niedziela, 29 lipca 2018

Rodzina Schloesserów i pałac w Brzezinach we wspomnieniach dawnych pracowników.




Dziś w ramach naszej wakacyjnej akcji „ocalić od zapomnienia” prezentujemy naszym czytelnikom, artykuł autorstwa Mateusza Halaka, w oryginalnie opublikowany w dwóch numerach „Życia Kalisza” z 2018, pt. „Za dziedzica”. Wybrane fragmenty materiału prezentowane na naszej stronie, są zamieszone wyłącznie w charakterze pro publico bono – dla dobra ogólnego,  w celach poznawczych i edukacyjnych. Celem ich jest zapoznanie czytelników ze wspomnieniami osób (z którymi udało się skontaktować autorowi), których pamięć przedstawia obraz ziemiaństwa na Ziemi Kaliskiej – a dokładniej życie codzienne w pałacu Schloesserów w Brzezinach.





Reminiscencje brzezińskiego pałacu.


            Dziś trudno dotrzeć do materiałów obrazowych (mowa tutaj o fotografiach, oraz innych ilustracjach), przedstawiających jak ów posiadłość się prezentowała, powołajmy się zatem na opis zawarty w materiale źródłowym, na który będziemy się tutaj powoływać – zgromadzonym i opracowanym przez M. Halaka:

Był to dwór na planie litery „L” zwrócony stroną sypialnianą na staw, porośnięty bujną zieloną trawą. Był przed dworem kwietny klomb i dalej nieco schowany kierat, do którego zaprzęgano parę najsilniejszych koni. Dwór zamieszkiwała rodzina Schloesserów posiadająca od lat 80 XIX wieku także Opatówek, Winiary, Józefów, także Zajączki i wiele mniejszych wsi oraz osad w okolicy. Obraz tamtej, patrzącej na nas –patrzących przez pryzmat filmów i książek, rzeczywistości w Polsce przedwojennej , nie był tak sielankowy i łatwy, jak nam się zdaje. Najwięcej prawdy z domieszką dziegciu mówią o przedwojennej wsi Ci, którzy ją pamiętają z lat dziecięcych.

            „Na wejściu do pałacu otwierały się szeroko schody zaopatrzone w tynkowaną balustradę (…). Do wnętrza dostawać się mogło swobodnie dużo światła dziennego przez cztery duże okna charakterystycznie dzielone na wiele kwater i drzwi wejściowe dodatkowo zaopatrzone w kolorowe szkło. Dzięki temu dziedziczka z powodzeniem mogła w okresie zimy gromadzić  i hodować tutaj swoje ulubione fiołki alpejskie. Latem cała weranda pachniała cytrynami, pomarańczami. Nierzadko udawało się też dziedziczce wychować cudowne kwiaty kaktusów; widać je było za szybami, nawet sprzed bramy obejścia pałacowego. Latem za podlewanie prezentowanych  w werandzie oraz tych najpiękniejszych  - wystawianych przed pałacem donic z egzotycznymi roślinami, dostawaliśmy od razu z ręki dziedzica  trochę orzechów” [1] – wspominał jeden z informatorów autora.

            Do majątku służba oraz transporty dostawały się  na teren przy  pałacu pobocznym wyjazdem, zlokalizowanym przy północno-wschodnim brzegu stawu. Teren wokół rezydencji wysadzano  wieloma gatunkami świerków, sosen, a także pojedynczymi egzemplarzami daglezji, jodły, robinii, cisu, żywotnika i morwy [2]. Dopełnienie tegoż opisu stanowią także następujące wspomnienia, osoby która pracowała w majątku jako dziecko:

             Chętnie pomagaliśmy przy utrzymaniu porządku przed rezydencją. To była wizytówka całej wsi, tutaj też pracowali nasi rodzice i jeśli my się staraliśmy, to rodzice na koniec miesiąca otrzymywali większą pensję od zarządcy majątku. Dziedzic, widząc jak robimy trawnik, pielimy klomby, czy zamiatamy piasek, często włączał nam radio z polskimi piosenkami i czasem częstował owocami w czekoladzie” [3].

Malowany wspomnieniami, portret rodziny Schloesserów.

           
Praca nieletnich w majątku brzezińskim była urzeczywistnieniem poglądem Ernsta i Sophie Schloesserów o stawaniu się lepszym człowiekiem przez pracę organiczną. Tak też były wychowywane dwie córki właścicieli majątku – Dagmar oraz Ragna, których nie przyzwyczajono do wygód i posługiwania się służbą dworską. Obie sumiennie, bez pretensji pracowały u rodziców, którzy wymagali od nich tyle samo, co od zatrudnionych rodzin chłopskich. Dzieci wstawały o tej samej porze, co rodzice, a więc o 5 rano, nawet ci przed 10  rokiem życia. Pracy nigdy nie brakowało i przychodziło się do domu na dwukwadransowe przerwy – śniadaniową i obiadową.

            Pracowaliśmy codziennie do godzin wieczornych. Dostawaliśmy połowę pensji dorosłych, a fakt pracy wszystkich domowników skutkował podarunkami z rąk zarządcy majątku. Rodzice otrzymywali często dodatkowo fasolę, kaszę, pszenicę, oraz dwa litry mleka. Pewnego razu do ogrodu podczas naszej pracy przyszła dziedziczka z posnutymi pończochami, z których zaczęliśmy żartować. Uwagę Pani zwróciła mama, której dziedziczka w języku polskim odpowiedziała: I tak wiadomo kim jestem”[4].

Aby podkreślić charakter osoby dziedziczki, pozwólmy sobie na przytoczenie jeszcze jednego wspomnienia, dotyczącego innego zdarzenia:

(…) ile jagód się nazrywało z jagodziwia, tyle razy nas dziedziczka karała” [5].


            Dziedziczka miała całkowicie inne usposobienie od swojego męża. Pochodzącą z Kalisza Zofia ze Schnerrów Schloesserowa słynęła nie tylko z ciętego języka, ale też z wielkiego poświęcenia na rzecz majątku. Pracowała fizycznie od rana do obiadu, wymagając od siebie tyle samo, co od swoich pracowników. Dziedzic był raczej typem „książkowego pana” , czuwającego nad swoim dobytkiem, rozkładającego i przydzielającego pracę  w uprzejmy i serdeczny przy tym sposób. Nie stronił od długich rozmów z pracownikami. Chętnie też w dodatkowy sposób wynagradzał za trud na rzecz majątku [6].

„Rokrocznie na święta odkrywaliśmy inne, przy tym ciepłe i serdeczne oblicze dziedziców, którzy przy okazji wieczoru poprzedzającego  Wigilię zapraszali do pałacu, chcąc uhonorować za wkład pracy, włożony w istnienie folwarku. Prócz spożywczych produktów, najczęściej ofiarowano materiał na ubrania” [7].

Pracownicy mogli skorzystać z pożyczek,  których dziedzic nie odmawiał. Znany był z tego, iż przy  kolejnych wypłatach pieniężnych pytał się dłużnika, czy od sumy mu należnej odciągnąć całość pożyczki, czy tylko  jej część [8].

            Różnice w charakterze miały się uwidaczniać także między obydwiema siostrami Schloesser’ównami:
Pierworodna córka Ernesta i Sophie – Dagmar urodzona 17 lutego 1910, roku została od razu pieszczotliwie przezwana „Puzie”; polska wymowa „Puca”. Określenie to zostało chętnie zaadaptowane przez mieszkańców Brzezin, tkwiąc w ich świadomości po dzień dzisiejszy. Oczywiście dorośli mieli obowiązek  zwracać się do córki „Jaśnie panienka”, i to bez wyjątku, w jakim wieku znajdowała się Dagmara. „Nie pamiętać” o etykiecie mogło tylko kuzynostwo z Opatówka czy Winiar, a także rówieśnicy z majątku rodziców.         
Starsza i młodsza z sióstr różniły się charakter i inaczej zapatrywano się na ich przyszłość. Starsza zawsze ciepło podchodziła do pracowników, z którymi przepadała rozmawiać, a nawet ich wysłuchać. Szybko nawiązywała przyjaźnie, inaczej niż Ragna, której zasadniczość  bywała czasem odpychająca.

„Dla niej przeznaczone było zajęcie jej rodziców, w niej upatrywano przyszłą właścicielkę majątku, nie bez względu na jej charakter. Była wierną kopią swojej matki, słowo trzeba było od niej kupić” [9].


Chwile codzienne i odświętne.


            W zwyczaju właścicieli Brzezin był podwieczorek, rozgraniczający porządek dnia. Codziennie o godzinie 16 parze małżonków i ich córkom podawano zsiadłe mleko w porcelanowych kubkach. Rozmawiali przy tym o wrażeniach z dnia, dzieląc ze sobą uwagi  i przeglądając prasę, którą dostarczała poczta.  Codziennie w kuchni wypiekano także rogaliki, których zapach niósł się przez obszerne pomieszczenia pałacu.
            Po podwieczorku dziedzice oddawali się  stałemu elementowi rozrywki, jakim było pisanie listów. Poczta z Brzezin szła do Opatówka, Kalisza, Ozorkowa, Łodzi i Wrocławia; wszędzie gdzie właściciele Brzezin utrzymywali kontakty towarzyskie i zawodowe. Znad biurka w gabinecie z fotografiami w ramkach, kałamarzem, piórami, suszkami, wycieraczkami i teczkami plotły się dym papierosowy z tym od świeczki. Biurko miało szufladki  z papierem listownym, zaopatrzonym w inicjały i adres nadawcy.

            Wieczorami po kolacji, kiedy ruch w pałacu stawał, panienki chętnie wypuszczały z klatki żółwie hodowlane, dokarmiając je mleczem, koszonym zajmowano się także amatorską hodowlą żab słodkowodnych, dla których pokarm pokojówki wraz ze służbą dosłownie łapały. Nakazywano im chwytać muchy i nimi karmić żaby” .

 ***

W Brzezinach, według przekazów byłych pracowników majątku:

„Przyjęcie gości w pałacu było zadaniem sprawdzającym organizację jego właścicieli. W tych dniach dziedziczka wydawała polecenia o wpół do 8 rano, by jak najlepiej przyjąć w swoje progi przybyłych.  Szykowano odpowiednią zastawę (właściwą dla rangi wizytujących pałac), cięto najokazalsze kwiaty z oranżerii, zdobiąc nimi pomieszczenia pierwszego piętra”.

            W kuchni dworskiej znajdował się trójkomorowy zlew, szeroki na całą ścianę w którym zmywano, płukano  i wykładano brudne naczynia. Mimo dużej powierzchni pomieszczenia, podczas obecności sporej ilości osób robiło się tłoczno przez  zlokalizowany pośrodku piec z brązowych kafli z 8 paleniskami (fajerkami). […]

            Wraz z pozostałą służbą  pracującą w pałacu upodobaliśmy sobie  jako miejsce spożywania posiłków stół przy oknie z widokiem na stawy, jednakże można było nam przy nim zasiadać tylko wtedy, kiedy w pałacu nie przebywali jego właściciele. W przeciwnym  razie  przechodziliśmy do małego pokoiku nazywanego „przyrządzalnią”. Pierwszeństwo w korzystaniu z  urokliwego miejsca z widokiem na wielki staw przy pałacu przysługiwało lokajowi. Widywaliśmy nader często krzątającą się po kuchni starszą córkę dziedziców – Dagmarę, której ulubionym przysmakiem był chleb  z masłem i miodem”.

            Do najznamienitszych gości, którzy odwiedzali brzezińską rezydencję, należeli: biskup kaliski Stanisław Zdzitowiecki, czołowi przedstawiciele wojska polskiego, kolejni pastorzy parafii ewangelickiej w Sobiesękach, a także władze powiatu kaliskiego.  Przed zapadnięciem zmroku bardzo chętnie urządzano rejsu łodzią po stawie. Tymczasem inne zbiorniki wodne, należące do Schloesserów – stawy w Chodobie i Fajum, były alternatywą w pozyskiwaniu  środków finansowych z majątku (…).
            W wyławianiu ryb uczestniczyła dziedziczka, która osobiście pilnowała,  by nikt zarówno z pracowników, jak i skupujących nie przywłaszczył sobie, co podkreślała, jej mienia.

            Mimo mrozu i dużej wilgotności każdorazowo nadzorowała nas dziedziczka nie odstępując pracowników na krok. Jej skrupulatność i dokładność były powszechnie znane. Godziliśmy się na to, ale podświadomie tego nie akceptowaliśmy”[10] – podsumowuje jeden ze wspominających.

            Nie inaczej jak w innych dworach ziemiańskich, także i u Schloesserów istotną rolę w życiu towarzyskim odgrywały obiady oraz kolacje, na które spraszano najznamienitszych gości, oraz inne imprezy okolicznościowe takie jak organizowane przez dziedziców: polowania, oraz kuligi. Obraz wydarzeń towarzyszącym jednym z tych wydarzeń przedstawia się następująco:

            „Po jednym z bardziej udanych polowań na dziczyznę, w następstwie którego urządzono kulig północnym traktem w lasach majątku, dziedzic zaplanował ucztę , na którą zaproszeni byli wszyscy myśliwi. Na miejsce, z kuchni dworu kierowca rodziny dziedziców nazwiskiem Stolarek miał przywieźć na przyczepie gorące dania oraz zupę w wielolitrowych, metalowych kotłach, jednak nie dopilnował organizacji zaprzęgu służba folwarku wyprowadziła wóz  o szerokim rozstawie kół, który w połowie drogi, nie mieszcząc się na trakcie, ugrzązł w błocie i osunął się do wypełnionego wodą rowu tak, że całość jedzenia zmarnowano” [11].
             
Jeszcze inną okazją do spędzania wolnego czasu, były rozgrywki w tenisa. Nieopodal pałacu znajdował się prywatny kort, z którego chętnie korzystali zarówno ojciec, jak i córki, a także zarządca majątku – pan Strzelecki. Wydarzenie to stawało się kolejną okazją do pracowników folwarku do dorobienia się dodatkowego zarobku – chętnie nagradzano tych, którzy opiekowali się w trakcie gry graczami.
Tak oto pokrótce zapamiętali tamte czasy i świat, pracownicy przedwojennego majątku rodziny Schloesserów.


Przypisy.

[1] Mateusz Halak, Za dziedzica (część 1), „Życie  Kalisza” nr 24, 13 czerwca 2018, s. 28.
[2] Tamże.
[3] Tamże.
[4] Tamże.
[5] Tegoż, Za dziedzica (część 2), „Życie  Kalisza” nr 27, 4 lipca 2018, s. 28.
[6]  Tegoż, Za dziedzica (część 1)…
[7] Tegoż, Za dziedzica (część 2)…
[8] Tamże.
[8] Tamże.
[9] Tegoż, Za dziedzica (część 1)…
[10] Tegoż, Za dziedzica (część 2)…
[11] Tamże.


Bibliografia.

1. Halak Mateusz, Za dziedzica (część 1), „Życie  Kalisza” nr 24, 13 czerwca 2018, s. 28.
2. Halak Mateusz, Za dziedzica (część 2), „Życie  Kalisza” nr 27, 4 lipca 2018, s. 28.


Spis i źródła ilustracji.

Jedenaściorag w majątku brzezińskim:
Halak Mateusz, Za dziedzica (część 1), „Życie  Kalisza” nr 24, 13 czerwca 2018, s. 28.