Po dłuższej przerwie, związanej z publikacją innych materiałów tematycznych na naszej stronie, powracamy do prezentowania kolejnych części naszego cyklu poświęconego ziemiaństwu.
Dziś przedstawiamy obchody świąt, oraz inne tradycje, których nie publikowaliśmy w innych częściach Kalendarza Dorocznego na naszej stronie.
Zima: Nowy Rok i karnawał.
Przedstawienie "Widowisko Zodiakalne" odegrane przez elitę towarzyską Warszawy,
z którego dochód przeznaczono na rzecz Stowarzyszenia im. Wincentego a Paulo.
Hotel Europejski, 16 lutego 1936 roku.
Najważniejszym świętem w tym okresie
było i nadal pozostaje Boże Narodzenie. Nie poświęcimy mu jednak tutaj miejsca
przez wzgląd, iż temat ten został już przez nas omówiony w artykule na naszej
stronie: Ziemiańska opowieść wigilijna (obecnie
zamieszczony w dziale poświęconym ziemiaństwu).
Ziemiański
cykl obrzędowości dorocznej rozpoczniemy zatem od omawiania karnawału, którego
początek zgodnie z tradycją wyznacza noc Sylwestrowa. W przeszłości wypadała
ona różnie przez wzgląd na funkcjonowanie w owym czasie, w kulturze
europejskiej dwóch różnych kalendarzy. W
odniesieniu do ziem polskich znajdujących się wówczas pod zaborami: pruskim i austriackim,
a także w części rosyjskiego - „Kongresówce” obowiązywała rachuba kalendarza
gregoriańskiego. Tymczasem na pozostałych wschodnich obszarach posługiwano się
kalendarzem juliańskim [1].
Huczne
obchody zakończenia Starego i powitania Nowego Roku są tradycją dość nową;
pojawiły się najpierw w kulturze mieszczańskiej pod koniec XIX w., zaś wśród innych sfer społecznych dopiero w
xx wieku [2]. W tradycji ziemiańskiej zazwyczaj nie istniała tradycja
towarzyskiego celebrowania owej nocy. Zamiast tego w dawniejszych czasach panował zwyczaj przesyłania przez aptekarzy
właścicielom ziemskim na Nowy Rok – paczuszek z czekoladą, wodą kolońską i
pachnącymi trociczkami. Zwyczaj ten zanikł już w pierwszej połowie XIX wieku [3].
Tradycyjnie na wsiach przejawiała
się tendencja do obchodów ostatniego dnia roku w sposób podobny do bożonarodzeniowej
wigilii: w ciągu dnia odbywały się rytualne polowania, a po południu lub
wieczorem udawano się na nabożeństwa.
Jednak nastrój tego wieczoru nie był wówczas tak uroczysty i traktowany
z powagą – jak to miało miejsce w przypadki wigilii. Późnym wieczorem zasiadano do wieczerzy, przypominającej wieczerzę
wigilijną, chociaż nie zachowywano postu i nie dzielono się opłatkiem. Zresztą
atmosferę świąteczną nadal tworzyła stojąca w salonie choinka i śpiewane kolędy
[4].
Marianna z Malinowskich Jasiecka tak
oto wspominała zwyczajowego sylwestra w Polwicy: nie ma u nas w zwyczaju obchodzenia hucznie nocy sylwestrowej. Wiem z
opowiadań i różnych opisów, że ludzie w miastach czy też w wielkopańskich
rezydencjach, zwłaszcza zagranicznych, urządzają w ten dzień bale, zabawy,
teatry, towarzyskie spotkania, na których królują wino i śpiew. […] U nas na
wsi nie było nigdy takiego zwyczaju. Idziemy spać o normalnej porze […] [5].
Niemniej jednak w 1900 roku, gdy
witano nowe stulecie sytuacja miała się tam zgoła inaczej – wyjątkowo zorganizowano
zabawę z tańcami, grami towarzyskimi, i kolacją z winem:
O samej północy strzeliły korki szampana i
powitaliśmy Nowy Rok oraz owy wiek przy składaniu sobie nawzajem życzeń
wszelkiej pomyślności […]. Chwila była wzruszająca. Nie każdemu jest dane
przeżyć początek nowego stulecia, a jeżeli tak, jest to jedyna taka chwila w
życiu. Rozczulenie szybko jednak utonęło w gwarze i śmiechu młodzieży, a
orkiestra zagrała najmodniejsze w tej chwili walce „Nad pięknym modrym Dunajem”
i „Wiedeńska krew”, tak że ochocze tany przeciągały się aż do godziny piątej
rano [6].
Jak już zostało to zauważone – bale sylwestrowe należały zatem bardziej do tradycji
miejskiej, niż wiejskiej, wyjątki dotyczyć mogły możniejszych rodów.
W Nowy Rok zbierano się na porannym,
lub popołudniowym nabożeństwie – by modlitwą powitać rozpoczynający się cykl
doroczny. Pod względem towarzyskim organizowano uroczysty obiad dla domowników,
jak i ich gości. Ważnym punktem tego dnia
było składanie życzeń noworocznych. W dawniejszych czasach szlachta „winszowała’ sobie wzajemnie Nowego
Roku i robiła to osobiście. W drugiej połowie XIX wieku obyczaj się zmienił, bo
zaczęto wysyłać do znajomych bilety z życzeniami [7]. W niektórych regionach kraju pozwalano sobie na: robienie
domownikom żartów z udziałem zwierząt, czy też strzelano z batów, organizowanie
kuligów – by w ten sposób powitać Nowy Rok.
Rozpoczynający się właśnie karnawał
nazywano „białym”, zaś zabawy mające miejsce w okresie od Wielkanocy do jesieni
nazywano „zielonym”. Na święto Trzech Króli
rozbierano choinkę, co podkreślało zakończenie okresu bożonarodzeniowego,
i zupełnego wkroczenia w okres hucznego karnawału. Był to czas gdy dwory
odwiedzały parady przebierańców z pobliskich miasteczek, oraz wsi; ale i też w
towarzystwie organizowano wiele balów, którym towarzyszyły rozliczne atrakcje:
bale przebierańców, amatorskie przedstawienia, domowe koncerty, czy też „żywe
obrazy” (rodzaj rebusu polegającego na „zilustrowaniu” strojami, oraz
scenografią sceny z wybranego działa literackiego, etc., który oglądający mieli
za zadanie rozpoznać i odgadnąć).
Bale odbywające się w trakcie
zarówno białych jak i zielonych karnawałów nazywano dosadnie białe, jaki
zielone karnawały nazywano dosadnie: „dorocznymi targami na dziewczęta”,
bądź „rynkiem małżeńskim”. To właśnie wówczas – w czasie rozlicznych spotkań
towarzyskich, starano się kojarzyć pary – „udany” karnawał cechować miała spora
liczba zawiązania się w czasie jego
trwania związków narzeczeńskich [8].
Organizowane zabawy organizowane w
miastach można podzielić na dwie grupy:
publiczne (studenckie, charytatywne), oraz i prywatne. Jednak na żadną z
nich nie było możliwości dostać się bez odpowiedniego zaproszenia, witając
gości ściśle przestrzegano ustalonej wcześniej listy gości. Powodem, dla
którego można było odwołać zapowiedziany wcześniej bal była zazwyczaj żałoba
narodowa, bądź śmierć znaczącej w towarzystwie osobistości.
Jeszcze
w okresie przedwojennym był zwyczaj, wedle którego, aby być zaproszonym na bale
prywatne organizowane w mieście w okresie karnawału, należało wcześniej zanieść
do mieszkań organizatorów wizytówkę i zostawić ją lokajowi, co było niejako
jednoznaczne z „oddaniem wizyty”. Tak więc rodzina, która przyjeżdżała z córką
na wydaniu do miasta i naturalnie miała odpowiednie kontakty towarzyskie,
powinna była zanieść do wielu mieszkań swoje wizytówki. O zasadach związanych z biletami wizytowymi pisał
Andrzej Mycielski: „trzeba było koniecznie, by uzyskać zaproszenie, składać je
w przyjmujących domach przed balem, ale wymagano również, by wrzucać je w
trzeci dzień po przyjęciu, a już szczególnie po proszonym śniadaniu czy
obiedzie – w charakterze <<dygestii>>. W chwili ostatecznego
wyjazdu pożegnanie zastępował bilecik z literami p.p.c (pour prendre conge)
[aby się pożegnać]. Panie –rzecz jasna –
rzucały bilety tylko paniom, panowie panom i paniom domu. Zaginano je na rożku,
niby w trakcie składania wizyty nieobecnym, wizyty oczywiście fikcyjnej [9].
Bale rozpoczynały się zwyczajowo
koło godziny 22 i trwały do 4 bądź 7 rano. Obowiązkiem każdej przybywającej na
nie osoby było przywitanie się z każdym uczestnikiem zabawy, w kolejności od
osoby najstarszej do najmłodszej. Mężczyźni całowali w rękę kobiety – ale i one
pozostając jeszcze pannami, były zobowiązane wykonywać ten gest w stosunku do
mężatek, nawet jeśli była pomiędzy nimi niewielka różnica wieku [10].
Jako ubiór obowiązywały stroje
wieczorowe. W przypadku kobiet były to najczęściej długie suknie, których fason
zależał od mody danej dekady. Idąc jednak na bal nie wypadało jednak wkładać
tej samej sukni, w której się pokazywało na poprzednim – zatem każda z kreacji
była przeznaczona jedynie n jedno tego typu wydarzenie.
Panowie zaś
najczęściej zakładali fraki (rzadziej smokingi), do których dobierano białe:
koszulę i myszkę, oraz kamizelkę (choć ta mogła być również i czarna), oraz
czarne lakierowane buty [11]. Wyjątek
stanowiły bale kostiumowe, stroje na które wypożyczano z teatralnej garderoby,
bądź trudniących się wynajmem na tę okoliczność sklepów i firm.
Dla panien symbolem wejścia w dorosłość była długa
suknia, tak dla panicza był nim ubiór dorosłego mężczyzny. Jak pisał Roman
Mycielski odnoszący się do okresu międzywojnia: „Dopiero po maturze wolno było
nosić normalne ubrani wszyscy chłopcy natychmiast po tym wydarzeniu kupowali
lub szyli sobie garnitur, koszulę ze sztywnym kołnierzykiem, krawat, kapelusz,
rękawiczki, laskę tak, aby upodobnić się jak najszybciej do ludzi dorosłych [12].
W tego typu przyjęciach
mogły brać udział dziewczęta, które ukończyły osiemnasty rok życia (dawniej
szesnasty – choć i w późniejszym okresie robiono wyjątki i pozwalano bawić się
szesnastoletnim dziewczętom). Wprowadzane w towarzystwo dziewczęta po raz pierwszy
miały wówczas przywilej włożenia na siebie długiej wieczorowej sukni.
Młodszym
pozwalano obserwować zabawę pewnej odległości - balkonu, bądź galerii i to w
dodatku w towarzystwie osoby starszej [13]. Dla dzieci organizowano przyjęcia
zwane „kinderbalami”, które odbywały się osobno, wówczas do zabawy milusińskim przygrywała muzyka puszczana z
gramofonu.
Stroje
wieczorowe z lat 30: nieformalny smoking, wytworny frak i suknie wieczorowe.
Organizatorzy przyjęć
dla dorosłych dbali o to, aby zapewnić pannom odpowiednią ilość partnerów do
tańca – uważano, iż w dobrym tonie jest zapewnić każdej z nich dobrą zabawę,
oraz okazję do zawierania znajomości. Dotyczyło to także osób uchodzących za
nieatrakcyjne, których nikt nie kwapił się prosić do tańca. W tej sytuacji
starano się zapraszać taką samą ilość „nieatrakcyjnych” z każdej płci, bądź opłacać
danserów, których zadaniem było zapewniać towarzystwo „pomijanym” pannom. Nie
zawsze było to regułą, toteż zdarzały się sytuacje gdy dziewczęta, z którymi
nikt nie chciał tańczyć, z czasem pod pewnym pretekstem opuszczały zabawę
wcześniej.
Bawili się zarówno
młodzi, jak i starsi – choć rzeczą oczywistą jest, iż najdłużej na parkiecie
bawili ci pierwsi. Kolejność partnerów do tańca była zapisywana przez panie w
stosownych karnecikach – jednak pierwszy taniec zawsze przeznaczony był dla
męża, bądź narzeczonego. Juliusz Wildt napominał: Przepisy wymagają aby pan domu, jeśli jest młodym jeszcze, albo jego
synowie, przetańczyli najprzód ze wszystkimi bez wyjątku tancerkami zgromadzonymi
w ich salonie. Jest to zwyczaj, którego nie można pominąć: osobę, dla której
mamy szczególniejsze obowiązki lub szacunek, zaprasza się pierwszą do tańca.
Młody człowiek zaś, zaproszony na bal, według reguł powinien najprzód tańczyć z
gospodynią domu i jej córkami. Ale ponieważ zbyt często byłoby to nader
trudnem z powodu licznej konkurencyi wypada aby nie zaczął tańczyć dopóty,
dopóki nie zamówi pani domu lub jej córki do jednego z następnych tańców(...) Panna
tańcząca nie ma prawa odmówić tańczenia żadnemu ze zgromadzonych tancerzy;
gdyby odmówiła jednemu, pod pozorem że jest zmęczoną, a poszła tańczyć z
drugim, mogłaby być narażoną na wielką nieprzyjemność; to samo mogłoby mieć
miejsce, gdyby pomyliwszy się przyrzekła tańczyć z jednym, a poszła z drugim [14].
Tańcami, które
najczęściej wówczas tańczono były m.in.: polonez, mazur, kotylion, walce
wiedeńskie, oraz angielskie, oraz
salonowe wersje tańców ludowych. Po I
wojnie światowej zaczęły się pojawiać „nowości’ takie jak: sama, rumba, tango, fokstrot,
slow-fox, one-step [15]. Zabawom często
przewodził wodzirej, a w przerwach od zabawy zapraszano gości do spożywania
posiłków, oraz napojów.
Młode pary pozostawały
pod szczególnym nadzorem przyzwoitek, które dbały o to by żadna z nich nie
przetańczyła z sobą nazbyt długo. Zgodnie z przyjętymi konwenansami
niezaręczone jeszcze panny mogły przetańczyć z jednym partnerem co najwyżej dwa
tańce w ciągu całego balu. Wyjątek stanowił „opiekun” dziewczyny, - w
którego rolę wcielał się brat, bądź
innym wyznaczony w tym celu mężczyzna [16].
Strażniczkami molarności
nierzadko stawały się także matki
bawiących się dziewcząt (które to nazywano dosadnie „kanapowymi matronami”).
Przyglądając się zabawie dbały o to, by w jej trakcie nie ucierpiało dobre imię
żadnej z ich córek. Nieciekawie przedstawiała się przeszłość kawalera, który im
„podpadł” - uznany za „natręta” był
„skreślany’ w towarzystwie, co znacząco utrudniało mu późniejsze znalezienie
żony.
Z
kolei starsi mężczyźni często spędzali czas w osobnych pokojach klubowych
grając min. w karty [17].
Koniec karnawału
wyznaczała północna pora we wtorek, tuż przed Popielcem, kiedy to na salę „ceremonialnie’
wnoszono śledzie – chwila ta wyznaczała ostateczny koniec zabaw i muzyki [18].
Wiosna - lato.
M.E.Andriolli: Majenie dworu na Zielone Świątki.
Podobnie jak w przypadku
pierwszego akapitu: aby się nie powtarzać zrezygnujemy tutaj z przestawiania
zwyczajowości ziemiańskiej związanej z obchodami Wielkanocy. Materiał z tym
związany został zaprezentowany w cyklu Kalendarza
Obrzędowego, w części poświęconej obchodom tegoż święta, gdzie
poprzeplataliśmy przykłady dotyczące zarówno kultury chłopskiej, jak i
ziemiańskiej.
Zakończenie obchodów wielkanocnych
wiązało się z rozpoczęciem nowego okresu w życiu towarzyskim ziemiaństwa, który
nazywano „zielonym karnawałem”. W przeciwieństwie do „białego” odgrywał on
szczególne znaczenie w kulturze wiejskiej. Opierał się rając się bowiem na
składaniu w wiejskich dworach wizyt krewnych i przyjaciół zamieszkujących
miasta, bądź odleglejsze zakątki regionu, bądź kraju.
Także i w tym przypadku
organizowano huczne zabawy, wystawne kolacje i obiady, polowania, amatorskie
przedstawienia, uprawiano letnie sporty takie jak: wyścigi konne, gra w tenisa,
bądź krokieta. Z oczywistych względów spotkania te odbywały się w okresie gdy
gospodarze nie byli zajęci pracami polowymi, zwłaszcza tymi przypadającymi na
czas żniw.
Dziedzice
uczestniczyli także w odbywających się w tym okresie ślubach i weselach swoich
pracowników folwarcznych, których nie tylko obdarzali prezentami, ale też
pomagali „pobudować się” na nowej drodze życia. W drodze do kościoła na
ceremonię zaślubin mieli przywilej jechać jako pierwsi, bądź tuż za parą młodą
w weselnym kondukcie. Także młodej pannie młodej przysługiwał przywilej
zatańczenia pierwszego tańca wraz z dziedzicem – po czym najczęściej ten wraz
ze swoją żoną opuszczał wesele i powracał do dworu, pozwalając bawić się
zebranym gościom na swój sposób.
Okres wiosenno-letni
obfitował w liczne okoliczności religijne, jak najbardziej uznawane i
obchodzone w kulturze ziemiańskiej.
M.E. Andriolli: Wicie wianków na Boże Ciało.
Zielone świątki. W domach
ziemiańskich w Zielone Świątki przygotowywano bukiety polnych kwiatów.
Zygmunt Gloger pisał też o tradycji
kultywowanej w niektórych dworach szlacheckich polegającej na powtórzeniu tradycji wielkanocnego święconego z babami i
mazurkami, które czasem udało się dochować od świąt wielkiej nocy. Było to
święto rolników i pasterzy witających wiosnę. Dlatego między innymi młodzież ze
wsi, która zajmowała się pasterstwem, chodziła po chatach oraz zachodziła do
dworu, prowadząc wołu ustrojonego zieleniną, za co otrzymywała ‘podarki” na
biesiadę [19].
Z tej okazji „majono”
także dwory, zabudowania gospodarcze,
przydrożne krzyże kapliczki. Majenie polegało na ustawianiu przy
ołtarzach, gankach, drzwiach, sieniach
itd. Zielonych gałęzi lub nawet całych, choć niedużych drzewek brzozy, jesionu,
wierzby, leszczyny, modrzewia, buku lub świerku [20].
Organizowało wówczas
procesje wokół pól z udziałem księży, skrapiano pola wodą święconą, zakopywano
w ziemi spisane wcześniej fragmenty Ewangelii – co chronić miało uprawy m.in.
przed gradobiciem.
M.E. Andriolli: Procesja w Boże Ciało.
Boże Ciało. Było to święto którego obchody jednoczyły społeczność
zarówno dworską, jak i wiejską – każdy aktywnie uczestniczył w przygotowaniach.
Wyznaczano trasę przemarszu procesji, dekorowano zielenią i kwiatami ołtarze. W
niektórych dworach istniała tradycja sporządzana specjalnych wianków, które
wykorzystywano w praktykach leczniczo-magicznych.
Procesja kolejno udawała
się do czterech ołtarzy ewangelistów, oddalonych od siebie zazwyczaj w sporej
odległości. Był przestrzegany zwyczaj, że
księdzu proboszczowi idącego pod baldachimem i niosącemu Przenajświętszy
Sakrament w złotej monstrancji towarzyszył i prowadził go pod rękę z jednej strony kolektor
kościoła, a więc dziedzic. Zazwyczaj z drugiej strony księdza prowadził
przedstawiciel wsi, a więc nauczyciel wiejski lub starzy, szanowany we wsi
gospodarz. Zaraz za baldachimem szła rodzina
ziemiańska, w tym ubrane odświętnie ziemiańskie dzieci, a dalej kolejne grupy
zamieszkujące wieś i majątek [21]. Jeżeli w pobliżu stacjonowało wojsko, to
pochód odbywał się w jego asyście, tj. ksiądz celebrant szedł w asyście „honorowej eskorty” –
oficerów, trzymali wówczas mieli dobyte
szable.
Do monstrancji mogły być przyczepione cztery małe wianuszki, które
potem zabierał dziedzic, aby zakopać na terenie majątku (…). Tylko wianki „kolektorskie”
miały zaszczyt wisieć na monstrancji. Pozostałe, przyniesione przez pozostałych
innych parafian, kościelny umieszczał na przykład na drążkach nad ołtarzem [22]. Baldachim, oraz chorągwie kościelne
mieli zaszczyt nieść czterej najbardziej poważani gospodarze w parafii,
podobnie feretrony – niosły cztery najznamienitsze kobiety, natomiast córki ziemiańskie
wraz z pozostałymi dziewczynkami, ubrane odświętnie sypały kwiatki przed
procesją – co było możliwe dopiero od I Wojny Światowej. Synowie dziedziców
byli odpowiedzialni za poruszanie dzwonów, czy też idąc koło księdza za
poruszanie dzwoneczkami [23].
Matki Boskiej Zielnej. W tym dniu, podobnie jak w rodzinach
chłopskich robiono wianuszki, z ziół zebranych dzień wcześniej na polach i
łąkach, a następnie zanoszono je na nabożeństwo do poświęcenia. Jak już zostało
to wyjaśnione w temacie kalendarza obrzędowego, w części poświęconej
obrzędowości letniej – także i tym wianuszkom przepisywano cudowne właściwości.
Ponadto organizowano
także odpusty, oraz pokazy wojskowe, zwieńczeniem których były uroczyste
obiady, oraz bale. Przykład stanowić mogła posiadłość w Lesku, należąca do hr.
Krasickich, kiedy to organizowano na jej terenie festyn ludowy – był to zarazem
jedyny dzień w roku, kiedy mieszkańcy wsi mogli dowolnie cieszyć się obecnością
na dworze dziedzica [24].
W okresie
dwudziestolecia międzywojennego święto to posiadało także polityczny charakter
– było to święto narodowe Cudu nad Wisłą 1920 roku – toteż wiele z
organizowanych wówczas imprez okolicznościowych była przygotowywana przez
wojsko.
Edward Gorazdowski wg rysunku Juliana
Maszyńskiego: Wiązanie.
Dożynki. Zwyczaj ten najprawdopodobniej powstał w kręgu
obyczajowości dworu szlacheckiego nie wcześniej niż w XVI wieku. W drugiej
połowie XIX i pierwszej połowie XX wieku także niektórzy bogatsi gospodarze, a
w okresie niepodległej Polski także składkowo gospodarze wiejscy, władze
gminne, powiatowe i centralne, Kościół, poszczególne parafie i inne
organizacje. Ponadto był znany od dawna zwyczaj organizowania dożynek przez zamożniejszych
gospodarzy chłopskich oraz ze szlachty zagrodowej, która to uroczystość różniła
się nieco od typowych dożynek dworskich i wiązała się często z tak zwaną tłoką,
to znaczy wzajemna praca sąsiedzką na polu jednego z gospodarzy [25].
Obchody dożynek wiązały
się z przygotowaniem odpowiedniego wieńca, symbolizującego zakończenie sezonu
żniw, i złożenia dary dziedzicowi i dziedziczce. Uroczysta procesja ze wsi udawała
się na dwór, gdzie przekazywano wieniec ziemianinowi,
przy rytualnym akompaniamencie rytualnych pieśni, często też dziedzic wraz z
dziedziczka musieli wraz z przodownikiem i przodownicą odtańczyć taniec. Potem następowała
zabawa, która w zależności od tradycji danego dworu i regionu kraju mogła
przybierać różne formy – podobnie jak to czy uczestniczyli w niej członkowie
rodziny dziedzica zależało od przyjętej tradycji rodu.
Dokładnie omówienie
tematyki dożynek, czytelnicy odnajdą w części Kalendarza Obrzędowego: Lato:
dożynki i inne zwyczaje oraz święta rolnicze. Zaś wspomnienia ziemiańskie
dotyczące tego wydarzenia zostały przez nas opublikowane w dziale Świadectwa Historii, we wspomnieniach
Mieczysława Jałowieckiego, oraz Stanisława Zaborowskiego.
Jesień.
Antonin: projekt sali myśliwskiej.
Z tą porą roku
nieodłącznie wiązała się tradycja organizowania polowań – wyznaczał ją dzień 3
listopada, poświęcony patronowi polowań, św. Hubertowi. W dniu tym organizowano
polowanie, lub tzw. „bieg za lisem”. Wszyscy uczestnicy (zarówno kobiety jak i
mężczyźni) przebrani w odpowiednie stroje, wyruszali w pogoń za „lisem”, w którego
rolę wcielał się jeden z uczestników spotkania. Zwycięzca wracał na czele
jazdy, przy triumfalnym akompaniamencie trąbki. Powracających częstowano
wówczas tradycyjnym bigosem, a wieczorem
– odbywała się uroczysta kolacja, w trakcie której obowiązywały stroje wieczorowe. W czasach II
RP „pogoń za lisem” organizowały także pułki ułanów, jako że św. Hubert był
także i ich patronem.
Polowania miały wielorakie znaczenie – rytualne, myśliwskie (konieczność
odstrzału części pogłowia), sportowe, towarzyskie, ale także kulinarne [26]. Ale i w przypadku wigilijnych i
sylwestrowych polowań – rytualne, gdyż w myśl religijno-magicznego sposobu
myślenia mającego zapewnić pomyślność na przyszły rok.
Myśliwskie pasje gospodarza
znajdowały swoje odbicie także w wystroju domu. Nawet w miejskich domach
ziemiańskich do dobrego tonu należało urządzenie pokoju pana domu w stylu
myśliwskim. Zdobycze łowieckie wyeksponowane były często we wnętrzu biblioteki
a w klasycznych dworkach wiejskich poroża i skóry wisiały często w paradnej
sieni, dzielącej dom na dwie części . Aranżowano w ten sposób wnętrze palarni,
inaczej zwanej fumoirem, gdzie kolekcja fajek lub cygar harmonizowała doskonale
ze skórą niedźwiedzią lub wilczą rozesłaną przed kominkiem, porożami i
wypchanymi ptakami wiszącymi na ścianach, jak również bronią użytkowaną na
polowaniach. Często także myśliwskie akcesoria zdobiły wnętrze gabinetu, czyli
pokoju do pracy, przyjmowania interesantów jak i męskich gości [27].
Polowanie należało do
długiej i niezwykle bogatej tradycji szlacheckiej zarezerwowanej głównie dla
mężczyzn – ale zdarzały się i przypadki, kiedy to pasjonatkami tej rozrywki
zostawały także i panie. Antonin był niezwykle ważnym miejscem dla rodu Radziwiłłów,
gdzie wielu jego członków tej rodziny lubiło spędzać tam swój czas właśnie na
polowaniach. Co Maria Małgorzata z Radziwiłłów Potocka podkreślała w swym
pamiętniku, pochodzącym z przełomu XIX i XX w.:
Polowanie odgrywało wielką rolę w
rodzinie. Wkrótce po ślubie matka moja nauczyła się jeździć na podjazdy z
mężem. Ciocia Felicja 65 też świetnie strzelała. W jesieni po udanym podjeździe
odbywało się to, co ksiądz Śmigielski śmiejąc się, nazywał długie nabożeństwo przy
jeleniu leżącym na bocznym trawniku koło zamku myśliwskiego. Oglądało się rogi,
ważyło się zwierza po wypatroszeniu a gdy był wyjątkowo piękny, mój ojciec
szkicował go akwarelami. […] a co było opowiadań, szczegółów i śmiechu, i
szyderstw wieczorem po podjeździe, to tylko prawdziwy myśliwy może sobie
wystawić [28].
Temat polowań wśród
ziemiaństwa poruszaliśmy już na naszej stronie prezentując, dostępne tam
fragmenty wspomnień Mieczysława Jałowieckiego, zawarte w dziale: Świadectwa historii. Tam też czytelnicy będą mogli zapoznać się zapoznać z najważniejszymi kwestiami
związanymi z organizacją tego typu spotkań towarzyskich, z uwzględnieniem zasad
savoir-vivre.
Poniżej – jako
uzupełnienie przedstawiamy garść informacji dotyczącej kultury (śmiało możemy
rzec: folkloru) myśliwych, obowiązującej w kulturze ziemiańskiej. W pierwszej
kolejności wymienić tutaj należy zasady, których przestrzeganie obowiązywało
każdego szanującego się myśliwego. Nie wywiązywanie się z nich skutkowało
wykluczeniem z grona myśliwych – żaden szanujący się ziemianin nie zaprosiłby
już więcej na organizowane przez siebie polowania osoby, która dopuściła się
złamania zasad takich jak te opisane poniżej:
Obowiązywało pewne fair play –
nie pisane, ale szanowane wobec zwierzyny. A wiec nie strzelało się do kuropatw
na śniegu, do bażantów na zieleni, do saren bądź łani z młodymi, choćby w
rejonie i okresu odstrzału, tak samo jak do lochy z warchlakami [29].
Ponadto w kulturze
łowieckiej funkcjonowały swego rodzaju przesądy, do których z pewnością
zaliczyć możemy następujące przeświadczenia: „myśliwy zabobonny
jest gracz” i obawia się np.
pewnych liczb. Bohater cieszy się, że na polowaniu nie dostał stanowiska nr 7
lub 13, bo byłoby to „złym prognostykiem” 37 . Wspomniane jest tam także
przekonanie, iż myśliwy idący na łowy nie powinien myć się zbyt dokładnie i
perfumować, gdyż przyniesie mu to pecha. Zapewne można wytłumaczyć to zjawisko
w ten sposób, że roztaczanie nienaturalnych woni przez myśliwego jest
wyczuwalne przez zwierzynę i traktowane jak ostrzeżenie o zagrożeniu [30].
Nieobce było też w
szlacheckiej kulturze myśliwskiej praktykowanie rytuałów inicjacyjnych wobec
neofitów. Nie udało mi się dotrzeć do przykładów pochodzących z terenów naszego
regionu, zatem za przykład tego, jak mogły one przebiegać niechaj posłużą wspomnienia
Melchiora Wańkowicza, które w swym artykule przytoczyła i opatrzyła
wyjaśnieniem Aneta A. Duda:
Jednymi z najbardziej uroczystych
zwyczajów, celebrowanych przez myśliwych, przeżywanych zwłaszcza głęboko przez
głównego bohatera, był chrzest łowiecki. W wyniku inicjacji „fryc” czyli
niedoświadczony łowiec stawał się pełnoprawnym myśliwym, zobowiązującym się do
szanowania kniei i jej mieszkańców. Swoje przejście do grona doświadczonych
łowców opisywał Wańkowicz w cytowanych wspomnieniach: [folwarczny łowczy, Michiej] bierze wielkie
puszyste ciało starego szaraka – kombinatora, podgina za słuchy łeb, by szyja
bardziej krwawiła i broczącą zajęczą juchą jedzie mi dokumentnie po całej
twarzy. Nie protestuję – duma rozsadza mi piersi. Wszak to pierwsza zwierzyna i
pierwszy chrzest myśliwski. Są dwa pasowania myśliwskie przyjęte na Białorusi od
prawieków. Pierwsze – krwią prostej zwierzyny, która zaczyna się na kuropatwie
i zającu. Druga – przy pierwszym wilku, który otwiera serie grubego zwierza.
Ale wtedy zanurzyć trzeba twarz w wilcze jelita, które odznaczają się strasznym
fetorem. Upolowanie pierwszego wilka czyli „zwierzyny grubej” i inicjacja na
doświadczonego myśliwego stanowiły powód do prawdziwej dumy [31].
M. E. Andriolli: W noc św. Andrzeja.
Andrzejki. Niezamężne
dziewczęta szlacheckie, podobnie jak dziewczęta ze wsi skwapliwie zwykły
korzystać jak najbardziej oddawały się
tej tradycji, chcąc poznać swoja przyszłość. Najpopularniejsze było „lanie”
wosku, bądź ołowiu na wodę, a następnie odczytywanie powstałych w ten sposób kształtów.
Inną wróżbą było puszczanie w naczyniu z woda talerzyków z palącymi się świecami
oznaczającymi pannę i kawalera – jeśli się zetknęły wróżba była pomyślna.
Wypisywano także karteczki z imionami męskimi i wkładano pod poduszkę – ranem losowano
jedną z nich, a wylosowane imię miało należeć do przyszłego męża dziewczyny.
Maria Ginter będąca w
1937 u ss. Urszulanek w Pniewach, przytaczała jeszcze inny wariant tejże
wróżby: Punktem kulminacyjnym zabawy było
puszczanie łupinki orzecha z zapaloną święcą,
w miednicy oblepionej papierami z imionami męskimi. Ja wypisałam imiona Kocio i
Andrzej, ale zapaliło się zupełnie inne, chociaż dmuchałam nieznacznie na moja
świeczkę[32].
Urodziny / imieniny
Tradycje
obchodzenia uroczystości takich jak: rocznice ślubów, urodziny, imieniny
zawdzięczamy tradycji szlacheckiej, jednak i w kulturze ziemiańskiej obchodzenie urodzin dotyczyło glonie dzieci.
Zwyczaj ten nie występował jednak w całym kraju. Był on przede wszystkim
praktykowany w Galicji, a zwłaszcza w okolicach Krakowa. Do innych regionów
przywędrował drogą koligacji z kobietami z Galicji. Na przykład w Polwicy w
Wielkopolsce u Jasieckich urodzin nie obchodzono [33].
Była to okazja do
wręczania swoim pociechom najrozmaitszych prezentów, w tym koni i kucyków. Roman
Mycielski z Wrześni wspominał, że od tego momentu rozpoczynała się nauka jazdy
konnej:
„[…] ja oczekiwałem z
niecierpliwością chwili, kiedy dostanę na własność kucyka, którego ozdobionego
wstążkami i dzwonkami uroczyście wprowadzono do salonu. Wiedziałem, kiedy to
będzie, kucyka dostawało się na któreś urodziny […]. Ponadto takiego muzyka
„przyszły dziedzic” musiał sam karmić, czyścić i obrządzać, co wpisywało się w proces
poznawania przez niego wielkich czynności wykonywanych w gospodarstwie rolnym [34].
Ciekawy przykładem, obfitujący w niezwykle bogaty
obchodów urodzin osoby dorosłej, jest wspomnienie Stanisława Zaborowskiego,
dotyczące świętowania 50-tych urodzin jego ojca. Tekst jest dostępny na naszej
stronie, w dziale: Świadectwa historii.
Z kolei imieniny były
zawsze obchodzone bardzo uroczyście i stawały się okazją do rodzinnych zjazdów.
Świętowanie mogło zacząć się z rana, gdy najbliższa rodzina udawała się z
życzeniami i prezentami do sypialni solenizanta, gdzie wspólnie spożywali śniadanie
[35]. Dom dekorowano kwiatami i innymi dekoracjami - zwłaszcza podkreślającymi
miejsce gdzie miał siedzieć solenizant. Dla gości wydawano obiad, zakończony
deserem (tort, ciasta, budynie). Organizowano pokazy sztucznych ogni, oraz inne
atrakcje. Prezenty zwykło się dawać najbliższym, kwiatów nie dawno bo uznawano
że nie wypada, gdyż każdy posiadał ich wiele we własnym ogrodzie – po prostu
składano życzenia [36]. Dzieci najczęściej dostawały żywe zwierzęta. W byłej Kongresówce oraz w Galicji był znany zwyczaj strzelania z
batów przez stangretów i fornali na cześć pana lub pani domu. Odbywało się to
analogicznie jak w noc sylwestrową. Solenizant w zamian częstował furmanów
wódką lub winem i dawał napiwek [37].
Przypisy.
[1]
zob. T. A. Pruszak, Ziemiańskie święta i
zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe
PWN, Warszawa 2012 , s. 22.
[2]
zob. Tamże.
[3]
Tamże, s. 23.
[4]
Tamże, s. 25.
[5]
Tamże, s. 26.
[6]
Tamże, s. 26-27.
[7]
Tamże, s. 30.
[8]
zob. Tamże, s. 35.
[9]
Tamże, s. 40.
[10]
zob. tamże, s. 51.
[11]
zob. tamże, s. 51-58.
[12]
Tamże, s. 47.
[13]
zob. Tamże, s. 50.
[15]
zob. tamże, s. 64.
[16]
zob. tamże, s. 45.
[17]
zob. tamże, s. 45-46.
[18]
zob. tamże, s. 65.
[19]
Tamże, s. 128.
[20]
Tamże.
[21]
Tamże, s. 136.
[22]
Tamże, s. 137.
[23]
zob. tamże, s. 137-138.
[24]
zob. tamże, s. 143.
[25]
Tamże, s. 143-144.
[26]
Tamże, s. 189.
[27]
A. A. Duda, „Pójdziemy na łów, pójdziemy
na łów, towarzyszu mój…” aspekty ziemiańskiej kultury łowieckiej lat 1850-1939
utrwalone w archiwach rodowych i pamiętnikach, [w:] Zeszyty Kaliskiego Towarzystwa Nauk, t.
XV, Kalisz 2015, s. 23-24.
[28]
Tamże, s. 34.
[29]
T.A. Pruszak, dz. cyt., s. 190.
[30]
A. A. Duda, dz. cyt., s. 20-30.
[31]
Tamże, s. 30-31.
[32]
T.A. Pruszak, dz. cyt., s. 197.
[33]
Tamże, s. 217.
[34]
Tamże, s. 217-218.
[35]
zob. Tamże, s. 218-219.
[36]
zob. Tamże, s. 220.
[37]
Tamże, s. 221-222.
Bibliografia.
1. Duda Aneta A., „Pójdziemy na łów, pójdziemy na łów, towarzyszu
mój…” aspekty ziemiańskiej kultury łowieckiej lat 1850-1939 utrwalone w
archiwach rodowych i pamiętnikach,
[w:] Zeszyty Kaliskiego Towarzystwa Nauk, t. XV, Kalisz 2015.
2.
Pruszak Tomasz Adam, Ziemiańskie święta i
zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe
PWN, Warszawa 2012.
Spis i źródła
ilustracji.
1.
Przedstawienie
"Widowisko Zodiakalne" odegrane przez elitę towarzyską
Warszawy, z którego dochód przeznaczono na rzecz Stowarzyszenia im.
Wincentego a Paulo.Hotel Europejski, 16 lutego 1936 roku:
Pruszak Tomasz Adam,
Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne,
Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012.
2.
Stroje wieczorowe z lat 30: nieformalny smoking, wytworny frak
i suknie wieczorowe:
3.
M.E.Andriolli: Majenie dworu na
Zielone Świątki.
T. A. Pruszak, dz. cyt.
4.
M.E. Andriolli: Wicie wianków
na Boże Ciało.
T. A.
Pruszak, dz. cyt.
5.
Edward
Gorazdowski wg rysunku Juliana Maszyńskiego: Wiązanie.
6.
Antonin: projekt Sali myśliwskiej.
Stanisław Małyszko, Majątki
Wielkopolski, tom III: Powiat Ostrowski, Muzeum Narodowe Rolnictwa i
Przemysłu Rolno-Spożywczego.
7.
M.E. Andriolli: W noc św.
Andrzeja.
http://www.gokmiedzno.pl/index.php?p=ne&idg=mg,40&id=201