Wielkanoc za nami, jednak wciąż korzystając z poświątecznego nastroju, pragniemy przedstawić czytelnikom zwyczajowość mieszkańców Kalisza, z okresu międzywojennego, oraz pierwszych lat powojennych. Będzie trochę o Wielkim Poście, Wielkanocy, ale nie tylko.. ;)
Zachęcamy do lektury!
Zachęcamy do lektury!
Narodziny i chrzest.
Jedna z dziecięcych fotografii a starym cmentarzu w Kaliszu: Leszek Nałęcz Raczyński zm. 1910 rok.
W Kaliszu, w latach
międzywojennych nie było ściśle
określonej zasady, zgodnie, z która miano chrzcić nowo narodzone dziecko.
Oczywistym jest fakt, iż jeśli było ono
chorowite, to starano się uczynić to jak najszybciej; w przeciwnym wypadku
zazwyczaj do obrzędu chrztu dochodziło zazwyczaj w 6 tygodniu jego życia (kiedy
to kończył się wówczas czas połogu jego matki, zwany „wywodem”). Jeśli narodziny miały miejsce niedługo prze Bożym
Narodzeniem, lub Wielkanocą – starano się te uroczystość przenieść właśnie na
czas obchodów owych świat [1].
Gdy zbytnio zwlekano z poddaniem
dziecięcia owemu obrodzi, a ono samo było
przy tym niespokojne, dużo krzyczało, to sąsiedzi lub krewni mówili, że
„dziecko chrztu woła’. Krzyk nieochrzczonego dziecka w zwyczajowym terminie
tłumaczono też tym, że „widzi diabła” i boi się. Ociągającym się z urządzeniem
chrzcin rodzicom zwracano uwagę, że „Żyda trzymają w domu”, że nie dbają
dziecko, gdyż do nieochrzczonego mogą
przyczepić się złe duchy [2].
Ponadto,
przed dopełnieniem tego aktu należało przestrzegać dość niewygodnych zakazów.
Nie wolno było wynosić dziecka na dwór, gdyż „jest czcze niegodne oglądać
świat”. Obowiązywał też zakaz pożyczania czegokolwiek z domu, natomiast suszące
się na powietrzu pieluszki należało zabrać przed zachodem słońca. Część
informatorów utrzymuje, że w ogóle nie wolno było suszyć na dworze pieluszek
bielizny nie ochrzczonego niemowlęcia. Dziewczynka, której matka złamała ten
zakaz, mogła zostać „latawicą”, tj. zachowywać się w przyszłości jak chłopak [3].
Na chrzestnych wybierano
zazwyczaj osoby religijne i powszechnie szanowane, uchodzące za majętne.
Wynikało to z faktu, iż w kwestię wchodziło „doprowadzenie” dziecka do wiary –
i w tym przypadku, podobnie jak w społeczności wiejskiej: wierzono, że to z
kolei ma zdolność „wdawania się” / „wradzania” cechami charakteru w swoich
chrzestnych. A im życzyło się wszak jak najlepiej. Przyjmowano także
obowiązującą na wsi zasadę, mówiącą iż dziecko mogło mieć więcej niż jedną parę
chrzestnych.
Unikano przy tym proszenia na chrzestną
kobiety ciężarnej – gdyż któreś z dzieci (noszone przez nią w łonie, bądź to
którego miałaby zostać chrzestną) mogłoby umrzeć. Z tego samego powodu nie
wybierano na chrzestną kobiety bezdzietnej, lub tej, której dzieci „nie chowały
się” (chorowały, lub umierały w
dzieciństwie) [4].
W przypadku dużej śmiertelności wśród
dzieci, przychodzących na świat w danej rodzinie, istniał zwyczaj zgodnie z
którym: wybierano na chrzestnych osoby przypadkowe, bądź zapisywano dziecko po
chrzcie do bractwa Trzeciego Zakonu O.O. Franciszkanów. Rodzice odmawiali specjalne modlitwy. Jeśli dziecko żyło, to gdy było
starsze, samo odmawiało te modlitwy i do 7 lat chodziło ubrane we franciszkański habit przepasany
białym sznurem. Gdy dziecko zmarło wcześniej, chowano je właśnie w tym habicie
[5].
Dzieci
zmarłe zaraz po urodzeniu były chrzczone przez akuszerkę, bądź kogoś z
domowników; a jeśli przyszły na świat martwe: były chowane przez ojca, bądź
matkę na cmentarzu, na niepoświęconej ziemi [6].
W razie osierocenia dziecka: to właśnie
na chrzestnych spoczywał obowiązek wychowania go (w przypadku zamążpójścia to
chrzestna błogosławiła pannie młodej, tym samym zastępując jej matkę).
Odpowiedzialność za ochrzczenie nieślubnych dzieci spoczywała na ich matce.
Kwestia tan w praktyce nie przysparzała jednak większych problemów w
znalezieniu odpowiedniej kandydatki na chrzestną: chętnie zostawały nim
niezamężne kobiety. Istniało bowiem przekonanie zgonie, z którym wierzono, że:
trzymanie do chrztu „znajdka” przynosi szczęście i rychłe zamążpójście [7].
Imiona dzieciom wybierali rodzice:
chłopcu-ojciec; a córce-matka; nadając imiona kierowano się tymi noszonymi
przez najbliższych krewnych, bądź wybierano z tych zapisanych w kalendarzu
(często „przypisanych” dniu, w którym dziecko przyszło na świat). Nawet jeśli
imię dziecka było już przed chrztem, nie zwracano się nim bezpośrednio do
noworodka, lecz mawiano do niego, po prostu: „ty Żydku” [8].
Jeden z informatorów przytoczył nam
następującą anegdotę, dotyczącą czasów nam współczesnych, pochodzącą z terenów
kaliskiego Szczypiorna. Miał on swego czasu pracować tam jako listonosz, i zachodząc
do jednego z domów, zastał w nim sytuację: kiedy to członkowie rodziny
siedzieli zebrani przy małym osesku. Informator ciekawy wybranego dla dziecka
imienia, zapytał o nie – wówczas nastała niezręczna sytuacja: nikt nie chciał
go wyjawić, a co więcej członkowie rodziny wydawali się być pytaniem wyraźnie
poirytowani. Nieświadomy niczego listonosz opuścił domostwo, by powrócić do
niego dopiero za jakiś czas. Dopiero wówczas wszystko wyjaśniło się, gdy
nestorka rodu udzieliła mu reprymendy: „Jak pan mógł pytać się o imię dziecka,
skoro ono jeszcze nie ochrzczone? Tak się nie robi!”.
To o czym tutaj piszemy wiąże się to z
kolei z tabu, związanym z niewypowiadaniem przed rytuałem wtajemniczenia do
społeczności (jakim w tym przypadku jest chrzest) „prawdziwego” imienia
dziecka, tak aby nieżyczliwa jemu, oraz jego rodzinie osoba, nie mogła mu
zaszkodzić.
Ubranko do chrztu dla dziecka często
wybierała matka, przy pomocy chrzestnej: dbano o to by było dobrze dopasowane,
gdyż w przeciwnym razie: dziecko mogło w przyszłości przejawiać tendencję do
niszczenia ubrań, lub żyć w biedzie [9]. Strój ów stanowiły: biała koszulka
ozdobiona fryzką z koronką, flanelowy kaftanik i czepeczka. Kolor ozdób zależał
od płci dziecka, tradycyjnie: dziewczynkom - przypisywano kolor różowy,
chłopcom zaś - niebieski. Przed wyjazdem do kościoła przypinano dziecku
medalik - aby złe moce się do niego nie
przywiązywały; oraz wkładano drobne pieniążki – dla pomyślności i bogactwa [10].
Dziecko do chrztu od matki obierała
chrzestna, uważając przy tym: by nie złapać go za lewą rękę – bo mogłoby
wówczas zostać „szmają” (czyli leworęczne) [11]. Wychodząc z domu, i zabierając
z sobą dziecko, wygłaszano formułkę: „Zabieramy poganina/Żyda, a przyniesiemy
chrześcijanina”. Podobną formułkę wygłaszano po powrocie z kościoła. Matka nie
uczestniczyła w chrzcie przez wzgląd na czas połogu – chyba że była już po
błogosławieństwie [12].
W
czasie ceremonii, chrzestnych obowiązywało szczególne skupienie i uwaga. Pomyłka któregoś
z nich przy odpowiedziach mogłaby być przyczyną jąkania się dziecka lub ciężkiej
mowy. Należało również zwracać uwagę na płomień świecy. Gdy paliła się równo dużym
jasnym płomieniem, wróżyła dziecku długie spokojne życie. Płomień nierówny, przygasający zwiastował choroby
i cierpienia, zaś zgaśniecie mogło wróżyć śmierć. Wróżby wysnuwano także z zachowania
niemowlęcia, np. gdy głośno płakała mówiono, że „ma mu się na życie”, lub że
będzie dobrym śpiewakiem albo organistą [13].
Podobne wróżby czyniono już po powrocie
z kościoła: niektórzy z informatorów wspominają,
że poduszkę z dzieckiem kładziono matce do stóp, oraz że jeszcze tańczono z
nim, aby było w życiu obrotne. W jednym przypadku uzyskano informacje zwyczaju
wywieszania w tym momencie czapeczki dziecka za okno, aby „było mądre” [14].
Po powrocie ze chrztu dziecko
było obdarowywane prezentami. Od chrzestnych otrzymywało wówczas tzw. „wiązarek”
– czyli wszelkiego rodzaju: dewocjonalia, medaliki, ryngrafy, książeczki do
nabożeństwa, kartki z życzeniami, przechowywano w nim także zasuszoną pępowinę.
Następował także uroczysty poczęstunek dla gości, w trakcie którego „zbierano
na pępek”.
Zaloty, ślub i wesele.
Kaliska para młoda.
W latach 50. w Polsce korzystano z tego, co było pod ręką. Suknia ślubna pani Pilas uszyta została z amerykańskiego spadochronu (fotografia i opis pochodzą z wystawy "Zakochani w Kaliszu", zorganizowanej przez Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej).
W latach 50. w Polsce korzystano z tego, co było pod ręką. Suknia ślubna pani Pilas uszyta została z amerykańskiego spadochronu (fotografia i opis pochodzą z wystawy "Zakochani w Kaliszu", zorganizowanej przez Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej).
Młodzi zapoznawali się zazwyczaj poprzez
wspólnych znajomych, ale zdarzały się ku temu także i inne okazje. „Randki”
miały miejsce zazwyczaj dwa razy w tygodniu (w czwartki i niedziele), jednakże
zsadzą było, iż: kandydat do ręki panny musiał starać się o nią co najmniej
przez rok. „Fircykiem” nazywano kawalera, który pozował na kogoś z wyższej
sfery społecznej, i zazwyczaj przynosił swej wybrance prezenty w postaci
słodyczy. Jeśli pochodził z innej dzielnicy niż ona, to musiał „wkupić się” w
podwórkowe towarzystwo – zazwyczaj wódką, którą zwano „szprytówką”. Wyjątek od
tej reguły stanowili młodzieńcy zwani: „fetniakami” („sprytni, śmiali”), oraz
„chojrakami” (od: „zaczepny, odważny, bakelizujący niebezpieczeństwo) [15].
Kiedy para miała już za sobą okres
zalotów, a kawaler został zaakceptowany przez rodzinę, jako potencjalny czas
małżonek: pozostało już tylko wyczekiwać dnia ślubu oraz wesela. Dzień ten
poprzedzały spędzane przy cieście i kawie, oraz wspólnych przyśpiewkach
wieczorki kawalerskie, oraz panieńskie.
Rankiem po udzieleniu
błogosławieństwa młodej parze, zanim ta wyruszyła do kościoła na uroczystość
zaślubin: teść wkładał do butów pannie młodej złote lub srebrne monety – by
była zawsze zamożna, niezależna [16].
Wychodząc do kościoła panna młoda „chcąc
pociągnąć do zamążpójścia koleżankę”: ciągnęła za sobą welon, który potem był
noszony zazwyczaj przez dwoje dzieci [17].
Możniejsi na uroczystość udawali się karetą, a biedniejsi dorożką.
Do
ołtarza młodych prowadzili: pana młodego - jego matka chrzestna, siostra, lub
starsza druhna; młodą zaś - starszy brat
lub stryj [18].
Życzenia młodym składano dopiero po ich
powrocie do domu, gdzie chlebem i solą witała ich matka panny, podawała swej
córce także dziecko (co miało wróżyć jej rychłe macierzyństwo). Inną wróżbę
stanowiło także obrzucanie młodych monetami – aby byli zawsze zasobni, i miało
to miejsce po wyjściu z kościoła [19].
Wyróżniano dwa typy wesel: huczne i
skromne (bez wystawnego jedzenia i muzyki). Zwyczajowo: rodzina panny młodej
opłacała jedzenie, podczas gdy krewni młodego pozostałe kwestie (głównie
muzykantów, wódkę, obrączki, kwiaty, powóz do ślubu) [20].
Najpierw podawano posiłek zwany
„śniadaniem”, na którym serwowano: przekąski, kawę; gorące posiłki podawano
zazwyczaj w trakcie „obiadu’, który odbywał się najczęściej ok. północy. Często
wznoszono toasty na cześć młodej pary, tłucząc przy tym kieliszki, bądź zakrzykując,
że: wódka jest „gorzka” – tym samym nakłaniając młodych do całowania się [21].
Po „obiedzie” odbywały się:
oczepiny, zbiórka pieniędzy i zgadywanki. Starsza druhna odczepiała młodej
welon, a na jego miejsce wsuwała przypinkę z białych sztucznych kwiatów. Potem przechadzając się wśród biesiadników z
talerzem, zbierała pieniądze na „czepek”. Przed panem młodym stawiano także
zadanie „rozpoznania” swojej świeżo poślubionej żony, spośród okrytych
prześcieradłem panien – w razie pomyłki musiał on „płacić” gościom wódką, lub
pieniędzmi [22].
Pogrzeb.
Fotografia nagrobna Urszuli Kamińskiej zm. 1929 r.
Przed uroczystością pogrzebową ciało
zmarłego przez trzy dni znajdowało się w jego rodzinnym mieszkaniu. W czasie
tym, w pokoju w którym znajdowało się ciało urządzano „czuwania”, w trakcie
których modlono się za jego duszę, i śpiewano żałobne pieśni. W pokoju tym na
czas przebywania trumny, z ciałem zmarłego wynoszono: wszelkie sprzęta domowe,
jedzenie, oraz wodę. Na powieki nieboszczyka kładziono momenty, które potem
przeznaczano na ofiarę kościelną, bądź dla żebrzącego [23]. Do innych rytuałów
związanych z tą sytuacją należały także: zatrzymywanie zegara ściennego,
zasłanianie okna, lustra (w przypadku tego ostatniego – chciano po prostu
zapobiec ujrzenia w zwierciadle dusza zmarłego) [24].
W dniu pogrzebu otwierano wieko
trumny - tak aby każdy mógł się pożegnać ze zmarłym: rodziców całowano w rękę,
dzieci w policzek (podobnie rodzeństwo), sąsiedzi dotykali dłoni zmarłego; a
ksiądz kropił ciało zmarłego wodą święconą. Po wyniesieniu trumny z mieszkania,
meble na którym wcześniej stała przerwano zapobiegawczo, aby nigdy więcej: „nie stanęła ona w tym mieszkaniu”
[25].
Zaduszki.
Tego dnia udawano się na cmentarze,
gdzie dekorowano groby zmarłych; sypiąc koło nich biały piasek, układając z
kasztanów krzyż, stawiano również kwiaty i zapalano świece [26].
W
domu, po kolacji omawiano modlitwę za zmarłych, po której gospodyni na białym
obrusie zostawiała dla zmarłych: chleb i sól, a do miski nalewała wodę i
wieszała ręcznik. Wierzono, że tej nocy dom odwiedzają dusze zmarłych krewnych
– toteż nie przesiadywano do późnej pory, a by im nie przeszkadzać [27].
Andrzejki.
W wigilię św. Andrzeja wróżono
tradycyjnie interpretując kształty z wosku. Do innych praktyk należało także
naprzemienne przekładanie butów, należących do panien biorących udział we
wróżbie – ta, której bucik pierwszy wyszedł za próg, miała jako pierwsza
doczekać się zamążpójścia. Nie był to
jednak jedyny dzień, w którym czyniono wróżby o podobnym charakterze.
W Boże Narodzenie dziewczęta liczyły
napotykane na swej drodze siwe konie – jeśli naliczyły ich 59, a potem:
spotkały kominiarza, a następnie młodzieńca, który zgodził się odprowadzić,
daną pannę do domu, to istniała szansa, że mógł niebawem stać się jej mężem [28].
Liczono także gwizdy na niebie – jeśli
dziewczyna naliczyła ich aż 99, i międzyczasie nie spadła żadna z nich, wówczas
panna powinna wyczekiwać na swej drodze kawalera – który mógł zostać jej mężem.
Podobnie
czyniono w adwent, gdy po pierwszych roratach dziewczęta wracając z kościoła
zaczepiały napotkanych mężczyzn – imię pierwszego napotkanego, miał nosić w
przyszłości mąż danej panny [29].
Boże Narodzenie.
W dzień wigilijny jadano tylko dwa razy.
Pierwszy skromny posiłek stanowić miała polewka konopna, bądź makowa, kawałek
strucli i woda. Do sutej wieczerzy zasiadano dopiero, gdy pojawić się miała
pierwsza gwiazdka.
Wówczas nakrywano stół białym
obrusem, który dekorowano iglastymi gałązkami, a na środku kładziono opłatek,
sianko. Choć dbano o to by liczba gości była parzysta (co wróżyć miało szczęście),
to pozostawiano jedno wolne miejsce - dla niespodziewanego gościa.
Przed
rozpoczęciem wieczerzy zapalano świeczki na choince, oraz na stole – a niekiedy
nawet odmawiano modlitwę np. Ojcze Nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu. Potem
dzielono się: opłatkami (co rozpoczynał z reguły ojciec), a następnie wódką – nie
pomijając przy tym dzieci [30].
Do potraw wigilijnych zaliczano; kluski, zwane „krajanką”, z polewką konopną
lub zupą grzybową, później makiełki (kluski lub pokrojona bułka z tartym
makiem), kaszę jaglaną, kapustę z grzybami lub grochem, grzyby duszone w oleju,
wreszcie kompot z suszonych owoców. W latach międzywojennych zaczęto podawać
zamiast kaszy jaglanej, ryż z mlekiem, cukrem lub śliwkami. Unikalnymi
potrawami była gotowana pszenica z cukrem i fasolka przyrządzaną na kwaśno.
Zwykle po kompocie spożywano strucle lub placek z kruszonką popijając herbatą.
Strucle niekiedy smarowano miodem. Deserem złożonym z cukierków, orzechów i
jabłek kończono biesiadę wigilijną [31].
Po wieczerzy następowało kolędowanie.
Wszyscy domownicy skupiali się pry choince wiszącej u sufitu lub stojącej w
rogu mieszkania. Choinka była pięknie przybrana w różne ozdoby, najczęściej
własnej roboty. Wisiały na niej papierowe łańcuchy, gwiazdki, pajacyki,
aniołki, opłatkowe krążki ze scenami betlejemskimi oraz pierniki w formie
mikołajków, aniołków, serduszek i rybek. Na jej wierzchołku jaśniała duża złota
lub srebrna gwiazda [32].
Prezenty przynosił oczywiście
„Gwiazdor” – czyli ktoś z rodziny, bądź sąsiadów, czy znajomych przebrany w:
barani kożuch, wysoką czapkę; ponadto mający przy sobie kij z dzwonkiem, rózgę
sprawiedliwości a na plecach wór z prezentami [33]. Innym razem byli to
kolędnicy, którym przewodził „stary Józef”.
Z obchodami Bożego Narodzenia związane
było także kolędowanie. Zazwyczaj zadania tego podejmowali się chłopcy, który
terminowali w szewskim zakładzie, a którzy na tę okazję nosili ze sobą szopkę
[34]. Mogła ona przybierać formę: miniaturowego domku z otwieranymi drzwiczkami,
za którymi ukrywana była scena ze stajenki, obrazująca scenę narodzin Jezusa.
Bogatsza jej wersja wyposażona była kukiełki przy pomocy których odgrywano
teatrzyk [34].
Czas karnawału opierał się na
chodzeniu „przebierańców”, bądź „herodów”. Były to grupy liczące sobie około
6-10 osób, z których każda posiadała przypisaną sobie rolę’ wśród których
wyliczyć można m.in.: króla heroda, marszałka dworu, feldmarszałka, żołnierzy, rycerzy,
anioła, diabła, kostuchy, mędrca z księgą. Rzadziej
w widowisku herodowym pojawiał się Turek, chłop w sukmanie ze skrzypkami lub
kosturem, Żyd w chałacie z długą brodą, monarchowie – Kacper, Melchior i
Baltazar lub jedyna niewiasta i to wielce strapiona – żona heroda [35].
„Przebierańcy” byli nieodłącznym
elementem nie tylko przedstawień jasełkowych, ale i także zabaw karnawałowych.
Na ul. Górnośląskiej swego czasu mieściła się firma Rozenkranz – która
specjalizowała się w wypożyczaniu na tę okazję strojów teatralnych [36].
Z bliskim końcem hucznego obchodzenia
karnawału wiązał się obowiązkowy Tłusty Czwartek – z tej też okazji zajadano
się ochoczo: pączkami, racuchami i chrustami. W Kaliskich szkołach królem i
królową tego „święta” zostawali: „Bartek” wraz z „Bartkową”.
Na postaci te
wybierano najokazalszych grubasów. Oni w czasie czwartkowego wieczorku
szkolnego, zapraszali gości do stołów biesiadnych, na których znajdowały się
min. pączki i owoce [37].
W
tym czasie odbywały się w licznych lokalach zabawy taneczne, a że podawano na
nich prócz tłustych i mięsnych potraw – śledzie, nazywano je powszechnie
„śledziówkami”. Śledzie te były już zwiastunem nadciągającego postu i wyrzeczeń
kulinarnych [38].
Wielkanoc.
Kalisz, Stary Rynek, od strony Południowej.
W okresie Wielkiego Postu w latach
międzywojennych w każdą środę i piątek nie jadano mięsa, zaś w samym Wielkim
Tygodniu jadano wyłącznie raz do syta, a
w sam Wielki Piątek urządzano głodówkę -
nawet małym dzieciom nie dawano wówczas mleka[39].
W środku
Postu, a więc w tzw. pólpoście, wracano do ostatkowych figli i żartów. Przechodniom
przyczepiano ości śledziowe lub ogniste
papierowe języki, symbole plotkarstwa. W dniu tym wybijano również półpoście,
tj. bito w drzwi sąsiadów czym się dało, najczęściej jednak kamieniami lub
naczyniami wypełnionymi fekaliami lub śmieciami [40].
Zwykle
na okres postu przypadał pima aprilis. W dniu tym dla żartu wzajemnie się
oszukiwano i zwodzono oraz wysyłano sobie humorystyczne-satyryczne kartki kupowane
w księgarniach, a przedstawiające różne typy, jak m.in. plotkarzy z kłodką na
ustach lub pantoflarzy, których żony ćwiczyły palką. Na kartkach tych
znajdowały się również odpowiednie wierszyki [41].
W okresie Wielkiego Tygodnia robiono
nie tylko generalne porządki, ale zasłaniano lustra – by nie ujrzeć w nim
odbijającego się diabła [42].
W
Wielki Piątek i sobotę udawano się na Grób Pański, gdzie ciała Zbawiciela
strzegła symboliczna straż zwana Turkami.
W Wielką Sobotę następowało święcenie
pokarmów, które miało miejsce: w kościele, cmentarzu przykościelnym, rzadkiej w
prywatnych domach.
W skład
świeconego wchodziły: jajka w skorupce i obrane, biała kiełbasa, szynka,
pieczona cielęcina, chleb, babka, mazurek, chrzan, ćwikła, pieprz, sól, ocet,
masło, niekiedy miód i ser. W zamożniejszych domach dochodziły do tego jeszcze: pieczony indor, schab, oliwa lub pomarańcze. Niektóre z
wymienionych artykułów były specjalnie przygotowywane do święcenia. Do nich
należały; jajka farbowane, biała kiełbasa, chleb żytni o wierchu w formie
gwieździstej, masło formowane w różyczkę lub baranka. W tej grupie odrębną
niekiedy pozycję zajmowała szynka, na której wycinano szachownicę, potem w
każdy kwadrat wtykano kawałki cynamonu (…). Niezbędnym atrybutem święconego był
baranek z masła, cukru lub porcelany, z czerwoną chorągiewką, z czerwoną
chorągiewką, uchodzący za symbol zmartwychwstałego Chrystusa [43].
Niedzielę rozpoczynano od spożywania
wielkanocnego śniadania, którego podstawę stanowiło święcone. Najpierw dzielono
się jajkiem, pry którym składano sobie życzenia, do niego też zjadano trochę
chrzanu wiedząc, iż zabezpiecza ona przed bólami gardła, oraz wścieklizną [44].
Potem spożywano pozostałe pokarmy na cieście i kawie kończąc.
W poniedziałek obchodzono tradycyjny
dyngus – polewano najchętniej dziewczęta, przy czym im atrakcyjniejsza tym
bardziej mokra. Chodzono także po sąsiadach, od których zbierano: dyngusowe
jajka, oraz placek. Niektórzy z nich
nosili pięknego koguta z czerwoną kokardą na szyi. Siedział on spokojnie w
koszyczku wiklinowym, który był najczęściej ozdobiony widłakiem i czerwoną
wstążką [45].
Sobótka.
W Kaliszu obchody sobótkowe
zazwyczaj skupiały się w okolicy Prosny, gdzie nie tylko spławiano wianki ze
światełkami, ale chętnie też
uczestniczono w bogatej ofercie programowej okolicznego Towarzystwa Wioślarskiego.
Pływały wówczas łodzie, bogato zdobione i oświetlone, na których odbywały się
rozmaite spektakle: muzyków, kabaretów, tancerzy, chłopców i dziewcząt w
strojach ludowych, a nawet kowala pracującego w kuźni [46].
Noc ta rozpoczynała także zwyczaj
kapania się w rzece – począwszy od „Sobótki” udawano się nad Prosnę, by w rytualnym geście co sobota,
obmywać swe ciało w jej wodach [47].
Tak oto
przedstawia się kaliska obrzędowość klasy robotniczej, okresu międzywojennego.
Przypisy.
[1]
zob. A. Jabłońska – Ważny, Przyczynki do
tradycyjnego chrztu w robotniczym Kaliszu, [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, T. XXVIII, Państwowe
Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Łódź 1988, s. 64.
[2]
Tamże.
[3]
Tamże, s. 64-65.
[4]
zob. tamże, s. 65.
[5]
Tamże.
[6]
zob. Tamże, s. 69.
[7]
zob. Tamże.
[8]
zob. tamże, s. 66.
[9]
Zob. Tamże.
[10]
zob. Tamże.
[11]
zob. Tamże.
[12]
zob. Tamże, s. 27.
[13]
zob. Tamże, s. 27.
[14]
zob. Tamże.
[15]
zob. J. P. Dekowski, Zwyczaje rodzinne i
doroczne Kaliszan w świetle konkursu folklorystycznego, [w:] Łódzkie Studia
Etnograficzne, T. XXVIII, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Łódź 1988, s.
46.
[16]
zob. Tamże, s. 47.
[17]
zob. Tamże.
[18]
zob. Tamże.
[19]
zob. Tamże, s. 48.
[20]
zob. Tamże.
[21]
zob. Tamże.
[22]
zob. Tamże.
[23]
zob. Tamże.
[24]
zob. Tamże, s. 49.
[25]
zob. Tamże.
[26]
zob. Tamże, s. 61.
[27]
zob. Tamże.
[28]
zob. Tamże, s. 62.
[29]
zob. Tamże.
[30]
zob. tamże, s. 49.
[31]
Tamże, s. 50.
[32]
Tamże.
[33]
zob. Tamże.
[34]
Tamże, s 58.
[35]
Tamże.
[36]
zob. Tamże.
[37]
zob. Tamże, s. 59.
[38]
Tamże, s. 59.
[39]
zob. Tamże.
[40]
Tamże.
[41]
Tamże, s. 50.
[42]
zob. Tamże, s. 50.
[43]
Tamże, s. 60.
[44]
zob. Tamże.
[45]
zob. Tamże.
[46]
zob. Tamże, s. 62.
[47]
zob. Tamże.
Bibliografia.
1.
Dekowski Jan Piotr, Zwyczaje rodzinne i doroczne Kaliszan w świetle konkursu
folklorystycznego, [w:] Łódzkie
Studia Etnograficzne, T. XXVIII, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Łódź
1988.
2.
Jabłońska – Ważny Anna, Przyczynki do tradycyjnego chrztu w robotniczym Kaliszu, [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, T.
XXVIII, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Łódź 1988.
Źródła ilustracji.
1. Leszek
Nałęcz Raczyński:
Kalisz Czasem Malowany:
2. Kaliska
para młoda:
Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej (Face Book)):
3. Fotografia
nagrobna Urszuli Kamińskiej:
Kalisz Czasem Malowany:
4. Ulica
Rybna i kosciół O.O. Franciszkanów
Dawny Kalisz: http://www.kalisz.info/zdjecia-prosna.html
5. Kalisz,
Stary Rynek, od strony południowej:
6. Dawny
Kalisz: http://www.kalisz.info/zdjecia-prosna.html