Jeszcze nie tak dawno temu, pozwoliliśmy sobie na
zaprezentowanie czytelnikom postaci Mieczysława Jałowieckiego, który zawitał u
nas przede wszystkim z powodu jego powiązań ze światem ziemiaństwa kaliskiego.
Jak już wiemy, postać naszego bohatera była niezwykle barwna pod wieloma
względami, nie sposób mu także odmówić zasług wobec ojczyzny. Jednakże powodem
dla którego ponownie przywołujemy jego postać jest, jest jego pokrewieństwo ze
Stanisławem Ignacym Witkiewiczem – zgodnie z którym byli dla siebie bliskimi
kuzynami.
Dziś pragniemy przedstawić jeszcze jedną postać,
podobnie jak Jałowiecki - powiązaną zarówno z ziemią kaliską, jak i Witkacym. Była to osoba nie mniej
intrygująca, niż wspomniani przez nas panowie, jednak w przeciwieństwie do nich
mniej znana szerszemu gronu Polaków. Był
nim ks. Henryk Kazimierowicz, którego ostatnią rolą jaką przyszło mu odegrać w
życiu była rola proboszcza parafii w Tłokini Kościelnej.
Przedstawiając zarys biograficzny sylwetki księdza,
powoływać się będziemy na materiały zawarte w książce „Powiernik Witkacego.
Pisma rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza” - publikacji której inicjatorem
był Przemysław Pawlak. Ponadto korzystać będziemy także z wypowiedzi samego
badacza, których udzielał w trakcie spotkania autorskiego, które miało miejsce
w Kaliszu, w maju 2017 roku.
Okładka książki "Powiernik Witkacego. Pisma Rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza".
Monada z innej epoki.
Ksiądz Henryk Maksymilian
Kazimierowicz urodził się w 1896 roku w Warszawie jako syn Marcjanny i Jana Kazimierowiczów
(ojciec jego był majstrem szewskim). Był chorowitym dzieckiem gdy toteż zrządzeniem
losu, ponownie zachorował poważnie na ospę, złożył przyrzeczenie Matce Boskiej:
jeśli Ta pozwoli mu wyzdrowieć, to on w podzięce złoży śluby kapłańskie.
Tak
też się właśnie stało. Gdy dorósł ukończył Seminarium Duchowne we Włocławku,
zaś święcenia kapłańskie przyjął 22 czerwca 1919 roku. Był człowiekiem
nieprzeciętnie inteligentnym i wszechstronnym. Studiował Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim, Uniwersytecie Warszawskim. Zakres zagadnień, o jakie
starał się poszerzać swoją wiedzę był niezwykle wszechstronny i czasami nawet
zaskakujący – dowodem tego jest fakt, iż podjął się uczęszczania na
uniwersytecki kurs z dziedziny kryminalistyki (sic!). Tytuł doktora filozofii i teologii otrzymał na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie w 1923
roku – a przyznać trzeba, iż był to jeden z kilku tytułów, jakie udało mu się
zdobyć. Wspominając o nich dodać należy, że ks. Kazimierowicz był także dr
prawa,, dypl. kryminologii, w końcu muzykologiem.
Znał
kilka języków, co nie raz okazywało się niezwykle przydatne przy czytaniu
obcojęzycznych traktatów, jak i przy ich pozyskiwaniu. Znając świetnie jidysz,
przebierał się za członka społeczności żydowskiej i udając się na targ,
targował się z żydowskimi kupcami w ich własnym języku, o osobiście odnalezione
przez siebie cenne woluminy. Posiadał własną skrzynię podróżną, w której
przemieszczając się z miejsca na miejsce przewoził ze sobą, niezwykle cenny i
starannie dobrany księgozbiór.
Ks. Henryk Kazimierowicz, ok. 1920 r.
Prócz
oczywistych obowiązków związanych z działalnością duszpasterską, podejmował się
prowadzenia wykładów, oraz pisania artykułów (przy czym nie zawsze ukazywać się
mogły one pod jego prawdziwym nazwiskiem). Ks.
Kazimierowicz pisał przede wszystkim po to, by przekazać szerszemu gremium
poglądy własne lub swoich –głównie obcojęzycznych – mentorów. Starał się
upowszechniać wiedzę z najróżniejszych dziedzin, uporządkowaną w formie
pisemnego wykładu, w obliczu braku możliwości prowadzenia zajęć ze studentami.
Nie publikował z przyczyn ambicjonalnych, lecz z potrzeby serca i umysłu, który
chłonął i przetwarzał więcej niż umysły jemu współczesne. Prace Kazimierowicza
nie wynikały z chęci uzyskania wyższych stopni naukowych (…). On pisał z pasji
dążenia do Prawdy i Tajemnicy. Widział je w Bogu, w którego istnienie i siłę
sprawczą wierzył niewątpliwie. Tak mocno, że
nie obawiał się zapuszczać na antypody nauki Kościoła, badając
psychologiczne i kulturowe fundamenty kultu religijnego czy promując
psychoanalizę jako narzędzie pracy duszpasterskiej. Jego Bóg takich pytań i
pomysłów się nie bał [1].
W „Przeglądzie
Katolickim”, „Gazecie Kościelnej” czy nawet w prasie diecezjalnej i parafialnej
potrafił bez uprzedzeń cytować Freuda, Junga i Witkacego. Rozprawiał o
emocjonalnym pochodzeniu wszelkich wierzeń religijnych, co niewprawnego
czytelnika mogło szybko doprowadzić do przekonania, że ksiądz podważał
istnienie Boga. W jednym tekście, a nawet akapicie zderzał słowa: papiestwo i libido, analizując
psychikę istnień poszczególnych. Psychoanalizę, która dopiero zaczynała być
modna, choć w kręgach konserwatywnych uważana za pseudonaukowe brednie, jeśli
nie pomiot szatana, uważał za niezwykle przydatne narzędzie pracy… w
konfesjonale!” [2].
Ks. Henryk Kazimierowicz, ok. 1937-1939 r.
Niestety
wszechstronność i zapał młodego księdza nie zawsze spotykał się z aprobatą jego
przełożonych – toteż nieraz spotykał się z odgórną odmową, odnośnie podjęcia
przez siebie kolejnych kierunków studiów. Był ambitny (w dobrym tego słowa
znaczeniu) i wciąż głodny wiedzy, jego nieszablonowy sposób myślenia
niewątpliwie utrudniał mu pięcie się po kolejnych szczeblach kariery
kościelnej. Uważano go za „kłopotliwego”
dla wyższych przedstawicieli zajmowanego przez siebie stanu społecznego
- co z kolei przekładało się na fakt, iż odwoływany z jednego miejsca na
drugie, nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej. Ostatnim miejscem jego posługi
kapłańskiej była Tłokinia Kościelna k. Kalisza.
Śmiało
możemy zatem powiedzieć, że ks. Henryk Kazimierowicz był człowiekiem
nietuzinkowym, który swoim sposobem myślenia i działania znacząco wybiegał
ponad własne czasu. Przemysław Pawlak zapewniał, iż mimo biegu czasu i
wiążących się z nim zmian, Kazimierowicz wraz ze swym podejściem, nawet dziś miałby
problemy z dopasowaniem do obecnie przyjętych przez Kościół Katolicki norm.
A
oto i kilka przykładów na to jak ks. Kazimierowicz zapisał się w pamięci
parafian, oraz osób które miały okazję go poznać:
„Nie dbał w ogóle
o wygląd, przeważnie był nieogolony, buty o parę numerów za duże, bo
skóry więcej, skarpetki z wielkimi dziurami, spodnie trzy czwarte, siedmioma
językami podobno mówił. Obiady jadał skromniutkie. Ale książek na plebanii miał
cała szafę. Witkacy przyjeżdżał, bo ksiądz był erudyta wielokierunkowo
wykształcony. Gdy mówił kazania, ludzie nie bardzo rozumieli, bo mówił jak do
studentów, a nie do prostych ludzi. Sutanna brudna, buty nieczyszczone, jak
kościelny raz je wypastował, to ksiądz chodził i szukał swoich, bo myślał, że
ktoś mu cudze podłożył [3].
Pozwolimy sobie dodać jeszcze jedno
wspomnienie Kazimiery Szymczak:
„prześlicznie śpiewał w trakcie nabożeństw. Barwę głosu miał podobno tak
piękną, że zdarzało się nawet , że nawet niewierzący zjawiali się w niedzielne południe, gdy ksiądz odprawiał
mszę śpiewną [4].
Powiernik Witkacego.
Jadwiga i Stanisław Witkiewiczowie.
Ksiądz Henryk Kazimierowicz był
wielkim entuzjastą sztuk autorstwa Stanisława Witkiewicza – największy tego
dowód stanowił chociażby fakt, że przeczytawszy wszystkie dramaty autora,
postanowił udać się do niego do prywatnego mieszkania, by „prosić o więcej”. Do
pierwszego ich spotkania doszło prawdopodobnie w pierwszej połowie 1931, a dokładnie
między 12 maja a 7 lipca, ks. Kazimierowicz odwiedził Witkacego po raz
pierwszy . Nie jest znana data dzienna, ale ze wspomnień Jadwigi Witkiewiczowej
wiadomo, że było to na Brackiej 23, w jej obecności. Ponieważ od zimy 1931/1932
do 12 maja 1932 Jadwiga wzbraniała mężowi przyjazdu do Warszawy, ze względu na
niepewną przyszłość ich małżeństwa i
negocjacje co do dalszego trybu życia, tylko właśnie od połowy maja do połowy początku
lipca ksiądz mógł zastać ulubionego pisarza w stolicy. Kolei krótki pobyt
Witkacego w Warszawie przypadł na drugą połowę listopada, ale wtedy już
korespondował z księdzem [5].
Przyjaźń z Witkacym nie była łatwa,
ani w tym przypadku nie miała łatwych początków. Pomijając trudny charakter
artysty, wspomnieć należy iż sama postać księdza nie wzbudzała zaufania wśród
obojga małżonków. Trudno się dziwić: nagle u drzwi zjawia się niechlujnie
ubrany przybysz, podający się za miłośnika twórczości Witkiewicza, który w
trakcie spotkania nalega aby udostępnić mu wszystkie, nawet nie opublikowane
dzieła dramatopisarza. Początkowo oboje Witkiewiczowie podchodzili do niego z
dystansem, z czasem jednak okazało się że warto dać tej znajomości szansę –
gdyż przerodziła się w szczerą i wartościową przyjaźń.
Ks. H. Kazimierowicz i Aniela Kacerowa z dziećmi komunijnymi przy ścianie kościoła w Tłokini, 1938 lub 1939 rok.
Ks. Kazimierowicz niejednokrotnie
zachęcał swego przyjaciela do realizacji kolejnych pomysłów, sam dzieląc się z
nim własnymi sugestiami oraz pomysłami. Sam Witkacy kilkakrotnie składał wizyty
u swego przyjaciela, przebywającego nie gdzie indziej jak w Tłokini Kościelnej.
Zaoferowany twórczością Witkacego, Kazimierowicz starał się przekazywać treści
jego sztuk jak najszerszemu gronu odbiorców
- w tym członków własnej parafii, których angażował w odgrywanie ról
reżyserowanych przez siebie przedstawień. Wątpliwym jest, aby treści dzieł
Witkacego, były w pełni zrozumiałe dla prostych ludzi – nie osłabiało to jednak
entuzjazmu księdza. W trakcie spotkania autorskiego, opowiadający o jego życiu
Przemysław Pawlak, pozwolił sobie nawet na stwierdzenie, że gdyby księdzu Kazimierowiczowi udałoby się spotkać z ze zgromadzonymi słuchaczami – na pewno
pełen entuzjazmu rozpocząłby przydzielanie ról poszczególnym osobom.
Ponadto
istnieje przypuszczenie, że Henryk Kazimierowicz posiadał w swych prywatnych
zbiorach wszystkie przepisane dzieła Witkacego (nawet tych nie opublikowanych,
czy też niedokończonych). W obecnych czasach dostępnych dla czytelników jest do
kilkanaście utworów artysty – jednakże lista ich nie jest kompletna. Znajdują
się w niej bowiem tytułu sztuk, które uznane są za zaginione.
Wiadomym jest
to, że tuż po wojnie Jadwiga Witkiewiczowa podjęła się zadania ponownego
skompletowania dzieł męża. W tym celu zwróciła się do siostry ks.
Kazimierowicza – Aleksandry Wierzbowskiej. Wiedziała, iż ta dysponując
majątkiem pozostałym po jej bracie, może być posiadaniu większości pamiątek tej
przyjaźni, oraz przepisanych dzieł Stanisława Witkiewicza. Niestety,
Wierzbowska zaprzeczyła by maszynopisy, czy też rękopisy które kiedyś należeć
miały do jej brata – znajdowały się w jej posiadaniu. Twierdziła też, że nie
wie co się z nimi stało.
Kościół pw. św. Jakuba w Tłokini Kościelnej - widok obecny.
Pewnym
jest, że kobieta wówczas kłamała – powodem tego był niewątpliwie fakt, miała za
złe bratu zawieranie znajomości z Witkiewiczem, która negatywnie rzutowała na osobę jej brata w
kręgach kościelnych. Aleksandra Wierzbicka dopatrywała się we fakcie tej
przyjaźni problemów jej rodziny, oraz brata – który zadając się z tak
kontrowersyjną postacią, ba! Powołując się na jej poglądy nie miała szans, na
zrobienie kościelnej kariery.
Co
się zatem stało z kopiami brakujących po dziś dzień dramatów Witkacego, które
posiadał ks. Kazimierowicz? Były ukrywane przez jego siostrę, czy może zostały
przez nią zniszczone? Czy może jednak Aleksandra Wierzbicka, mówiła prawdę: ich
los nie był jej znany?
Tragiczne zakończenie, niesamowitej historii.
Zamek Hartheim - miejsce śmierci ks. Henryka Kazimierowicza.
Kto
wie jak dalej potoczyłyby się dzieje życia ks. Kazimierowicza – czym
zaowocowałaby jego dalsza przyjaźń z Witkacym, gdyby nie nadejście II Wojny
Światowej. Faktem jest, że został on aresztowany przez Niemców swej parafii w
Tłokini Kościelnej, a ostatecznie przewieziony do Dachau (nr. obozowy 28287). Obozu założonego w
1933 roku, dla politycznych przeciwników Hitlera, a także: duchownych, homoseksualistów, Żydów, Romów; z czasem
„udoskonalony” stał się wzorcem dla kolejnych, powstających obozów śmierci.
Niemieccy pseudolekarze, w ramach eksperymentów
przeprowadzanych głownie na polskich księżach, „zarażali malarią, ropowicą
(flegmoną), żółtaczką. Do celów lotniczych
przeprowadzali badania w komorach ciśnieniowych i zamrażali więźniów. W
czasie dużych mrozów na drewniane nosze kładziono nagich więźniów, po kilku
jednocześnie i przywiązywano. . Wynoszono ich na wiele godzin n na zewnątrz.
Krzyk tych zamrażanych ofiar był najbardziej przejmującym krzykiem, jaki można
sobie wyobrazić.. Pozostawali tam do utraty przytomności. Czasami usiłowano
przywrócić ich do życia, co kilkakrotnie się udawało. Przeważnie jednak
dokonywano sekcji zwłok. Jeśli więzień nie był przeznaczony do natychmiastowej
sekcji, przeprowadzano ogrzewanie ciepłym powietrzem, a w pewnym okresie
ciepłem ciała ludzkiego. Na zdrowych i młodych więźniach robiono zabiegi
operacyjne najpierw w celu szkolenia techniki operacyjnej. Po doświadczeniach w komorze ciśnieniowej pozostały przerażające
zdjęcia, wykonywane w celu uchwycenia reakcji człowieka na gwałtowne zmiany
ciśnienia [6].
Akt zgonu ks. Henryka Kazimierowicza .
Osoby
starające się ustalić ostatnie losy księdza, przypuszczały początkowo że
właśnie to miejsce, miało okazać się tym w którym nasz bohater zakończył swe
życie (przypuszczano, że został tam zagazowany).
Dalsze
dochodzenia w tej materii wskazują jednak, że stało się inaczej. Miejscem kaźni
ks. Kazimierowicza miał okazać się zamek Hartheim w Alkoven koło Linzu. W 1939
roku został on przejęty przez nazistów, a następnie urządzony i wykorzystywany
przez nich jako „fabryka śmierci” (akcja T4). Z czasem – gdy eksterminacje
przeniesiono a tereny polskie, miejsce to pełniło już tylko rolę „pieca dla KL
Dachau”. W roku 1942 odbyły się stamtąd do niego 32 transporty więźniów
(głównie inwalidów) – w wyniku czego zagazowano i spalono 3200 ludzi ( w tym wielu księży) [7]. Wśród
ofiar tego typu „transportów śmierci” był właśnie ks. Henryk Kazimierowicz
(chorujący wówczas już na gruźlicę). Smutne w jaki sposób, dnia 15 września 1942 roku, zakończyło się życie
tego niezwykłego człowieka.
Jedyny zachowany dokument obozowy z odręcznymi, coraz mniej czytelnymi podpisami ks. H. Kazimierowicza - ostatni podpis z 24 lutego 1942 r.
Przypisy.
[1] Przemysław Pawlak, Powiernik Witkacego. Pisma rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza”, Warszawa
2017, s. 15.
[2] Tamże, s. 45.
[3] Tamże, s. 85.
[4] Tamże, s. 83.
[5] Tamże, s. 59.
[6] Tamże, s. 33-34.
[7] zob. Tamże, s. 32.
Spis ilustracji.
Większość fotografii, oraz grafika okładki pochodzą z książki "Powiernik Witkacego. Pisma rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza", opracowanej przez Przemysława Pawlaka.
Fotografia Jadwigi i Stanisława Witkiewiczów pochodzi ze strony:
http://13muz.eu/news/pokaz/959/aktualnosci/Dzien-sw.-Witkacego-w-DK-13-Muz-78-rocznica-smierci-artysty
Fotografia kościoła pw. św. Jakuba w Tłokini:
http://www.kosciolydrewniane.pl/pages/drewniane/tlokin.html