Podobnie jak w przypadku cyklu dotyczącego kultury
duchowej wsi wielkopolskiej naszego regionu, w cyklu poświęconemu ziemiaństwu
przyjdzie nam przyjrzeć się poszczególnym etapom ludzkiego życia, oraz obchodów
świąt.
Na początek: ziemiańskie dzieciństwo – czyli: jak
spędzali czas młodzi ziemianie, jakimi zabawkami bawili się najchętniej, i
jakie motywy napędzały ich przygody?
W przypadku niniejszego artykułu autorka wspierać
się będzie cytatami z tekstu Moniki Nawrot-Borowskiej : „O zabawach i zabawkach dzieci
ziemiańskich w II połowie XIX i na początku XX wieku w świetle wspomnień
pamiętnikarzy wielkopolskich”, zamieszczonego w XV tomie Zeszytów Kaliskiego
Towarzystwa Nauk. Cytaty zamieszczone,
podobnie jak fotografie pochodzące z galerii strony: Europa w rodzinie,
ziemiaństwo polskie w XX wieku - zostają tutaj w charakterze: pro publico bono.
Historia wynalezienia dzieciństwa.
Pojęcie
„beztroskiego dzieciństwa” w kulturze europejskiej dziś wydaje się być nam czymś
oczywistym. W statystycznej dalekiej od wszelkich przypadków patologii
rodzinie: dzieci witane są z radością, następnie dba się o nie i rozpieszcza, starając
się nie nakładać na nie zbyt wielu obowiązków. Czasem wręcz do przesady,
odwleka sie ten moment w ich życiu, kiedy powinny uczyć się odpowiedzialności. Tym
samym w niektórych przypadkach dochodzi do sytuacji, gdy mimo osiągnięcia wieku
pełnoletniego mamy do czynienia z niezaradnymi, niepotrafiącymi dorosnąć
„zdziecinniałymi dorosłymi”.
Gdy
jednak obejrzymy się wstecz, okaże się że jeszcze tak niedawno tendencja ta
przedstawiała się zgoła odwrotnie. Bez względu na stan pochodzenia dziecko zmuszone było
odgrywać rolę, którą moglibyśmy nazwać: „małym dorosłym” – tyczy się to
wszystkich dzieci minionych epok, bez względu na stan pochodzenia.
Chłopskie
dzieci gdy tylko stawały się samodzielniejsze obarczane były przynajmniej
częścią obowiązków spoczywających na ich rodzicach: opieka nad młodszym
rodzeństwem, pomoc przy pracach gospodarskich oraz domowych. Nie inaczej było w
przypadków potomków robotników, którzy nierzadko od najmłodszych lat, zamiast
uczęszczać do szkoły pracowali ponad swoje siły w fabrykach, kopalniach.
W
porównaniu z nimi los dzieci szlacheckich wydaje się być znacznie lżejszy – nie
musiały ciężko pracować, dorastały też w lepszych warunkach niż ich rówieśnicy
z warstw chłopskich, robotniczych. Jednakże ich życie polegało nie tylko na
beztroskiej zabawie, i błogim lenistwie w luksusach – jako „młodzi dorośli”
mieli swoje obowiązki, a wśród nich była nauka, która miała zaowocować
odpowiednimi zaszczytami w ich dorosłym życiu.
Dzisiejszym
uczniom program jaki winny opanować ich rówieśnicy z poprzednich pokoleń
wydawać się może rzeczą trudną do ogarnięcia.
„W wieku ośmiu lat – pisze Van Den Berg – Goethe
pisał po niemiecku, francusku, grecku i łacinie; mimochodem nauczył się
włoskiego, którego ojciec uczył jego siedmioletnią siostrę. Czteroletni
„Turn-vater” Jahn umiał pisać i czytać. Przyszły ojciec Józef, będąc w tym
samym wieku, wdrapywał się na stolik i recytował przed gośćmi ojca dramat
Golgoty: Vauban holenderski”, Menno van Coenhoorn, miał szesnaście lat, kiedy jako
komendant kompani piechoty wysłany został z wojskiem do Fryzji do garnizonu
Maastricht […]. Jeśli zdecydowano się dać im wykształcenie[dziewczętom], nauka zaczynała się z chwilą, gdy
ukończyły dwa lub trzy lata. Niektóre już w wieku pięciu lat miały już za sobą
lekturę całej Biblii, a skoro już w tym wieku czytały Księgę Świętą, to czemuż
by nie dać im od czasu do czasu historyjki z Dekamerona [1].
Pokolenia geniuszy? Nie! Po prostu
więcej wymagano od ówczesnych milusińskich, niż obecnie. Jednym z powodu tego
stanu rzeczy był fakt, iż średnia długość życia w minionych epokach była
krótsza od tej w obecnych czasach – a skoro żywot miał być krótszy, musiał być
intensywniejszy, tak by starczyło na
wszystko czasu. Do tego dochodziła kwestia dobrego imienia rodziny: starano się
więc dzieci kształcić starannie, aby wiedza ich i zdobyte umiejętności
imponowały, okazały się użytecznymi, ostatecznie owocując dobrymi stanowiskami.
Pomyśleć tylko, że zgrozą dla
obecnych uczniów (ale także i ich rodziców) jest obecny program szkolny
proponowany przez Ministerstwo Edukacji (podkreślimy), który z roku na rok
obniżany jest coraz bardziej, z i tak już niskiego poziomu. Gdy porównamy
wiedzę jaką dysponował przedwojenny gimnazjalista, a obecny: różnica okaże się
kolosalna -nie wspominając już o programie studiów. Żeby było jasne: autorce
nie chodzi o to, aby: współczesny pięciolatek znał kilka języków, oraz z
pamięci recytował Biblię, a w wolnych chwilach czytywał dzieła naukowe… zaś
maturzysta pisywał rozprawki na poziomie XIX filozofów. Co to, to nie! Jednak
chodzi o to, że poziom szkolnictwa poszczególnych szkól powinien być
podniesiony tak, aby uczniowie ich wychodzili z nich z podstawową i rzetelną
wiedzą.
Historia dzieciństwa, zbliżonego
obecnemu pojęciu tego słowa zaczęła kształtować się mniej więcej w epoce XIX w.
- w czasach gdy średnia długość ludzkiego życia, zaczęła się znacząco wydłużać.
Kolejnym czynnikiem był rozwijający się w tamtym okresie model konsumpcyjnego
stylu życia, zaczęły powstawać pierwsze „galerie handlowe”.
Zaczęła uwidaczniać się wówczas
tendencja, w myśl której: Dziecko dotąd
nie różniące się do dorosłego; musi zacząć się różnić od niego i to różnić
radykalnie. Rozpoczyna się więc teatralizacja dzieciństwa. Odmienny strój [wcześniej
stroje dzieci były zazwyczaj miniaturowymi kopiami strojów dorosłych – przyp.
autorki], odmienny świat obiektów
(zabawki). W 1860 nie było w Paryżu ani jednego sklepu z zabawkami dla dzieci.
W 1900 jest ich już 26. Ale nie to może najbardziej szokuje. Jean dr Greve, przedstawiciel starszawego już
w 1990 roku pokolenia, gorszy się w „Dzienniku”, iż nie dość, że współczesne
matki opowiadają lub czytają progeniturze teksty najwyższego infantylizmu, to ogłupiają je
jeszcze dodatkowo przekształceniami słów i połykaniem lub zmiękczaniem zgłosek.
Ależ tak. Do lat około 1850-tych mówiono do dzieci językiem normalnym,
codziennym, niczym do partnera [2].
Na
przełomie XIX i XX wieku upowszechniły się we Francji – pisze Michel Wlassikoff
– konkursy na najpiękniejsze dziecko, które towarzyszyły wszystkim ważniejszym
targom i jubileuszom. „Konkursy te miały pretensje naukowe. Dzieci były podczas
nich ważone, mierzone szczegółowo badane przez wyspecjalizowanych lekarzy. Wygrać
ma dziecko doskonałe pod każdym względem – dziecko uosobienie zdrowego
dzieciństwa [3].
Nie jest też
tajemnicą, iż we wcześniejszych epokach dochodziło do zawierania małżeństw
nieletnich… z często dużo starszymi od siebie (z reguły) mężczyznami. Ktoś
kiedyś przedstawił mi anegdotkę: kiedy to dojrzały już szlachcic-woskowy,
wziąwszy ślub z nastoletnią dziewczyną, uskarżał się komuś ze swych znajomych,
że: „żona wciąż bawi się jeszcze „pupkami” (lalkami)”. Sytuacja ta odosobnioną
nie była, gdyż często dochodziło do sytuacji gdy dziewczęta wiejskie, wymykały
się z gospodarstw swych mężów by móc pobawić się z wiejskimi dziećmi - tak jak
miały do niedawna jeszcze w zwyczaju.
Co się zaś tyczy zabawek przyznać
trzeba, iż te od zarania dziejów towarzyszyły kolejnym pokoleniom dzieci,
jednak rozwój zabawkarstwa przypadł na okres XIX wieku, a zwłaszcza jego drugą
połowę. Przed rokiem 1902 nie było
pluszowych misiów (…). Jeszcze w XVIII wieku nie było dzieci [4]. Dziś zabawek – całe zatrzęsienie, a w
obecnych czasach postęp elektroniki przyczynił się do tego, że coraz młodsze
pociechy sięgają po tablety, ippony, im podobne – które zabijają kreatywność. I
tutaj znów: nie sztuką jest całkowicie zakazać do nich dostępu, ale ograniczyć
go w odpowiednich dawkach, tak by umysł dziecka rozwijał się prawidłowo,
czerpiąc z pozostałych bodźców.
Transformacji uległy także opowieści
zwane „baśniami” – kiedyś ociekające prawdą (wliczając w to brutalność, oraz
brak dobrego zakończenia), przekazywały w swych treściach wzorce i nauki moralne,
obowiązujące w danym społeczeństwie. Dziś prze lukrowane – trącą infantylnością,
sztucznością, tracą gdzieś swoje pierwotne przesłanie, bądź jest ono
przedstawiane nad wyraz patetyczne. Jest to jednak temat na zupełnie inną pracę…
Beztroskiego dzieciństwa czar.
Pozwólmy
sobie teraz przedstawić przykłady wspomnień dzieciństwa, spędzonego na
ziemiańskich dworach, zwartych w opracowanym przez Monikę Nawrot-Borowską
materiale: „O zabawach i zabawkach dzieci ziemiańskich w II połowie XIX i na
początku XX wieku w świetle wspomnień pamiętnikarzy wielkopolskich”. Przygotowane
przez w/w autorkę opracowanie przedstawia ogólną charakterystykę dzieciństwa ziemiańskich
potomków -jednak najwięcej wspomnień pochodzić będzie od Marianny z
Malinowskich Jasieckiej, zamieszkałej wraz z mężem i dziećmi w majątku Polwica
k. Zaniemyśla; oraz Marii Grodzkiej zamieszkałej w Psarach w powiecie śremskim.
W przypadku postaci drugiej ziemianki jej pochodzenie (tereny Wielkopolski
Zachodniej), nie będzie mieć tutaj szczególnego znaczenia, gdyż chodzi nam o
ogólne nakreślenie kontekstu tamtych czasów, sposobu wychowywania dzieci, oraz
spędzania przez nie czasu. Podziały regionalne nie będą miały tutaj szczególnego
znaczenia bowiem: wiele zależało od tradycji obowiązującej w danej rodzinie.
Powiedzieliśmy
sobie już wcześniej, że szczególny nacisk w przypadku wychowania ziemiańskich
dzieci, kładziony był na zdobywanie przez nie wiedzy. Nauka rozpoczynała się
już od najmłodszych lat – i zajmowała większość czasu, jakim za dnia
dysponowali młodzi ziemianie. Już do trzyletnich dzieci zatrudniano bowiem
często bony, które uczyły je języków obcych, dawały początki nauk dzieciom w
wieku przedszkolnym. Pozostając pod całodobową opieką opiekunek dzieci były
więc nadzorowane i kontrolowane [5].
Znacznie
bardziej jednak ograniczał się czas zabaw dla tych dzieci, które podjęły już
systematyczną naukę, około 7 roku życia. Przechodziły one wtedy pod opiekę
guwernerów i guwernantek, czyli prywatnych domowych nauczycieli. Zaczynały się
domowe lekcje, odbywane według z góry ustalonego planu. Zwykle na swobodną
zabawę był czas dopiero po odbytych lekcjach czy odrobionych na dzień następny
zadaniach. Kiedy dziecko nie radziło sobie z nauką, zamiast się bawić, często
musiało pracować dalej nad kaligrafią, arytmetyką, francuskimi słówkami czy
innym przedmiotem. Zdarzało się, że nauczycielki domowe jako karę za brak
efektów nauczania stosowały zakaz wyjścia dziecka do ogrodu, pozbawiały je
możliwości swobodnej zabawy.
Bardzo wymownie
okres końca czasu swobodnych zabaw opisywała w swoim pamiętniku Maria
Grodzicka. Kiedy skończyła 6 lat, ojciec zatrudnił dla jej braci guwernera,
pana Roweckiego, który przejął pieczę nad edukacją synów państwa Grodzickich.
Autorka moment przejścia chłopców pod jego opiekę nazwała „wielką przemianą w
naszym dziecięcym światku i opatrzyła komentarzem Skończyły się nasze dobre
czasy”. Powodem rozpaczy dziewczynki było głównie pozbawienie jej ulubionego
towarzysza zabaw, brata Lilusia, który od tego momentu przestał być Lilusiem, a
został Filipem i przeprowadził się pokoju dziecięcego na górę, do pokoju
guwernera. Choć początkowo bracia zazdrościli siostrze wolności, niedługo potem
i dla niej czas swobodnych zabaw się skończył i ojciec zatrudnił dla niej
guwernantkę Niemkę, pannę Ismet. Odtąd dzieci czas dla siebie miewały jedynie
wieczorem, po kolacji, gdzie „w rogu pokoju jadalnego na kanapce, opowiadaliśmy
sobie z Filipem nasze żale codzienne i obmyślaliśmy sposoby ratunku” [6].
Dla dzieci czas rozpoczęcia systematycznej nauki i
ograniczenia swobody był czasem trudnym i często bywał powodem frustracji.
Stefania Sempołowska (ur. 1869r)., w majątku we wsi Polenisz koło Kostrzyna i
Środy Wlkp. w Poznańskim), jako mała dziewczynka uczyła się pisać gęsim piórem,
którego dźwięku skrzypienia po kartce nie znosiła. Nudziły ją żmudne i trudne
dla dziewczynki lekcje kaligrafii, które odciągały ją od swobodnej zabawy.
Podczas pobytu w majątku babki, w Wyskokiem na granicy Wielkopolski i Kujaw
(gdzie po śmierci ojca rodzina przeniosła z się z rodzinnego majątku Polenisz),
uciekała przed lekcjami pisania na teren dworu, chowała się i bawiła sama w
gęstwinie ogrodu. Uciekając z lekcji narażała się na groźby babki, że w
przyszłości będzie pasać gęsi. Dziewczynka faktycznie wolała zabawiać się
gonieniem gęsi, których trochę się bała, rozpędzała też cielęta po cielętniku,
byle nie uczyć się pisać [7].
Biedniejsi
ziemianie, których nie było stać na wynajęcie prywatnych nauczycieli, posyłali
swoje dzieci do szkół, do których
uczęszczali ich rówieśnicy pochodzący z pobliskich wiosek. Wielu młodych
dziedziców i dziedziczek, którym jednak przyszło pobierać nauki w domu, korzystali
z przywileju domowych lekcji tylko do pewnego momentu - tj. chwili kiedy
przyszło im wyjechać do bliższego, bądź dalszego miasta by tam: osiadając na
stancji , bądź pensji, kształcić się z dala od domu. Dla wielu z nich był to
początkowo duży szok – dorastający chłopcy i panny, zostawali bowiem wyrywani ze
świata, w który bardzo dobrze znali i czuli się w nim bezpiecznie. Dochodziło
wówczas do pierwszych poważniejszych buntów względem swej rodziny – z czasem
jednak taki stan rzeczy został ostatecznie zaakceptowany przez każdego z nich, kiedy wreszcie udawało
im się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Taki wyjazd był pierwszą poważną szkołą życia, zawierano także
przyjaźnie które przetrwać mogły całe lata w dalszym dorosłym życiu. W okresie
tym rodzinne gniazdo odwiedzane było jedynie od święta – dosłownie, gdyż potomkowie dziedziców, powracali do
posiadłości swych rodziców na okres: świąt, ferii, a także wakacji.
Bez
względu na to, jak kto odnajdywał się w nowej rzeczywistości – każdy chętnie
powracała swymi wspomnieniami do czasów „utraconego dzieciństwa” – beztroskiego
czasu bogatego w przygody, oraz
niezliczone gry i zabawy.
Maria Grodzicka opisując swoje zabawy wspominała, iż miała
czterech starszych braci i czworo młodszego rodzeństwa - siostrę i troje braci.
Tak liczna gromadka zapewniała „życie bujne i barwne”. Jednak pamiętnikarka
szczególnie lubiła zabawy z półtorej roku starszym bratem Filipem, z którym,
jak pisała: mieliśmy nasz świat własny, pełen fantazji i majaków. Było to
królestwo, do którego nikt ze starszych nie miał dostępu. Dzieci na marginesie
życia dorosłych tworzyły własną rzeczypospolitą cudów i głębokich przeżyć, a
Psarskie tak wspaniałą tworzyło ramę dla tych baśniowych przygód i zabaw […] Cudownie
bawiliśmy się we dwójkę, Liluś był niewyczerpany w pomysłach […] miał inicjatywę
we wszystkich zabawach [8].
Wbrew
temu co może nam się obecnie wydać rzeczą najzupełniej oczywistą – towarzyszami
dziecięcych zabaw, w pierwszej kolejności wcale nie byli rodzice. Zbyt daleko
zajęci sprawami „świata dorosłych”, decydowali się zachowywać w stosunku do
swoich pociech pewien stonowany dystans.
Kompanią do zabaw było bez wątpienia:
rodzeństwo, dalsze kuzynostwo które akurat przebywało we dworze z wizytą, a
nawet rówieśnicy rekrutujący się ze społeczności wiejskiej (przede wszystkim:
pociechy pracowników folwarcznych). Dzieciom pozwalano bawić się ze sobą, pod
warunkiem iż zabawa nie będzie zaburzała rytmu codziennych obowiązków jednych i
drugich.
Ponadto nieodłącznymi towarzyszami
dziecięcych harców były także zwierzęta, które za pupili upodobali sobie mali
ziemianie.
W końcu byli to także i starsi
służący, którzy wykonując swoją pracę we dworze imponowali posiadanymi przez
siebie umiejętnościami małym szlachcicom i szlachciankom. Obowiązki ich tak
bardzo różniły się od tych, które dotyczyły dzieci dworskich – iż te dla
odmiany chętnie same zgłaszały się do pomocy. Czasem do pomagania służbie w
niektórych majątkach, wręcz zachęcali sami rodzice – chodziło o to aby: od
najmłodszego uczyć swe pociechy pracowitości i odpowiedzialności. Często
tyczyło się to okresu przedświątecznego, czy też pomocy w polu w trakcie żniw i
zbiorów.
Przypomnijmy, że w przedstawianych
wcześniej przez nas wspomnieniach z majątku Schloesserów w Brzezinach k.
Kalisza, żelazną zasadę stanowił fakt, iż obie „panienki” uczestniczyły w
pracach na folwarku, nawet od piątek rano!
Wybór zabaw i gier, którym swą uwagę
poświęcali młodzi ziemianie, w dużej mierze zależał od ich osobistych upodobań,
oraz wartości i zainteresowań, które starały się im przekazać starsze
pokolenie. Dbano przy tym także i o to, aby zajęcia owe nie były tylko przyjemnymi
„wypełniaczami czasu” – ale przede wszystkim kształciły przyszły charakter i
rozwijały inteligencję.
Nierzadko inspiracjami
do dziecięcych zabaw stawały się wówczas
losy bohaterów czytanych książek – przy czym bardzo często zdarzało się,
iż młodzi ziemianie czytywali ówczesnych klasyków literatury polskiej. Zatem
dzieje, oraz postaci sienkiewiczowskich (przykładowo) bohaterów, często
znajdowały odzwierciedlenia na ziemiańskim podwórku.
W długie jesienne i
zimowe wieczory popularnością cieszyły się opowiadane przez starszych członków
rodu podania, i inne opowieści które rozpalały wyobraźnię niejednego potomka,
doszukującego się potem nadprzyrodzonych historii w powszechnie występujących
miejscach, oraz towarzyszących im zjawiskach. Przykładowo: Stanisław
Zaborowski, wspominając lata swego dzieciństwa spędzonego w Gościejewie (pow.
koźmiński); przypadające na okres kilkunastu lat, od zakończenia II Wojny
Światowej; podkreślał iż wiele takich historii udawało mu się wraz z
rodzeństwem zasłyszeć od okolicznych gospodyń, które zbierały się w jednej z
izb dworu na jesiennym darciu pierza.
Warto też wspomnieć, iż
ziemiańskie rodziny, dbając o podtrzymanie patriotycznego ducha u swych
potomków, bardzo często przekazywali im rodowe opowieści dotyczące historycznych
wydarzeń (jak np. udział w powstaniu). Często też dochodziło do sytuacji, kiedy
wspólnie zbierano się w jednym z dworskich pomieszczeń, by wspólnie śpiewać
patriotyczne pieśni.
Wśród
dziecięcych rozrywek, którym swą uwagę poświęcali młodzi ziemianie, natrafić
można zarówno na zabawy, w których uczestniczyły jedynie dziewczynki, bądź sami
chłopcy. Zdarzało się że starsze dzieci
chętnie opiekowały się młodszymi i wtajemniczało je w swoje ulubione zabawy. Innym
razem było wręcz odwrotnie: najmłodsi zmuszeni byli bawić się w swoim gronie,
gdyż starsze rodzeństwo i ich towarzysze uznawali, że młodsze oseski im tylko
przeszkadzają w spędzaniu wolnego czasu na własny ulubiony sposób.
Tym co się rzuca w
oczy przy lekturze wspomnień dotyczących ziemiańskiego dzieciństwa, to fakt iż:
dzieci tamtejszego pokolenia odznaczały się niezwykłą fantazją, której chyba
coraz bardziej brakuje ówczesnym pokoleniom. Okolice dworu stanowiły jeden
wielki plac zabaw – scenę, na której rozgrywały się małe i wielkie przygody,
bohaterów których losy odgrywali mali
„aktorzy” z ziemiańskich rodów.
A oto i garść
wybranych przykładów wspomnień ówczesnych zabaw:
Także atrakcją i rozrywką w codzienności Edwarda były
organizowane od czasu do czasu przez dziada Rogera manewry młodzieżowe, czyli
bitwy ziemniaczane na terenie Rogalina. Wojsko stanowili chłopcy zarówno
miejscowi, jak i z innych wiosek (czasami bywało ich nawet dwustu, z Daków,
Wojnowic, Mechlina), których rozdzielano na dwie, walczące ze sobą armie.
Amunicję stanowiły „pyrki”, czyli ziemniaki, a ciosy były nieraz poważne i
dotkliwe. Ojciec autora wspomnień podczas jednej z potyczek został trafiony
kartoflem w oko i po kilku latach stracił w tym oku wzrok [9].
Podczas pobytu chłopców w Jurkowie punktem zbornym do zabaw
na powietrzu była rosnąca na ruinach starego zamku dzika grusza, otoczona
brzozami. Tam dzieci spotykały i obmyślały plany zabaw. Owoce gruszy służyły za
amunicję przy zabawie w wojnę, kiedy Kajetan i Roger zdobywali okopy –
rozpadliska zamkowej fosy, pełnej króliczych nor. Raz nawet Roger chciał żywcem
zakopać podczas zabawy siostrę Kajetana, która została podczas bitwy wzięta do
niewoli, ale bratu udało się ją uratować, a wrogi król ułaskawił dziewczynkę [10].
Była piękna, złota jesień […] razem biegaliśmy po ogrodzie,
zbierając orzechy włoskie i słodkie węgierki. Byliśmy tej godziny jak upojeni
radością”48, pisała Maria Grodzicka. Dziewczynka wraz z bratem Filipem zbierała
najpiękniejsze owoce z ogrodu i składała je w darze ustawionym w parku posągom
bogiń - Diany, Ceres i Wenus. Dzieci przekonane były, że w ten sposób wkupią
się w ich łaski. Zabawa jednak przyjęła w oczach dorosłych „niepokojące
rozmiary jakiejś bałwochwalczej czci”, bo surowo zabroniono dzieciom ją
powtarzać49. We wspomnieniach Kajetana Morawskiego (ur. w 1892 r. w Jurkowie)
także pojawiły się posągi, które poustawiane były w parku w Rogalinie (w
którym bawił się wraz ze swym przyjacielem, Rogerem Raczyńskim, ur. w 1882 r.),
w niszach wśród szpalerów i stanowiły świetną metę dla dziecięcych wyścigów [11].
Ulubioną zabawą rodzeństwa była
zabawa w „państwa”. Ogród podzielony został na dwa oddzielne królestwa. W
jednym królem był Liluś, w drugim Maria władała jako Królowa Jadwiga. Każde
państwo miało swoje obyczaje, stolicę, zaś władcy wzajemnie składali sobie wizyty,
w których należało przestrzegać ceremoniałów, wygłaszano przemowy, noszono
specjalne odświętne stroje. Między państwami zdarzały się też wojny, podchody,
zdrady, bitwy. W dni wolne od nauki starszych braci - niedziele, do młodszego
rodzeństwa dołączał także trzeci z rzędu brat - Staś, zwany Akusiem - niezrównany partner wszystkich gier.
Także podczas letniego pobytu u dziadków Czarneckich w Dobrzycy, Maria bawiła
się z kuzynostwem głównie na terenie parku, gdzie od rana do wieczora, gnani potrzebą wybiegania się, byliśmy w pomysłach
niewyczerpani. Dzieci organizowały wyścigi ślimaków u podnóża „góry
ślimakowej”, znajdującej się w centrum parku. Każde dziecko miało swoją
drużynę ślimaków, którą układało u podnóża góry i z zapartym tchem śledziło,
który z zawodników pierwszy dotrze do mety. Zabawa wymagała cierpliwości,
nieraz i kilkugodzinne [12].
Zdarzało się też bardzo często (podobnie zresztą jak i dzisiaj),
że dzieci – trafni obserwatorzy życia dorosłych, starały się naśladować je w trakcie swoich zabaw: Dziewczynki urządzały więc herbatki, przyjęcia tańcujące w domkach dla
lalek, śluby, chłopcy naśladowali poważne rozmowy w męskim gronie, udając, że
palą cygara czy piją wino. Maria Grodzicka wspominała zabawy w pałacu w
Lewkowie, gdzie wraz z kuzynami, Józiem i Jasiem upodobali sobie do zabaw salę
balową z tarasem schodzącym do parku. Dzieci improwizowały przy fortepianie
koncerty, których były wcześniej świadkami, naśladowały występy chóru i
organizowały różne wesołe występy. „Tutaj bawiliśmy się najlepiej […] Józio
grał na cytrze ja na fortepianie, Jaś śpiewał. Najczęściej w bezpretensjonalny
dziecinny sposób wygłupialiśmy się”- wspominała po latach autorka wspomnień [13].
Wartym wspomnienia jest
także, fakt iż ziemianie niezwykle dbali o kondycję fizyczną swoich dzieci –
toteż starano się, aby przedstawiciele przyszłych pokoleń rodów, już od
najmłodszych lar uprawiali gimnastykę, do której wszelakie sprzęta znajdowały
się w pobliżu dworskiego obejścia. Do popularnych rozrywek należały także:
jazda konna, oraz gra w tenisa – choć tyczyły się ona raczej starszych
potomków.
Zdarzało
się niestety, iż w świecie dziecięcych przygód nie obywało się bez rodzinnych
tragedii, o czym świadczy chociażby następująca historia:
We wspomnieniach Marianny Jasieckiej znajdujemy
informację o sytuacji, miejsce w Wielkich Jeziorach koło Zaniemyśla. Siostra
autorki wspomnień, Anna, w okresie przedwiośnia udała się na spacer z dwoma
synkami, siedmioletnim Stasiem i czteroletnim Mieczysławem. Chłopcy,
korzystając z pięknej pogody zabrali na spacer piłkę i grali w nią biegając
wokół matki. W pewnej chwili piłka poturlała się w stronę jeziora, skutego
jeszcze lodem, a chłopcy, chcąc ją odzyskać, na ten lód weszli. Kiedy cienka
tafla załamała się pod nimi, matka, będąca wtedy w ciąży z czwartym dzieckiem,
próbowała chłopców ratować. Jednak bezskutecznie. Ciała obu chłopców wydobyto
martwe z wody, zaś Anna za sześć tygodni urodziła słabą i wątłą córkę, która
także zmarła. Niewinna zabawa piłką stała się więc przyczyną rodzinnej tragedii
[14].
Inne przytaczane w tym miejscu
wspomnienia, dotyczą sytuacji która mimo
zagrożenia - miała na szczęście szczęśliwe zakończenie:
Zdarzało
się, że zabawy kończyły się tragicznie. Stłuczenia, skaleczenia, siniaki czy
guzy były na porządku dziennym, jednak bywało, że konsekwencje zabaw były
znacznie poważniejsze. We wspomnieniach Józefa Kostrzewskiego znajdujemy informacje
o zabawie zapałkami, które zakończone były fosforowanymi główkami. Kilkuletni
wówczas chłopiec poobgryzał te główki, na skutek czego poważnie się rozchorował
[15].
Wakacje
– od pokoleń najbardziej wyczekiwany przez milusińskich czas.
Lato i
związany z nimi czas wakacji, to bez względu na epokę i pokolenie – to jeden z
najbardziej utęsknionych i wyczekiwanych przez dzieci okresów w roku. Jednym
przyszło spędzić letni sezon na pomaganiu w pracach rolnych, innym w gościnie w
posiadłościach swoich kuzynów, bądź przyjaciół z pensji – tym jednak, którym
szczęście dopisało, mieli okazję wybrać się na wymarzone wakacje w górach bądź
nad morzem. W ziemiańskich pamiętnikach natrafiamy na następujące wspomnienia z
nim związane:
Miesiące letnie były też czasem wyjazdów na wakacje, do
nadmorskich kurortów na letniska, na leczenie w górskich uzdrowiskach u tzw.
wód. Mara Grodzicka latem 1903 roku z matką i trojgiem młodszego rodzeństwa
wyjechała do galicyjskiej Rabki, gdzie zaprzyjaźniła się przebywającymi na
wakacjach innymi dziećmi. Czas wypełniały im tam swobodne zabawy, beztroskie
bieganie po górach i lasach, kąpiele w solankach, a szczególnie cieszyło ich
śpiewanie głośno i bezkarnie patriotycznych pieśni. Dzieci zorganizowały nawet
swój pochód narodowy, w którym dumnie kroczyły, trzymając w dłoniach
biało-czerwone chorągiewki i odśpiewując hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”.
Marianna Jasiecka wspominała wyjazd do Kołobrzegu latem 1894
roku (tam bowiem, jak podaje autorka wspomnień, jeździli na letni odpoczynek
najczęściej Wielkopolanie, korzystając z dogodnego połączenia Poznania z
Kołobrzegiem drogą kolei żelaznej) i ulubione zabawy dzieci: „Dzieciom się
kąpiel w morzu podoba i pod opieką panny Nendzyńskiej, a pod moim czujnym okiem
zażywają jej co jakiś czas. Stasinek w białym kapeluszu na główce usypuje
najchętniej tuż koło mnie babki i domeczki z czystego piasku […]. Dla nich
ważne jest, że bawią się na plaży piłkami […], wchodzą do wody, zaczęły też
uczyć się grać w tenisa, jeździć na rowerach. Biegają, są pełne życia, wesołe,
szybko się opalają.
(…) Wyjazd odbył się na polecenie lekarza, i mimo, że
miesiącem kuracji był wrzesień, piękna pogoda i nagrzana woda w Bałtyku
sprzyjała zabawom na plaży i morskim kąpielom, ulubionemu zajęciu dzieci, które
w „wodzie pluskały się jak
ryby”. Niestety, ujemnym skutkiem zabaw nadmorskich czy generalnie letnich zabaw
na świeżym powietrzu było opalenie się. Szczególnie dla młodych dziewcząt było
ono niekorzystnym, z punktu widzenia panującej mody. Panienka z dobrego domu
powinna mieć bowiem skórę jasną, delikatną, alabastrową, a nie śniadą, jak
chłopka czy Cyganka. Parasolki, rękawiczki czy specjalne stroje przeszkadzały
jednak w swobodnych zabawach, dlatego też ku rozpaczy matek dziewczęta opalały
się, zaś przed powrotem do domu czy na pensje nakazywano im myć się w zsiadłym
mleku czy okładać plasterkami ogórka, by rozjaśnić skórę [16].
Jednakże
nie wszystkie dzieci mimo wyjazdów cieszyć się mogły beztroskimi wakacjami.
Czas ten wcale nie oznaczał wypoczynku od nauki – na pewno nie takiego, jakiego
się spodziewały.
Marianna Jasiecka latem 1894 roku zdecydowała się na wyjazd
do Kołobrzegu, postanowiła zabrać ze sobą nauczycielkę córek, pannę Nędzyńską,
która miała odbywać z dziewczynkami codziennie konwersację francuską, dwa razy
w tygodniu lekcje rysunku i robótki ręczne.
Także nauczyciel dzieci państwa Grodzickich, wymagający od
swych podopiecznych przestrzegania surowej dyscypliny, nawet, kiedy po lekcjach
zabierał dzieci na spacery po okolicznych łąkach i lasach, wykorzystywał je do
dalszego prowadzenia lekcji i pogłębiania wiedzy swoich elewów. Dzieci nie
miały możliwości swobodnie biegać czy bawić się, „gdyż nauczyciel kazał nam
wówczas brać do reki bez mrugnięcia okiem wszystkie spotkane gady, robaki, gąsienice
itd.”. Nawet Marysia, u której myszy i jaszczurki budziły odrazę, pokonywała
obrzydzenie, by nie być gorszą od braci. Tęskniła za czasami, kiedy swobodnie
mogła spędzać czas na zabawie z najmłodszym bratem [17].
Magiczny czas świąt widziany oczyma dziecka.
Kolejnym wyczekiwanym z utęsknieniem przez dzieci czasem, były
obchody świąt, zwłaszcza Bożego Narodzenia. Obrzędowość świąteczną
cyklu dorocznego – zarówno w kulturze chłopskiej, jak i ziemiańskiej
szczegółowo omawiamy w innych artykułach przedstawianych na naszej stronie.
Tutaj skupmy się na wybranych fragmentach wspomnień, których
jeszcze nigdzie dotąd nie zamieszczaliśmy:
W możnych
rodzinach polskich dzieci otrzymywały zabawki także z okazji Świąt Bożego
Narodzenia, pod choinkę. W zależności od zasobności finansowej rodziców zabawek
było mniej lub więcej, bywały droższe lub tańsze, zawsze jednak były one bardzo
przez dzieci oczekiwane. Bywało, że prezenty oczekiwały na właścicieli położone
wcześniej pod choinką, lecz w Wielkopolsce prezenty pod choinkę przynosił
Gwiazdor. Po kolacji wigilijnej dzieci niecierpliwie oczekiwały tego specjalnego
gościa z upominkami. Zwykle był to przebrany któryś z członków rodziny,
oczywiście mężczyzna. Na twarzy miał specjalną maskę lub charakteryzację, zwykle
siwe wąsy i brodę, rumiane policzki, ubrany był w długi płaszcz, a na plecach
dźwigał worek z przygotowanymi uprzednio prezentami. By otrzymać upominek każde
z dzieci musiało powiedzieć wierszyk lub modlitwę.
W wielu domach
dzieci brały czynny udział w przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia.
Zadaniem najmłodszych było przede wszystkim przygotowywanie zabawek na choinkę.
Z dostępnych materiałów jak np. masa marcepanowa, kolorowy czy glansowany
papier, bibuła, pudełeczka, wydmuszki, szpulki, słomki, paciorki, szyszki i
inne drobiazgi, wyczarowywały pająki, gwiazdki, aniołki, koszyczki, laleczki,
łańcuchy. Córki Marianny Jasickiej na Gwiazdkę w 1892 roku pod kierunkiem
nauczycielki wykonały ze słomki, paciorków, kolorowych bibułek pająki,
koszyczki, marcepanowe figurki i łańcuchy przeplatane kolorową bibułą, a na
czubku drzewa umieściły samodzielnie wykonaną ze staniolu (cienkiej, imitującej
złoto miękkiej blaszki) piękną, błyszczącą gwiazdę [18].
Do popularnych obchodów świąt w tradycji
ziemiańskiej, należał także czas karnawału, który stwarzał okazję do zabaw nie tylko dla
dorosłych, ale także i dzieci. Popularne
stało się od II połowy XIX w. organizowanie tzw. „kinderbalów”, niestety – jak
się dowiadujemy z pamiętników, uczestniczenie w tym radosnym wydarzeniu nie
zawsze było dane każdemu:
„Starsza młodzież
tańczyła, najmłodsze dzieci baraszkowały i gdy niezbyt na nie nie uważano,
psociły i hałasowały, ile się dało”. We wspomnieniach Marii Grodzickiej
znajdujemy informacje o kinderbalu, na którym bawiło się jej rodzeństwo,
kuzynostwo, a ukochany brat Filip „ubrany za dobrego duszka, w czerwonej tunice
z czarnymi skrzydełkami, paradował w żywych obrazach”. Niestety, Mysia nie
została dopuszczana do tego typu zabaw. Mama tłumaczyła dziewczynce, że jest na
nie za młoda, jednak ta miała świadomość, że nie o wiek chodzi, tylko o
czerwone znamię - plamę na twarzy, którą miała od urodzenia. „Trudno było
dziewczynkę zeszpeconą taką plamą na zabawę dziecinną prowadzić” – pisała Maria, wspominając swój
smutek i łzy z powodu niemożności udziału w zabawie. W późniejszych latach
matka otwarcie mówiła córce, że z powodu plamy na twarzy nie wyjdzie za mąż i
ominie ją wiele przyjemności i zabaw, dziewczynce było niezwykle przykro,
buntowała się i płakała, kiedy musiała zajmować się młodszym rodzeństwem,
podczas gdy Filip bawił się z rówieśnikami lub brał udział w zabawach i
imprezach dla dzieci, a z czasem dla młodzieży – kinderbalach, przedstawieniach
amatorskich, żywych obrazach, wieczorkach tańcujących [19].
Inną okazją
do zabaw i przebieranek, były uroczystości związane z obchodami świąt
kościelnych, jak np. jasełka, o których Marianna Jasiecka wspominała
następująco:
O
przedwieczornym zmierzchu przyszli do nas kolędnicy: poprzebierani młodzi
chłopcy ze Śniecisk. Był między nimi król Herod w koronie ze złotego papieru,
Śmierć owinięta w białe prześcieradło (której przestraszyła się Stefcia), był
czarny diabeł z wielkimi widłami, Anioł w niebieskiej sukni i z długimi włosami
zrobionymi z lnu […]. Kolędnicy odśpiewali parę kolęd i obdarowani pieniędzmi
oraz plackiem i kiełbasą wyszli dalej kolędować po wsi. Kiedy nasze dzieci były
młodsze, kolędnicy stanowili co roku wielce wyczekiwaną atrakcję. Pamiętam ten
rok, kiedy córki nasze usiłowały własnymi siłami wystawić jasełkę, a choć
przedstawienie nienadzwyczajnie się udało, zabawy z tym i zajęcia było mnóstwo [20].
Na koniec
świątecznego wątku: szczypta wspomnień odnoszących się do zwyczajów
Wielkanocnych. Zanim je przytoczymy warto wyjaśnić, iż przeczą temu co
napisaliśmy już w innym artykule poświęconym Wielkanocy. Powołaliśmy się
wówczas na stwierdzenie A. Kwileckiego, oznajmiające iż: nie było do pomyślenia
by dwór i wieś łączyła wówczas zabawa.
Tyczyło się to bez wątpienie osób dorosłych, bowiem jak się za chwilę
przekonamy: ziemiańskie dzieci i młodzież chętnie towarzyszyły w dyngusowych
zabawach swoim rówieśnikom, wychodzącym się z wiejskich rodzin (choć sytuacje
te wcale nie musiały należeć od częstych).
W okresie
Wielkanocy z kolei dzieci czerpały radość z malowania pisanek na święcone dla
domowników oraz gości. Oznaczało to, że trzeba było pomalować ich kilkadziesiąt,
a często nawet więcej. By urozmaicić zabawę, urządzano konkursy na
najpiękniejszą pisankę. Przygotowywanie święconego, strojenie domu, wizyty
gości stanowiły również atrakcje i były okazją do rozrywki. W Wielki Tydzień
starsi chłopcy (o ile udało im się umknąć spod opieki guwernantek czy domowych
nauczycieli) dołączali do biegających po wsi dzieci z klekotkami, mającymi
zastąpić dzwony kościelne. Hucznie obchodzono także lany poniedziałek, czyli
śmigus dyngus. Dzieci państwa Jasieckich bardzo lubiły przyglądać się temu
zwyczajowi.
W Wielkanocny
tak zwany lany poniedziałek dzieci biegają poza ogród i przyglądają się, jak
młodzież wiejska urządza sobie dyngus, oblewając się wzajemnie wodą […]. „U
nas, w Polwicy, dzięki trzem stawom położonym w pobliżu zabudowań folwarcznych
i naszego domu dyngus bywa co roku bardzo tłumny i hałaśliwy, a gdy jeszcze
sprzyja pogoda, tak jak w tym roku, krzyki oblewanych i śmiechy przyglądających
się słychać bez przerwy od rana niemal do wieczora” [21].
Zabawki.
Podróż po świecie ziemiańskiego
dzieciństwa zakończymy „prezentacją”, odpowiadającą na pytanie: jakie zabawki otrzymywały w prezencie, i
bawiły się ówczesne pokolenia dzieci?
Główny ich podział, ze względu na płeć dziecka, nie odbiega znacząco od dzisiejszych
standardów i upodobań: chłopcy bawili się
ołowianymi żołnierzami, strzelbami, pistoletami, łukami z tarczami, kolejkami,
konikami (na biegunach, na platformach z kółkami, w postaci figurek),
warsztatami. Dziewczynki miały swoje ulubione lalki, wózki, mebelki, statki (naczynia),
kolorowe paciorki [22].
Marianna
Jasiecka opisując zestawy zabawek posiadanych przez własne dzieci wymieniała
(poczynając od chłopca): dwa pudełka klocków- kamiennych i drewnianych,
służących do wznoszenia zamków i domów, dwa pudła żołnierzyków cynowych i
ołowianych, konika na biegunach, trąbkę, bębenek i szabelkę. Wśród zabawek
dziewczynek były oczywiście lalki, dwie z prawdziwymi włosami, z porcelanowymi
główkami, dwie z masy papierowej (papier mache), para w krakowskich strojach
ludowych. Dla lalek były też: sukienki, żółty, drewniany komplet mebelków,
porcelanowy serwis, żelazka („kokotek i żelazko z duszą”). Wśród innych zabawek
pamiętnikarka wymieniała koszyczki ze sztucznymi owocami i jarzynami, piłkę,
skakankę, małego, brązowego misia, domino [23].
Starano
się dobierać zabawki tak, aby nie tylko umilały one dzieciom czas, ale także
rozwijały ich kreatywność – czego brak zarzucano, w popularnych, acz drogich
zabawkach mechanicznych. Ta sama
pamiętnikarka radziła:
Charakteryzując
prezenty gwiazdowe, które kupowała dla niej matka, i które potem ona kupowała
dla swoich dzieci. „Moim zdaniem zabawka powinna mieć swój cel praktyczny,
służyć do rozwijania myśli i zdobywania wiedzy” – uważała autorka wspomnień. Do
tego typu zabawek należały gry edukacyjne, których nie brakowało na rynku w
badanym okresie. Pamiętnikarka charakteryzowała grę geograficzną, złożoną z
pięciu mapek przedstawiających każda inną część świata i z mapki szóstej,
naklejonej na wierzch pudełka, obejmującej planiglob ziemi. W pudełku mieściło
się 30 sześcianów, które odwracane ścianami do góry tworzyły sześć płaszczyzn,
a na nich sześć mapek identycznych jak załączone wzory. Sześciany te należało
pomieszać, wyszukać i ułożyć tak, by utworzyły daną mapę. Zabawka zapewniała
najmłodszym rozrywkę i jednocześnie uczyła geografii.
Popularne w rodzinach zamożnych były także zabawki
mechaniczne, stosunkowo drogie, i niepozostawiające zbyt wiele miejsca dla
dziecięcej kreatywności. W ofercie gwiazdkowej w 1892 roku poznańskie sklepy
oferowały np. „ptaki poruszające się w klatach za naciśnięciem sprężyny,
otwierające się bramy, tarcze piłujące drewno, kujących kowali”. Nie brakowało
także tradycyjnych kolorowych piłeczek, obręczy, wolantów, zabawek
edukacyjnych, np. łamigłówek. We wspomnieniach Kajetana Morawskiego znajdujemy
opis zabawy mechaniczną kolejką [24].
Każda
ulubiona przez dziecko zabawka posiada swoją historię. Niekiedy przybierać może
ona wręcz dramatyczny przebieg, jak to miało miejsce w przypadku lalki Stefci,
należącej w dzieciństwie do Marii Grodzickiej:
Podczas zabawy
w rolę tatusia Stefci wcielił się brat Liluś, który uznał córkę za niegrzeczną,
rozkapryszoną i ukarał ją postawieniem do kąta. Kiedy lalka odbywała karę,
stojąc w kącie z główką opartą o ścianę, do pokoju, trzaskając drzwiami weszła
służąca. Lalka straciła równowagę, upadła i potłukła się. Mysia była
zrozpaczona, a brat planował nawet zorganizować lalce uroczysty pogrzeb. „Nie
bawiłam się już nigdy lalkami, Stefcia nie miała następczyni, serce pozostało
jej wierne” – wspominała po latach pamiętnikarka [25].
Kiedy
indziej zabawka może wywołać zamieszanie ze zgoła innego powodu, którego
motywem jest nic innego jak zazdrość, czy pragnienie posiadanej nieosiągalnej
zabawki:
Maria
Grodzicka, wspominając podróż do Poznania opisywała sytuację, w której zabawka
stała się przyczyną rozpaczy i złości dziewczynki. Mama kupiła bowiem bratu
gwizdek, na grubym, plecionym sznurku, chłopiec zaś był z niego tak dumny, że
nikomu nie pozwolił na nim gwizdać, nawet ukochanej siostrze. Mysia, mająca
wówczas trzy lata „buczała” bardzo długo i po raz pierwszy doznała uczucia
silnej zazdrości. Nie pomogło nawet kupno białej plisowanej sukienki. Po tym
wydarzeniu została nawet w rodzinnych zbiorach pamiątkowa fotografia, którą
tego samego dnia zrobiono u poznańskiego fotografa, a na której Liluś trzyma
swój ukochany gwizdek [26].
Ze wspomnień ten samej pamiętnikarki dowiadujemy się także, że
pozornie prosta zabawka potrafi rozpromienić świat dziecka, nawet w bardziej
ponurych chwilach… a nawet stać się przyczyną zawierania nowych przyjaźni,
choćby tych krótkotrwałych:
Pamiętnikarka,
wspominając swój pobyt w klinice Berlinie, gdzie kilka lat później spędziła
sześć tygodni celem wyleczenia plamy na skórze twarzy, pisała, że jedyną jej
zabawką i atrakcją była duża zielona piłka, otrzymana od mamy. „Uganiałam się
niezmordowanie za nią” – relacjonowała autorka wspomnień. Kiedy pewnego dnia
piłka wypadła przez szpitalne okno, złapał ją bawiący się na ulicy chłopiec.
Odrzucił ją Mani i zaczęła się zabawa, która powtarzała się co wieczór – w chwytanie
i odrzucanie piłki z okna na ulicę. Pobyt w szpitalu przestał być już tak nudny
i monotonny, a oczekiwanym urozmaiceniem była zabaw piłką z niemieckim kolegą [27].
O przywiązaniu
dzieci do posiadanych zabawek świadczy fakt, także opisany przez Marię
Grodzicką. Kiedy rodzina, po sprzedaży majątku zmuszona była opuścić dwór w
Psarskiem, dzieci oczywiście pakowały swoje ulubione zabawki. Były tam i
laleczki, i koń na biegunach i kolorowe książeczki, i tysiące innych dziecięcych
drobiazgów, uznawanych za cenne, dziecinne skarby. Niestety, rodzice robili
dokładną ich segregację, i ku rozpaczy dzieci, mimo ich wielokrotnych próśb i
błagań, zapakowano tylko te nieliczne zabawki, które były w dobrym stanie,
pozostałe rozdano lub spalono. „Rozdzierająca to była scena”124- pisała Maria
Grodzicka, opisując rozstanie z zabawkami. Jednak po przyjeździe rodziny do
Zakopanego, w dziecinnym pokoju pomiędzy łóżeczkami stał mały stolik, a na nim
czekały na dzieci poukładane różne zabawki, mające osłodzić im tęsknotę za
domem i trudną podróż. Były tam klocki, drewniany konik, laleczka w góralskim
stroju i nowe książeczki z obrazami [28].
Przekonaliśmy się już jak wyglądało
ziemiańskie dzieciństwo : to ile w nim
podobieństw, a ile różnic w porównaniu do obecnych – każdy musi ocenić
już sam. Tymczasem w następnej części cyklu kontynuować będziemy jeszcze temat
ziemiańskiego dzieciństwa – tym razem jednak przez pryzmat uczestnictwa w
wybranych uroczystościach.
Przypisy.
1.
L.
Stomma, Antropologia kultury, historia i
Kubuś Puchatek, [w:] Antropologia kultury wsi polskiej XIX wieku.
Oraz wybrane eseje, Łódź 2002, s. 377-378.
2.
Tamże,
s. 379.
3.
Tamże.
4.
Tamże,
s. 381.
5.
M.
Nawrot-Borowska, „O zabawach i zabawkach dzieci ziemiańskich w II połowie XIX i na
początku XX wieku w świetle wspomnień pamiętnikarzy wielkopolskich”, [w:] Zeszyty Kaliskiego Towarzystwa Nauk, t.
XV, Kalisz 2015, s. 101.
6.
Tamże, s. 101-102.
7.
Tamże,
s 102.
8.
Tamże,
s. 99.
9.
Tamże,
s. 104.
10.
Tamże,
s. 104-105.
11.
Tamże,
s. 104.
12.
Tamże,
s. 105.
13.
Tamże,
s. 112.
14.
Tamże,
s. 108-109.
15.
Tamże,
s. 114-115.
16.
Tamże,
s. 106-107.
17.
Tamże,
s. 102-103.
18.
Tamże,
s. 116-117.
19.
Tamże,
s. 113-114.
20.
Tamże,
s. 114.
21.
Tamże,
s. 114-115.
22.
Tamże,
s. 116.
23.
Tamże,
s. 118.
24.
Tamże,
s. 117.
25.
Tamże,
s. 116.
26.
Tamże,
s. 118.
27.
Tamże.
28.
Tamże,
s. 119.
Bibliografia.
1. Aries Philippe, Historia dzieciństwa. Dziecko i rodzina w dawnych czasach, Wydawnictwo Marabut, Gdańsk 1995.2. Nawrot-Borowska Monika,
„O zabawach i zabawkach dzieci ziemiańskich w II połowie XIX i na początku XX
wieku w świetle wspomnień pamiętnikarzy wielkopolskich”, [w:] Zeszyty Kaliskiego Towarzystwa Nauk, t.
XV, Kalisz 2015.
3. Stomma Ludwik, Antropologia kultury, historia i Kubuś
Puchatek, [w:] Antropologia kultury wsi polskiej XIX wieku. Oraz wybrane eseje,
Łódź 2002.
Źródła internetowe.
1.
Strona
internetowa Muzeum w Lasochowie, Dzieciństwo
we dworze:
http://muzeum.lasochow.pl/dzieci_ziemianskie.html
(stan na dnia 07.09.2018).
2.
Ziemiańskie
klimaty, Dzieciństwo i młodość:
http://ziemianskieklimaty.weebly.com/dzieci324stwo-i-m322odo347263.html
(stan na dnia 07.09.2018)
Źródło ilustracji.
Wszystkie
wykorzystane w artykule fotografie, pochodzą z galerii zamieszczonej na stronie:
Europa w rodzinie, ziemiaństwo polskie w XX wieku:
http://ziemianie.pamiec.pl/ (stan na
dnia 07.09.2018).