Mieczysław
Jałowiecki urodził się 2 grudnia 1876 w majątku Syłgudyszki na Auksztocie, w rodzinie
wywodzącej się z ruskich kniaziów Pieriejasławskich-Jałowieckich. Był synem
generała Bolesława Jałowieckiego i Anieli z Witkiewiczów (najmłodszej siostry Stanisława
Witkiewicza,
co czyni go bliskim kuzynem Witkacego). Jak nie trudno się domyślić – ze
względu na pochodzenie otrzymał staranne i wszechstronne wykształcenie: ukończył
Liceum Cesarskie w Petersburgu, otrzymując dyplom kandydata do nauk
ekonomicznych; następnie studiował na Politechnice w Rydze, na kierunkach
chemii, oraz agronomii; dalsze studia ukończył na uniwersytecie Halle, oraz w
Bonn. Znał także (w różnym stopniu) kilka języków. Predyspozycje zawodowe
upoważniły go w przyszłości do zajmowania znaczących stanowisk państwowych.
W życiu
prywatnym dwukrotnie wstępował w związek małżeński – jego pierwszą żoną była
Julia Elżbieta Anna z Wańkowiczów (ślub odbył się 30 czerwca 1910 r.), zaś
potomkami zrodzonymi z tego związku byli: Andrzej (1912-1944), oraz Krystyna
Maria (ur. 1914).
Drugą żoną Jałowieckiego była,
pochodząca z kaliskiego majątku w Kamieniu Zofia Aniela Maria z Romockich primo
voto Wyganowską (para pobrała się 5 sierpnia 1922 roku).
Bolesław Jałowiecki - ojciec Mieczysława Jałowieckiego.
Należał on do kresowego ziemiaństwa i być może ostatniego
pokolenia, dla którego duchową ojczyzną było dawne, wielonarodowe Wielkie
Księstwo Litewskie. Jednocześnie – aż do rewolucji rosyjskiej 1917r. – przynależał
do zamożnej i uprzywilejowanej warstwy imperium carów. Po odzyskaniu przez
Polskę niepodległości został w 1919 r.
pierwszym przedstawicielem rządu Rzeczpospolitej w Wolnym Mieście
Gdańsku (jedną z jego zasług w trakcie pobytu w tamtym miejscu było
prywatne nabycie półwyspu Westerplatte, a następnie przekazanie go polskiemu
rządowi - przyp. autorki). Później na kilkanaście lat osiadł w majątku ziemskim w Kaliskiem. We
wrześniu 1939 r. zdołał wyjechać z Polski; zmarł na emigracji w Anglii (w 1962 r. pod
Londynem – przyp. autorki), gdzie spisał wspomnienia o świecie, który
nieodwracalnie przeminął.
Tak
oto przedstawia się sylwetka ziemianina – bohatera obecnego artykułu, zawarta w
opisie książki: „Na skraju Imperium i inne wspomnienia”, z której treści
będziemy fragmentami czerpać w niniejszym artykule. której treść opiera się
właśnie na wspomnieniach i doświadczeniach Mieczysława Jałowieckiego.
Wspomniana publikacja podzielona jest na trzy części, opisujące kolejne etapy
życia naszego bohatera: „Na skraju Imperium”, „Wolne Miasto”, oraz „Requiem dla
ziemiaństwa” – i to właśnie ona, stanowić będzie dla nas interesujące
świadectwo historii. Celem jest przedstawienie czytelnikom postrzegania
ziemiaństwa Ziemi Kaliskiej, oczami wspomnianego przybysza ze wschodu. Przekonamy się jakie miał spostrzeżenia na
temat okolicznego ziemiaństwa, co mu zapadło najbardziej w pamięć, jakie
różnice dostrzegał pomiędzy okolicami
Kalisza, w swymi rodzimymi stronami.
Nominacja Mieczysława Jałowieckiego na delegata Rządu.
Więcej o
dziejach rodziny Mieczysława Jałowieckiego, okoliczności opublikowania jego pamiętników, czytelnicy mogą
zapoznać się w artykule Barbary Madejczyk-Krasowskiej, pt.: Mieczysław Jałowiecki – człowiek, który kupił
dla polskiego rządu Westerplatte, dostępnego pod adresem:
http://www.dziennikbaltycki.pl/artykul/3905559,mieczyslaw-jalowiecki-czlowiek-ktory-kupil-dla-polskiego-rzadu-westerplatte,id,t.html (stan na dnia 04.05.2018).
Tymczasem
powracając do naszego artykułu pragniemy zauważyć, że przedstawiając
czytelnikom opracowany materiał, skupimy się na wspomnieniach dotyczących życia
codziennego w ziemiańskim dworze w Kamieniu: zwyczajach, oraz szkicach postaci
ludzi, którzy zamieszkiwali ten barwny świat opisany z nostalgią przez naszego
bohatera. Pominiemy natomiast wiele jego spostrzeżeń związanych z życiem
politycznym, któremu w swych wspomnieniach autor poświęcał także sporo miejsca.
„W hołdzie tej szczególnej rasie białego człowieka,
która bezpowrotnie przeminęła”.
Plan majątku w Kamieniu.
Tą
oto myślą, Jałowiecki opatrzył część swoich wspomnień dotyczących wspomnień
kaliskiego ziemiaństwa. Słowa te wydawać się mogą co poniektórym niepoprawne
politycznie, jednakże odnosząc się do ziemiańskiego stylu życia, jednocześnie zdradzają,
to z jaką nostalgią autor powracał do minionych czasów, związanych ze sferą
społeczną do której niegdyś przynależał. Spisując swoje wspomnienia nie raz
wspominał o tym, jak trudno było mu odnaleźć się w rzeczywistości powstałej po
odzyskaniu przez Polskę niepodległości, przecież jeszcze większe zmiany
przynieść miała ze sobą kolejna wojna.
Jałowiecki zdawał
sobie doskonale sprawę z tego, iż był świadkiem epoki, która bezpowrotnie
przeminęła – świata którego już nie ma i nie będzie.
Przechodząc
do opisu kaliskiego ziemiaństwa, przedstawia je w zestawieniu z pozostałymi
przedstawicielami tegoż stanu, w obowiązujących niegdyś zaborach:
We wszystkich dawnych trzech zaborach ziemiaństwo
różniło się sposobem bycia, zwyczajami, stosunkiem do ludu, wreszcie pewnymi
naleciałościami wypływającymi z warunków ekonomicznych i politycznych różnych u
każdego zaborcy. Niemniej jednak wszystkich nas, ziemian, łączyła jakaś tajemna
siła , która szła z ziemi, z gospodarstwa, ze starych ścian dworów i wspólnej
tradycji szlacheckiej. Być może stosunek do gniazda rodzinnego na Liwie,
Białorusi i ziemiach kresowych Wołynia, Podola, Ukrainy był inny niż w Królestwie
i Małopolsce, gdzie obrót ziemią był dozwolony.
W dzielnicach kresowych oraz w Wielkopolsce utratę lub sprzedaż majątku
ziemskiego przez polskiego ziemianina uważano za zdradę, gdyż wypuszczona z rąk
ziemia był już na zawsze stracona dla polskiego stanu posiadania. Natomiast w
byłej Kongresówce majątki często zmieniały właściciela i na roli osiadły
elementa nie zawsze pojmujące zadania i obowiązki ziemiańskie, bywały jednak
rejony gęsto zamieszkane przez zasiedziałe ziemiaństwo, wśród których intruzów
było mało.
Do takich guberni, obfitujących w
dwory pozostające przez kilka lub kilkanaście pokoleń w rękach jednej rodziny,
zaliczało się Kaliskie, gdzie leżał Kamień, majątek mojej żony.
Większość ziemiaństwa kaliskiego
była solidna, zamożna, gospodarna i trzymająca się dobrze zrozumianej tradycji.
Mniej było tutaj niż w reszcie Kongresówki „półtora szlachciców” lub
niedorajdów, nieumiejących gospodarować utracjuszów, powiększających liczbę
„wywiałków ziemskich”, którzy zasilali następnie sferę inteligencji miejskiej,
wnosząc ze sobą mało walorów, a raczej często siejących demagogię.
Dwór w Kamieniu.
Plagą ziemiaństwa z Kongresówki były
też działy rodzinne i coraz większe rozdrobnienia stanu posiadania oraz
wrodzona niechęć do wolnych zawodów. Na Litwie i Żmudzi ziemia była czymś
świętym. Dlatego ziemianie zwykle oprócz rolnictwa posiadali jakiś fach dla
zapewnienia dopływu dochodów spoza gospodarstwa. Synowie z kresowych rodzin ziemiańskich po
ukończeniu szkół szli do specjalnych zakładów naukowych lub na uniwersytety, by
potem zajmować dobrze płatne stanowiska w przemyśle rosyjskim, palestrze lub w
medycynie.
Na Litwie i Białorusi inne było też
prawodawstwo. Majątek ziemski był niepodzielny, był pewnego rodzaju ordynacją,
którą obejmował jeden z synów. W myśl prawodawstwa rosyjskiego siostry nie
dziedziczyły ziemi (…). Były więc owe siostry spłacane w sposób może
niesprawiedliwy, bo zaledwie w jednej siódmej części majątku ziemskiego.
W Królestwie zaś obowiązywał Kodeks
Napoleona, a tym samym równość działów. Kurczyła się przez to własność ziemska
i znaczenie dawnej fortuny rozdrabniały się
zbiegiem lat na coraz drobniejsze folwarki, które wreszcie pogrążały się
w morzu średniorolnego chłopstwa. Każdy jednak ze spadkobierców wciąż poczuwał
się „Jaśnie Panem” i chciał nie tylko trzymać fason, ale i prowadzić tryb
życia, na który jego chudopacholska fortuna nie pozwalała. Dlatego wielu
ziemian Kongresówki nosiło cechy pospolitego ruszenia, w odróżnieniu od
solidnej warstwy ziemiańskiej dbającej o
niepodzielność majątku, którą można było porównać do znaku pancernego.
Wśród tej poważnej, zamożnej,
świetnie gospodarującej na roli warstwy ziemiańskiej Królestwa nie było fortun
magnackich, ale były to majątki pokaźne, zdobyte przez pokolenia dobrą
gospodarką, przezornością, przy jednoczesnym spełnianiu ciążących na ziemiański
społecznych obowiązków. Nie potrzebowali
się oni czepiać klamek arystokratycznych domów i świeżo nabytych tytułów, gdyż
większość z nich mogła się w swej genologii wylegitymować z długiego łańcucha
urzędów nie tylko powiatowych, ale i senatorskich [1].
Piękna jest stara ziemia kaliska.
Dwór elewacja ogrodowa, wg Bąkowskiego.
A oto i wrażenia
(być może nieco sielankowe), jakimi ze swoimi
czytelnikami dzielił się autor, zwierzając z pierwszych wrażeń, jakie
wywarła na nim Ziemia Kaliska:
Kolej prowadząca z Warszawy do Wielkopolski przecina
monotonne równiny sochaczewskie i banalne okolice uprzemysłowionej Łodzi, by za
Sieradzem wybiegać w odmienny kraj. Przez otwarte okno wagonu wylewa się już
inne, czyste powietrze, przesiąknięte zapachem miodu z kwitnących pól białej
koniczyny i wysadków buraczanych. Dymy fabryczne nie przysłaniają tu błękitu
nieba, nie psują tu krajobrazu czerwone, ceglane kominy lub okopcone mury
fabryk. Gdzieś na widnokręgu mignie czasem ciemna struga lasu, zabielają wieże
kościelne lub białe ściany dworów i znowu pojawiają się szerokie jak morze,
falujące pola złotej pszenicy lub ciemna zieleń buraków.
Nie jest to już Królestwo, nie jest
też Poznańskie, to inny, zamknięty w sobie, osobliwy kraj, będący pogranicze
dawnej Wielkopolski, to dawniejsza gubernia kaliska, której najpiękniejszym
klejnotem jest sam powiat Kalisz.
Chociaż w dawnej Kongresówce nie
znajdzie się takich gospodarstw, ani takiego zwierzostanu i polowań, jak w tym
całym pięknym zakątku, który za czasów rosyjskich stanowił gubernię kaliską, to
jednak powiat kaliski był tym głównym ogniskiem rolniczym, koło którego krążyły
inne powiaty guberni cieszące się jego blaskiem [2].
Kaliszaninem być…
Rzut parteru z uwzględnieniem opisów pomieszczeń.
Jak się okazuje,
wg słów Jałowieckiego, dostąpienie zaszczytu zostania Kaliszaninem nie było
powszechnie dostępne. Należało w tym kierunku spełnić kilka warunków:
Za
prawdziwego Kaliszanina był uważany tylko ten, który zamieszkiwał ów powiat,
uważany przez swoich mieszkańców za „pępek świata”. Chodzili wobec tego
Kaliszanie po tym padole ziemskim opromienieni sławą, wzbudzając słuszną
zazdrość wśród rzeszy ziemiańskiej osiadłej w sąsiednich powiatach.
Każdy chciałby stać się „Kaliszaninem” i zamieszkać
w tym pięknym beztroskim, a gospodarnym kraju spod znaku „buraka i zająca”. Ale
niełatwo było dostać się do Kaliskiego lub okupić się w Kaliskiem. Każdy bowiem
trzymał się tu swojej wsi i swojego gniazda, gospodarował dobrze i intruzów nie
wpuszczał. A gdy znalazł się jakiś szczęśliwiec, który nabył schedę w
Kaliskiem, to nierychło był dopuszczany do „kompanii”, bo musiał zasłużyć na
miano dobrego gospodarza, dobrego myśliwego i dobrego kompana. Bowiem ani mądrością,
ani piękną wymową nie można było zaimponować Kaliszanom. Choćby się nawet
posiadało wszystkie mądrości świata doczesnego i, używając miejscowego
określenia „paprało się w ziemi”, a nie potrafiło zrulować szaraka defilującego
na nagonce lub strejfie, a do tego miało się przy trunku słabą głowę i podle
grało w brydża, to uzyskanie nobilitacji na prawdziwego Kaliszanina było
niemożliwe, a taka osoba uważana byłaby za hetkę pętelkę.
Kaliszanie to nie tylko dobrzy gospodarze i myśliwi,
ale także naród bitny. Chyba w żadnej innej dzielnicy całe ziemiaństwo tak
dzielnie nie stanęło w szeregach walczących, bez względu na wiek i zdrowie, jak
to zrobili Kaliszanie w czasach wojen bolszewickich.
Co trzeci Kaliszanin to kawaler Krzyża Walecznych,
co dziesiąty to kawaler Virtuti Militari, a gdy po skończonej wojnie wschodnie
województwa Królestwa pozostały bez inwentarza, bez nasienia siewnego, bez
ludzi, to jedynie Kaliszanie zebrali się do kupy i z inicjatywy prezesa
Wojciecha Wyganowskiego pospieszyli z pomocą. Całe pociągi z końmi, ziarnem,
narzędziami i ludźmi zostały wysłane pod opieką nieocenionych włodarzy
kaliskich hen, aż do ziemi łomżyńskiej [3].
Nie ma jak w domu… czyli słów kilka o majątku
kamińskim, oraz ludziach, którzy go zamieszkiwali.
Spichlerz.
Jeżeli
powiat kaliski słusznie zwany był perłą w dawnej guberni kaliskiej, to Kamień
uchodził za złote jabłko tego powiatu. Była to ongiś prawdziwie pańska fortuna,
która z powodu działów i skasowania serwitutów zmniejszyła się do ośmiuset
hektarów ornych pól, łąk i lasów. Dzięki temu wyjątkowemu położeniu,
pszenno-buraczanej glebie i dwukośnym łęgom nadrzecznym stanowiła wciąż jedną z
bogatszych posiadłości w powiecie.
Kamień słynął szeroko z wysokiego
poziomu gospodarstwa, ładu porządku, mimo i przez pięć pokoleń rodziły się
tutaj same córki i one dziedziczyły majątek. Zmieniały się nazwiska i herby,
Kamień jednak, jak ta skała wśród burzliwego morza powstań i wojen, pozostawał
w rękach jednej rodziny, z czego można wyciągnąć naukę, że panie na Kamieniu
potrafiły swych małżonków trzymać ostrą ręką i nakłonić do właściwego
administrowania dziedziczoną schedą.
Majątek może nieco upadł za czasów
generała Umińkiego, którego moja druga żona jest w prostej linii potomkiem [4].
Jednakże dwór,
to nie tylko budynek mieszkalny, oraz otaczające go zabudowania gospodarskie,
czy też przynależące doń ziemie. Nie są to także członkowie zamieszkującego go
rodu, lecz także ci, dzięki których ciężkiej pracy życie we dworze tętniło
życiem, życie dziedzica oraz jego rodziny było łatwiejsze, a sam majątek
przynosił dochody. Przechadzając się po tamtejszych okolicach, spoglądając na
pozostałości dworskie – czy to w Kamieniu, czy też innej wsi warto poświęcić chwilę
zadumy i pomyśleć o sylwetkach osób współtworzących to miejsce. Kim byli, i jak
zapisali się w historii tego miejsca? Dlatego też przedstawiamy oto, wybrane
sylwetki osób, pełniących niegdyś służbę w kamieńskim dworze, za czasów pobytu
w nim Mieczysława Jałowieckiego.
Rządcą w Kamieniu
był wówczas Wiktor Orłowski – którego nasz bohater oceniał jako dobrego
człowieka i rolnika, jednak uwadze ziemianina nie uszły pewne rozbieżności (jak
sam to określał), w zarządzaniu przez Orłowskiego rodzimym majątkiem swojej
żony. Autor kwitował ten stan rzeczy, następującymi słowy: „byłem więc w
położeniu doświadczonego chirurga, któremu kazano przyglądać się operacji
prowadzonej przez nowicjusza”. Toteż –
za namową żony Jałowiecki porzucił swoją pozycję w Gdańsku, i pozostając w
Kamieniu, skupił się na bezpośrednim rozporządzaniu
tutejszym majątkiem.
Pozostałymi
włodarzami w majątku w Kamieniu należeli także Dziubek od fornali, oraz Tabaka
od „ręczniaków”. Były to pierwszej klasy
stare wygi i obaj niepośledni pijacy. Obaj znali się doskonale na roli i gdy
chcieli, mogli dokonywać cudów; od razu też wiedzieli kto się znał na roli, a
kto nie, i w takich przypadkach lubili „pofuszerować” [5].
Kolejną
charakterystyczną postacią w majątku był Antoni Józefiak, który choć przebywał
już na zasłużonej emeryturze, podejmował się tutaj dorywczej pracy jaką było
doglądanie źrebaków. Jawłowiecki wspominał go następująco: był to świetny psycholog, znał na wylot
wszystkie słabości dziedziców, umiał jak nikt opowiadać o dawnych czasach i
stał się nieodłącznym przyjacielem moich dzieci w czasie ich letnich wakacji [6].
Do „arystokracji
podwórzanej” należeli także majstrowie tacy jak kowal nazwiskiem Kujawski - doskonały rzemieślnik i mechanik, a przy tym
specjalista od kucia koni. W razie potrzeby potrafił też być dentystą i
obcęgami lub palcami wyrywać bolące zęby [7].
Kolejnym po nim majstrem był Szymon Mikołajczyk,
którego żoną była dawna mamka żony Jałowieckiego. Był mechanikiem – jednak za
czasów naszego bohatera wspomnień, nie zagrzał w majątku zbyt długo miejsca.
Zapewne chociażby dlatego, że wiele z wykonywanej przez niego pracy opierała
się na „ściemnianiu” – zaszywał się całe dnie w miejscu, gdzie znajdowała się
nieczynna kolejka, wiele maszyn naprawiał za niego i tak kowal, a narzędziownia
choć doskonale wyposażona, pełniła rolę wylęgarni szczurów.
W dawnym zboże ariańskim stojącym koło dworu
mieściła się elektrownia, a więc motor i wielka akumulatornia. Opiekę nad nią
powierzono niejakiemu Teodorowi – Heliodorowi Raczyńskiemu, który znalazł w
majątku schronienie, jeszcze za czasów
gdy Kalisz był niszczony przez Niemców, w trakcie I Wojny Światowej. Także i z
niego niewielki było pożytek gdyż cechowało go niebywałe lenistwo, które
przekładało się między innymi na chaos w zajmowanym przez niego miejscu pracy.
Autor wspomnień, tak oto pisywał o nim: miałem wrażenie, że Teodor nie wszystkie
klepki miał w porządku, a w sprawach społeczny podszyty był komunizmem. Udało
mi się go pozbyć dopiero po kilku latach, gdy stał się już całkiem niemożliwy [8].
Poza tym „świtę”
kamieńskiego dworku, stanowili także fornale (z których jednego Jałowiecki
uczynił stróżem nocnym), oraz pracownicy sezonowi rozpoczynający pracę w
majątku od kwietnia do października, prócz nich pracy podejmowali się także
okoliczni emeryci, którzy dorabiali (lub zarabiali) na swe utrzymanie,
podejmując się prostych prac gospodarskich.
Spichlerz - przekrój poprzeczny.
Jak podsumowywał
sam Jałowiecki – w Kamieniu zatrudnionych
było około sześćdziesięciu robotników sezonowych ,dziesięciu fornali, czterech stałych
pracowników fizycznych, czterech majstrów, dwóch gajowych, dwóch stróżów
nocnych (…). Wydajność pracy w Kaliskiem trzykrotnie przewyższała wydajność
naszych flegmatycznych i powolnych Litwinów. Zastanawiało mnie to tym bardziej
że robotnik, szczególnie sezonowy, odżywiał się znacznie gorzej niż u nas na
świętej Żmudzi, gdzie codziennie na obiad parobek musiał mieć mięso, bliny z
mąki grochowej , suto zabielany krupnik i okraszoną botwinę, w której pływały
grube kawały słoniny.
Pracownicy Kamienia mieli swoje wady, bo któż z nas
ich nie ma, ale w gruncie rzeczy byli to doskonali pracownicy i ludzie zacni,
oddani swojemu pracodawcy i w chwilach krytycznych można było na nich polegać.
Tych ludzi wspominam z miłością i sentymentem [9].
„Opuszczając” obręb dworu autor wybiega
wspomnieniami w najbliższe jego okolice, opisując otaczającą wokół przyrodę,
czy też glebę stanowiącą pola uprawne. Grunty rolne wchodzące w skład majątku,
były dość płodne (kamieńskie były podatne pod uprawy pszenno-buraczanej,
podczas gdy w folwarku Dzięcioł przeważały gleby żytnio-kartoflane).
Okolice Kamienia
porastały obfitujące w zwierzynę łowną
lasy – co z kolei stwarzało okazję do licznych okazji towarzyskich, jakimi były
polowania. O nich opowiemy sobie jednak nieco dalej. We wspomnianym folwarku w
Dzięciole istniała ongiś gorzelnia – zamknięta jednak za czasów zarządzaniem
majątkiem, przez teścia Jałowieckiego. Niemniej jednak, w miejscu tym
pozostawały nadal działające: lodownie, leśniczówka, Wołownie i dwie stodoły.
W końcu autor
przystępuje do charakterystyki samej wsi Kamień, oraz jej mieszkańców:
Sąsiednia wieś Kamień oddzielona była od dworu szosą
i wąskim pasem zabudowań folwarcznych. Składała się ona z kilkunastu pełno
rolnych gospodarstw. Chłopi byli zamożni, bowiem przy likwidacji serwitutów
zostali przez mojego teścia obdzieleni hojnie gruntem.
Wieś była zbudowana porządnie, zagrody chłopskie
były otoczone sadami, obszerne izby miały wielkie okna, budynki gospodarskie
były w większości murowane. Na początku
wsi mieścił się urząd gminny, nieco dalej szkoła elementarna, wreszcie na
wielkim placu nad stawem, na gruntach ofiarowanych przez mojego teścia,
mieściła się ochotnicza straż pożarna. W gruncie rzeczy dwór był dobroczyńcą
wsi. Za czasów rosyjskich było już w Kamieniu kółko rolnicze, była straż
ogniowa, była wreszcie tajna szkółka, w której uczono nie tylko czytać i pisać,
ale też historii i geografii [słowem komentarza: w innym miejscu
swych wspomnień Jałowiecki przyznaje także,
że choć w tamtych czasach istniało prawo nakazujące posyłanie dzieci
podstawowej, wielu chłopów małorolnych było temu niechętnych].
Szkołą
opiekowała się moja teściowa mając do pomocy freblówkę opłacaną oczywiście
przez dwór mimo to stosunek wsi do dworu nie była ani przyjazny, ani sąsiedzki.
Długie lata administracji rosyjskiej i
działalność komisarzy ziemskich, których głównym zadaniem było poróżnienie wsi
ze dworem, na pewno pozostawiły osad niechęci u chłopów kaliskich.
Jednakże i w tym ludzie było coś niesympatycznego, a
dominującą cechą chłopa kaliskiego była jego przebiegłość i fałsz; może
demoralizująco wpłynął na to charakter pogranicza z szeroko rozpowszechnionym
przemytnictwem, a co za tym idzie pijaństwem i oszustwem.
Lud tutejszy był nie tylko zdemoralizowany, ale i
zdegenerowany, brzydki, karłowaty, skłonny do bójek, kradzieży i nożownictwa.
Nie było w nim nic z kmiecia polskiego.
Mimo to lud ten przy wszystkich swoich wadach miał w
głębi duszy niemało cech dodatnich [10].
Spichlerz - rzut piwnic.
W dalszym toku swych rozważań Jałowiecki
starał się dopatrywać tego negatywnego stanu rzeczy nie w naturze samego
chłopa, lecz w działaniach agitatorów politycznych. To właśnie ich obarczał
winą za demoralizację chłopów, przymykanie oka na pogrążanie się przez nich w
degrengoladzie, a także podjudzanie przeciw ziemiaństwu – wyłącznie dla
osiągnięcia przez siebie celów politycznych, czyli zdobycia poparcia przyszłych wyborców.
Co ciekawe (jak większość jemu podobnych),
wykazywał się przy tym swoistym oderwaniem od rzeczywistości – przejawiającym
się tym, że nie dopatrywał się on tego stanu rzeczy w obowiązujących wówczas
różnicach społecznych. Jemu jako ziemianinowi z zasady nie brakowało niczego:
miał dostatek pieniędzy, które zapewniały mu solidny dom, stałe wyżywienie,
przyodziewek, etc. Zdawał się jednak zapominać, iż wielu chłopom pracujących u
niego w majątku (nawet jeśli przez niego samego byli traktowani i opłacani
dobrze) daleko było do podobnych luksusów, a i życie było znacznie cięższe niż
dola dziedzica.
Jeszcze raz
oddajmy jednak głos naszemu bohaterowi, aby przekonać się co jeszcze miał w tej
kwestii do dopowiedzenia:
Gdy
jesienią 1922 roku osiadłem w Kamieniu, trafiłem na okres szczególnego
rozpanoszenia się demagogii i kadzichłopstwa, na okres różnych karkołomnych
eksperymentów społecznych i wyraźnej agitacji komunistycznej. Często słyszałem,
i to nawet od bogatych gospodarzy, że chłop polski czeka na bolszewików jak na
zbawienie” [11].
Za czasów rosyjskich Kaliskie
rozciągało się na wszystkie powiaty wchodzące w obręb guberni. Kalisz był
stolicą całego obszaru (…). Dopiero po objęciu rządów przez administrację
polską skończyła się regionalność kaliska. Lewicujące rządy, przesiąknięte
demagogią, dążyły celowo do zniszczenia wszelkiej regionalności i bez innego
powodu przyczepiły te typowo rolnicze powiaty do nowo utworzonego województwa łódzkiego.
Z tego nowego stanu rzeczy nie wyszło nic dobrego.
Łódź i okolice nie miały nic wspólnego z powiatami rolniczymi dawnej guberni
kaliskiej, przez co wytworzyła się jakaś parodia administracyjna. Cel
polityczny został jednak osiągnięty. Zmniejszono znaczenie ziemiaństwa, bardzo
rozwadniając „obszarnictwo” przez dodatek wielkiej ilości proletariatu
miejskiego. Dzięki tej kombinacji nowe województwo dostarczyło do Sejmu znaczną
ilość posłów o poglądach lewicowych, bowiem tak ziemiaństwo, jak i ludność
wiejska zostały zmajoryzowana w kotle wyborczym przez komunizujące elementa [12].
Owczarnia - nie istnieje.
Przyzwyczajonemu do przyjacielskich stosunków na
Litwie, gdzie chłop był prawdziwym sąsiadem i miał wrodzone poczucie godności
osobistej, pierwsze zetknięcie z nowymi sąsiadami nie pozostawiało na mnie
dobrego wrażenia. Tutaj we wzajemnych stosunkach panował fałsz. Chłop, gdy miał
interes kłaniał się w nogi ukarzał,
natomiast przed kościołem uważałby za dyshonor przywitać się z dziedzicem lub
uchylić czapki. Wyniesiona z Litwy naturalna poufałość z chłopem, w warunkach
Kongresówki była nie na miejscu, byłaby poczytywana za słabość lub
„kadzichłopstwo”. Musiałem więc obrać inne metody obcowania z miejscową
ludnością i od początku podkreślić, że nie pozwolę przekroczyć pewnych granic,
co dało dobre rezultaty.
W samej wsi zauważyłem też daleko idący podział
społeczny. Wielkorolny gospodarz uważałby sobie
za ujmę zadawać się z małorolnym lub fornalem dworskim.
Wśród gospodarzy wyróżniały się tak wyrobieniem, jak
i rzeczowym podejściem oraz uprzejmością dawno zasiedziałe we wsi rodziny
chłopskie i z nimi dość szybko doszedłem do porozumienia. Plagą natomiast była
powiększająca się liczba małorolnych, którzy pojawili się w wyniku parcelacji
sąsiedniego majątku Zborowa. Nie można się było obronić od szkód i kradzieży,
wypasania zasiewów, wykradania snopów z pola, czy ziemniaków z kopców, a do
tego dochodziło jeszcze kłusownictwo” [13].
Na
zakończenie tej części, warto przedstawić czytelnikom jeszcze jedną ciekawostkę
związaną, z obserwacją stylu życia tutejszych mieszkańców przez naszego
bohatera:
Niełatwo mi było przyzwyczaić się do miejscowego
dialektu i do swoistego przekręcania liter. Mego teścia zwano panem Rumockim,
nie mówiono „przez most”, ale „bez most”, nie mówiło się „bez czapki” ale
”przez czapki, na dziewczyny w polu pokrzykiwało się „ty selero jedna”, a każde
zdanie zacynało się od „ade”. Dużo było również naleciałości niemieckich, jak
„hakanie” buraków, „rapsik” czy „pyry” lub „dryl” [14].
Zajazd, później dom robotników - nie istnieje.
Przypisy.
[1] M. Jałowiecki, Requiem
dla ziemiaństwa [w:] Na skraju
Imperium i inne wspomnienia, Warszawa 2015, Czytelnik, s. 627-628.
[2] Tamże, s. 629.
[3] Tamże, s. 629-630.
[4] Tamże, s. 630.
[5] Tamże, s. 635.
[6] Tamże, s. 636.
[7] Tamże.
[8] Tamże, s. 637.
[9] Tamże, s. 639.
[10] Tamże, s. 639-640.
[11] Tamże.
[12] Tamże, s. 643.
[13] Tamże, s. 641.
[14] Tamże, s. 636.
Bibliografia.
1. Jałowiecki
Mieczysław, Requiem dla
ziemiaństwa [w:] Na skraju Imperium i
inne wspomnienia, Warszawa 2015, Czytelnik.
2.
Madejczyk-Krasowska
Barbara, Mieczysław Jałowiecki –
człowiek, który kupił dla polskiego rządu Westerplatte:
http://www.dziennikbaltycki.pl/artykul/3905559,mieczyslaw-jalowiecki-czlowiek-ktory-kupil-dla-polskiego-rzadu-westerplatte,id,t.html
(stan na dnia 04.05.2018).
3. Małyszko
Stanisław, Majątki Wielkopolskie T. VI:
Powiat Kaliski, Muzeum Narodowe Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w
Szreniawie 2000.
Spis ilustracji.
1. Mieczysław Jałowiecki (portret):
2. Portret Bronisława Jałowieckiego, ojca Mieczysława
Jałowieckiego:
3. Nominacja
Mieczysława Jałowieckiego na delegata Rządu:
4. Plan
majątku w Kamieniu:
Małyszko
Stanisław, Majątki Wielkopolskie T. VI:
Powiat Kaliski, Muzeum Narodowe Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w
Szreniawie 2000.
5. Dwór w Kamieniu.
Tamże.
6. Dwór
elewacja ogrodowa, wg Bąkowskiego.
Tamże.
7. Rzut parteru z uwzględnieniem opisów
pomieszczeń.
Tamże.
8. Spichlerz.
Tamże.
9. Spichlerz
- przekrój poprzeczny.
Tamże.
10. Spichlerz
- rzut piwnic.
Tamże.
11. Owczarnia
- nie istnieje.
Tamże.
12. Zajazd,
później dom robotników - nie istnieje.
Tamże.