Nie jest niczym dziwnym, że zbierając
materiały dotyczące folkloru, i historii naszego Regionu co pewien czas
natrafiamy na kolejne ciekawe materiały. Tematów jest sporo – tylko czasu brak
na zamieszczenie ich w odpowiednim czasie… Zatem wiele z nich „grzecznie”
zmuszona jest czekać w kolejce, na swoją kolej. Jeszcze inaczej sprawa ma
się tematami już wcześniej opracowanymi
przez nas. Co pewien czas staramy się aktualizować opublikowane już na portalu
artykuły o nowe treści – często jednak materiału jest o tyle więcej, iż
zasługują one na osobne potraktowanie.
Dlatego też dzisiejszy temat
posiadać będzie charakter wspomnianego „uzupełnienia” do tematów związanych z
podaniami o nawiedzonych miejscach w Regionie, oraz do bestiariusza ludowego. Motyw
ten idealnie wpasowuje się w nadchodzące listopadowe klimaty – toteż
przerywając „na chwilę” cykl o ziemiaństwie, zapraszamy do zapoznania się z kolejnymi
- nowymi zebranymi przez nas materiałami.
Kaliskie opowieści o duchach.
Kalisz: nieistniejąca już cerkiew pw. św. Piotra i Pawła, swego czasu stała się bohaterką pewnej miejskiej legendy.
Swego czasu zaprezentowaliśmy czytelnikom
relację-gawędą pochodzącą ze zbioru prac konkursowych II Kaliskiego Konkursu
Folklorystycznego, organizowanego w 1984 roku.
Do grona znanych kaliskich duchów,
należy dodać, wspomnianą przez Stefana Bolińskiego „czarną damę”, która swego
czasu pojawiać się miała w okolicach nieistniejącej już cerkwi; oraz Hotelu
Wiedeńskiego przy ul. Grodzkiej. Jawić się ona miała jako ubrana w czarną
suknię, rękawiczki i woal kobieta, która szczególnie na swe ofiary upatrzyła
dzieci.
To
właśnie je miał wciągać do piwnic opuszczonej już wówczas cerkwi; a jedno z
tego typu zdarzeń, zakończone nieudanym (na szczęście dla chłopca) porwaniem
ściągnęło na „głowę” zjawy policyjną i tłum gapiów. Dokładnie przetrzęsiono
wówczas cerkiew, lecz obecności domniemanej zjawy w niej nie uświadczono.
Zamiast tego grupa poszukiwawcza natrafiła na… suszące się w piwnic budynku
damskie pończochy, w kolorze czarnym. „Roztargniona”
zjawa miała je zostawić nieopatrznie ponownie, niebawem na jednej z cerkiewnych
wież.
Jeśliby wierzyć świadkowi
relacjonującego ówczesne wydarzenie: odnalezienie kobiecej garderoby było na
tyle zaskakujące, gdy weźmie się pod uwagę fakt, iż wejście do cerkwi
pozostawało dobrze zabezpieczone. Niemożliwym miałoby być, by ktoś przedostał
się do środka i je tam rozwiesił - a tym
bardziej wdrapując się w tym celu na cerkiewną wierzę, która była wówczas w
słabej kondycji [1].
Osobiście jesteśmy zdania, iż opowieść
tę śmiało uznać można za przejaw XX w. miejskiej legendy, w postać bohaterki
której wcieliła się kobieta bezdomna, bądź szalona (a może jedno i drugie?). Dziś
jednak w przeciwieństwie do kaliskiej Białej Damy (Dorotki z okolic Baszty
tegoż samego imienia), nikt już nie zdaje się pamiętać o jej Czarnej
„odpowiedniczce”.
Kolejna opowieść opublikowana we w/w
sprawozdaniu konkursowym, pochodziła od pani Bronisławy Zimny, a dotyczyła
wydarzeń rozgrywających się w jednym z pobliskich kościołów. Brzmiała ona
następująco:
Pewna matka
bardzo rozpaczała po śmierci córki i bardzo chciała ją choć raz zobaczyć. Kiedyś
dowiedziała się do ludzi, że w dzień zauszny zmarli idą o północy na mszę
świętą do kościoła. Zakradła się więc do kościoła i ukryła w ławce.
Gdy wybiła
północ do kościoła wszedł zmarły ksiądz, za nim całą procesja dusz, a na końcu
jej ukochana córka, uginając się pod ciężarem wielkiego dzbana. Matka wybiegła
z ukrycia i krzyczy: - Córko moja, co ty niesiesz w tym dzbanie? – Twoje łzy
mamo! Nie płacz więcej, bo bardzo mi ciężko dźwigać ten dzban.
I pogodziła się
biedna matka ze stratą ukochanej córki [2].
Dobrzyca.
Dobrzyca: obecne Muzeum Ziemiaństwa.
O obecności duchów w zespole pałacowo-parkowym w Dobrzycy (dziś
obecnie należącym do Muzeum Ziemiaństwa), donosić miał min. Adam Turno, piszący
w swoim pamiętniku, iż: zdarzało mu się widywać białą zjawę, pojawiającą się w
godzinach porannych. Czasem też zdarzało mu się słyszeć wystrzały,
nieustalonego pochodzenia; niepokój w nim miały także wzbudzać tajemnicze
odgłosy przypominające pękanie ścian [3].
To nie koniec doniesień o tajemniczych
zjawiskach występujących w okolicach pałacu. Miejscowi mieszkańcy mieli także
wspominać o tajemniczym stadzie widmowych koni, które przebiegać miały przez
most znajdujący się za parkiem. Wyraźnie miało być wówczas słychać tętent i
rżenie koni – po chwili jednak tajemnicze zjawisko znikało [4].
Duchy
pojawiają się też we wspomnieniach kamerdynera pałacu w Dobrzycy Władysława
Mateckiego. Podaje on, że w budynku dało się wielokrotnie słyszeć dziwne,
niepokojące odgłosy przypominające jakby brzęczenie łańcuchów dochodzące z
pałacowych piwnic. Hrabianka Wanda Czarnecka próbując rozwikłać tę zagadkę
domniemywała, że w piwnicach zakopany został ktoś i jego dusza niespokojna
potrzebuje pomocy. Na jej prośbę Władysław Matecki dokonał przeszukania piwnic
i odnalazł coś w rodzaju zasklepionej od góry studni. Po przebiciu otworu na
dnie znalazł zakutego w żelazo kościotrupa. Nie wiedząc czyje to szczątki,
zabrał je wraz z hrabianką Wandą i odmawiając zdrowaśki zakopali w parku między
platanem a sztucznymi ruinami (dziś nieistniejące). Od tego czasu w pałacu przestano
słyszeć dziwne głosy [5].
Wągrowiec.
W artykule poświęconym tradycjom
pogrzebowym w kulturze ziemiańskiej, przytoczyliśmy przykład nietypowego
nagrobka – bowiem posiadającego kształt piramidy. W jego wnętrzu spoczywać mają
szczątki jego projektanta: Franciszka Łakińskiego, rotmistrza Wojsk Polskich, z
czasów wojen napoleońskich.
Jaki
miał on cel w wybudowaniu dla siebie owego nietypowego grobowca? Przypuszczeń
nasuwać mogą domniemania entuzjastów tamtejszych tajemnic pogranicza zjawisk
nadprzyrodzonych.
Dla nas istotnym jest natomiast fakt, iż
w okolicach wciąż żywe są relacje na temat tego, jakoby zjawa Rotmistrza miała
być widziana w okolicach wzgórza, na którym znajduje się „piramida”.
Najczęściej spotykanym motywem opowieści jest postać jeźdźca, okrążającego
miejsce swego spoczynku na dosiadanym przez siebie rumaku. Inne relacje
wspominają, jakoby świadkowie mieliby widzieć w tym miejscu świetlistą postać,
której tożsamość przypisywali wspomnianemu rotmistrzowi.
Kępno.
Ratusz w Kępnie.
Z okolic Kępna pochodzić ma opowieść o
tutejszym odpowiedniku Janosika -rozbójniku o dobrym sercu, zwanym Szpikiem.
Swego czasu zwykł on grasować w tutejszych lasach wraz ze swoją bandą, a
postępowaniem ich kierowała prosta zasada: „zabieraj bogatym, a dawaj biednym”.
Historia jego zakończyła się tak jak musiała: Szpika w końcu dopadło „długie
ramię pruskiego wymiaru sprawiedliwości”. Zanim jednak dał się pojmać
żołnierzom zaborcy, wyprosił u ich dowódcy możliwość spędzenia ostatniej
godziny wolności, w towarzystwie ukochanej
Małgorzatki. Gdy czas upłynął, a rozbójnik się nie pokazywał, padł w końcu
rozkaz aby żołnierze wtargnęli do karczmy ojca dziewczyny, i go pojmali.
Okazało się wówczas, iż zarówno on, jak i wybranka jego serca sami odebrali
sobie życie.
Parę zakochanych pochowano w pobliskim
lesie, a w okolicach gdzie znajdować się miała ich mogiła, czasem dostrzec
można: odbywających pośmiertne schadzki duchy kochanków [6]. Obiecujemy
zapoznać czytelników dokładniej z ową legendą, przy okazji artykułu, który niebawem
pojawi się na łamach naszego portalu. Prezentować on będzie sylwetki, historie
i legendy o najbardziej znanych w Regionie rycerzach, oraz rabusiach. Prosimy
zatem o cierpliwość.
Warto też przytoczyć tutaj przekaz
ludowy pochodzący z pobliskich Siemianic,
który w swej pracy zawarła Jadwiga z Szembeków Szeptycka. Krótka wzmianka
dotyczyć miała postaci kobiety, uchodzącej w okolicach za „opętaną / szaloną”.
Autorka docierając do tej opowieści odnotowała, iż wg relacji tutejszych
mieszkańców, w dniu gdy owa kobieta zmarła, nad jej domem pojawiać się miała
tajemnicza postać konia bez głowy [7].
Ołobok.
Wieś ta posiada niezwykle ciekawą
historię związaną z istniejącym niegdyś na tych terenach klasztorem sióstr
cysterek. W związku z czym w okolicach tych można posłyszeć kilka podań,
nawiązujących do owego faktu. Jedna z opowieści tyczy się postaci Elżbiety
Ciemieńskiej – swego czasu ksieni wspomnianego klasztoru. Na tę chwilę
interesować nas będą niezwykłe wydarzenia mające miejsce po jej śmierci w 1614
roku. Wg relacji świadków, nad grobem
ksieni widywać miano tajemnicze światło, którego pochodzenie nigdy nie zostało
ustalone.
Ponadto
postać jej miała ukazać się dwóm jezuitom, odbywającym niebezpieczny rejs po
morzu. Miała im wówczas rzec: „Ja jestem
Elżbieta Ciemieńska, ksieni niegdy ołobockiego klasztoru, nie bójcie się
morskich nawalności w pokoju do portu przypłyniecie i zdrów do waszego świętego
powrócicie zakonu” [8].
Borek Wielkopolski (Zdzież).
Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Borku Wielkopolskim.
Oskar Kolberg, powołując się na artykuł ks. Brandowskiego, zamieszczonego w
„Wiśle” (Poznań 1881, nr 388), przytacza legendę o rodzie Borkowiczów,
wywodzących się ze śląskich Wiesenburgów. W 1290 jeden z nich osiąść miał w
Borku – podobnie jak najstarszy jego syn, młodszy zaś przeniósł się do Sierakowa
k. Kościana.
Drugi z synów miał wybudować w
Zdzieżu drewniany zamek, naszpikowany dla bezpieczeństwa jego mieszkańców
pułapkami. Wg Kolberga budowa zamku znajdować się miała opodal kościoła, na nie
istniejącej już w jego czasach ul. Wrocławskiej.
Gdy
prace zostały ukończone, dla pewności iż wrogom nigdy nie będzie dane poznać
tajemnic zamku – pan jego zdecydował się na radykalny krok, jakim było
uśmiercenie architekta budowli.
Po dokonaniu zbrodni, duch zamordowanego
począł znacząco „uprzykrzać” życie mieszkańcom warowni. Ściany i posadzka poczęły
spływać krwią nieszczęśnika, a postać jego samego ukazywać się pod postacią
zawodzącego makabrycznego, krwawiącego widma.
W końcu na mordercę spotkała
zasłużona kara: po śmierci swej żony zupełnie postradał zmysły, dzięki czemu w
łatwy sposób stał się ofiarą manipulacji podstępnego służącego - który to go
ostatecznie otruł. Tym samym udało mu się wejść w posiadanie skarbu, który z
pewnych powodów zdecydował się ukryć w pobliżu zamku.
Zdobyte podstępnie bogactwa miały
przeleżeć w ziemi, do czasu gdy Zdzież został strawiony przez pożar, a
nieopodal zdecydowano się wybudować miasto Borek [9].
Stawiszyn.
Stawiszyn: dom z 1820 roku.
Przedstawiając miejscowe podanie znów
pozwolimy sobie odwołać się do zapisków Kolberga. Wg odnotowanych przez autora
„Dzieł wszystkich” przekazów: w okolicach Stawiszyna miała niegdyś pojawiać się
postać pogańskiego kapłana. W czasach gdy Polska dopiero co przyjęła
chrześcijaństwo, on wciąż posłuszny starym bogom, odprawiał ku ich czci
przedchrześcijańskie praktyki. Został przez to przeklęty przez Boga, i od
tamtej pory pojawiać się miał w okolicy pod postacią czarnego widma, jadącego
na koniu tego samego koloru, z którego chrap buchał ogień. Jego pojawienie się
miało zwiastować dla Stawiszyna nieszczęścia.
Pewnego jednak razu gdy blade oblicze
księżyca zazłociło się – oznaczało to kres tułaczki mrocznego jeźdźca. Jednak zniknięcie jego wywołało kataklizm,
przywodzący swą postacią wyobrażenia bliskie końca świata. Zaistniały w tym
miejscu orkan powyrywał drzew; zniszczył domostwa i kościół Stawiszyński; a ulewne
deszcze pozalewały okolcie miasta.
Wydarzenia te poprzedziły wybuch
podziemnego wulkanu, który sprawił ,że ziemia się rozstąpiła i pochłonęła
wszystko co pozostało po dawnym Stawiszynie; okolice zatruwały buchające z
podziemi siarka i żar. W końcu jednak powstała dziura, pod wpływem ulewnych
deszczy poczęła napełniać się wodą i utworzyła jezioro, na jego środku powstała
mała wyspa.
Stawiszyn odbudowano, ale gdzieś z
odmętów jeziora wciąż słychać miało być dzwonienie dzwonów pogrzebanego pod
ziemią kościoła. Wsypę na jeziorze otaczała czarna mgła, a zamieszkiwać ją miały
ptaki i złe duchy, które pod postacią błędnych ogni zwabiały ludzi na brzeg
wyspy.
Wielu zwabionych, chcących się
przedostać na wyspę poniosło śmierć tonąc w odmętach jeziora; wiry wodne topiły
także tych, którzy usiłowali nadpływać im z pomocą. Odkupienie miało przynieść poświecenie pewnego
rybaka, który wciągany przez wir, wykrzyknął słowa, zgodnie z którymi powierzał on swą duszę Jezusowi. Właśnie
to wydarzenie miało położyć kres mrocznym zjawiskom w okolicach wyspy.
O. Kolberg zauważał, iż w podaniu tym
mogło kryć się ziarnko prawdy. W okolicach Stawiszyna natrafiono na
przedchrześcijańskie cmentarze (Jeżew, Skokówek), a wg ksiąg parafialnych i
miejskich wynikało, że w okolicach miasta znajdował się rozległy staw, który
zanikł pod wpływem irygacji łąk. Pozostała po nim rozpadlina, w której
znajdować się miały: szczątki drzew pokaźnych rozmiarów, z koronami drzew,
gałęziami, korzeniami, całymi konarami [10].
Danków.
Danków: brama wjazdowa do dawnego zamku Warszyckich.
O Dankowie już pisywaliśmy w
naszym cyklu poświęconym duchom naszego Regionu. Dziś dołączamy kilka relacji, dotyczących postaci
omawianego poprzednio Warszyckiego, oraz okolic jego dawnego zamku.
Dziś
w Dankowie oglądać można już tylko resztki potężnych murów, dwie bramy
połączone niegdyś ze zwodzonym mostem, ślady fos... Liswarta zmieniła się znów
w niezbyt szeroką, malowniczą rzeczkę. Na drugim jej brzegu, na wydmach
porośniętych sosnowym lasem, gdzie ongi pracowali poddani Warszyckiego, podobno
spotkać czasami można - w samo południe - jeźdźca w futrzanej szubie i wysokich
rajtarskich butach, jadącego na pięknym, narowistym koniu. To kasztelan Warszycki
- zmarły prawie przed trzema setkami lat - objeżdża swe dawne włości.
Pewnego
letniego dnia, w samo południe, obok drogi do Rębielic dwie mieszkanki Dankowa
zbierały szyszki. W dankowskim kościele właśnie zaczęto dzwonić na Anioł
Pański, kiedy kobiety zobaczyły, że drogą przez las jedzie mężczyzna na pięknym
kasztanowatym koniu. Nikt we wsi takiego nie miał. Zdziwiło je, że choć upał
dawał się we znaki, mężczyzna ubrany był w futrzane okrycie, wysokie buty i
rękawice. Twarz miał chudą, śniadą i włosy czarne, dłuższe niż wtedy noszono.
Przejechał obok nich i skręcił w las - gdy obejrzały się za nim zdumione
spostrzegły, że ani jedna gałąź nie zadrżała, a na piaszczystej drodze nie było
widać śladu kopyt. Dopiero wtedy zdjął je strach, bo przypomniały sobie
opowiadania ludzi mających łąki pod lasem: ponoć kasztelan Warszycki, który za
okrucieństwa, jakich dopuszczał się za życia, nie zaznał w grobie spokoju,
pokutował od setek lat, ukazując się potomkom swych poddanych w lasku, na lewym
brzegu Liswarty.
Tajemniczego
jeźdźca widywało wielu mieszkańców wsi, pojawiał się zwykle w biały dzień -
czasem w bardziej jeszcze przerażającej postaci: bez głowy. Galopował na koniu,
któremu spod kopyt sypały się skry. Przez długie lata wierzono, że wały nad
Liswartą to "złe miejsca". Nikt z mieszkańców tych okolic nie
poszedłby tam wieczorem dobrowolnie. Opowiadano, że nocami dochodził stamtąd
turkot, jakby jechały ciężkie wozy, a jakieś światła pojawiały się i gasły.
Ruiny
zamku także nie miały dobrej sławy; powiadano, że z rozkazu Warszyckiego, który
w swych dobrach utrzymywał prywatnego kata, zginęło w lochach zamkowych wielu
ludzi.
Wśród
ofiar kasztelana-okrutnika znaleźć się miała podobno także trzecia jego żona -
Jadwiga, córka wojewody bełżyckiego. Nieoceniony zbieracz podań i legend
związanych z polskimi zamkami - Adam Amilkar Kosiński - pisze, że trzecia pani
Warszycka, młodsza od swego małżonka o lat prawie czterdzieści, była wcześniej
potajemnie zaręczona z młodym księciem Ottonem Schaffgotschem. Rodzice nie zezwolili
na ten związek. W rok po ślubie z Warszyckim w zamku niedobranego wiekiem
małżeństwa zjawił się w przebraniu Schaffgotsch i namawiać począł piękną
kasztelanową, aby uciekła z nim od starego męża. Zausznicy kasztelana
podsłuchali rozmowę, a rozgniewany Warszycki ukarał zakochanych, wysadzając w
powietrze skrzydło zamku, w którym znajdowali się Schaffgotsch i kasztelanowa.
Oboje oczywiście zginęli. Wieczorem i nocą, w pobliżu zamku i plebani, na placu
obok szesnastowiecznego, a przebudowanego za czasów Warszyckiego kościoła,
wielu mieszkańców wsi widywało zjawę szlachcica w kontuszu, z szablą u boku [11].
Chocz.
Pałac infułatów w Choczu.
Prezentując czytelnikom podanie związane
z miejscowym pałacem, rzekomo nawiedzonego przez ducha opata Kazimierza
Lipskiego, pragniemy zacytować fragment artykułu pochodzącego z jednego z
lokalnych czasopism, które przedstawiało ową historię w następujący sposób:
Tutaj
od lat żywe są opowieści księży przekonujących, że w pałacu infułatów
zamieszkuje duch. Czasami pojawiał się bezszelestnie, innym razem ukazywała się
zamglona sylwetka. Jego pojawieniu się towarzyszyło brzęczenie kluczy i szelest
przewracanych kartek w wielu księgach.
Jeden
z młodych prefektów opowiadał, że kiedy w pałacu infułatów zostawał sam, czuł
na sobie zimny, świszczący oddech. Kim jest pałacowy duch, który wraca, ciągle
czegoś szuka, sprawdza, a tym samym zakłóca spokój mieszkańców plebani? Duch,
który ciężkim krokiem, po skrzypiącej podłodze, przemieszcza się z sali rodowej
do małego pomieszczenia, które kiedyś było najprawdopodobniej jego kancelarią,
wzbudzając uczucie strachu i niepewności? - Nie może być to nikt inny, jak
dawniejszy właściciel Chocza i jego dóbr, opat, prepozyt, infułat i
spadkobierca rodu Lipskich – Kazimierz – uważa Zdzisława Flisińska, pasjonatka
lokalnej historii.
Był
on protegowanym prymasa Ostrowskiego i objął stanowisko po opacie lubińskim i
referendarzu koronnym – Michale Lipskim, zmarłym w 1780 r. (…)
Chcąc ratować
majątek rodzinny i zadbać o splendor rodu Lipskich herbu Grabie, przywłaszczył
sobie dobra chockich mieszczan. - Zabrał miejskie grunty, zakazał wypasu bydła
na tych terenach. Odebrał mieszczanom browar i gorzelnię, zakazał im pędzenia
wódki i warzenia piwa, mimo tego, że ta działalność była obwarowana przywilejem
nadanym przez biskupa Andrzeja Lipskiego. Sam za to pędził wódkę we własnej
gorzelni i sprzedawał w swym szynku – opowiada Zdzisława Flisińska.
Dodatkowo
zabrał jednemu mieszczaninowi ziemię, by wydobywać glinę na budowę.
Przywłaszczył sobie miejski młyn, zabronił wycinki drzew w lesie, do czego
przez lata mieszkańcy Chocza mieli prawo. Odtąd za wszystko musieli opatowi
płacić. Mieszczanie przez lata procesowali się z Lipskim w sądach grodzkich i
ziemskich.
Ponadto opat Lipski skonfliktował się z Żydem Szlamą Efromowiczem, z którym zawarł umowę o założenie w Choczu manufaktury.
Ponadto opat Lipski skonfliktował się z Żydem Szlamą Efromowiczem, z którym zawarł umowę o założenie w Choczu manufaktury.
Oszukał
dzierżawcę majątku Antoniego Owsianego. Kazimierz Lipski nie przebierał w
środkach, by zdobyć jak najwięcej funduszy na remont dwóch prestiżowych budowli
w Choczu – kolegiaty i pałacu.
To,
że przez niego miasteczko upadało, a mieszkańcy zubożeli i zanikło życie
gospodarcze, dotąd wartko płynące, nie miało dla opata żadnego znaczenia –
tłumaczy Zdzisława Flisińska. Do dziś żywa jest legenda o ukrytych przez niego
siedmiu beczkach zapełnionych srebrem [12].
Jarocin i okolice.
Witaszyce: cygański mostek.
Pierwszym miejscem na naszej liście
z powiatu jarocińskiego będzie „cygański mostek”, znajdujący się w okolicach Witaszyc. Wg podania woda
przepływającej w tamtym miejscu rzeki jest uznawana za „przeklętą”, gdyż
powodować miała ona obłęd u zwierząt, której się jej napiły. Na jednym z blogów
opisana została relacja chłopa, który chcąc wyżywić swą liczną rodzinę
zdecydował się zostać woziwodą, a woda którą pobierał do sprzedaży miała pochodzić
z okolic „mostku”. Zwierzęta gospodarzy, którzy zakupili u niego wodę zaczęły
wpadać w dziwny szał – domyślono się zatem źródła jej pochodzenia, a mężczyzna
zmuszony był zwrócić swym klientom pieniądze. Przez wiele kolejnych pokoleń co
przezorniejsi gospodarze unikali pojenia swych zwierząt wodą, pochodzącą z
okolic mostu, gdyż przeświadczenie o jej negatywnym wpływie, wciąż pozostawało
żywe w lokalnej świadomości. Co ciekawe opowieść nie tłumaczy, genezy powstania
tego przesądu/ podania – dlaczego woda z tamtego miejsca miałby być „zła” [13].
Kościół św. Małgorzaty w Cielczy.
Tymczasem przenosimy się do wsi Cielczy, gdzie w okolicach miejscowego
cmentarza, według kolejnego przekazu ukazywać się ma widmo chłopa, którego psy
zagryzły niegdyś owcę jednego z gospodarzy. Na właściciela zwierząt, które
dopuściły się do tego czynu zorganizowano obławę, przed którą mężczyzna, chcąc
uciec przed samosądem, postanowił schronić się w kaplicy (której pilnował jako stróż).
Popełnił on przy okazji grzech, który sprowadził na niego karę boską: chroniąc
się w kaplicy, wrzucił z niej obraz Matki Boskiej. Niedługo potem księżyc,
który był wówczas w pełni uległ zaćmieniu, drzwi schronienia zatrzasnęły się,
uniemożliwiając winnemu ucieczkę, a on sam ostatecznie spłonął w tamtym
miejscu, gdy chłopi podłożyli pod nie ogień. Od tamtej pory, w bezksiężycowe
noce miano widywać jego ducha w towarzystwie psów, snującego się w okolicach
cmentarza – przynajmniej do roku 1910 [14].
Z tą
miejscowością związane jest podanie dotyczące czarownic. Wg niego:
Cielcza stała
się sławna, bo tu została spalona ostatnia czarownica.
Cioty cieleckie
(czarownice!) spotykały się na górce, latały na miotłach nad miastem, rzucały
też czary. Kiedy zakwitał kwiat paproci, zlatywały się na niewielkie
wzniesienie. Dochodziły wtedy stamtąd śmiechy, muzyka, a górkę otaczała dziwna
jasność.
Niektórzy
opowieść o ciotach łączą z rycerzem, który pojawiał się na
"szwedzkich okopach". W pobliżu wzniesienia, gdzie odbywały się
sabaty czarownic, znajdują się cztery dęby wyrastające z jednego pnia.
Skręcając w prawo dojdziemy w miejsce, gdzie dawniej powstało grodzisko, tzw.
"szwedzkie okopy". Słychać było stamtąd dziwne dźwięki…
Jednak najdziwniejsze rzeczy działy się, kiedy
zakwitał kwiat paproci. Pojawiał się wtedy rycerz z psami. Patrzyły one na
księżyc i górkę, cicho przy tym skomląc. Rycerz wtedy mówił coś w
niezrozumiałym języku, wzrok również kierując na rozświetlone wzgórze. W dali
zauważyć można było siedzące na drzewach ptaki z ludzkimi twarzami, które
odlatywały tuż o świecie. Rycerz wtedy uderzał trzy razy mieczem w tarczę, psy
żałośnie wyły i wszystko znikało [15].
Wilkowyja: młyn nad Lutynią.
Kolejne podanie pochodzić będzie z Wilkowyi, choć jego motyw przewijał się w opowieściach
pochodzących z innych okolic Wielkopolski (min. okolic Gryżyny) i nie tylko.
Historia dotyczyć miała pewnej wdowy, która rozpieszczała swego syna, do tego
stopnia iż ten stał się wobec niej nieposłuszny, krnąbrny. Gdy zmarł, jego ręka
wciąż ukazywała się na powierzchni ziemi, mimo iż stale była zakopywana przez
lokalnego grabarza. Ksiądz polecił kobiecie wymierzyć :karę” zmarłemu synowi,
gdyż jak to określił: „skoro chłopak nie zaznał surowości za życia, powinien
zażyć jej po śmierci”. Matka posłuchała rady duchownego, i ułamawszy gałązki z
pobliskiej wierzby wymierzyła nią kilka razów, wystającej z ziemi ręce syna. Od
tamtej pory, dłoń jego już więcej się spod powierzchni ziemi nie pokazała; a
matka chcąc uczcić pamięć o synu posadziła na jego grobie ową witkę wierzbową,
z której w przyszłości wyrosło piękne drzewo, upamiętniające jego historię
(obecnie już nieistniejące) [16].
Ruiny pałacu Opalińskch w Radlinie.
W Radlinie znajdują się ruiny pałacu, który kiedyś był siedziba rodu
Sapiehów. Jeden z nich zapisał się jako wyjątkowy okrutnik; znany był też z
tego, że lubił przebierać się za żebraka, i wędrując w tym stroju wypytywał
ludzi o opinię na temat „tutejszego pana”. Gdy ktoś wypowiedział się o nim źle,
został wrzucany do głębokiej studni najeżonej ostrzami – po dziś dzień ponoć
słychać dobiegające z jej dna
niepokojące jęki dawnych skazańców [17].
Pałac w Tarcach.
Tymczasem w pałacu w Tarcach, znana miała być opowieść o
grasującym w tamtejszej kuchni duchu kucharza. Zjawa miała ponoć nieznośnie
dawać się we znaki hałasując ile się da kuchennymi sprzętami. Przed I Wojną
Światową tamtejszy panicz, postanowił na własnej skórze przekonać się, ile w
lokalnej legendzie jest prawdy. Polecił zatem zamknąć się w kuchni i oczekiwał
pojawienia się ducha. Historia zakończyć się miała w ten sposób, iż gdy wypuszczono
go przerażonego z tamtego pomieszczenia, miał on wyjawić że widział zjawę
kucharz, zmierzającego w jego kierunku z wielkim nożem. Relacja ta miała
przyczynić się do tego, iż tym bardziej po zmroku zaczęto unikać tamtejszej
części pałacu [18].
Przypisy.
[1]
zob. Tradycje gawędziarskie robotniczego
Kalisza. Sprawozdanie z II Kaliskiego Konkursu Folklorystycznego. Urząd Miejski
w Kaliszu. Wydział Kultury i Sztuki 1984, s. 13-14.
[2]
Tamże, s. 14.
[3]
zob. Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. I, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum
Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Pakrowy, Dobrzyca 2010.
[4]
zob. Tamże.
[5]
Tamże.
[6]
zob. Eligiusz Kor-Walczak, Opowieści Czterech jeźdźców. Baśnie i legendy ziemi
kaliskiej s. 138-143, „O zbójcy spod Kępna”.
[7]
zob. J. z Szmbeków Szeptycka, Przyczynki do etnografii Wielkopolski, [w:] Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne, 1906.
[8] Marek Olejniczak, Między Prosną a Baryczą, Polskie Towarzystwo
Turystyczno-Krajoznawcze, Ostrów Wielkopolski
2001, s. 82.
[9] zob. Oskar Kolberg, Dzieła Wszystkie, T. XV, s.
317-318.
[10] zob. Tamże, s. 211-214.
[11]
Vortal Rzeczy Paranormalnych, temat: Jeździec bez głowy:
http://www.paranormalne.pl/topic/7251-jezdziec-bez-glowy/ (stan na dnia
17.10.2018).
[12]
Damian Cieślak, Chocz. Czy w pałacu
straszy nadal duch Kazimierza Lipskiego?
[13] zob. Legendy
i podania ziemi jarocińskiej:
[14]
zob. Tamże.
[15]
tamże.
[16]
zob. Tamże.
[17]
zob. Tamże.
[18] zob. tamże.
Bibliografia.
1.
Babskie Gusła:
2.
Cieślak Damian, Chocz.
Czy w pałacu straszy nadal duch Kazimierza Lipskiego?
3.
Dobrzyckie
Studia Ziemiańskie, t. I, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy
Zespół Pałacowo-Pakrowy, Dobrzyca 2010.
4.
Kolberg
Oskar, Dzieła Wszystkie, T. XV
5.
Kor-Walczak Eligiusz, Opowieści Czterech jeźdźców. Baśnie i legendy ziemi kaliskiej.
6.
Legendy
i podania ziemi jarocińskiej:
7.
Olejniczak Marek, Między Prosną a Baryczą, Polskie
Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze, Ostrów Wielkopolski 2001.
8.
Popławska Marta, Zjawa
to, duch, czy wytwór ludzkiej wyobraźni?:
9.
Szeptycka z Szembeków Jadwiga, Przyczynki do
etnografii Wielkopolski, [w:] Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i
Etnograficzne, 1906.
10. Tradycje gawędziarskie robotniczego Kalisza.
Sprawozdanie z II Kaliskiego Konkursu Folklorystycznego. Urząd Miejski w
Kaliszu. Wydział Kultury i Sztuki 1984.
11. Vortal Rzeczy
Paranormalnych.
Spis Ilustracji.
1.
Kalisz:
cerkiew pw. Św. Piotra i Pawła:
2.
Dobrzyca:
obecne Muzeum Ziemiaństwa:
3.
Piramida
Łakińskiego k. Wągrowca:
4.
Ratusz
w Kępnie:
5.
Klasztor
Cysterek w Ołoboku:
6.
Sanktuarium
Matki Bożej Pocieszenia w Borku Wlkp.:
7.
Stawiszyn
dom z 1820 roku:
8.
Danków:
brama wjazdowa do dawnego zamku Warszyckich:
9.
Palac
infułatów w Choczu:
10. Cygański mostek
w Witaszycach:
11. Kościół św.
Małgorzaty w Cielczy:
12. Wilkowyja: młyn
nad Lutynią:
13. Ruiny pałacu
Opalińskich w Radlinie:
14. Pałac w Tarcach:
Tamże.