wtorek, 28 sierpnia 2018

Mniej i bardziej ważni w hierarchii ziemiańskiego dworu, czyli słów kilka o służbie i robotnikach folwarcznych.




Nie raz zdarzało się, że służba oraz "Państwo" pozostawali ze sobą w bliskich stosunkach.
Na fotografii: Brodowscy z Psar, w  trakcie pobytu w Nicei w 1910 r., w towarzystwie Agnes Hanke
(pierwsza z lewej).

Bez względu na to jak zamożna była rodzina do której należał majątek, jak bardzo zacnych przodków i przedstawicieli posiadała w swym gronie – nie byłaby w stanie utrzymać swej majętności w zachwycającym swych gości stanie prze okrągły rok. Reprezentacyjny wygląd ziemiańskiego dworu nie był efektem jedynie zainwestowanych w niego sum pieniężnych, oraz gustu zamieszkującego jego murów właścicieli – lecz całego tabunu służby, która swoją ciężką pracą potrafiła zadbać o to miejsce, by na co dzień pozostawało w nienagannym stanie. Przedstawiając historię stylu życia ziemiańskich rodzin nie sposób tutaj pominąć wątku pracujących w folwarku osób – którym dedykujemy niniejszy odcinek naszej serii.
            Duński pisarz, krytyk literacki, filozof i podróżnik Georg Brandes (wywodzący się z zlaicyzowanej rodziny żydowskiej, żyjący w latach 1842-1927), odwiedzający niejednokrotnie mazowiecki dwór w Pawłowicach, należący do Jana i Jadwigi Brzezińskich, był pod wrażeniem dbałości z jaką dbano o to miejsce.
            Nigdzie, nawet w Holandyi, nie widziałem takiej, jak tutaj, czystości […] Codziennie sprząta się w całym domu, a nawet po kilku razy na dzień kilku służących  jeden pokój po drugim i w krótkim przeciągu czasu doprowadzają wszystko do porządku [1].
Pisarza zaskakiwało także to z jaką dbałością przywiązywano wagę do strojów, gdyż jak sam zauważał zarówno kobiety, ja i mężczyźni potrafili przebierać się w ciągu dnia parokrotnie – co jednocześnie wprawiało zagranicznego gościa w zakłopotanie, gdyż on sam (jak się przyznawał) posiadał zaledwie jeden  porządny garnitur [2].   
            Mężczyzna z nutą nostalgii wspominał sielankę w atmosferze, której toczyło się tutejsze życie. Podporządkowane  ono było codziennemu planowi dnia, nad którego prawidłowym przebiegiem czuwała zatrudniona we dworze służba – gotowa służyć pomocą na każde skinienie. Chwalił bibliotekę o interesujących i pokaźnych zasobach; obfite i smaczne posiłki które jadano o wyznaczonych porach dnia,  gustownie urządzone wnętrza… Jedynym niuansem wydawał się dla niego uwidaczniać, był zauważalny negatywny stosunek chłopów do szlachty.
            Musiała jednak ta szlachta w czasach dawniejszych  srodze wobec chłopa zawinić, inaczej byłaby taka rzeź wprost niemożliwą a i nienawiść  względem panów nie byłaby przetrwała do naszych czasów – pisał w odniesieniu do wydarzeń roku 1846-tego [3]. Ale w stosunku dzisiejszego obywatelstwa do ludu jest tyle dobrej woli i przychylności, że tylko niski poziom kultury i ciemnota, w której rząd rosyjski z rozmysłem lud utrzymuje, przyczyniają się do zachowania podobnych anormalnych objawów i tej nienawiści względem szlachty. Pod jarzmem rosyjskim wszystko, nawet walka klasowa, staje się karykaturą odnośnych stosunków w innych krajach europejskich [4].
            Pozwoliliśmy sobie przytoczyć tę ciekawostkę, pochodzącą spoza granic Wielkopolski, aby dać czytelnikom wgląd w to jak polski dwór ziemiański mógł prezentować się w oczach obcokrajowca. Warto tutaj pamiętać, iż pomimo różnic panujących w majątkach poszczególnych rodzin – pewne zasady wciąż pozostawały takie same, bądź bardzo do siebie podobne. Wszystko zależało od tradycji, oraz majętności panującej w danym domu – jednak kluczowym faktem jest tutaj to, iż ziemiańska sielanka w otoczeniu której żyć mogła rodzina dziedziców, zależała od dobrej organizacji oraz oddania służby.


Dwór w Lutyni w latach 70. XX w. (obecnie nie istniejący).


            Zanim jednak przejdziemy do prezentowania kolejnych przykładów  tym razem pochodzących z terenów naszego regionu, pozwólmy sobie pokrótce omówić charakterystykę  hierarchii pracujących we dworze, jak i w obrębie całego majątku osób.
            Społeczna organizacja folwarku w XIX w. w Wielkopolsce ulegała silnym wpływom gospodarki angielskiej, przez co wyróżnić możemy następującą kategoryzację pracowników folwarcznych [5]:
a)      Administracja folwarczna – administratorzy i rządcy, ekonom, pisarze, gospodyni.
b)      Czeladź dworska – służba domowa, dziewki i parobkowie – rozumiani jako: pomoc w  stajni, oborze. Otrzymywali wikt i opierunek, a także pensję roczną, czasem tzw. liberia.
c)      Robotnicy pobierający deputat - włodarze, stangreci, ogrodnicy, rzemieślnicy, kowale, kołodzieje, rymarze, formalne, rataje. Zamieszkiwali mieszkania wchodzące w skład zabudowań folwarcznych takich jak np. dwojaki, trojaki, czworaki, pięcioraki… a nawet jedenaścioraki; do tego otrzymywali przydział niewielkiego inwentarza, ogródek. Ponadto obowiązywał ich także przymus oddania jednego ze swych dzieci na służbę do dworu. Wynagrodzenie ich stanowiła roczna pensja, oraz deputat (np. przydział ziemniaków).
d)     Komornicy – osoby pośrednie między ordynariuszami, a ratajami. Obowiązywał ich kontrakt zgodnie z którym: otrzymywali mieszkanie, oraz pozostałe świadczenia (np. pozwolenie na pasanie własnych zwierząt na łąkach należących do majątku, lub prawo prawdo do zbierania opału w lesie), a także wynagrodzenie w postaci dniówki. Obowiązek pracy w folwarku spadał nie tylko na komorników, z którymi zawierano kontrakty, ale także na wszystkich członków ich rodzin.
e)      Wolni najemcy (komornicy, wyrobnicy) – podobnie jak komornicy posiadali swe ziemie, a we dworze najmowali się na akord np. przy zbieraniu buraków, za co otrzymywali określone wynagrodzenie.
f)       Robotnicy sezonowi – najmowali się do pracy w folwarku najczęściej na okres od 6 tygodni do 9 miesięcy, za co otrzymywali wynagrodzenie akordowe – dzienne lub miesięczne, mieszkanie, oraz część naturaliów.

Wiemy już, że robotnicy folwarczni rekrutowali się z reguły spośród  rodzin mało i bezrolnych – w związku z czym dla wielu z nich  praca w majątku była podstawowym źródłem utrzymania. Powiedzieliśmy sobie także, że stosunki pomiędzy wsią a dworem, ze względów historycznych, jak i ekonomicznych układały się różnie – by nie rzec, że często negatywnie, bądź mocno neutralnie.
Wyjątek od omawianej reguły stanowili przedstawiciele wyższych szczebli dworskiej hierarchii tacy jak: kucharze, administratorzy, prywatni nauczyciele, kamerdynerzy oraz główne gospodynie domu – którzy wywodzili się ze środowisk miejskich, a nawet szlacheckich. Były to osoby nierzadko posiadające gruntowne wykształcenie, oraz bogate doświadczenie  w usługach we dworach szlacheckich rodzin. Ludzie ci pozostawali niezwykle blisko związani z rezydującą w danym dworze rodziną, nie rzadko pozostając u niej na służbie przez całe swe życie. Dochodziło nawet do sytuacji, gdy uznawani byli oni za swego rodzaju członków rodziny.




Służące z majątku w Psarach (od lewej) : Marianna  Błoch i Wiktoria z Dusterów Baraniakowa w strojach regionalnych.


Tak było w przypadku majątku w Psarach, k. Ostrowa Wielkopolskiego, należącego  od 1882 roku do rodziny Ludwika Ferdynanda Otto Brodowskiego (1792-1867), i pozostawały w posiadaniu rodu do 1939 roku.
            Osobą rozpoczynającą korowód barwnych postaci służących w majątku niechaj będzie osoba Honzliny – jednej z najstarszych służących w Psarach, która miała ten przywilej, iż: codziennie mogła  przychodzić do dworu  na kieliszek wina lub nalewki, który osobiście podawał jej dziedzic [6].
            Szczególnie zżyte z rodziną  Brodowskich były  nianie i nauczycieli domowe. Należała do nich Marianna Błoch, pochodząca z Dobrca pod Kaliszem. Najpierw służyła w Gostyczynie u Biernackich, potem w połowie XIX w. przeszła do Psar. Wychowała kolejno 12 dzieci Brodowskich i spokrewnionych z nimi Bojanowskich. Pod koniec życia służyła w Strzegowie niedaleko Psar, majątku Tadeusza Brodowskiego (1874-1933). Miała wówczas tylko pieczę nad pokojówkami oraz kuchennymi, oraz zajmowała się parzeniem kawy, którą w małych filiżankach podawano po obiedzie. Czasem prasowała mniejsze rzeczy jak chusteczki i serwetki do stołu [7].
            Słynąca z urody była pokojówka Wiktoria z Dusterów, prawnuczka Francuza, który po klęsce moskiewskiej w 1812 r. osiedlił się w Polsce. Wiktoria Duster wyszła później za mąż za karbowego Baraniak (…). Dziadek Wiktorii z Dusterów codziennie spacerował od dworu do bramy i pilnował róż, aby ich nie rwały przechodzące dzieci wiejskie. Paradował w starym mundurze z mocno sfatygowanym orłem na głowie i popierając się sękatą laseczką. Mieszkał w długim budynku po prawej stronie dworu, a ponieważ była tam dawniej kuchnia, to w niej jadał. Obok niego mieszkał  stolarz Drębecki, specjalista od odnawiania starych mebli. Robił też secesyjne ramy do obrazów.
            Szczególna więź łączyła rodzinę właścicieli majątku z boną do dzieci Agnes Hanke (1865 – ok. 1930), Górnoślązaczkę, która przybyła do Psar przerażona nie wiedząc, czy podoła służbie, że się popłakała. Wówczas 4-letnia Izabela Brodowska (1879-1968) rzuciła jej się na szyję i lody zostały przełamane [8].
Agnes przeżyła z rodziną Brodowskich kolejne 50 lat, mając pod swoją opieką nie tylko dzieci, ale także starszych członków familii- a z czasem stała się nawet zarządczynią majątku Była z rodziną na tyle blisko, że towarzyszyła im nawet  podróżach do znanych europejskich kurortów [9].
            Do charakterystycznych postaci we dworze w Psarach zaliczał się bez wątpienia guwerner – Wojciech Sypniewski, pochodzący z zubożałej zniemczonej szlachty z Pomorza.
Zabawnie mówił po polsku, a szczególnie  miał trudności z wymawianiem litery „r” i mówił „płoszę” zamiast proszę (…). Miał też swoje dziwactwa. U małego palca z ręki pozwolił, żeby m wyrastał paznokieć na 3 cm i bardzo go pielęgnował. W czasie gry na pianinie stukał nim o klawisze. Dzieci się z tego podśmiewały, a jeszcze więcej jak ów szpon się złamał. Guwerner wówczas kazał oprawić go w złoto i nosił, jako szpilę do krawata [10].
            Spośród służby dworskiej w Psarach ważną osobą był kucharz. Na przełomie XIX i XX w. był nim Konrad Kozierowski. Jego rodzina wywodziła się z zubożałej szlachty herbu Jelita. Ojciec Konrada dzierżawił majątek Węgry koło Kalisza, ale zbankrutował, i dzieci musiały iść na służbę. Konrad Kozierowski był znany z tego, że kiedy w kościele śpiewano litanię do Wszystkich Świętych, w ktorej brakowało jego imienia, to na końcu sam dośpiewywał swoje imię silnym głosem, przez co zwracał na siebie uwagę. Syn Konrada Józefat była także kucharzem w Psarach. Słynął z gotowania na całą okolicę. Specjalnością jego była pieczona zwierzyna i muskowity (rodzaj galaret rozmaitych owocowo-śmietanowo mrożonych). Przyrządzał też znakomite śliwki suszone z migdałami w środku i gruszki obsmażane w miodzie [11].
Podręczna kucharza – Urszula Mróz, po jego śmierci przejęła zarządzanie w kuchni, i choć w ostatnie lata (do czasów okupacji hitlerowskiej, oraz wypędzenia Brodowskich z majątku) nie gotowała sama, to wciąż powierzano jej samodzielne przygotowywanie specjałów takich jak: sery śmietanowe, gomułki z kminkiem, smażone sery oraz pasztety zajęcze [12].
            W poczet służby pracującej u Brodowskich zaliczali się także: 4 osoby stanowiące pomoc kuchenną, pokojówki, lokaj wraz z pomagającym mu synem, włodarze-karbowi, stangret, administrator, nauczycielka, oraz praktykant [13].
            Dobre relacje panujące pomiędzy rodziną dziedziców, a służbą podkreślały także zwyczaje, zacieśniające pomiędzy nimi więzi, takie jak np. ofiarowywanie przez państwa prezentów gwiazdkowych. Przeważnie materiały na chustki an głowę tzw. szalówki – wełniane chusty z frędzlami, noszone do kościoła zimą. Domowej służbie dawano prócz tego drobne prezenty z podróży państwa do sanatoriów i innych miejsc, a były to broszki, korale, święte obrazki itd. Kiedy małżeństwo któregoś ze służby obchodziło złote gody, dziedzic wyprawiał im uroczystość na własny koszt [14]. W przypadku, gdy zachorował ktoś ze służby lub jego dziecko, albo w razie śmierci, Brodowscy zawsze służyli swą pomocą opłacając koszta leczenia czy pogrzebu. Po przejściu na emeryturę służba miała prawo dożywotnio zajmować dotychczasowe pomieszczenia, względnie przydzielano jej nowe lokum [15].



Podwórzowy z majątku w Lutyni - Józef Forycki wraz z żoną Pelagią, oraz ich córka Maria.


            Nieco w innych okolicznościach przedstawia się historia rozpoczęcia służby przez Józefa Foryckiego, który otrzymał stanowisko podwórzowego w dobrach Wojciecha Skoraszewskiego w Lutyni. Opowieść przedstawiona przez jego praprawnuczkę rozpoczyna się od postaci ojca Józefa – Ignacego Foreckiego, który urodzony w Sośnicy odbywał służbę we dworze Cłapowskich: początkowo jako futrzpan powoził końmi, a potem został gajowym.
            Sytuacja zmieniała się z chwilą gdy Chłapowski popadł w kłopoty finansowe, i aby się ratować pożyczył pieniądze min. od pana Ignacego, który był wówczas zamożnym już człowiekiem. Niestety nie pomogło to zbyt wiele, gdyż w ostateczności posiadłości posiadłość dziedzica została zlicytowana, a następnie wyprzedana niemieckim kolonialistom.
Aby zrekompensować dług Chłapowski zapewnił dzieciom Foryckiego posady we dworach: Antoni trafił do majątku Chłapowskich Stawiany; Józefa znalazła zatrudnienie w majątku Jouanna na Maliniu; zaś bohater naszej opowieści – pan Józef otrzymał pracę właśnie w Lutyni, którą utrzymywał aż do czasu wybuchu II Wojny Światowej [16].
Jako podwórzowy, dostał mieszkanie w czworaku istniejącym do dzisiaj, miał także dwie krowy, trzymał świnie. Krowy pasły się razem z krowami dworskimi na łąkach dziedzica, było to w ramach wynagrodzenia za pracę. Oprócz tego corocznie pradziadek dostawał deputat węglowy, a także kawałek ziemi, na której mógł uprawiać ziemniaki. Deputaty i wypłaty majątku Lutynia były płacone regularnie w przeciwieństwie do innych majątków, gdzie należności nie były wypłacane po kilka miesięcy, co wpędzało robotników folwarcznych w wielką biedę. Dziedzic Lutyni Wojciech Skoraszewski interesował się osobiście sytuacją materialną swych robotników i potrafił chodzić do domów, aby zobaczyć w jakich warunkach żyją. Kiedy jedna z rodzi nie radziła sobie w należytym sposobie życia, mówił do niej: Jadwiga, psia krew, jak ty gospodarujesz. Wszystkim starcza a tobie nie”. Prapradziadek rzeczywiście nie narzekał na sytuację materialną, żyło im się w miarę dobrze i spokojnie. Potrafił nawet złożyć pewne kwoty  pieniędzy do banku [17].
Do obowiązków podwórzowego należało codzienne, poranne zwołanie pozostałych ludzi pracujących we dworze, i przydzielenie im zadań do wykonania, a następnie dopilnowanie, aby każdy się z owych obowiązków wywiązał należycie. Do powinności Józefa Foryckiego należało także informowanie na temat bieżących spraw dotyczących majątku, a także: wzywanie weterynarza do chorych zwierząt, nadzorowanie zwózki zbiorów, a także na życzenie pana pełnienie funkcji kamerdynera, czy też jak podobnie jak jego ojciec – futrzpana [18].
            Także i jego dzieci otrzymały zatrudnienie we dworze: córka Maria chodziła do pomocy przy praniu, zaś syn Franciszek dostał posadę kierowcy u księcia Radziwiłła w Nagłowicach pod Krakowem [19].
            Dobre stosunki łączyły zarówno dziedzica, jak i jego pracowników – podkreśla to prawnuczka, autorka spisanych wspomnień, podkreślając, iż jej prapradziadek w trudnych chwilach zawsze mógł liczyć na wsparcie ze strony Skoraszewskich – podobnie jak oni na jego.
Przykładem owych dobrych relacji może być fakt, iż gdy w 1935 r. córka pana Józefa brała ślub, na jej wesele przyszły także panny dziedziczki:
W tradycji zachowało się, że nie przyniosły żadnego prezentu. Panienki wypiły tylko herbatę, wypaliły papierosa, porozmawiały z młodymi i księdzem Murachem, proboszczem parafii Lutynia. Po wypiciu herbaty odeszły” [20].



Władysława Andrzejczakowa (zd. Kozik) - pokojówka z Dobrzycy.

            Jako ostatnie przedstawimy wspomnienia ze służby w Dobrzycy pani Władysławy Andrzejczakowej (zd. Kozik), spisane przez męża jej wnuczki – Kazimierza Balcera. Przybyła tam w raz z rodziną, gdy w 1905 r., jej ojciec znalazł pracę w Augustynowie,  w dobrach należących wówczas do rezydujących w Dobrzycy hrabiostwa Zygmunta i Marii Czarneckich.
Państwo Kozikowie zamieszkali wówczas w ceglanym parterowym domu, który zajmowała prócz nich jeszcze jedna rodzina, a znajdował się on na ternie tzw. „ogrodu pańskiego” (gospodarstwo ogrodnicze), dziś przy ul. Krotoszyńskiej [21].
            Osiemnastoletnia wówczas Władysława otrzymała zatrudnienie jako pokojówka, czasem też zdarzyło jej się pracować jako pomoc kuchenna. Potem przeniosła się z domu w ogrodzie do Augustynowa, gdzie pracował jej ojciec, by przez wzgląd na jego chorobę, odciążyć go w wykonywanych obowiązkach. Służbę w pałacu kontynuowała do 1907 roku, czyli do czasu kiedy wyszła za mąż, jednak wspomnienia pobytu i pracy w pałacu zawsze wspominała ciepło i dobrze, aż do swej śmierci w 1987 r. [22].
            Przyjrzyjmy się zatem wybranym fragmentom tego, jak wówczas wyglądała służba w Dobrzycy:
            Codziennie rano babcia sprzątała sypialnię starszych państwa i robiła to regularnie o tej samej godzinie.  Rano hrabia Zygmunt wraz z żoną udawali się do kościoła. Szli tam zawsze skrótem przez furtkę, która znajdowała się w murze oddzielającym park od podwórza proboszczowskiego. Pewnego razu, gdy babcia weszła do sypialni, której okna były zasłonięte, zabrała się jak zwykle do sprzątania sypialni, chwyciła za pierzynę aby ją wywietrzyć – wtem odezwał się hrabia: „Dziecko my śpimy, bo dziś nie ma mszy, bo ks. Dziekan wyjechał”. Babcia zaczęła przepraszać hrabiego i mówiła, że było jej bardzo nieprzyjemnie, bo bała się, że hrabia ją wyzwie. Zygmunt Czarnecki widząc jej przestrach powiedział: „Dziecko nic się nie stało”. Innym razem, gdy niechcący postawiła na drodze hrabiego wiadro, przez które ten się przewrócił, zamiast ostrej nagany usłyszała od niego tylko: „Dziecko musisz uważać”(...). Wspominając hrabiego Zygmunta i jego żonę, babcia zawsze się bardzo dobrze o nich wyrażała. Mówiła, że hrabia był „bardzo dobry i ludzki, na każde święta zawsze pamiętał o służbie, dając im srebrną markę” [23].
            Do innych obowiązków babci zaliczało się m. in. porządkowanie „potrzebnej izdebki”, czyli toalet.  Były to dwa małe pomieszczenia na piętrze, dochodziło się do nich schodami gospodarczymi. W pomieszczeniach tych stały krzesła z wycięciem a pod nimi wiadra, obok pojemnik z torfem i szufelka do zasypywania nieczystości. Wiadra te były wynoszone do parku, w miejsce gdzie stały sztuczne ruiny, a konkretnie do jednej z fragmentów baszt (była to ostatnia baszta od strony wschodniej) [24].

              Tym sposobem, studiując wybrane przykłady staraliśmy się przedstawić czytelnikom to, jak mogła wyglądać służba w ziemiańskim majątku – tym samym kładąc kres negatywnym stereotypom na ten temat. Rzecz jasna nie oznacza to, iż podług obecnych, czy nawet ówczesnych standardów poziom życia służby, oraz pracowników folwarcznych znajdował się na wysokim poziomie – nie zawsze jednak graniczyć musiał ze skrajnym ubóstwem, co już wykazaliśmy powyżej. Wiele zależało też od charakteru dziedzica: „dobry dziedzic” – okazywał się wcale nie być tyranem lecz człowiekiem, dbał o swych pracowników i gotów był im służyć odpowiednią pomocą. „Zły dziedzic” przyczyniał się do utrwalania czarnej legendy na temat służby we dworze i związanych z nią  stereotypów. Nie inaczej jest w przypadku ówczesnych pracodawców, którzy prezentują zgoła różne postawy względem swych pracowników.


Przypisy.


[1] Michalina Petelska, Polski dwór w oczach Duńczyka. Wizyta Georga Brandesa u Brzezińskich w Pawłowicach  w 1894 roku, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. I, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2010, s. 123.
[2] zob. Tamże, s. 125.
[3] Tamże, s. 128.
[4] Tamże.
[5] zob. Henryk Nowacki, Folwark w kulturze rolnictwa, , [w:] Ziemiaństwo Wielkopolskie. W kręgu arystokracji, Andrzej Kwilecki (red.), Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2004, s. 73-74.
[6] Jacek Malkowski, Służba dworska w majątku ziemskim Psary od XIX do XX w., [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. II, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2011, s. 101.
[7] Tamże.
[8] Tamże, s. 101-103.
[9] zob. Tamże, s. 103.
[10] Tamże, s. 104.
[11] Tamże, s. 105.
[12] zob. Tamże, s. 105-106.
[13] zob. Tamże, s. 107-108.
[14] Tamże, s. 106.
[15] Tamże, s. 108.
[16] zob. Greta Dera, Wspomnienie mego prapradziadka Józefa Foryckiego, który mieszkał i pracował we dworze w Lutyni, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. I, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2010, s. 207.
[17] Tamże, s. 207-208.
[18] zob. Tamże, s. 208.
[19] zob. Tamże.
[20] zob. Tamże, s. 209.
[21] zob. Kazimierz Balcer, Okruchy wspomnień, cz. I, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. IV, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2014, s. 46.
[22] zob. Tamże.
[23] Tamże, s. 47.
[24] Tamże, s. 48.


Bibliografia.


1.      Balcer Kazimierz, Okruchy wspomnień, cz. I, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. IV, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2014.
2.      Dera Greta, Wspomnienie mego prapradziadka Józefa Foryckiego, który mieszkał i pracował we dworze w Lutyni, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. I, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2010.
3.      Malkowski Jacek, Służba dworska w majątku ziemskim Psary od XIX do XX w., [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. II, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2011.
4.      Nowacki Henryk, Folwark w kulturze rolnictwa, , [w:] Ziemiaństwo Wielkopolskie. W kręgu arystokracji, Andrzej Kwilecki (red.), Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2004.
5.      Petelska Michalina, Polski dwór w oczach Duńczyka. Wizyta Georga Brandesa u Brzezińskich w Pawłowicach  w 1894 roku, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. I, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2010.


Źródła ilustracji. 



1.      Brodowscy w Nicei:
Jacek Malkowski, Służba dworska w majątku ziemskim Psary od XIX do XX w., [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. II, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2011
2.      Dwór w Lutyni w latach 70. XX wieku:
Greta Dera, Wspomnienie mego prapradziadka Józefa Foryckiego, który mieszkał i pracował we dworze w Lutyni, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. I, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2010.
3.      Służące z majątku w Psarach: Marianna Błoch i Wiktoria z Dusterów Baraniakowa w strojach regionalnych:
J. Malkowski, dz. cyt.
4.      Fotografie Józefa Foryckiego z rodziną:
G. Dera, dz. cyt.
5.      Władysława Andrzejczakowa:
Kazimierz Balcer, Okruchy wspomnień, cz. I, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. IV, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2014.