poniedziałek, 4 czerwca 2018

Człowiek "nie z tej epoki" - postać księdza Henryka Kazimierowicza.





Jeszcze nie tak dawno temu, pozwoliliśmy sobie na zaprezentowanie czytelnikom postaci Mieczysława Jałowieckiego, który zawitał u nas przede wszystkim z powodu jego powiązań ze światem ziemiaństwa kaliskiego. Jak już wiemy, postać naszego bohatera była niezwykle barwna pod wieloma względami, nie sposób mu także odmówić zasług wobec ojczyzny. Jednakże powodem dla którego ponownie przywołujemy jego postać jest, jest jego pokrewieństwo ze Stanisławem Ignacym Witkiewiczem – zgodnie z którym byli dla siebie bliskimi kuzynami.
Dziś pragniemy przedstawić jeszcze jedną postać, podobnie jak Jałowiecki - powiązaną zarówno z ziemią kaliską, jak i  Witkacym. Była to osoba nie mniej intrygująca, niż wspomniani przez nas panowie, jednak w przeciwieństwie do nich mniej znana szerszemu gronu Polaków.  Był nim ks. Henryk Kazimierowicz, którego ostatnią rolą jaką przyszło mu odegrać w życiu była rola proboszcza parafii w Tłokini Kościelnej.
Przedstawiając zarys biograficzny sylwetki księdza, powoływać się będziemy na materiały zawarte w książce „Powiernik Witkacego. Pisma rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza” - publikacji której inicjatorem był Przemysław Pawlak. Ponadto korzystać będziemy także z wypowiedzi samego badacza, których udzielał w trakcie spotkania autorskiego, które miało miejsce w Kaliszu, w maju 2017 roku.




Okładka książki "Powiernik Witkacego. Pisma Rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza".


Monada z innej epoki.

Ksiądz Henryk Maksymilian Kazimierowicz urodził się w 1896 roku w Warszawie jako syn Marcjanny i Jana Kazimierowiczów (ojciec jego był majstrem szewskim). Był chorowitym dzieckiem gdy toteż zrządzeniem losu, ponownie zachorował poważnie na ospę, złożył przyrzeczenie Matce Boskiej: jeśli Ta pozwoli mu wyzdrowieć, to on w podzięce złoży śluby kapłańskie.
Tak też się właśnie stało. Gdy dorósł ukończył Seminarium Duchowne we Włocławku, zaś święcenia kapłańskie przyjął 22 czerwca 1919 roku. Był człowiekiem nieprzeciętnie inteligentnym i wszechstronnym. Studiował Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, Uniwersytecie Warszawskim. Zakres zagadnień, o jakie starał się poszerzać swoją wiedzę był niezwykle wszechstronny i czasami nawet zaskakujący – dowodem tego jest fakt, iż podjął się uczęszczania na uniwersytecki kurs z dziedziny kryminalistyki (sic!). Tytuł doktora  filozofii i teologii otrzymał  na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie w 1923 roku – a przyznać trzeba, iż był to jeden z kilku tytułów, jakie udało mu się zdobyć. Wspominając o nich dodać należy, że ks. Kazimierowicz był także dr prawa,, dypl. kryminologii, w końcu muzykologiem.
Znał kilka języków, co nie raz okazywało się niezwykle przydatne przy czytaniu obcojęzycznych traktatów, jak i przy ich pozyskiwaniu. Znając świetnie jidysz, przebierał się za członka społeczności żydowskiej i udając się na targ, targował się z żydowskimi kupcami w ich własnym języku, o osobiście odnalezione przez siebie cenne woluminy. Posiadał własną skrzynię podróżną, w której przemieszczając się z miejsca na miejsce przewoził ze sobą, niezwykle cenny i starannie dobrany księgozbiór.


Ks.  Henryk Kazimierowicz, ok. 1920 r. 


Prócz oczywistych obowiązków związanych z działalnością duszpasterską, podejmował się prowadzenia wykładów, oraz pisania artykułów (przy czym nie zawsze ukazywać się mogły one pod jego prawdziwym nazwiskiem). Ks. Kazimierowicz pisał przede wszystkim po to, by przekazać szerszemu  gremium  poglądy własne lub swoich –głównie obcojęzycznych – mentorów. Starał się upowszechniać wiedzę z najróżniejszych dziedzin, uporządkowaną w formie pisemnego wykładu, w obliczu braku możliwości prowadzenia zajęć ze studentami. Nie publikował z przyczyn ambicjonalnych, lecz z potrzeby serca i umysłu, który chłonął i przetwarzał więcej niż umysły jemu współczesne. Prace Kazimierowicza nie wynikały z chęci uzyskania wyższych stopni naukowych (…). On pisał z pasji dążenia do Prawdy i Tajemnicy. Widział je w Bogu, w którego istnienie i siłę sprawczą wierzył niewątpliwie. Tak mocno, że  nie obawiał się zapuszczać na antypody nauki Kościoła, badając psychologiczne i kulturowe fundamenty kultu religijnego czy promując psychoanalizę jako narzędzie pracy duszpasterskiej. Jego Bóg takich pytań i pomysłów się nie bał [1].
W „Przeglądzie Katolickim”, „Gazecie Kościelnej” czy nawet w prasie diecezjalnej i parafialnej potrafił bez uprzedzeń cytować Freuda, Junga i Witkacego. Rozprawiał o emocjonalnym pochodzeniu wszelkich wierzeń religijnych, co niewprawnego czytelnika mogło szybko doprowadzić do przekonania, że ksiądz podważał istnienie Boga. W jednym tekście, a nawet akapicie  zderzał słowa: papiestwo i libido, analizując psychikę istnień poszczególnych. Psychoanalizę, która dopiero zaczynała być modna, choć w kręgach konserwatywnych uważana za pseudonaukowe brednie, jeśli nie pomiot szatana, uważał za niezwykle przydatne narzędzie pracy… w konfesjonale!” [2].  




Ks. Henryk Kazimierowicz, ok. 1937-1939 r.


Niestety wszechstronność i zapał młodego księdza nie zawsze spotykał się z aprobatą jego przełożonych – toteż nieraz spotykał się z odgórną odmową, odnośnie podjęcia przez siebie kolejnych kierunków studiów. Był ambitny (w dobrym tego słowa znaczeniu) i wciąż głodny wiedzy, jego nieszablonowy sposób myślenia niewątpliwie utrudniał mu pięcie się po kolejnych szczeblach kariery kościelnej. Uważano go za „kłopotliwego”  dla wyższych przedstawicieli zajmowanego przez siebie stanu społecznego - co z kolei przekładało się na fakt, iż odwoływany z jednego miejsca na drugie, nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej. Ostatnim miejscem jego posługi kapłańskiej była Tłokinia Kościelna k. Kalisza.
Śmiało możemy zatem powiedzieć, że ks. Henryk Kazimierowicz był człowiekiem nietuzinkowym, który swoim sposobem myślenia i działania znacząco wybiegał ponad własne czasu. Przemysław Pawlak zapewniał, iż mimo biegu czasu i wiążących się z nim zmian, Kazimierowicz wraz ze swym podejściem, nawet dziś miałby problemy z dopasowaniem do obecnie przyjętych przez Kościół Katolicki norm.   
A oto i kilka przykładów na to jak ks. Kazimierowicz zapisał się w pamięci parafian, oraz osób które miały okazję go poznać:
„Nie dbał w ogóle  o wygląd, przeważnie był nieogolony, buty o parę numerów za duże, bo skóry więcej, skarpetki z wielkimi dziurami, spodnie trzy czwarte, siedmioma językami podobno mówił. Obiady jadał skromniutkie. Ale książek na plebanii miał cała szafę. Witkacy przyjeżdżał, bo ksiądz był erudyta wielokierunkowo wykształcony. Gdy mówił kazania, ludzie nie bardzo rozumieli, bo mówił jak do studentów, a nie do prostych ludzi. Sutanna brudna, buty nieczyszczone, jak kościelny raz je wypastował, to ksiądz chodził i szukał swoich, bo myślał, że ktoś mu cudze podłożył [3].
    Pozwolimy sobie dodać jeszcze jedno wspomnienie Kazimiery Szymczak: „prześlicznie śpiewał w trakcie nabożeństw. Barwę głosu miał podobno tak piękną, że zdarzało się nawet , że nawet niewierzący zjawiali się  w niedzielne południe, gdy ksiądz odprawiał mszę śpiewną [4].


Powiernik Witkacego. 



 Jadwiga i Stanisław Witkiewiczowie.


            Ksiądz Henryk Kazimierowicz był wielkim entuzjastą sztuk autorstwa Stanisława Witkiewicza – największy tego dowód stanowił chociażby fakt, że przeczytawszy wszystkie dramaty autora, postanowił udać się do niego do prywatnego mieszkania, by „prosić o więcej”. Do pierwszego ich spotkania doszło prawdopodobnie w pierwszej połowie 1931, a dokładnie  między 12 maja a 7 lipca, ks. Kazimierowicz odwiedził Witkacego po raz pierwszy . Nie jest znana data dzienna, ale ze wspomnień Jadwigi Witkiewiczowej wiadomo, że było to na Brackiej 23, w jej obecności. Ponieważ od zimy 1931/1932 do 12 maja 1932 Jadwiga wzbraniała mężowi przyjazdu do Warszawy, ze względu na niepewną przyszłość ich małżeństwa  i negocjacje co do dalszego trybu życia, tylko właśnie od połowy maja do połowy początku lipca ksiądz mógł zastać ulubionego pisarza w stolicy. Kolei krótki pobyt Witkacego w Warszawie przypadł na drugą połowę listopada, ale wtedy już korespondował z księdzem [5].
            Przyjaźń z Witkacym nie była łatwa, ani w tym przypadku nie miała łatwych początków. Pomijając trudny charakter artysty, wspomnieć należy iż sama postać księdza nie wzbudzała zaufania wśród obojga małżonków. Trudno się dziwić: nagle u drzwi zjawia się niechlujnie ubrany przybysz, podający się za miłośnika twórczości Witkiewicza, który w trakcie spotkania nalega aby udostępnić mu wszystkie, nawet nie opublikowane dzieła dramatopisarza. Początkowo oboje Witkiewiczowie podchodzili do niego z dystansem, z czasem jednak okazało się że warto dać tej znajomości szansę – gdyż przerodziła się w szczerą i wartościową przyjaźń.





Ks. H. Kazimierowicz i  Aniela Kacerowa z dziećmi komunijnymi przy ścianie kościoła w Tłokini, 1938 lub 1939 rok.

            Ks. Kazimierowicz niejednokrotnie zachęcał swego przyjaciela do realizacji kolejnych pomysłów, sam dzieląc się z nim własnymi sugestiami oraz pomysłami. Sam Witkacy kilkakrotnie składał wizyty u swego przyjaciela, przebywającego nie gdzie indziej jak w Tłokini Kościelnej. Zaoferowany twórczością Witkacego, Kazimierowicz starał się przekazywać treści jego sztuk jak najszerszemu gronu odbiorców  - w tym członków własnej parafii, których angażował w odgrywanie ról reżyserowanych przez siebie przedstawień. Wątpliwym jest, aby treści dzieł Witkacego, były w pełni zrozumiałe dla prostych ludzi – nie osłabiało to jednak entuzjazmu księdza. W trakcie spotkania autorskiego, opowiadający o jego życiu Przemysław Pawlak, pozwolił sobie nawet na stwierdzenie, że gdyby księdzu Kazimierowiczowi udałoby się spotkać z ze zgromadzonymi słuchaczami – na pewno pełen entuzjazmu rozpocząłby przydzielanie ról poszczególnym osobom.
Ponadto istnieje przypuszczenie, że Henryk Kazimierowicz posiadał w swych prywatnych zbiorach wszystkie przepisane dzieła Witkacego (nawet tych nie opublikowanych, czy też niedokończonych). W obecnych czasach dostępnych dla czytelników jest do kilkanaście utworów artysty – jednakże lista ich nie jest kompletna. Znajdują się w niej bowiem tytułu sztuk, które uznane są za zaginione.
Wiadomym jest to, że tuż po wojnie Jadwiga Witkiewiczowa podjęła się zadania ponownego skompletowania dzieł męża. W tym celu zwróciła się do siostry ks. Kazimierowicza – Aleksandry Wierzbowskiej. Wiedziała, iż ta dysponując majątkiem pozostałym po jej bracie, może być posiadaniu większości pamiątek tej przyjaźni, oraz przepisanych dzieł Stanisława Witkiewicza. Niestety, Wierzbowska zaprzeczyła by maszynopisy, czy też rękopisy które kiedyś należeć miały do jej brata – znajdowały się w jej posiadaniu. Twierdziła też, że nie wie co się z nimi stało.



Kościół pw. św. Jakuba w Tłokini Kościelnej - widok obecny.


Pewnym jest, że kobieta wówczas kłamała – powodem tego był niewątpliwie fakt, miała za złe bratu zawieranie znajomości z Witkiewiczem, która  negatywnie rzutowała na osobę jej brata w kręgach kościelnych. Aleksandra Wierzbicka dopatrywała się we fakcie tej przyjaźni problemów jej rodziny, oraz brata – który zadając się z tak kontrowersyjną postacią, ba! Powołując się na jej poglądy nie miała szans, na zrobienie kościelnej kariery.
Co się zatem stało z kopiami brakujących po dziś dzień dramatów Witkacego, które posiadał ks. Kazimierowicz? Były ukrywane przez jego siostrę, czy może zostały przez nią zniszczone? Czy może jednak Aleksandra Wierzbicka, mówiła prawdę: ich los nie był jej znany?


Tragiczne zakończenie, niesamowitej historii.




 Zamek Hartheim - miejsce śmierci ks. Henryka Kazimierowicza.

Kto wie jak dalej potoczyłyby się dzieje życia ks. Kazimierowicza – czym zaowocowałaby jego dalsza przyjaźń z Witkacym, gdyby nie nadejście II Wojny Światowej. Faktem jest, że został on aresztowany przez Niemców swej parafii w Tłokini Kościelnej, a ostatecznie przewieziony do Dachau (nr. obozowy 28287). Obozu założonego w 1933 roku, dla politycznych przeciwników Hitlera, a także: duchownych,  homoseksualistów, Żydów, Romów; z czasem „udoskonalony” stał się wzorcem dla kolejnych, powstających obozów śmierci.
Niemieccy pseudolekarze, w ramach eksperymentów przeprowadzanych głownie na polskich księżach, „zarażali malarią, ropowicą (flegmoną), żółtaczką. Do celów lotniczych  przeprowadzali badania w komorach ciśnieniowych i zamrażali więźniów. W czasie dużych mrozów na drewniane nosze kładziono nagich więźniów, po kilku jednocześnie i przywiązywano. . Wynoszono ich na wiele godzin n na zewnątrz. Krzyk tych zamrażanych ofiar był najbardziej przejmującym krzykiem, jaki można sobie wyobrazić.. Pozostawali tam do utraty przytomności. Czasami usiłowano przywrócić ich do życia, co kilkakrotnie się udawało. Przeważnie jednak dokonywano sekcji zwłok. Jeśli więzień nie był przeznaczony do natychmiastowej sekcji, przeprowadzano ogrzewanie ciepłym powietrzem, a w pewnym okresie ciepłem ciała ludzkiego. Na zdrowych i młodych więźniach robiono zabiegi operacyjne najpierw w celu szkolenia techniki operacyjnej. Po doświadczeniach  w komorze ciśnieniowej pozostały przerażające zdjęcia, wykonywane w celu uchwycenia reakcji człowieka na gwałtowne zmiany ciśnienia [6].




Akt zgonu ks. Henryka Kazimierowicza .

Osoby starające się ustalić ostatnie losy księdza, przypuszczały początkowo że właśnie to miejsce, miało okazać się tym w którym nasz bohater zakończył swe życie (przypuszczano, że został tam zagazowany).
Dalsze dochodzenia w tej materii wskazują jednak, że stało się inaczej. Miejscem kaźni ks. Kazimierowicza miał okazać się zamek Hartheim w Alkoven koło Linzu. W 1939 roku został on przejęty przez nazistów, a następnie urządzony i wykorzystywany przez nich jako „fabryka śmierci” (akcja T4). Z czasem – gdy eksterminacje przeniesiono a tereny polskie, miejsce to pełniło już tylko rolę „pieca dla KL Dachau”. W roku 1942 odbyły się stamtąd do niego 32 transporty więźniów (głównie inwalidów) – w wyniku czego zagazowano i spalono  3200 ludzi ( w tym wielu księży) [7]. Wśród ofiar tego typu „transportów śmierci” był właśnie ks. Henryk Kazimierowicz (chorujący wówczas już na gruźlicę). Smutne w jaki sposób, dnia 15 września 1942 roku, zakończyło się życie tego niezwykłego człowieka.



 Jedyny zachowany dokument obozowy z odręcznymi, coraz mniej czytelnymi podpisami ks. H. Kazimierowicza - ostatni podpis z 24 lutego 1942 r.




Przypisy.

[1] Przemysław Pawlak, Powiernik Witkacego. Pisma rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza”, Warszawa 2017, s. 15.
[2] Tamże, s. 45.
[3] Tamże, s. 85.
[4] Tamże, s. 83.
[5] Tamże, s. 59.
[6] Tamże, s. 33-34.
[7] zob. Tamże, s. 32.


Spis ilustracji.

Większość fotografii, oraz grafika okładki pochodzą z książki "Powiernik Witkacego. Pisma rozproszone ks. Henryka Kazimierowicza", opracowanej przez Przemysława Pawlaka.

Fotografia Jadwigi i Stanisława Witkiewiczów pochodzi ze strony:
 http://13muz.eu/news/pokaz/959/aktualnosci/Dzien-sw.-Witkacego-w-DK-13-Muz-78-rocznica-smierci-artysty

Fotografia kościoła pw. św. Jakuba w Tłokini:
http://www.kosciolydrewniane.pl/pages/drewniane/tlokin.html