roli i gdy chcieli, mogli dokonywać cudów; od razu też wiedzieli kto się znał na roli, a kto nie, i w takich przypadkach lubili „pofuszerować” [5].
Kolejną charakterystyczną postacią w majątku był Antoni Józefiak, który choć przebywał już na zasłużonej emeryturze, podejmował się tutaj dorywczej pracy jaką było doglądanie źrebaków. Jawłowiecki wspominał go następująco: był to świetny psycholog, znał na wylot wszystkie słabości dziedziców, umiał jak nikt opowiadać o dawnych czasach i stał się nieodłącznym przyjacielem moich dzieci w czasie ich letnich wakacji [6].
Do „arystokracji podwórzanej” należeli także majstrowie tacy jak kowal nazwiskiem Kujawski - doskonały rzemieślnik i mechanik, a przy tym specjalista od kucia koni. W razie potrzeby potrafił też być dentystą i obcęgami lub palcami wyrywać bolące zęby [7].
Kolejnym po nim majstrem był Szymon Mikołajczyk, którego żoną była dawna mamka żony Jałowieckiego. Był mechanikiem – jednak za czasów naszego bohatera wspomnień, nie zagrzał w majątku zbyt długo miejsca. Zapewne chociażby dlatego, że wiele z wykonywanej przez niego pracy opierała się na „ściemnianiu” – zaszywał się całe dnie w miejscu, gdzie znajdowała się nieczynna kolejka, wiele maszyn naprawiał za niego i tak kowal, a narzędziownia choć doskonale wyposażona, pełniła rolę wylęgarni szczurów.
W dawnym zboże ariańskim stojącym koło dworu mieściła się elektrownia, a więc motor i wielka akumulatornia. Opiekę nad nią powierzono niejakiemu Teodorowi – Heliodorowi Raczyńskiemu, który znalazł w majątku  schronienie, jeszcze za czasów gdy Kalisz był niszczony przez Niemców, w trakcie I Wojny Światowej. Także i z niego niewielki było pożytek gdyż cechowało go niebywałe lenistwo, które przekładało się między innymi na chaos w zajmowanym przez niego miejscu pracy. Autor wspomnień, tak oto pisywał o nim:  miałem wrażenie, że Teodor nie wszystkie klepki miał w porządku, a w sprawach społeczny podszyty był komunizmem. Udało mi się go pozbyć dopiero po kilku latach, gdy stał się już całkiem niemożliwy [8].
Poza tym „świtę” kamieńskiego dworku, stanowili także fornale (z których jednego Jałowiecki uczynił stróżem nocnym), oraz pracownicy sezonowi rozpoczynający pracę w majątku od kwietnia do października, prócz nich pracy podejmowali się także okoliczni emeryci, którzy dorabiali (lub zarabiali) na swe utrzymanie, podejmując się prostych prac gospodarskich.




Spichlerz - przekrój poprzeczny.

Jak podsumowywał sam Jałowiecki – w Kamieniu zatrudnionych było około sześćdziesięciu robotników sezonowych ,dziesięciu fornali, czterech stałych pracowników fizycznych, czterech majstrów, dwóch gajowych, dwóch stróżów nocnych (…). Wydajność pracy w Kaliskiem trzykrotnie przewyższała wydajność naszych flegmatycznych i powolnych Litwinów. Zastanawiało mnie to tym bardziej że robotnik, szczególnie sezonowy, odżywiał się znacznie gorzej niż u nas na świętej Żmudzi, gdzie codziennie na obiad parobek musiał mieć mięso, bliny z mąki grochowej , suto zabielany krupnik i okraszoną botwinę, w której pływały grube kawały słoniny.
Pracownicy Kamienia mieli swoje wady, bo któż z nas ich nie ma, ale w gruncie rzeczy byli to doskonali pracownicy i ludzie zacni, oddani swojemu pracodawcy i w chwilach krytycznych można było na nich polegać.
Tych ludzi wspominam z miłością i sentymentem [9].

„Opuszczając” obręb dworu autor wybiega wspomnieniami w najbliższe jego okolice, opisując otaczającą wokół przyrodę, czy też glebę stanowiącą pola uprawne. Grunty rolne wchodzące w skład majątku, były dość płodne (kamieńskie były podatne pod uprawy pszenno-buraczanej, podczas gdy w folwarku Dzięcioł przeważały gleby żytnio-kartoflane).
Okolice Kamienia porastały  obfitujące w zwierzynę łowną lasy – co z kolei stwarzało okazję do licznych okazji towarzyskich, jakimi były polowania. O nich opowiemy sobie jednak nieco dalej. We wspomnianym folwarku w Dzięciole istniała ongiś gorzelnia – zamknięta jednak za czasów zarządzaniem majątkiem, przez teścia Jałowieckiego. Niemniej jednak, w miejscu tym pozostawały nadal działające: lodownie, leśniczówka, Wołownie i dwie stodoły.
W końcu autor przystępuje do charakterystyki samej wsi Kamień, oraz jej mieszkańców:
Sąsiednia wieś Kamień oddzielona była od dworu szosą i wąskim pasem zabudowań folwarcznych. Składała się ona z kilkunastu pełno rolnych gospodarstw. Chłopi byli zamożni, bowiem przy likwidacji serwitutów zostali przez mojego teścia obdzieleni hojnie gruntem.
Wieś była zbudowana porządnie, zagrody chłopskie były otoczone sadami, obszerne izby miały wielkie okna, budynki gospodarskie były w większości murowane.  Na początku wsi mieścił się urząd gminny, nieco dalej szkoła elementarna, wreszcie na wielkim placu nad stawem, na gruntach ofiarowanych przez mojego teścia, mieściła się ochotnicza straż pożarna. W gruncie rzeczy dwór był dobroczyńcą wsi. Za czasów rosyjskich było już w Kamieniu kółko rolnicze, była straż ogniowa, była wreszcie tajna szkółka, w której uczono nie tylko czytać i pisać, ale też historii i geografii [słowem komentarza: w innym miejscu swych wspomnień Jałowiecki przyznaje także, że choć w tamtych czasach istniało prawo nakazujące posyłanie dzieci podstawowej, wielu chłopów małorolnych było temu niechętnych].
 Szkołą opiekowała się moja teściowa mając do pomocy freblówkę opłacaną oczywiście przez dwór mimo to stosunek wsi do dworu nie była ani przyjazny, ani sąsiedzki. Długie lata administracji  rosyjskiej i działalność komisarzy ziemskich, których głównym zadaniem było poróżnienie wsi ze dworem, na pewno pozostawiły osad niechęci u chłopów kaliskich.
Jednakże i w tym ludzie było coś niesympatycznego, a dominującą cechą chłopa kaliskiego była jego przebiegłość i fałsz; może demoralizująco wpłynął na to charakter pogranicza z szeroko rozpowszechnionym przemytnictwem, a co za tym idzie pijaństwem i oszustwem.
Lud tutejszy był nie tylko zdemoralizowany, ale i zdegenerowany, brzydki, karłowaty, skłonny do bójek, kradzieży i nożownictwa. Nie było w nim nic z kmiecia polskiego.
Mimo to lud ten przy wszystkich swoich wadach miał w głębi duszy niemało cech dodatnich [10].


Spichlerz - rzut piwnic.


W dalszym toku swych rozważań Jałowiecki starał się dopatrywać tego negatywnego stanu rzeczy nie w naturze samego chłopa, lecz w działaniach agitatorów politycznych. To właśnie ich obarczał winą za demoralizację chłopów, przymykanie oka na pogrążanie się przez nich w degrengoladzie, a także podjudzanie przeciw ziemiaństwu – wyłącznie dla osiągnięcia przez siebie celów politycznych, czyli zdobycia poparcia  przyszłych wyborców.
 Co ciekawe (jak większość jemu podobnych), wykazywał się przy tym swoistym oderwaniem od rzeczywistości – przejawiającym się tym, że nie dopatrywał się on tego stanu rzeczy w obowiązujących wówczas różnicach społecznych. Jemu jako ziemianinowi z zasady nie brakowało niczego: miał dostatek pieniędzy, które zapewniały mu solidny dom, stałe wyżywienie, przyodziewek, etc. Zdawał się jednak zapominać, iż wielu chłopom pracujących u niego w majątku (nawet jeśli przez niego samego byli traktowani i opłacani dobrze) daleko było do podobnych luksusów, a i życie było znacznie cięższe niż dola dziedzica.
Jeszcze raz oddajmy jednak głos naszemu bohaterowi, aby przekonać się co jeszcze miał w tej kwestii do dopowiedzenia:
Gdy jesienią 1922 roku osiadłem w Kamieniu, trafiłem na okres szczególnego rozpanoszenia się demagogii i kadzichłopstwa, na okres różnych karkołomnych eksperymentów społecznych i wyraźnej agitacji komunistycznej. Często słyszałem, i to nawet od bogatych gospodarzy, że chłop polski czeka na bolszewików jak na zbawienie” [11].
            Za czasów rosyjskich Kaliskie rozciągało się na wszystkie powiaty wchodzące w obręb guberni. Kalisz był stolicą całego obszaru (…). Dopiero po objęciu rządów przez administrację polską skończyła się regionalność kaliska. Lewicujące rządy, przesiąknięte demagogią, dążyły celowo do zniszczenia wszelkiej regionalności i bez innego powodu przyczepiły te typowo rolnicze powiaty do nowo utworzonego województwa łódzkiego.
Z tego nowego stanu rzeczy nie wyszło nic dobrego. Łódź i okolice nie miały nic wspólnego z powiatami rolniczymi dawnej guberni kaliskiej, przez co wytworzyła się jakaś parodia administracyjna. Cel polityczny został jednak osiągnięty. Zmniejszono znaczenie ziemiaństwa, bardzo rozwadniając „obszarnictwo” przez dodatek wielkiej ilości proletariatu miejskiego. Dzięki tej kombinacji nowe województwo dostarczyło do Sejmu znaczną ilość posłów o poglądach lewicowych, bowiem tak ziemiaństwo, jak i ludność wiejska zostały zmajoryzowana w kotle wyborczym przez komunizujące elementa [12].



Owczarnia - nie istnieje.
  
Przyzwyczajonemu do przyjacielskich stosunków na Litwie, gdzie chłop był prawdziwym sąsiadem i miał wrodzone poczucie godności osobistej, pierwsze zetknięcie z nowymi sąsiadami nie pozostawiało na mnie dobrego wrażenia. Tutaj we wzajemnych stosunkach panował fałsz. Chłop, gdy miał interes kłaniał się w  nogi ukarzał, natomiast przed kościołem uważałby za dyshonor przywitać się z dziedzicem lub uchylić czapki. Wyniesiona z Litwy naturalna poufałość z chłopem, w warunkach Kongresówki była nie na miejscu, byłaby poczytywana za słabość lub „kadzichłopstwo”. Musiałem więc obrać inne metody obcowania z miejscową ludnością i od początku podkreślić, że nie pozwolę przekroczyć pewnych granic, co dało dobre rezultaty.
W samej wsi zauważyłem też daleko idący podział społeczny. Wielkorolny gospodarz uważałby sobie  za ujmę zadawać się z małorolnym lub fornalem dworskim.
Wśród gospodarzy wyróżniały się tak wyrobieniem, jak i rzeczowym podejściem oraz uprzejmością dawno zasiedziałe we wsi rodziny chłopskie i z nimi dość szybko doszedłem do porozumienia. Plagą natomiast była powiększająca się liczba małorolnych, którzy pojawili się w wyniku parcelacji sąsiedniego majątku Zborowa. Nie można się było obronić od szkód i kradzieży, wypasania zasiewów, wykradania snopów z pola, czy ziemniaków z kopców, a do tego dochodziło jeszcze kłusownictwo” [13].

            Na zakończenie tej części, warto przedstawić czytelnikom jeszcze jedną ciekawostkę związaną, z obserwacją stylu życia tutejszych mieszkańców przez naszego bohatera:
Niełatwo mi było przyzwyczaić się do miejscowego dialektu i do swoistego przekręcania liter. Mego teścia zwano panem Rumockim, nie mówiono „przez most”, ale „bez most”, nie mówiło się „bez czapki” ale ”przez czapki, na dziewczyny w polu pokrzykiwało się „ty selero jedna”, a każde zdanie zacynało się od „ade”. Dużo było również naleciałości niemieckich, jak „hakanie” buraków, „rapsik” czy „pyry” lub „dryl” [14].



 Zajazd, później dom robotników - nie istnieje.



Przypisy.

[1] M. Jałowiecki, Requiem dla ziemiaństwa [w:] Na skraju Imperium i inne wspomnienia, Warszawa 2015, Czytelnik, s. 627-628.
[2] Tamże, s. 629.
[3] Tamże, s. 629-630.
[4] Tamże, s. 630.
[5] Tamże, s. 635.
[6] Tamże, s. 636.
[7] Tamże.
[8] Tamże, s.  637.
[9] Tamże, s. 639.
[10] Tamże, s. 639-640.
[11] Tamże.
[12] Tamże, s. 643.
[13] Tamże, s. 641.
[14] Tamże, s. 636.


Bibliografia.


1.  Jałowiecki Mieczysław, Requiem dla ziemiaństwa [w:] Na skraju Imperium i inne wspomnienia, Warszawa 2015, Czytelnik.
2.      Madejczyk-Krasowska Barbara, Mieczysław Jałowiecki – człowiek, który kupił dla polskiego rządu Westerplatte:
3.   Małyszko Stanisław, Majątki Wielkopolskie T. VI: Powiat Kaliski, Muzeum Narodowe Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie 2000.


Spis ilustracji.





1.      Mieczysław Jałowiecki (portret):
2.      Portret Bronisława Jałowieckiego, ojca Mieczysława Jałowieckiego:
3.      Nominacja Mieczysława Jałowieckiego na delegata Rządu:
4.      Plan majątku w Kamieniu:
Małyszko Stanisław, Majątki Wielkopolskie T. VI: Powiat Kaliski, Muzeum Narodowe Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie 2000.
5.      Dwór w Kamieniu.
Tamże.
6.      Dwór elewacja ogrodowa, wg Bąkowskiego.
Tamże.
7.      Rzut parteru z uwzględnieniem opisów pomieszczeń.
Tamże.
8.      Spichlerz.
Tamże.
9.      Spichlerz - przekrój poprzeczny.
Tamże.
10.  Spichlerz - rzut piwnic.
Tamże.
11.  Owczarnia - nie istnieje.
Tamże.
12.  Zajazd, później dom robotników - nie istnieje.
Tamże.