Rozpoczynając nasz przewodnik po nawiedzonych miejscach, rozpoczynamy swoją podróż od Kalisza, by potem przenieść się do innych części regionu. Na początek przedstawiamy miejsca nawiedzone, lub całkowicie zapomniane, o których pozostałości zachowanych podań mówią, że zapadły się pod ziemię lub zostały zatopione. Pojawią się motywy występujące także i w innych regionach nie tylko Polski, ale i Europy, jeśli nie całego świata. Ciekawostkę stanowić będzie podanie, dające początek dość ciekawemu zwyczajowi ślubnemu z okolic Jeziora Ślesińskiego.
W przyszłym tygodniu spotkamy się z białymi, oraz czarnymi damami Wschodniej Wielkopolski, oraz przedstawimy kilka tragicznych historii miłosnych.
A tymczasem zachęcamy do lektury, a także dzielenia się z nami ciekawymi opowieściami o duchach.
Kalisz, "Między nogi".
Zaczniemy od miejsc nawiedzonych – gdyż
to właśnie one przychodzą pierwsze na myśl, gdy pomyśli się o miejscach
„złych”. Zacznijmy od Kalisza.
Kamienica Migdaskich stała jako
drugi dom od strony Wrocławskiej (dzisiejszej Śródmiejskiej) i w XIX w. nosiła
nr 28 [1]. Wcześniej znajdowała się tam apteka, którą
omijali co przesądniejsi ludzie – gdyż w
czasach, w których powstała ostrożnie podchodzono, do tego typu miejsc,
postrzegając aptekarzy jako czarowników, czego dowodem, jest fakt, iż na widok
tegoż miejsca żegnano się znakiem krzyża [2]. W 1704 r. kamienica o mały włos nie
przyczyniła się także do zniszczenia większej części Śródmieścia. Ponoć
niedbały woźnica szwedzki zaprószył ogień w szopie znajdującej się u wylotu
Wrocławskiej, a rozprzestrzeniający się szybko pożar znalazł w składach
aptecznych tyle łatwopalnego materiału, że mógł rozhulać się na całego. Wtedy
to dom zyskał niepochlebną nazwę "Piekło", a dalsze lata miały tę
opinię jeszcze ugruntować [3].
Odbudowaną
w tamtym miejscu kamienicę, miała zamieszkać w przyszłości rodzina Migdalskich
(lata 50. XVIII w). To właśnie z tego okresu pochodzą opowieści o działalności
poltergeista, którego niezwykle trudno było się pozbyć. Zły duch tak opanował, że we dnie i w nocy nikomu pokoju nie
dał, ludzi niewidocznie bił, ale widoczne znaki uderzenia albo ranę zostawił,
kamieniami rzucał i ranił przy stole modlących się i śpiących,
wchodzących i wychodzących”. Istota z zaświatów była wyraźnie
złośliwa – nie tylko tłukła zastawę i chowała różne przedmioty, ale
w dodatku roztaczała fetor tak nieznośny, że ledwie [mieszkańcy] wytrzymać
mogli. Słowem klasyczny przypadek „poltergeista” (z niem. poltern – trzaskać,
Geist – duch). Przerażeni mieszczanie wezwali duchownego. Odprawione egzorcyzmy
nie odniosły pożądanego rezultatu. Duch grasowałby jeszcze długo, gdyby nie
interwencja ks. Stanisława Kłossowskiego. Ten naczelny kaliski specjalista od
spraw trudnych, nakazał modlitwy przed obrazem św. Józefa. Remedium okazało się
skuteczne, bo hałasy i tajemnicze zjawiska natychmiast ustały [4].
Innymi
miejscami, cieszącymi się w Kaliszu
nieciekawą sławą, przez wzgląd na zachodzące w nich dziwne, niewytłumaczalne
zjawiska były: „Międzynogi”, gdzie słynna jest legenda o karczmarce „Ryżej
Magdzie” ,zabranej przez diabła do piekła. W późniejszych okresach w miejscu
tym stanęła cerkiew, a potem dom towarowy. Kolejnym miejscem, o sławie miejsca
przeklętego była siedziba Kaliskiej Loży Masońskiej, gdzie dochodzić miało do
zawierania przez jej członków konszachtów z diabłem [5] [6] [7].
Malachowo - Złych Miejsc.
Podążając
tropem złych miejsc, opuszczamy Kalisz i udajemy się do niewielkiej wsi, o
nietuzinkowej nazwie: Małachowo – Złych
Miejsc. Wpływ na człon drugiej nazwy ma okoliczne podanie odnoszące się do
postaci złego hrabiego, który w przeszłości miał zamieszkiwać te ziemie. Według
opowieści kara miała spaść na okrutnika, w chwili gdy usiłował on wydobyć z
bagna koło od swojego powozu. Ostatecznie, próba ta zakończyła się fiaskiem,
gdyż zarówno właściciel, konie, jak i karoca poszli na dno.
To
jednak nie koniec całej historii, która według miejscowych podań, podsycanych
przez tabloidy ma mieć swoje konsekwencje we współczesności. Fakt występowania
wielu drogowych wypadków, mających miejsce na drodze biegnącej przez wieś, ma
mieć swe źródło w dawnych wydarzeniach. Dokładniej – winą za wypadki, obarcza
się ducha okrutnego hrabiego. A może miejsce, to faktycznie, jest po prostu
feralne… to znaczy złe? [8] [9].
Pozwolimy sobie teraz na przedstawienie kilku podań w tym temacie, zamieszczonych na intenetowej stornie Muzeum Krajny (Dział: Podania i legendy krajeńskie): http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?kat=5&mod=new
Pozwolimy sobie teraz na przedstawienie kilku podań w tym temacie, zamieszczonych na intenetowej stornie Muzeum Krajny (Dział: Podania i legendy krajeńskie): http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?kat=5&mod=new
Dawno, dawno temu niedaleko Sławianowa żył bogaty
dziedzic, który bardzo lubił polować. Czynił to nawet w niedzielę i święta,
szydząc ze swych poddanych spieszących do kościoła. Tak też było w dniu
Wniebowstąpienia Pańskiego, gdy na koniu wraz z psami popędził wśród pól.
Dojeżdżając do lasu, ujrzał szeroki rów, którego nie zdołał pokonać. Jeździec
spadł martwy do rowu, a wraz z nim koń i psy. Po krótkim czasie zamienili się w
kamienie. Wracający z kościoła ludzie zauważyli dziwne głazy, których przedtem
tu nie było. Dopiero na drugi dzień, gdy rozeszła się wieść o zaginięciu
dziedzica, najstarsi stwierdzili, że to Bóg ukarał grzesznika, który nie
szanował dnia świętego.
Od tego czasu ludzie omijali to miejsce,
a szczególnie w nocy, gdyż pojawiało się widmo pana na koniu ziejącym ogniem,
który pędził wśród pól i lasów i wtedy tylko woda święcona mogła
odstraszyć tego złego ducha. Po długim czasie pewien gospodarz chciał
użyć zaklętego kamienia do budowy stodoły. Uderzając młotem w głaz, usłyszał
wydobywające się z niego dziwne jęki, tak że przestraszony zostawił go w
spokoju. Dopiero po I wojnie światowej rozłupano olbrzymi kamień i użyto do
budowy drogi ze Sławianowa do Krajenki. Starsi ludzie opowiadali, że jeszcze
długo po tym, idąc nocą można było usłyszeć jęki pokutującego dziedzica.
Dzisiaj kamienna droga pokryta jest
asfaltem, a na pamiątkę i ku przestrodze mieszkańcy Sławianowa w centrum wsi
ustawili kamień symbolizujący jeźdźca na koniu, a obok niego kamienne psy.
Tereny Krajenki, wydają się obfitować w opowieści o
pokutujących dziedzicach, poniżej przytaczamy kolejną dotyczącą położonego w
okolicach Łobżenicy jeziora Trzebońskiego:
Opowiadają
starzy ludzie, że w wielkim trzebońskim jeziorze dawno temu zatopiła się karoca
zaprzężona w cztery czy też sześć koni. W tym wydarzeniu ludzie widzą palec
Boży, gdyż pan i jego stangret znani byli z obrazy boskiej, bo za dziewkami
ganiali, jak sobie dobrze popili. Tamtej nocy wracali zalani diabelskim
trunkiem po ubawie nocnym i głęboko obaj zasnęli, a konie leciały na oślep, a
może czart je płoszył i popędzał do jeziora. Mówią ludzie, że od tego wypadku w
nocy można usłyszeć tętent koni pędzących z karocą na zgubę.
Istnieje jeszcze jedno
podanie o podobnym charakterze pochodzące z tychże okolic, mianowicie:
Dawniej
przy szosie do Szczerbina, na
zakręcie stała karczma. I jak to w karczmie bywa, zawsze tam ktoś nocowali,
jadł i pił, różne „breweryje” też się odbywały. Pewnego dnia obok karczmy
przejeżdżał ksiądz z Panem Jezusem do chorego.
A
hulający obwiesie nie tylko, że nie przyklęknęli ale nawet nie przerwali
zabawy. Ksiądz się mocno zagniewał i przeklął karczmę oraz tańczących w niej
ludzi.
Karczma
natychmiast cała z tanecznikami zamieniła się w wielki głaz, który z czasem
zapadł się pod ziemię. A starzy ludzie opowiadają, że od tamtego czasu w
miejscu gdzie stała karczma, nocami straszy.
Innym
miejscem „zapadłym” (a właściwie zakrytym) jest Góra Zamkowa koło Stawnicy:
Nad
brzegiem Głomi niedaleko Stawnicy jest wzniesienie, zwane Górą Zamkową. Mieszkał
tam kiedyś bardzo bogaty, ale chciwy dziedzic. Służba głodowała, domostwo
podupadało, bo pan każdy grosz chował do skrzyń, a wieczorem oglądał swe
bogactwo. Po jakimś czasie pozostał na służbie tylko stary pasterz, który lubił
zmarłą młodo żonę dziedzica. Była ona bardzo dobra, często przychodziła na łąkę
i rozmawiała z pasterzem o owcach. Nie chciał wiec pozostawić jej
ulubionego stadka.
W
tym czasie na ziemię krajeńską przybył diabeł w poszukiwaniu nowej duszy. Na
wzgórzu ujrzał dom, a przez szybę pana przeliczającego swe pieniądze.
Zaproponował, że chciałby zabrać go do piekła. Chytry dziedzic zgodził się, ale
przedtem poprosił diabła, aby pozwolił mu jeszcze raz przeliczyć worki z
pieniędzmi, bo je chce podzielić między spadkobierców. Diabeł dał mu dzień
czasu. Wtedy dziedzic poprosił starego pasterza na noc, aby za dobrą zapłatę
pomógł mu w liczeniu. Dał mu największy wór, zostawił w izbie, a sam
schował się w komorze. Gdy wybiła północ, diabeł porwał pasterza. Dopiero przed
bramami piekła spostrzegł, że to nie jest zły chciwiec. Rozwścieczony zostawił
pasterza. Pobiegł nad Głomskie Jezioro, w wielką płachtę zapakował olbrzymią
stertę ziemi i rzucił ją na dom dziedzica. Chytry pan zginął, a rzucona ziemie
stworzyła małe wzniesienie. Pasterz zaś znalazł trzy worki pieniędzy, za które
kupił pastwiska, gdzie pasł bydło, najął chłopców do pomocy i dbał o swą trzody.
Pozostając w kręgu krajeńskich
podań, należy przytoczyć podanie o tajemniczych dzwonach, które spoczywać miały
w stawie nieopodal Rudnej:
Niedaleko
Rudnej znajduje się mały staw, dziś porośnięty krzewami. Ludzie opowiadają, że
dawno, dawno temu stała tam dzwonnica, która nie wiadomo kiedy zapadła się w
głębiny, tylko czasami w nocy słychać odgłosy dzwonów.
Niedaleko
stawu mieszkała biedna wdowa z córką, która pasała świnie często obok stawu.
Pewnego razu zauważyła, że w środku wody coś się błyszczy i zbliża do niej.
Przestraszyła się, gdy z wody wynurzyły się trzy dzwony, smutnym głosem prosząc
ją o wyciągnięcie na brzeg. Dziewczyna weszła do wody i zaczęła wyciągać
największy z dzwonów, który wcale nie ruszył się z miejsca. Następnie chwyciła
mniejszy, próbując go wyciągnąć. Wtedy wszystkie dzwony zanurzyły się i
zniknęły pod wodą. Dziewczyna szybko pobiegła do wsi i napotkanym ludziom
opowiadała o dziwnym wydarzeniu. Tylko stary Wojciech jej uwierzył i
powiedział, że to dzwony z zatopionej dzwonnicy. Ukazują się one co sto lat i
proszą o wyciągnięcie. Bóg jednak wyznaczył, który dzwon ma być pierwszy
wyciągnięty. Widocznie dziewczyna źle wybrała i dlatego nie wydostała na brzeg
żadnego dzwonu. Bardzo się tym zmartwiła, bo według starych opowieści, ten kto
uratuje dzwony z topieli, ten do końca życia będzie bogaty.
Pora
teraz wspomnieć o miejscu, które swego czasu cieszyło się opinią nawiedzonego,
choć z czasem jego zła sława miała zostać przerwana. Czy na pewno? A oto i
historia.
W Szadku
zamieszkiwać miał niemiecki hrabia-rozbójnik,
który zasłynął z tego, że tak zapałał miłością do jednej z zakonnic, iż…
postanowił ją pojąć za żonę. Do zaślubin doszło, do weseliska – a jakże! Jednak
całe to zdarzenie, z amorami do zakonnicy w roli głównej sprowadziło na to
miejsce klątwę. Następnego dnia świadkowie mieli widzieć jak wóz
zaprzężony w woły wywozi z zamku martwe
ciała biesiadników. Nikt nie znał dalszych losów ciał, ani zapewne za bardzo się
tym nie interesował. Przypuszczano jednak, że zatonęły w pobliskim bagnie.
Samo miejsce długo miało uchodzić za
przeklęte. W dworze, w którym doszło do świętokradczej uczty miało dochodzić do
dziwnych zjawisk” pojawiać się miały tam tajemnicze zjawy, albo w oknach
opuszczonego dworku pojawiać się miały światła, słychać było muzykę, odgłosy
hulanek – choć przecież nikt go nie zamieszkiwał.
Z legendą zamczyska zmierzyć się miał
pewien śmiałek, który nieświadomy jego historii postanowił spędzić w nim noc.
Nie było do końca pewnym, czy dalsze wydarzenia, miały rozegrać się na prawdę,
czy rozegrać się jedynie w sferze snu. Pewnym jest, że bohater opowiadania miał
(zapewne wątpliwy) zaszczyt ucztować z zamieszkującymi to miejsce duchami. Byli
nimi uczestnicy niesławnej, świętokradczej, przy okazji wyszła też na jaw
przyczyna ich śmierci – znajdująca się w dzbanach z winem i kielichach
biesiadników trucizna. Gdy duchy starały się nakłonić swego gościa do wypicia
zatrutego trunku, na ratunek przyszła mu „panna młoda”. Zakonnica, wiedząc co
znajduje się w kielichach, porwała w tany przybysza nim zdążył skosztować
zwartości swego kielicha. Potem gdy nadeszła pora podziękowała mu za
wybawienie, gdy to właśnie jego wizyta, oraz fakt uratowania go przed śmiercią
miał przynieść ocalenie wszystkim pokutującym w tamtym miejscu duszom.
Wtem wszystko się urwało – niczym we
śnie. A może był to właśnie sen? Wędrowiec obudził się sam jeden w opuszczonym
zamczysku, który z czasem przebudował na swój dwór. Wszak klątwa ciążąca na tym
miejscu wydawała się zdjęta. Czy na pewno? Po Zakończeniu II wojny dwór
spłonął w tajemniczych okolicznościach,
co miało rzekomo potwierdzić wciąż ciążące
nad tym miejscem fatum. Tak przynajmniej chce uważać legenda [10] [11].
Nowe Miasto, kościół pw. Świętej Trójcy.
Mówiąc o nawiedzonych / złych miejscach,
warto w końcu wspomnieć o miejscach, które zapadły się pod ziemię, lub zostały
zatopione w wyniku kary, która na nie z jakiegoś powodu spadła.
Pierwszy
z omawianych tutaj przykładów pochodzić będzie z Nowego Miasta. Nieopodal niego
znajduje się tajemnicze wzniesienie, zwane Kopcem, będące pozostałością po
dawnym zamczysku. Od dawna pojawiały się na jego temat historie, których
motywem przewodnim miała być odwieczna walka dwóch braci: jednego dobrego,
drugiego złego. Jeden z nich zamieszkiwać miał zamek znajdujący się na miejscu
Kopca, a drugi nowo powstałe zamczysko. Prawdopodobnie opowieści te są echem
konfliktów w rodzinie Grzymułtowskich, niegdysiejszych właścicieli Nowego
Miasta. Powiada się, że brat awanturnik pojął za żonę kobietę zwaną Czarną
Heleną, która tylko podsycała jego nikczemny charakter, a w końcu przyczyniła
się do przejścia przez niego na stronę szwedzką, podczas Potopu.
Głośno było o zamkowych hulankach i
swawolach, w końcu jednak miarka jednak się przebrała, z chwilą gdy para
zdecydowała się napaść na zamek uczciwego brata. Ten z kolei, w przeciwieństwie
do swego brata, dorobił się majątku ciężką pracą, zamiast rozbojem i przemocą.
Wszechświat zwykł rządzić się swoimi prawami – dobro zostało w końcu
wynagrodzone, a zło potępione. Dobry
brat odzyskał swój zamek, przy pomocy sąsiadów, a gdy tak się stało zamknięto
jego wyrodnego brata w lochach, a klucz wyrzucono, by nikt nie mógł go
uratować. Sprawiedliwości wymknęła się jedynie jego żona – Czarna Helena, która
jeszcze w trakcie oblężenia zrzuciła się z okna wieży do fosy.
Od tamtych wydarzeń o okolicach Kopca,
zaczęły krążyć dziwne historie. Powiadano, że zamek niegodziwego brata (miejsce
to zwie się właśnie Kopcem) zapadł się pod ziemię, a ludzie przebywający w jego
okolicy słyszeć mieli potem, w różnych porach bicie zamkowego zegara.
Opowiadało się także o dwóch zjawach, które znikać miały, gdy wykonało się
przed nimi znak krzyża, czy też w końcu mowa była o widmie czarnego rycerza,
który spostrzeżony przez kogoś, zwykł znikać w miejscu w którym się pojawił [12].
Barcin, kościół Św. Jakuba Większego.
Kolejna opowieść, pochodzić będzie z
pogranicza Wschodniej Wielkopolski, oraz Kujaw - Barcina. Co więcej, zawierać będzie motywy, które pojawiają się w
opowieściach występujące nie tylko w innych częściach Polski, lecz także
Europy, a także pozostałych kultur.
Niegdyś w okolicach jeziora Gwiazda
znajdować się miało grodzisko, które należeć miało do rodu, z którego wywodzić
się miała bohaterka opowieści –
Honorata. Według opowieści, dziewczyna w tajemnicy przed swoją surową
matką, miała urządzać miłosne schadzki z wybrankiem swego serca – Sławomirem.
Gdy pewnego razu, matka wróciwszy wcześniej od chorej krewnej, nie zastała swej
córki w grodzie, podejrzewając powód jej nieobecności przeklęła ją następujący
słowy: „O niewdzięcznico, bądź przeklęta!
Abyś, gdziekolwiek się teraz znajdujesz, zapadła się na samo dno piekieł!” [13].
Traf chciał, że w chwili gdy przekleństwo to miało się dopełnić, dziewczyna
właśnie wracała do domu - wynikiem czego gród zapadł się pod ziemię, a w jego
miejscu powstało małe jeziorko. Od tamtej pory, miejscowi powiadają, że czasem,
nad jeziorem usłyszeć można krzyki wściekłej matki, oraz płacz Honoraty.
Istnieją nawet wersje mówiące, iż czasem ujrzeć można młoda, nagą dziewczynę
kąpiącą się w wodach jeziora z rozpuszczonymi włosami [14].
Nawiązując do wątku klątwy rzuconej
przez matkę, na nieposłuszną córkę warto wspomnieć, iż podobne historie
pochodzą z innych regionów Polski. Według tamtych wersji, nie dochodzi co
prawda do zatopienia grodu, lecz przemiany dziewczyny w kamień. Tymże podaniem
właśnie, tłumaczono sobie w okolicach Lubawy, powstanie kamiennego posągu.
Należy on do wielu tego typu reliktów, pochodzących z jeszcze pogańskich
czasów, z terenów zamieszkiwanych niegdyś przez plemiona pruskie. Obecnie,
przyjęło się je powszechnie nazywać „babami” [15].
Niektóre opowieści, pozostawiają
przyczynę zatopienia grodu nieznaną, podając jedynie, iż stało się to z winy
jego pani – młodej dziewczyny. Motyw ten pojawia się także w folklorze
Bretanii, w podaniach dotyczących miasta Ys, którego nazwa podkreśla fakt
znajdowania się pod powierzchnią wody). Choć w czasach swej świetlności
uchodzić miało za wspaniałe, musiała je spotkać kara, będąca wynikiem godnego
potępienia stylu życia jego władczyni– Dahud, jak i samych mieszkańców. O
głównej bohaterce wiemy, iż była córką króla Bretanii, a imię jej oznaczało:
„Dobrą Czarownicę”, daje nam to podstawy do przypuszczeń, iż legenda o jej
zatopionym mieście pochodzi z okresu
styku pogańskiej kultury celtyckiej, z chrześcijańską. Osoba, nosząca
imię „dobrej czarownicy”, będąca w dodatku córką władcy swej genezie nie mogła
być postacią negatywną, jednakże jej osoba reprezentowała dawny obraz świata,
oraz wartości które miały odejść w zapomnienie , by ustąpić miejsca nowym.
Dlatego, jako pogańska bohaterka została „potępiona”, podobnie jak jej miasto,
które musiało ulec zatopieniu [16]. Podobnych wątków, o podobnej genezie
doszukać się można w cyklu legend arturiańskich, gdzie na przykład (wg
niektórych wersji) czarodziej Merlin nie umiera, lecz zostaje zaklęty w
podwodnym pałacu, swej dawnej uczennicy i kochanki – Nimue (czasem zwanej Vivienne,
lub Panią Jeziora). Jego „odejście” symbolizuje kres ery celtyckiej, a zarazem
nadejście epoki chrześcijaństwa.
To samo wyjaśnienie tyczy się podobnych
wątków, pojawiających się w folklorze polskim, gdzie tłumaczy się fakt
zatopienia osady, ośrodka kultu pochodzącego z czasów pogańskich. Lub też
miasta, klasztoru, zamku - które zapadły się pod ziemię, bądź zostało
zatopione, w wyniku kary boskiej za grzeszne występki ich mieszkańców.
A oto i kolejny przykład. Nieco na wschód od niewielkiej osady Zamczysko, położonej w dolinie Noteci,
zachowało się grodzisko stożkowate ze
śladami wału i fosy. Okoliczna ludność nazywa je niekiedy Górą Zamkową [17].
Wg podań miejsce to jest pozostałością
po zapadniętym zamku, o którego
właścicielu krążyły bardzo dziwne opowieści. Mawiano, że mieszkał na zamku sam,
nie licząc bogobojnej gospodyni. Wszystkich swoich wcześniejszych dziewięciu
sług miał ponoć pomordować wcześniej. Nie ożenił się, nie założył rodziny – za
to mawiano, że utrzymywał konszachty z diabłem. W zwyczaju miał wyjeżdżać
powozem zaprzęgniętym w cztery konie, a jego przejażdżce towarzyszyć miał budzący trwogę pies.
Pewnego razu jego gospodyni zachorowała,
wówczas, zgodnie z jej wolą pan zamku wezwał do niej księdza, by udzielił
służącej Ostatniego Namaszczenia. Niedługo potem kobieta jednak wyzdrowiała,
ale feralnym zbiegiem okoliczności, w tym samym czasie zdechł ukochany pies
właściciela. Pan kazał zbudować pupilowi piękną trumnę i postanowił urządzić
pogrzeb, utrzymując przed księdzem, iż przyjdzie mu chować starą gospodynię.
Kapłan zdecydował się jednak zajrzeć do środka, gdzie dokonał szokującego dla
siebie odkrycia - w trumnie zamiast ciała kobiety leżał pies. Rozwścieczony tym
świętokradczym faktem przeklął zatem pana zamku, a w wyniku owej klątwy zamczysko zapadło się pod ziemię – wszystko
to wydarzyło się w jednej chwili, gdy zapiał kogut. A miało to miejsce,
dokładnie w dniu św. Jana.
W rocznicę tego wydarzenia zawsze
słychać pianie koguta, wówczas na bagnach pośród mgieł pojawia się dziewięć
zjaw, tj. duchów pomordowanych przez pana zamku sług. Powiadano też o ukrytych skarbach, których
poszukiwać mieli liczni śmiałkowie, a także o orszaku rycerzy spowitych ognistą
aureolą – zwanych dzikim gonem. Jeśli, komuś udało się ich zobaczyć mógł być
pewien, iż przyjdzie mu błądzić po okolicznych bagnach, aż do nastania świtu [18].
Przenieśmy się jeszcze na chwilę na
ziemię wieluńską, gdzie według podania mieszkańcy dawnego Okalewa, wiodący grzeczny żywot, narazili się opatrzności, za co
spotkała ich sroga kara. Jak donosił O. Kolberg, w lesie znajdującym się w
pobliżu obecnego Okalewa odkryto niegdyś pieczary, bądź piwnice o których
krążyć miało kilka podań, zawierających
motyw zapadniętego miasta.
Niegdyś miała to być dobrze prosperująca
miejscowość, w której głównym źródłem utrzymania mieszkańców była hodowla i
sprzedaż była. Skazą na wizerunku miasteczka, był styl życia prowadzony przez
jego mieszkańców, którzy nie słynęli jednak z pobożności, gdyż często zwykli
przekładać uciechy życia codziennego nad chrześcijańskie obowiązki modlitwy,
czy też uczęszczania do kościoła. Co więcej, utrudniali to swoim pracownikom
–pasterzom krów. Pewnego razu, gdy jeden z panów zabronił tego swemu pasterzowi
godziny modlitwy ten przeklął miasto, w wyniku czego zapadło się ono pod
ziemię. Od tamtej pory miano słyszeć dobiegające tamtej okolicy, z podziemi
dźwięki dzwonów, oraz jęki pokutujących
mieszkańców dawnego Okalewa [19].
Inne przekazy podają wątek, porwania
przez diabły dziewczyny, która wcześniej dopuściwszy się grzechu cudzołóstwa,
urodziła potem nieślubne dziecko. Teraz za karę przetrzymywana przez demoniczne
siły w zapadniętym mieście miała rodzić im małe diablęta. Wybawić miał ją syn/
bądź jakikolwiek ze śmiałków, który rzucając za siebie określoną liczbę chlebów
i nie oglądając się przy tym za siebie, dotrze do pieczary, gdzie
zapieczętowane jest wejście do tajemnych podziemi i w końcu ją wybawi [20].
Z kolei w Bielsku koło Mogilna, podobna kara spadła na szwedzkich najeźdźców z czasów Potopu, którzy spalili całą wieś, a mieszkańców poddali wielkim męczarniom (...). Okrutne czyny Szwedów zostały ukarane przez Boga, paląca się wieś zapadła się razem ze Szwedami pod ziemię [21].
Z kolei w Bielsku koło Mogilna, podobna kara spadła na szwedzkich najeźdźców z czasów Potopu, którzy spalili całą wieś, a mieszkańców poddali wielkim męczarniom (...). Okrutne czyny Szwedów zostały ukarane przez Boga, paląca się wieś zapadła się razem ze Szwedami pod ziemię [21].
Łekno, kościół Św. Piotra i Pawła.
Istnieje kilka wersji podań, dotyczących
ukarania mnichów ze znajdującego się w pobliżu Łekna zakonu cystersów. Bardzo często wspomina się, iż wzbogaciwszy
się, szybko zapomnieli o doktrynie swego zakonu, by wieść dość hulaszczy tryb
życia. Na nic zdały się napomnienia
ówczesnego opata, który w końcu widząc swoją bezsilność, przeklął swych
współbraci wołając: „ Oby ten klasztor zgorzał, obyście nogi połamali, żeby się
ziemia zapadła pod wami”. I spełniła się klątwa, bo oto pewnego dnia klasztor stanął w płomieniach, a
gdy mnisi wpadli na most, śpiesząc na ratunek klasztorowi, ten zawalił się
wszyscy, wpadając w odmęty jeziora, potopili się. W chwilę później ziemia
zadrżała i klasztor zapadł się pod ziemię, jego dzwony zaś stoczyły się na dno
jeziora [22].
Inna wersja legendy podaje, że to
mieszkańcy miasta nie akceptujący zachowania mnichów, podpiłowali podpory mostu, tak aby ten zapadł się podczas
procesji do klasztoru [23].
Jakkolwiek by w końcu nie było, od
tamtej pory w okolicach zatopionego klasztoru miano słyszeć jęki, oraz płacze
pokutujących mnichów, a także bicie klasztornych dzwonów. Według podania szansa
na ratunek ma się nadarzać raz na sto lat, w rocznicę wydarzenia się tragedii
(dzień św. Piotra i Pawła). Wówczas ma pojawiać się duch opata, proszący by
któryś ze śmiałków zszedł z nim do podziemi, a wówczas klątwa zostanie zdjęta,
i klasztor powróci na swe miejsce [24]. Ciekawym jest też opowieść, wg której,
mnich zjawiając się przed wybranym przez siebie śmiałkiem poprosił go, aby udał
się z nim do podziemi, wybawić pokutujące tam dusze. Propozycja ta była jednakże nie w smak, wybrańcowi,
który dość ostentacyjnie ją odrzucił. Wówczas widmowy mnich zakrył twarz ręką i
zniknął z głośnym jękiem [25].
W legendzie tkwić może ziarnko prawdy,
gdyż jak twierdził prof. archeologii Andrzej Wyrwa, kościół istotnie się
zapadł, gdyż, północna część murów postawiona była na drewnianych palach, a
potem zaczął się przechylać pod wpływem wlanego ciężaru [26]. Innym
historycznym uwarunkowaniem podania jest fakt, iż cystersi z Łekna z powodu
niepłacenia podatków (dziesięcin od dziesięcin na rzecz Stolicy Apostolskiej)
popadli w konflikt z arcybiskupem gnieźnieńskim, Dobrogostem Nowodworskim, za
co obłożono ich ekskomuniką [27].
A oto i kolejne podanie o kościele, który został zatopiony w konsekwencji kary za grzeszny sposób życia pewnego miejscowego księdza. Co więcej opowieść ta posiada charakter apokaliptyczny. Koło Marcinkowa pod Gnieznem leży jezioro, w które zapadł się kościół wraz z bezbożnym księdzem. Opowiadano tu, iż co roku, w rocznicę tego faktu, przy potężnym biciu dzwonów można zobaczyć duchownego stojącego w płomieniach. Gdy pewnego roku duchowny się nie ukaże, nastąpi koniec świata [28].
A oto i kolejne podanie o kościele, który został zatopiony w konsekwencji kary za grzeszny sposób życia pewnego miejscowego księdza. Co więcej opowieść ta posiada charakter apokaliptyczny. Koło Marcinkowa pod Gnieznem leży jezioro, w które zapadł się kościół wraz z bezbożnym księdzem. Opowiadano tu, iż co roku, w rocznicę tego faktu, przy potężnym biciu dzwonów można zobaczyć duchownego stojącego w płomieniach. Gdy pewnego roku duchowny się nie ukaże, nastąpi koniec świata [28].
Na koniec tego spotkania ze
wschodniowielkopolskimi duchami, przedstawimy dwie historie miłosne, z czego
jedna będzie miała charakter podaniowy o założeniu wsi, a druga dała genezę
pewnemu okolicznemu zwyczajowi.
Zacznijmy najpierw od Korzeniewa. Oto bowiem, syn czarownicy
Boriasz – pokochał piękną dziewczynę wywodzącą się z okolic. Pomagał jej w
lesie znajdywać najlepsze jagody i grzyby, licząc że tym sposoby zaskarbi sobie
względy wybranki. Lecz czymże mógłby się równać kulawy, nieurodziwy syn wiedźmy
z młodym przystojnym drwalem, któremu tak naprawdę oddała swe serce dziewczyna.
W dniu ich ślubu, rozwścieczona ciota, chcąc pomścić zranione serce i nadzieje
syna przybyła w okolicę kościoła i za pomocą swoich czarów sprawiła, że zapadł
się pod ziemię, a następnie został
zalany przez wody okolicznego stawu. Spaliła też karczmę, w której młodzi
starali się szukać schronienia. W końcu przemieniła ich w drzewa – jego w
sosnę, ją w białą brzozę. Boriasz starał się przybyć z pomocą, lecz nie udało
mu się oclić ani ukochanej, ani matki, którą zabił srebrny guzik wystrzelony ze
strzelby miejscowego leśniczego (wierzono, że tym sposobem da się uśmiercić czarownicę).
Jej jedynak zaniechał zemsty, zamiast której wolał wraz z ocalałymi ze wsi
ludźmi odbudował wieś, którą odtąd zwać zaczęto Korzeniewem.
Jak chce podanie, nawet dziś, jeśliby
przyłożyć ucho w okolice pobliskiego stawu, usłyszeć można brzmiące pod jego
wodami dzwony zatopionego kościoła [29].
Według innej wersji - karczma wraz z chciwą karczmarką zapadła się pod ziemię, a na jej miejscu rozlały się wody jeziora [źródło:
http://www.muzeum.krotoszyn.pl/strona-240-legendy_i_podania_krotoszyna_oraz_jego.html].
Dawno temu w Krotoszynie na
rozległych błoniach rozciągających się na wschód od miasta, przy trakcie
kaliskim stała karczma, w której zatrzymywali się podróżni, aby odpocząć i
posilić się na dalszą drogę.
Karczmarka była kobietą niezwykle chciwą, wręcz pazerną. Z zawiścią patrzyła na bogate stroje gości i pękate wozy kupieckie wyładowane wszelkimi dobrami. Postanowiła sama również zostać "wielką panią", a swych trzech dorodnych synów uczynić bogaczami. Miała też czwartego syna, najmłodszego, tego jednak nie kochała, uważając go za niedorajdę i głupka.
Dochody z prowadzenia gospody były niewielkie, zaczęła więc karczmarka oszukiwać i okradać gości. Coraz częściej ludzie mówili, że "w karczmie gości z grosza odzierają". Rozzuchwalona i coraz bardziej pazerna gospodyni usypiała gości wywarami z ziół, aby móc śpiących bezpiecznie okradać. Aż raz zdarzyło się, że do gospody zajechał bardzo bogaty kupiec z córką, która chciała zwiedzić świat. Dzień był piękny, wyszła więc dziewczyna z karczmy, aby rozejrzeć się po okolicy. Towarzyszył jej najmłodszy syn gospodyni, któremu spodobała się urodziwa panna. W tym czasie nieostrożny kupiec zaczął przy karczmarce liczyć złote talary wysypane z mieszka. Kobiecie oczy zabłysnęły chciwością, a w głowie zrodziła się myśl straszna: "Tego gościa musi uśpić na zawsze, aby móc zawładnąć jego bogactwem". Nasypała więc do piwa trucizny i już... już miała podać je do stołu, kiedy kupiec jakby tknięty nagłym przeczuciem, poprosił o świeże, zimne piwo z piwnicy. Rada nierada zeszła więc karczmarka do loszku, a w tym czasie weszli do izby trzej jej synowie. Spragnieni byli, bo dzień był upalny. Widząc przygotowane w dzbanie piwo, rozlali je do kufli i szybko wypili. Chwilę potem padli martwi na podłogę. Wychodząca z loszku karczmarka zobaczyła leżących bez życia ukochanych synów, których sama przez swą chciwość zamordowała. Oszalała z rozpaczy wybiegła i rzuciła się w wody pobliskiego stawu. Odtąd staw zaczęto nazywać Odrzygośćką, jako że karczmarka, która w nim utonęła "gości z grosza odzierała".
Najmłodszy,
czwarty syn nieszczęsnej karczmarki spodobał się córce bogatego kupca. Afekt
był wzajemny i po kilku latach młodzi pobrali się. Na przedmieściu kaliskim,
bliżej miasta wybudowali nową karczmę, którą nazwali "Pod Złotym
Lwem". W starej karczmie bowiem straszyło i podróżni omijali ją z daleka.
Mówiono, że to pokutuje duch chciwej karczmarki.Karczmarka była kobietą niezwykle chciwą, wręcz pazerną. Z zawiścią patrzyła na bogate stroje gości i pękate wozy kupieckie wyładowane wszelkimi dobrami. Postanowiła sama również zostać "wielką panią", a swych trzech dorodnych synów uczynić bogaczami. Miała też czwartego syna, najmłodszego, tego jednak nie kochała, uważając go za niedorajdę i głupka.
Dochody z prowadzenia gospody były niewielkie, zaczęła więc karczmarka oszukiwać i okradać gości. Coraz częściej ludzie mówili, że "w karczmie gości z grosza odzierają". Rozzuchwalona i coraz bardziej pazerna gospodyni usypiała gości wywarami z ziół, aby móc śpiących bezpiecznie okradać. Aż raz zdarzyło się, że do gospody zajechał bardzo bogaty kupiec z córką, która chciała zwiedzić świat. Dzień był piękny, wyszła więc dziewczyna z karczmy, aby rozejrzeć się po okolicy. Towarzyszył jej najmłodszy syn gospodyni, któremu spodobała się urodziwa panna. W tym czasie nieostrożny kupiec zaczął przy karczmarce liczyć złote talary wysypane z mieszka. Kobiecie oczy zabłysnęły chciwością, a w głowie zrodziła się myśl straszna: "Tego gościa musi uśpić na zawsze, aby móc zawładnąć jego bogactwem". Nasypała więc do piwa trucizny i już... już miała podać je do stołu, kiedy kupiec jakby tknięty nagłym przeczuciem, poprosił o świeże, zimne piwo z piwnicy. Rada nierada zeszła więc karczmarka do loszku, a w tym czasie weszli do izby trzej jej synowie. Spragnieni byli, bo dzień był upalny. Widząc przygotowane w dzbanie piwo, rozlali je do kufli i szybko wypili. Chwilę potem padli martwi na podłogę. Wychodząca z loszku karczmarka zobaczyła leżących bez życia ukochanych synów, których sama przez swą chciwość zamordowała. Oszalała z rozpaczy wybiegła i rzuciła się w wody pobliskiego stawu. Odtąd staw zaczęto nazywać Odrzygośćką, jako że karczmarka, która w nim utonęła "gości z grosza odzierała".
Według innej wersji - karczma wraz z chciwą karczmarką zapadła się pod ziemię, a na jej miejscu rozlały się wody jeziora [źródło:
http://www.muzeum.krotoszyn.pl/strona-240-legendy_i_podania_krotoszyna_oraz_jego.html].
Jezioro Ślesińskie.
Druga historia pochodzi z Mikorzyna, z okolic Jeziora
Ślesińskiego, to właśnie na nim swoje położenie posiada wyspa Siemko, na niej
zaś znajdować się mają dwa krzyże. Ich znaczenie tłumaczy podanie dotyczące pary kochanków:
Marchy i Siemka, którzy mieli polec w trakcie obrony ówczesnej osady przed najeźdźcą.
Współcześni im poruszeni historią ich miłości, oraz tragicznej śmierci, mieli
pochować ich w jednej mogile. Pewnej
jednak jesieni okolica wsi została zalana przez podziemne wody, a w jej miejscu
utworzyć się miało Jezioro Ślesińskie. Jedynym miejscem, które uniknęło zagłady
był drewniany kościółek (po którym obecnie śladu już nie ma), oraz kamienny
krzyż, umiejscowiony na grobie Siemka i Marchy [30].
Oskar Kolberg wspomniał o pewnym,
ciekawym zwyczaju mającym miejsce podczas wszystkich majowych świąt, kiedy to
przeprawiano się na wysepkę, by oddając cześć legendarnej parze, oprawiając
pewien obrzęd. W środku ich wesołych
tańców i śpiewów dają się słyszeć niekiedy od mężczyzn wypowiadane słowa:
„Niech żyje w pokoju Siemko” – na co dziewczęta odpowiadają: „a z nim wspołem
Marcha”, - razem zaś wszyscy wykrzykują: „z Biesem spólnie soki Krzok”. – Po
dość długiej zabawie całują znowu krzyże, a każda z dziewcząt rzuca po kwiatku
na wzgórek i powracają do wsi. Mówią nawet starzy, że przed laty nowożeńcy idąc
do kościoła, na tę wyspę udać się musieli, i tam złożyć dwa wianki z ruty na
krzyżu kamiennym. Lecz jednego razu gdy się wesele całe promem przeprawiało,
wiatr powstał, a wzburzone bałwany przewróciły obciążony statek, i wszyscy prawie
zatonęli. Odtąd zaniedbano tej przeprawy nowożeńców na wyspę, i tylko dla
uwiecznienia pamiątki, w maju w dniach pogodnych i wolnych od pracy,
przeprawiają się jeszcze [31].
Trudno ocenić, czy opowieść o Marsze i
Siemku, która dała początek miejscowemu zwyczajowi była prawdziwa. Być może
zwyczaj ten posiadał genezę pogańską, do
której z czasem – za chrześcijańskich już czasów dorobiono podanie o parze
tragicznie zmarłych kochanków? Tajemnice z nim związane tyczą się także
występującego w podaniu Krzoka? Kim miałby on być. Kolberg, starając się
rozwiązać te zagadki podaje dwa przypuszczenia – jedno o wspomnianej już
pogańskiej genezie obyczaju, drugie o historycznej konotacji z napadami
krzyżackimi na te ziemie (na kamiennym krzyżu ponoć daje się odczytać rok
1338):
Co
się tyczy wyrazu Krzok, o tem jedni mówią że oznacza wiarołomsto czyli niedotrzymanie
przysięgi, drudzy że jest to nazwisko zabójcy Siemka; a inni że tem chcą
wyrazić niezgodę w małżeństwie. Gdyby to było nazwisko zabójcy, mogłoby
oznaczać Krzyżaka przez skrócenie i wymawianie ludu wielkopolskiego; ale to
tylko wten czas, jeżeli udowodnimy łupieże krzyżackie w owych miejscach. Gdyby zaś Krzok oznaczało niezgodę w
małżeństwie, można by zapuścić się myślą w odległą starożytność słowiańskich
obrządków i tam śledzić początek zwyczaju opisanego. Znane są dotąd obchodzone
w Maju święta ruskiego „Łady” i nadelbiańskiego „Herowida” bóstwa miłości i
niezgody małżeńskiej. Któż wie, azali na wyspie jeziora Ślęszyńskiego, coś
podobnego nie było? [32]
Ratusz w Sulmierzycach.
Czasem trudno dociec prawd kryjących się
za pierwotnym znaczeniem niektórych opowieści, wiele motywów bez wątpienia
zatarł czas, a wraz z jego upływem dodawano kolejne wątki, które zmieniały
znaczenie oryginalnej opowieści. A niekiedy historie związane z legendarnym miejscem
zupełnie się już zatarły w ludzkiej pamięci. Tak jest w przypadku zapadniętego pod
ziemię zamku w Sulmierzycach. Czasem
napotkać można na strzępki podań wspominające o podziemnych duchach
pojawiających się w tamtych okolicach. Jedną z nich jest wzmianka o starcu
wychodzącym z podziemi i proszącym ludzi o odmówienie w jego imieniu „Ojcze
Nasz” [33]. Druga opowieść dotyczy dziewczyny z dzieckiem na rękach, ubranej do
połowy w białe, a od połowy w czarne szaty. Pojawiać się miała ona w okolicach
pagórka, pod którym wg podania znajdować się miał zamek, w czasie gdy w
kościele dzwoniono na nabożeństwo, i
prosić aby odmówiono w jej intencji tę samą modlitwę. Gdy pasterze pasący było
odmówili jej, niewiasta miała ponownie zapaść się pod ziemię czemu towarzyszyć
miał dźwięk podobny do gromów [34].
Jak jednak wynika z tekstów źródłowych –
nikt już nie pamięta, do kogo należał ów zamek i co sprawiło, że miał zapaść
się pod ziemię, ani kim były niegdyś owe tajemnicze zjawy proszące o modlitwę.
Pewnym jest jednak, że na terenie Wschodniej Wielkopolski takich miejsc, było
wiele.
Tajemniczą genezę tego podania zdradza źródło, na które natrafiłam nieco później a odwołuje się ono do opowieści dotyczącej założenia miasteczka. Jego założycielem miał być Sulimir (od którego późniejsza miejscowość miała zaczerpnąć swą nazwę), który wybudowawszy pierwotny gród, z czasem podjął decyzję o znalezieniu sobie żony. Traf chciał, że wybór padł na niemiecką księżniczkę – liczył, że w ten sposób zapewni on bezpieczeństwo ze strony zachodnich sąsiadów nowo wybudowanemu grodowi. Niestety „pani” nie była zbyt lubiana pośród jego mieszkańców, a i sama nie czuła się w tym miejscu, pośród obcego narodu szczególnie szczęśliwa. Uknuła zatem intrygę, dzięki której otruła swego męża – po jego śmierci część mieszkańców opuściła gród, by założyć nowy – w miejscu, w którym obecnie znajduje się miasteczko. Niektórzy jednak postanowili pozostać w starym miejscu, razem ze swoją panią – za co spadła na nich kara: gród zgodnie z wolą bożą zapaść się miał pod ziemię [35].
Tajemniczą genezę tego podania zdradza źródło, na które natrafiłam nieco później a odwołuje się ono do opowieści dotyczącej założenia miasteczka. Jego założycielem miał być Sulimir (od którego późniejsza miejscowość miała zaczerpnąć swą nazwę), który wybudowawszy pierwotny gród, z czasem podjął decyzję o znalezieniu sobie żony. Traf chciał, że wybór padł na niemiecką księżniczkę – liczył, że w ten sposób zapewni on bezpieczeństwo ze strony zachodnich sąsiadów nowo wybudowanemu grodowi. Niestety „pani” nie była zbyt lubiana pośród jego mieszkańców, a i sama nie czuła się w tym miejscu, pośród obcego narodu szczególnie szczęśliwa. Uknuła zatem intrygę, dzięki której otruła swego męża – po jego śmierci część mieszkańców opuściła gród, by założyć nowy – w miejscu, w którym obecnie znajduje się miasteczko. Niektórzy jednak postanowili pozostać w starym miejscu, razem ze swoją panią – za co spadła na nich kara: gród zgodnie z wolą bożą zapaść się miał pod ziemię [35].
Autor: Marta Kaleta.
Przypisy.
[1]
K. Krzywda, Duchy straszyły w Kaliszu,
(13.07.2017): http://www.faktykaliskie.pl/kategorie/reportaze/duchy-straszyly-w-kaliszu,29.html
[2]
Tamże.
[3]
Tamże.
[4]
A. Tabaka, M. Błachowicz, Opowieści
Makabryczne, (13.07.2017):
[5]
Zob. K. Krzywda, dz. cyt.
[6]
Zob. A. Tabaka, M. Błachowicz, dz. cyt.
[7]
Zob. Kor-Walczak Eligiusz, Baśnie i
legendy kaliskie, Kalisz, EDYTOR.
[8]
Zob. Polska Niezwykła, (13.07.2017):
[9]
Zob. Polskie Szlaki, (13.07.2017):
[10]
Zob. J. Sobczak, Księga zjaw i duchów
wielkopolskich czyli Przewodnik po nawiedzanych zamkach, pałacach i dworach
oraz innych miejscach tajemnych, Poznań, Wydawnictwo Zysk i S-ka, s.
256-257.
[11]
Zob. E. Kor-Walczak, dz. cyt., s. 65.
[12]
Zob. J. Sobczak, dz. cyt., s. 166-169.
[13]
Tamże, s. 315.
[14]
Zob. Tamże.
[15]
Zob. W. Vargas, P. Zych, Duchy polskich
miast i zamków, Olszanica 2013, BOSZ, s. 158.
[16]
Zob. J. Gąssowski, Mitologia Celtów, Warszawa
1987, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe.
[17]
J. Sobczak, dz. cyt., s. 329.
[18]
Tamże, s. 330-331.
[19]
Zob. O. Kolberg, Dzieła wszystkie.
Kaliskie, t. XXIII, Kraków-Warszawa 1964, Polskie Wydawnictwo Muzyczne :
Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, s. 223.
[20]
Zob. Tamże, s. 222.
[21]
W. Łysiak, W kręgu
wielkopolskich demonów i przekonań niedemonicznych, Międzychód 1993,
Wydawnictwo "Eco", s. 151.
[22]
J. Sobczak, dz. cyt., s. 142-143.
[23]
Zob. Tamże, s. 144.
[24]
Zob., Tamże, s. 143.
[25]
Zob. Tamże, s. 144.
[26]
Zob. Tamże, s. 143.
[27]
Tamże, s. 144.
[28]
W. Łysiak, dz. cyt.,
s. 184.
[29]
Zob. E. Kor –Walczak, dz. cyt., s. 65-67.
[30]
Zob. O. Kolberg, dz. cyt., s. 215.
[31]
Tamże, s. 213.
[32]
Tamże, s. 215.
[33]
Zob. W. Łysiak, dz. cyt., s. 89.
[34]
Zon. Tamże, 155.
[35] Szlakiem Wielkopolskich Legend. Zwiedzamy Wielkopolskę: http://www.wbc.poznan.pl/Content/243886/szlakwlkpleg.pdf
Bibliografia.
1.
Baranowski
Bohdan, W kręgu upiorów i wilkołaków,
Łódź 1981, Wydawnictwo Łódzkie.
2.
Gąssowski
Jerzy, Mitologia Celtów, Warszawa
1987, Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe.
3.
Kolberg
Oskar, Dzieła wszystkie. Kaliskie, t.
XXIII, Kraków-Warszawa 1964, Polskie
Wydawnictwo Muzyczne : Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza.
4.
Kor-Walczak
Eligiusz, Baśnie i legendy kaliskie,
Kalisz, EDYTOR.
5.
Łysiak
Wojciech, W kręgu wielkopolskich demonów i przekonań niedemonicznych,
Międzychód 1993, Wydawnictwo "Eco".
6.
Sobczak
Jerzy, Księga zjaw i duchów
wielkopolskich czyli Przewodnik po nawiedzanych zamkach, pałacach i dworach
oraz innych miejscach tajemnych, Poznań, Wydawnictwo Zysk i S-ka.
7.
Vargas
Witold, Zych Paweł, Duchy polskich miast
i zamków, Olszanica 2013, BOSZ.
Źródła
internetowe.
1.
Krzywda Katarzyna, Duchy straszyły w Kaliszu: http://www.faktykaliskie.pl/kategorie/reportaze/duchy-straszyly-w-kaliszu,29.html
2.
Polska
Niezwykła:
3.
Polskie
Szlaki:
4.
Tabaka
Anna, Błachowicz Maciej, Opowieści
Makabryczne:
Źródła
ilustracji:
Małachowo-Złych
Miejsc:
Nowe Miasto nad Wartą, kościół pw. Świętej Trójcy:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Nowe_Miasto_nad_Wart%C4%85#/media/File:Nowe_Miasto_nad_Wart%C4%85_Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82.jpg
Barcin, kościół Św. Jakuba Większego:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Barcin#/media/File:Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_%C5%9Bw_Jakuba_Wi%C4%99kszego_w_Barcinie.JPG
Łekno, kościół Św. Piotra i Pawła:
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%81ekno_(wojew%C3%B3dztwo_wielkopolskie)#/media/File:Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_p.w._%C5%9Bw._%C5%9Bw_Piotra_i_Paw%C5%82a_w_%C5%81eknie.JPG
Jezioro Ślesińskie:
http://www.marina.slesin.pl/media/foto/437_zby_1604ppp.jpg
Ratusz w Sulmierzycach:
http://www.museo.pl/images/stories/muzea/muzeum_regionalne_sulmierzyce.jpg