niedziela, 8 września 2019

Archwium X Wielkopolski Wschodniej: Przedwojenna kronika kryminalna.






Odsłona dzisiejszego „odcinka”, naszego portalowego „Archiwum X”, będzie miała nieco nietypowy charakter. Zazwyczaj staramy się tutaj przedstawić ciekawostki, oraz niewyjaśnione motywy z historii, oraz kultury naszego Regionu, związane bezpośrednio z daną miejscowością, bądź wsią. Od dłuższego czasu autorka niniejszego zestawienia, zdecydowała się poświęcić trochę miejsca, omówieniu sprawom kryminalnym związanym ze wschodnią częścią Wielkopolski.
Materiału, którego udało się zebrać jest sporo… a i tak, gdyby bardziej zagłębić się w prezentowany temat, spraw tego typu znalazłoby się więcej. W historii każdego powiatu znajdzie się bez wątpienia wiele mrocznych historii, które warto było by tutaj zamieścić – jednakże, aby to uczynić potrzebowalibyśmy znacznie więcej miejsca. Ba! Można by opublikować, poświęconą temu tematowi dość obszerną publikację!
Jednakże biorąc pod uwagę: charakter tego portalu, i  fakt iż nie jest on poświęcony w całości zagadkom kryminalnym;  a nawet nie jesteśmy pewni, jak bardzo tematyka ta jest w stanie zaciekawić naszych czytelników – postanowiliśmy zaprezentować jedynie wybrane przypadki z kryminalnych annałów historii naszego Regionu. Zdajemy sobie sprawę z faktu, iż stanowią one zaledwie ułamek mrocznych spraw, które rozegrały się na naszych ziemiach, w wyniku czego wiele intrygujących spraw będzie przez nas przemilczanych.  Jeśli jednak materiał cieszyć się będzie dużym zainteresowaniem, podejmiemy decyzję o jego kontynuacji w najbliższych miesiącach.
Przez wzgląd na fakt, iż dokonany przez nas dobór materiałów okazał się i tak dość obszerny: postanowiliśmy podzielić go na dwie części. W pierwszej z nich, publikowanej dzisiaj skupimy się na sprawach znacznie odleglejszych w czasach, rozgrywających się w czasach II RP. Materiał zawarty w tej części artykułu opierać się będzie w dużej mierze na cytatach ze źródeł, na które postanowiliśmy się powołać – a które swoją treść czerpały z archiwalnych artykułów prasowych ze wspomnianego okresu.
Druga część serii kryminalnej, która ukaże się w niedalekiej przyszłości, przedstawi naszym czytelnikom sprawy bardziej współczesne, dotyczące bowiem okresu mającego miejsce po zakończeniu II Wojny Światowej. Skupimy się wówczas na przedstawieniu, i omówieniu sylwetek najbardziej znanych zbrodniarzy, oraz związanych z nimi spraw kryminalnych.

Materiały prezentowane przez nas poniżej, zostają opublikowane na naszej stronie wyłącznie w charakterze: pro publico bono.


Vabank po wielkopolsku, czyli poczet gangsterów kaliskich.





            Przenieśmy się w czasie do dwudziestolecia międzywojennego – czasu kojarzonego współcześnie z barwnym życiem towarzyskim wyższych sfer… a także historiami związanymi z ówczesnym półświatkiem przestępczym. Swoją podróż rozpocznijmy od Kalisza…
A jeśli już o gangsterach mowa,  i mamy przenieść się w klimat opowieści o nich, to w pierwszej kolejności warto wspomnieć o postaci polskiego Al’a Capone”, czyli Józefa Pachołka. Nasz pierwszy bohater urodził się w Słuszkowie (parafia Kościelec) 26 lutego 1890 roku[1]. Już od najmłodszych lat zwykł parać się rozbójnickim rzemiosłem: na początku były to drobne kradzieże i rozboje, z czasem jednak J. Pachołek zaczął poczynać sobie coraz śmielej, a mimo obranej przez niego mrocznej drogi – los wydawał się do niego uśmiechać, pozwalając jednocześnie, piąć się po kolejnych szczeblach gangsterskiej kariery. Odnotowano, że w 1912 roku 22-letni Józef Pachołek miał zgwałcić w Niemczech kobietę. Uciekając przed wymiarem sprawiedliwości, zbiegł do Belgii. Jako pomocnik palacza na statku handlowym spędził kilka lat, pływając po wodach całego świata. W końcu postanowił się osiedlić w Ameryce Północnej[2].
Przybywając do Chicago, zmienił swoje imię i nazwisko na: John Góra. Początkowo próbował zarabiać na życie prowadząc salon fryzjerski, ale gdy okazało się, że plany te nie zapewnią mu godnego utrzymania: udał się do Kanady, i tam na dobre związał się ze światem przestępczym. Od tamtej pory jego dochód stanowiły zyski, jakich dorobił się uczestnicząc w przemycie alkoholu, oraz „handlu ludźmi”. Tym, co bez wątpliwości wyróżniało go spośród wielu innych bandytów jego pokroju, to chociażby fakt, iż biegle władał sześcioma językami: francuskim, rosyjskim, czeskim, angielskim, niemieckim, i serbskim[3].
Nie będzie także niespodzianki stanowił fakt, iż losy jego zostały związane z postacią słynnego Alphonsa Capone. Współpraca obydwu panów trwała jednak do początku lat 30. – a dokładniej do 1930 roku, kiedy to wpadł w ręce policji. Z niefortunnej sytuacji pomogła mu wybrnąć pokaźna łapówka, dzięki której gangster otrzymał kolejną szansę, by ponownie rozpocząć swoje życie od zera. Musiał jednak opuścić Amerykę[4].
Tak też się stało, i już w maju 1931 roku zawitał w Kaliszu. Zjawił się tutaj wraz ze swoją wybranką: 22-letnią Leokadią Piasecką pochodzącą z Białegostoku. Para poznać się miała w kopalni złota w Chile. Pachołek szybko otwiera w Kaliszu przy ul. Poznańskiej 8 sklep spożywczy. Wtedy kupuje też rewolwer. Jak tłumaczy później w sądzie, obawiał się napadów, bo wszyscy wiedzieli, że wrócił z Ameryki.
Po kilku miesiącach sklepik upadł. Wówczas w jego głowie rodzi się plan: dokona szeregu napadów w Kaliszu i okolicy i ucieknie do Chile. - Marzeniem Pachołka było zdobycie samochodu przez dokonanie napadu na szofera, zainstalowanie w samochodzie karabinu maszynowego i dokonywanie napadów w stylu amerykańskim – czytamy w Ilustrowanym Dzienniku Łódzkim z 1932 roku.
Pachołek tworzy gangsterską bandę. Na sklepy i kupców napada wraz z młodszym bratem, Kazimierzem Pachołkiem i kolegą, Franciszkiem Maćkowskim, synem dozorcy. Schemat: późny wieczór, pończochy na twarzach i rewolwery w dłoniach[5].
Wydawało się, że przez cały ten czas fortuna im sprzyjała: napadali na znamienite w mieście sklepy spektakularnie, i z powodzeniem – wszystko niczym rodem z amerykańskich filmów. Wiodło mu się tak dobrze, iż zaliczać się miał do kaliskiej Dintojry[6]. Jednak szczęście ich musiało się kiedyś skończyć – punktem zwrotnym w całej tej historii był planowany napad na najbogatsze w Kaliszu sklepy należące do rodzin Perlów i Kicali.  Napadu tego udało się udaremnić zorganizowanej obławie policyjnej.
Rozprawa przeciwko bandycie i jego poplecznikom odbyła się 12 lipca 1932 roku. Zarówno Józef Pachołek, jak i jego młodszy brat Kazimierz, i ich wspólnik Franciszek Maćkowski przyznali się do zarzucanych im czynów. Herszt bandy podkreślał, że do popełniania napadów zmusiła go trudna sytuacja materialna, i wynikająca z niej chęć zapewnienia lepszego bytu swej konkubinie  i dzieciom. Jego zeznania obarczane zostały także tymi, które padały z ust własnego brata, i przyjaciela – którzy to całą winę, za dokonywane przez siebie rozboje przypisywali wyłącznie Józefowi Pachołkowi. Z ich słów wynikało, iż to właśnie on był głównym inicjatorem wszystkich akcji rabunkowych, i zlecanych ataków[7].
Wyrokiem sądu J. Pachołek został skazany na śmierć. Karę wymierzono na dziedzińcu kaliskiego więzienia w nocy 14 lipca o godzinie 0:50. Jego ostatnie słowa brzmiały: - „Winien jestem, o Jezus! Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że idę na tamten świat[8].
Jego przyrodniego brata wedle zapisów karty meldunkowej z 30 sierpnia 1932 r. skazano na 12 lat ciężkiego więzienia. Tymczasem ówczesna prasa relacjonująca proces w artykułach z 13 lipca 1932 r. podawała, że Kazimierz 12 lipca 1932 r. został skazany przez Sąd Okręgowy w Kaliszu na dożywocie[9]. Ten sam wymiar kary tyczyć się miał także Franciszka Maćkowskiego[10].





            Gang Józefa Pachołka nie był jedynym, który w owym czasie terroryzować miał ulice ówczesnego Kalisza. Inną grupą przestępczą, trzymającą w garści okolicznych kupców i handlarzy była banda braci Lorantów. Regionalna Grupa historyczna Schondorf, relacjonując ich burzliwe dzieje, przedstawiła je w następujący sposób:

Wszystko się zaczęło właśnie od dwóch braci, Jana i Władysława Lorantów, którzy to o czteroletnim więzieniu lądują na kaliskim bruku i zakładają szajkę złodziei i rozpoczynają przestępczą działalność wymuszania haraczy na kupcach. Zwano ich na początku „ Rycerzami Lorantów”. Naśladując warszawska bandę „Tasiemki” bardzo szybko stali się postrachem okolicznych targów a konkretnie handlujących tam ludzi. Teren działania staje się dla szajki za mały i dobierając sobie pomocników, choćby w postaci Berka Wiśniaka zaczynają już także grasować w Poznańskiem. Potrafili nawet szantażując kupców przedstawiać się, jako delegacji Związku Drobnych Kupców. Jak odbywało się zastraszanie? Otóż najpierw delikatnie acz stanowczo mówiono kupcowi, że za „ochronę” należy się opłata i to zazwyczaj odnosiło pożądany skutek. Jeśli nie dawało to rezultatów pożądanych to parę dni później ów kupiec miał swój towar już zniszczony. Jeśli jednak trafił się jakiś oporniejszy to już sam herszt Janek Lorant zjawiał się u niego na rozmowę dawszy mu do zrozumienia, że jeśli się nie ogarnie to w grę wejdzie „mordobicie” i ten argument był już skuteczny. Tak sobie działali bracia Lorantowie.
Działalność jednak szybko przybiera jeszcze znamienitszą barwę a to za sprawą znanego w przestępczym świecie Berka Ziemniaka, który zawitał do Kalisza. Porozumienie między przestępcami szybko zostaje zawarte i tak powstaje znana w Kaliszu banda, która sieje postrach wśród kupców powiatu kaliskiego i woj. poznańskiego, a nosi nazwę: „czarnej rączki”[11].

            Działalność nowego ugrupowania była bardzo zbliżona do poprzedniego, ostatecznie po około roku udało się policji położyć jej kres. Proces, który wytoczono przeciwko sprawcom  zakończył się wyrokiem skazującym, który może szokować: bracia Lorantowie zostali skazani na zaledwie sześć miesięcy więzienia, zaś Berek Wiśniak został zupełnie uniewinniony (sic!).

            Warto także wspomnieć o innym ugrupowaniu, określającym siebie tajemniczym mianem: hewra sechs. Aby ją przedstawić, znów pozwolimy sobie posiłkować się materiałem opracowanym przez Grupę Schondorf:

Dosłowne tłumaczenie tej nazwy to „Towarzystwo sześciu”, ale to tylko symbolika, ponieważ w szeregach szajki było grubo ponad dwudziestu ludzi. Trudno było ustalić, kto wchodził w skład towarzystwa, które w sumie powinno nosić nazwę raczej „ Towarzystwa Rycerzy noża”, ale jego członkami było wielu od nożowników, przez złodziejaszków, hochsztaplerów po morderców i innych typów spod ciemnej gwiazdy. Towarzystwo działało jakby pół legalnie, jako organizacja wymiaru satysfakcji honorowej. Można było, zatem jak zostało się znieważonym podczas jakieś libacji udać do „Hewry” i poprosić o zmuszenie delikwenta do przeprosin lub porostu zlecić na nim zemstę za owa zniewagę. Hewrzyści chętnie przyjmowali takie zlecenia, bo można było zarobić podwójnie. Zleceniodawca płacił za usługę a potencjalny obity za jej niewykonanie i kasa płynęła strumieniami[12].

Jeszcze innym przestępcą, o którym głośno było w Kalisz okresu międzywojnia, był Stanisław Marczak, który uchodził wówczas za postrach dzielnicy skarszewskiej, który podczas sprzeczki z woźnicą nie zawahał się go pchnąć nożem w okolicę serca i zabić[13].


Mroczne sprawy natury wszelakiej.



Budynek kaliskiego więzienia.


            Historia każdego miasta i jego powiatu, posiada także swoje mroczniejsze strony, na których została zapisana. „Pozostając” jeszcze na chwilę w Kaliszu, pozwolimy sobie przedstawić kilka tajemniczych spraw, którymi żyli mieszkańcy owego miasta.
W jednym z artykułów autorstwa Anny Tabaki i Macieja Błachowicza, natrafić możemy na opis dość intrygującej zagadki kryminalnej:

Oględziny lekarskie, dokonane zapewne w Szpitalu św. Trójcy przy Rogatce, wykazały, że denata uderzono pałaszem między kością ciemieniową a czołową. Zgon nie nastąpił od razu, bo cięcie nie dotarło do mózgu.  Zamordowany był młodym mężczyzną  w wieku między 20. a 30. rokiem życia. We wtorek 25 kwietnia 1882 r. robotnicy kopiący dół na wapno w podwórzu domu pana Sachsa przy ulicy Mariańskiej z pewnością musieli być bardzo zaskoczeni, kiedy pod ich łopatami zachrzęściły ludzkie kości. Dalsze wykopy nie pozostawiały żadnych wątpliwości – ziemia kryła kompletny szkielet człowieka. Badający szczątki lekarz stwierdził, że zabity został złożony do tego potajemnego grobu około 30 do 50 lat wcześniej. A więc morderstwa dokonano między 1830 a 1850 r. Wiadomość o tym, że w porządnej mieszczańskiej kamienicy najprawdopodobniej kogoś zamordowano szybko obiegła niewielkie miasto. Rana nie była śmiertelna, a więc można było przypuszczać, że ofiarę dobito lub pochowano żywcem. Oprócz oficjalnego śledztwa, które nie przyniosło rezultatów, ludzie zaczęli kojarzyć wydarzenia sprzed lat. Jedna z czytelniczek gazety relacjonującej te sprawę przypomniała sobie, że zanim dom został kupiony przez Sachsa, mieszkał tu emeryt o nazwisku Szymański. Jego córka, sławna z urody na cały Kalisz dziewczyna, wyszła za mąż za 25-letniego młodzieńca. Jednak wkrótce po ślubie pan młody przepadł bez wieści. Inna kaliszanka zapamiętała nazwisko zaginionego – Koźmiński. Według niej dzień ślubu był ostatnim, w którym widziano go żywego. Pytania można mnożyć. Jakie mroczne wydarzenia oglądały mury domu Sachsa? Czy zniknięcie męża panny Szymańskiej należało wiązać z makabrycznym odkryciem? Jeśli tak, to jaką rolę odegrała sama żona, a jaką jej ojciec? Czy było to planowane z premedytacją zabójstwo, czy nieszczęśliwy wypadek? Na żadne z nich nie znaleziono odpowiedzi. Ostatnie informacje, jakie mamy w tej sprawie, dotyczą pani Koźmińskiej; po siedmiu latach wdowieństwa wyszła za mąż za urzędnika sądowego Szumańskiego. Wkrótce też wyjechała z Kalisza do Warszawy[14].   

            Dzieje świata mogą biec wciąż do przodu, jednak natura ludzka wydaje się wciąż pozostawać niezmienną. Ludzie są zdolni zarówno do czynienia rzeczy pięknych, jak i zarazem tych potwornych. Te drugie często zradzają się pod wpływem mrocznych pragnień, bardzo często podsycanych pragnieniami: wzbogacenia się, pożądania drugiej osoby… a czasem są niczym więcej jak dziełem niefortunnych zbiegów okoliczności, którym zapobiec się nie udało. Jakikolwiek nie był by powód popełnionej zbrodni, to zawsze wiązać się ona będzie z ludzkim nieszczęściem.
            Poniżej przedstawiamy kilka przykładów, które ilustrują powyższe twierdzenia, tym razem pochodzących z terenów Ziemi Wieluńskiej:
We wsi Mirowszczyzna, gdzie mieszkał zamożny gospodarz Tomasz Nowakowski. Nieszczęściem dla niego okazał się spadek w wysokości kilku tysięcy dolarów, który otrzymał po swoim bracie zmarłym w Ameryce. Kiedy o pieniądzach tych zrobiło się głośno, złodzieje kilka razy próbowali się do nich dobrać. Nowakowski cało jednak wychodził z opresji, aż do pewnego wieczoru, kiedy to zaniepokoiły go dziwne szmery dochodzące z ogrodu. Ponieważ cała rodzina zasiadała właśnie do kolacji, a psy nie ujadały, gospodarz zlekceważył to co usłyszał. Niestety krótko po rozpoczęciu posiłku rozległ się strzał, który ugodził Nowakowskiego prosto w serce. Krzyk domowników i panika jaką wywołało to zdarzenie, spłoszyła oprawców. Udało im się zbiec. Policja ustaliła tylko, że było ich prawdopodobnie dwóch. Jeden z nich otruł psy i stał  na czatach. Drugi natomiast zastrzelił właściciela majątku[15].
Dużych pieniędzy można było się dorobić także w nieco inny sposób. Bywało i tak, że cheć łatwego zysku pchała najpierw do ożenku, a potem do zbrodni. Takową zaplanował niejaki Franciszek Papiurkowski z Wierzchlasu, który ożenił się z 22-letnią Marianną Błoszewską z Pątnowa. Niedługo po ślubie zaczął bić swoją żonę, a po pijanemu wygadał się kiedyś, że poślubił ją tylko dla pieniędzy. Zmęczony udawaniem postanowił żonę zabić. W drugi dzień Świąt Wielkanocnych w 1933 roku Marianna planowała odwiedzić rodziców. Mąż, wykręcając się od wizyty, zaoferował, że będzie żonie towarzyszył w drodze przez las, a dalej kobieta pójdzie sama. Wówczas już miał złe zamiary, które postanowił zrealizować w bardzo brutalny sposób. W lesie rudzkim rzucił się na żonę, uderzył ją kijem, a następnie udusił. Ciało pozostawił w lesie i jak gdyby nigdy nic wrócił do domu. Zwłoki znaleźli przypadkowi przechodnie. Rodzice, gdy tylko dowiedzieli się o nieszczęściu, jako sprawcę natychmiast wskazali zięcia. Papiurkowski był bardzo pewny siebie, a podczas rozprawy sądowej nie okazywał skruchy. Sąd skazał go na osiem lat więzienia[16].
            Toksyczne okazało się uczucie Józefa Zawadzkiego z Brzozy do dużo od siebie młodszej 17-letniej Kazimiery Michałówny. Dość długo zabiegał o jej względy, lecz umizgi te nie spodobały się rodzicom dziewczyny. Uważali Zawadzkiego za zabijakę, a więc Kazimiera unikała chłopaka jak tylko mogła. Pewnego razu wracała wraz z grupką znajomych do domu, kiedy dołączył do nich Józef. Zaoferował, że odprowadzi dziewczynę, ale gdy tylko został z nią sam na sam, postanowił wymusić przyrzeczenie, że zostanie jego żoną. Gdy ta po raz kolejny odnowiła uderzył ją kijem, po czym zaczął po niej skakać. Nieprzytomną dziewczynę odnaleźli rodzice, jednak na ratunek było już za późno. Zawadzki przyznał się do zabójstwa, za co dostał 15 lat ciężkiego więzienia[17].
W styczniu 1932 roku w mieszkaniu przy ulicy Krakowskie Przedmieście w Wieluniu rozegrał się prawdziwy dramat. 35-letni umysłowo chory Szczepan Kasterka, który od kilku lat przebywał w szpitalach dla psychicznie chorych, powrócił do domu pod opiekę rodziny. Pewnego razu spadł, schodząc po schodach. Ból sprawił, że dostał ataku szału, wbiegł do mieszkania i zaczął demolować sprzęty. Matka Kasterki i rodzeństwo uciekło, bojąc się, że szaleniec może ich zabić. Chorego próbował uspokoić 19-letni brat, ale omal nie został uduszony. Zdołał się jednak wyrwać z objęć furiata. Gdy ten w końcu się uspokoił, trafił do szpitala, gdzie w niedługim czasie zmarł[18].


Czasem zapominamy o tym, że dzieciństwo nie zawsze oznacza beztroskę. 




Dzieciobójstwo na rysunku grafika z "Nowości Ilustrowanych".
 

            Brutalna, i odrażająca zbrodnia zawsze szokuje: ubolewamy nad tragicznie przerwanym życiem ofiary. Często też uczuciom tym towarzyszy rozgoryczenie, gdy dowiadujemy się, że  popełniona zbrodnia uchodzi sprawcy na sucho. Niekiedy tyczy się to niewspółmiernych do dokonanej zbrodni wyroków (ale czy jakakolwiek kara jest w stanie wrócić życie, czy chociażby zadość uczynić?), a innym razem okazuje się, że kara nigdy nie dosięgnie sprawcy przestępstwa, gdyż nie udaje się takowego wskazać. 
Przyznać jednak trzeba, iż niemalże żadne z morderstw nie wstrząsa równie mocno, jak zabójstwo, bądź jakikolwiek inny akt znęcania się nad dzieckiem.  Jawi się ono jako istota bezbronna, nie do końca świadoma obowiązujących w tym świecie praw – i tak bardzo często jest w rzeczywistości. Z tego też powodu, zbrodnie, które dotknęły dzieci stanowią niezwykle trudny temat. Zwłaszcza dla ludzi wrażliwych.
Na pierwszy plan wyłania się nam wątek związany z faktem przerywania ciąży. W przeszłości obowiązywał nawet specjalny termin, odnoszący się do kobiet, które swoją działalnością „specjalizowały się” w przerywaniu niechcianych ciąż. „Akuszerki”, te w przeszłości określano mianem „fabrykantek aniołków”. Niekiedy działalność tej kategorii osób, związana była ze sprowadzaniem śmierci na dzieci już naradzone, lecz wciąż jednak niechciane. Wiele z tych kobiet nigdy nie odpowiedziała przed sądem za swoje winy.
Poniżej pragnę przytoczyć jednak sprawę związanej z przeszłością obecnego kaliskiego osiedla Czaszki, które w przeszłości stanowiło podmiejską wieś, a następnie dzielnicę. Nazwę swoją zawdzięcza ono, znajdującemu się niegdyś na jego terenie staremu cmentarzowi żydowskiemu, który został zlikwidowany w czasie niemieckiej okupacji.
„Czaszki” zapisała się w przeszłości miasta Kalisza jako dzielnica zamieszkana przez biedotę, ciesząca się niezbyt ciekawą sławą. Historia, którą przedstawiamy poniżej jest jedną z wielu, która miała na to wpływ:


 Lokatorów domu p. Siarkiewiczowej na Czaszkach niejednokrotnie wprowadzało w zdumienie, że mieszkający w tym domu małżonkowie Aleksander i Marjanna Kasprzyccy urządzają pogrzeby dzieci dość częste, gdyż w ciągu 3 lat pochowano 5 dzieci, z tych 2 potajemnie. Okazało się, że Kasprzyccy przyjmują dzieci na wychowanie. Podejrzewając o zbrodnie, jeden z lokatorów tego domu zawiadomił o wszystkiem władze, która w piątek po południu delegowała komisarza cyrkułowego Klimowa, wraz z dr. Sikorskim w i starszym felerem Remiszewskim, celu sprawdzenia na miejscu okoliczności, na które powoływał się oskarżyciel.
W mieszkaniu Kasprzyckich, którzy zajmowali jeden lokal z niejakim Stanisławem Marjańskim i Anną Bartosik, znaleziono na pół martwe, nadzwyczaj wycieńczone dziecko, które jak się okazało 2 tygodnie temu Kasprzycka otrzymała od Hendli Sznaper, służącej ze szpitala żydowskiego, a które to dziecko urodziła w szpitali niejaka Ryfka Heinochowicz z Sieradza. Na wyżywienie i wychowanie tego dziecka Heinochowicz dała Kasprzyckiej rubli 17. Dziecko w kilka minut po przybyciu władzy zmarło.
Wobec oczywistego dowodu zamęczenia dziecka, Kasprzyckich aresztowano. Współlokatorowie zbrodniarki, Marjański i Bartosikówna, opowiadają, że wstrętnym procederem mordowania dzieci Kasprzycka zajmuje się od lat 3. W ciągu tych 3 lat troje dzieci pochowano legalnie na cmentarzu, jedno u Kasprzyckich urodzone nieżywe leżało w mieszkaniu przez dni kilka pod stołem, jedno pochowała Bartosikówna po kryjomu na cmentarzu dobrzeckim, jedno zaś zabrał w nocy izraelita, nazywający się Jojne. Żadne dziecko nie żyło dłużej u Kasprzyckich jak 2 do 3 miesięcy. Kasprzyccy kari mili dzieci mlekiem nawpół  z wodą, którego kupowali pół kwarty dziennie, oprócz tego ciągle dawano dzieciom wywar z łupin od maku, alby utrzymać je w stanie sennym. Gdy współlokatorowie kilkakrotnie zwracali uwagę Kasprzycka na złe obchodzenie się z dziećmi, ta w dalszym ciągu uprawiała swój wstrętny proceder.
Jedna z matek, niejaka Marjanna Owczarek, dowiedziawszy się, że dziecko jej jest chore, odebrała takowe, lecz widocznie z otrucia i wycieńczenia na drugi dzień zmarło.
Po rewizji w mieszkaniu Kasprzyckich znaleziono flaszeczkę „laudanum”.
Nadzorca szpitala żydowskiego, Szpiro, zeznał, że służąca ze szpitala, Hendla Sznaper, już kilka noworodków wydała Kasprzyckiej na wychowanie. Ostatnie dziecko, znalezione u Kasprzyckiej, Sznaper oddała dn. 9 b.m[19]
            Niestety, nie jest to jedyna tego typu relacja dotycząca Kalisza, która wiąże się z dzieciobójstwem. O wcześniejszej, pochodzącej z 1907 roku, w swym artykule wspominał przytaczany przeze mnie duet Tabaka-Błachowicz. Wzmianka dotyczyć miała znajdującego się przy ul. Stawiszyńskiej tzw. domu Bierzyckiego, gdzie pewnego razu dokonano szokującego odkrycia: w ustępie znajdować się miało zapakowane w pudełko ciałko noworodka[20].   
            Przytoczone przykłady nie stanowią ponurych wyjątków – stanowią zaledwie niewielki ułamek skrywanych tajemnic, z których tylko część wyszła na jaw, reszta wciąż pozostała nieopowiedziana. Nigdy nie poznamy odpowiedzi na pytanie: jak wiele dziecięcych żyć zostało odebranych, i pogrzebanych gdzieś niedbale, w pośpiechu. Problem ten tyczy się każdego na świecie miasta, oraz wsi, i aby się o tym przekonać nie trzeba zagłębiać się wcale w przeszłość, lecz przede wszystkim przyjrzeć czasom nam obecnym, gdzie problem ten nadal istnieje… i niestety istnieć będzie.
            Dalszych przykładów tego: z jakich powodów i w jaki sposób pozbawiano życia niewinnych dzieci w przedwojennej Polsce, dowiadujemy się także z materiałów zgromadzonych przez Kamila Janickiego:
W październiku 1935 roku niejaka Zofia Stefaniak porzuciła swoją dwunastodniową córeczkę w środku lasu pod Kórnikiem. I to nie byle gdzie, ale na wielkim mrowisku. Martwe i okropnie pogryzione dziecko odnaleźli po dłuższym czasie miejscowi chłopi. Matka została aresztowana, ale dopiero w marcu kolejnego roku. Do tego czasu skutecznie się ukrywała. Kiedy już zakuto ją w kajdanki, zaczęła tłumaczyć, że „nie zdawała sobie sprawy z tego co czyni”[21].
Także w marcu 1936 roku do brutalnego dzieciobójstwa doszło we wsi Orpiszewo pod Krotoszynem. Niedawno owdowiała kobieta zadusiła urodzone dzień wcześniej bliźnięta. Podobnie jak w dziesiątkach takich spraw, powodem była nędza. Makabrycznego odkrycia dokonał jeden z sąsiadów dzieciobójczyni – dwa maleńkie ciała leżały na dnie kanału melioracyjnego[22].
Edwin Schmalz z Ryczy w powiecie żnińskim wykazał się nawet większym bestialstwem. Już od dnia narodzin swego nieślubnego syna – owocu związku ze służącą, Heleną Siekierską – ze wszystkich sił dążył do „usunięcia go ze świata, chcąc widocznie uniknąć późniejszego płacenia alimentów”. Matka, przeczuwając najgorsze intencje kochanka, strzegła dziecka jak oka w głowie. Kiedy ojciec zaproponował, by sprzedać je pewnemu restauratorowi za 1000 zł, kobieta z oburzeniem odmówiła.     
Wydawało się, że była to już ostatnia ze strony Schmalza próba pozbycia się dziecka. Chłopiec tymczasem ciężko zachorował. Siekierska nie mogła liczyć na pomoc Schmalza, więc pożyczyła pieniądze od znajomych i pojechała do lekarza: „Niestety pomoc była spóźniona. Lekarz stwierdził silne powiększenie wątroby spowodowane zatruciem organizmu. Chłopczyk zmarł”. Wyszło na jaw, że mały Erwin wcale nie był chory, ale został z premedytacją otruty. Schmalz oskarżył o zbrodnię Siekierską, ale ta skutecznie wybroniła się przed policją. Śledczy uwierzyli w jej wersję wydarzeń i aresztowali wyrodnego ojca. Ten zresztą sam udowodnił swoją winę, już po fakcie podrzucając butelkę z trucizną do łóżka Siekierskiej. W drugiej instancji został skazany na 6 lat więzienia.
Stanisław Galewski z Krotoszyna także zabił ze względu na pieniądze. Wprawdzie nie groziły mu alimenty, bo dzieci miał ślubne, ale – jak wyjaśniał przedstawicielom prawa – mało zarabiał i mieszkał w ciasnej chałupie. Dlatego też 9 maja 1936 roku zabrał dwie swoje córki, czteroletnią Łucję i siedmioletnią Kazimierę, na spacer nad stawem.
„Tam zatrzymał się na chwilę (…) i po przekonaniu się, że niema nikogo w pobliżu wepchnął równocześnie obie córki do stawu. Ponieważ staw w tem miejscu był bardzo głęboki, dziewczynki utonęły natychmiast”.
Galewski jak gdyby nigdy nic wrócił do domu, zjadł z żoną obiad i przez resztę dnia zachowywał się zupełnie spokojnie. Dopiero kiedy żona zaczęła się niepokoić nieobecnością córek, sam zaproponował jej by wezwała policję. Nie była to z jego strony trafna decyzja. Już miesiąc później sąd skazał go na 15 lat więzienia – wręcz niespotykanie wysoką karę za dzieciobójstwo[23].
            Uzupełnienie tego wątku stanowią przypadki dzieciobójstwa, z terenów Ziemi Wieluńskiej, odnotowane przez M. Kopańską w jej publikacji:
W 1931 roku w Wieluniu 19-letnia Władysława Namyślak była na służbie u fryzjera  Godela Boraksa, który prowadził swój zakład przy ulicy Kaliskiej. Nikt nie miał pojęcia, że dziewczyna jest w ciąży. Ta zaś, czując, że zaczyna rodzić, poszła do wychodka, gdzie pozbyła się dziecka, rzucając je do dołu kloacznego. Zachowywała się jednak dość dziwnie i prawda szybko wyszła na jaw[24].
Niejaka Marianna Zamolska, będąc w Wieruszowie, utopiła w Prośnie swego 6-letniego synka. Jak tłumaczyła policji, wepchnęła dziecko do wody, „bo było jej tylko zawadą i ciężarem w życiu”[25].
            Lektura tego typu przypadków składnia nas do wniosków, że prócz biedy, powodem zbrodni, których dokonano na dzieciach były, też  relacje między rodzicami.  W czasach gdy o metodach zapobiegania ciąży wiedziano niewiele, starano się po porostu „zaradzać” owocom romansów… po prostu ich się pozbywając, najpóźniej niedługo po narodzinach. Tak jak miało to w przypadku przyłapanej na swym uczynku Zofii Stefaniak wyrzuty sumienia, jak i skrucha były zastępowane argumentowaniem, które w oczach prawa miało uczynić ze sprawcy osobę niespełna rozumu, nieświadomą popełnianych czynów.
Zaś historia Edwina Schmalza wskazuje na wybitnie materialistyczny i egoistyczny motyw popełnionej zbrodni. Nie chodziło w tym przypadku o brak funduszy potrzebnych na utrzymanie dziecka, gdyż jego ojciec posiadał ku temu potrzebne środki – lecz fakt, iż nie chciał on ich w tym celu przekazywać matce. Istnienie nieślubnego potomka stanowiło dla Schmaltza problem nie tylko w charakterze „zbędnego wydatku” na którego utrzymanie musiał łożyć pieniądze, ale także „ujmy na honorze” – „plamy” którą należało zmyć. Wyjściem w tej sytuacji było dokonanie opisanej zbrodni.



Frymeta Hollander.
 

Zagadnienie dopuszczania się przestępstw wobec dzieci przybierało (jak i wciąż ma to miejsce), jeszcze jedno oblicze – molestowania seksualnego. Jak słusznie zauważała M. Kopańska: dzieci padały też ofiarą przestępstw seksualnych, a pedofilami  niestety często  okazywali się najbliższy krewni. W Mieleszynie ojciec próbował zgwałcić swoją 17-letnią córkę, a w Wieluniu dziadek wykorzystywał 8-letnią wnuczkę. Szczególnie bulwersująca była jednak sprawa nauczyciela szkoły powszechnej w Turowie. 10 grudnia 1932 roku wsią wstrząsnęła wiadomość o aresztowaniu Jana Kucińskiego, zatrzymanego za czyny lubieżne wobec dzieci. Całą sprawa wyszła na jaw, gdy jeden  uczniów pewnego dnia odmówił pójścia do szkoły. Śledztwo wykazało, że nauczyciel - przykładny mąż i ojciec dwojga dzieci- od dłuższego czasu molestował kilkunastu chłopców[26].

Pedofilia wciąż pozostaje tematem tabu – choć ostatnimi czasy coraz częściej poruszanym. Czasy w których żyjemy mają to do siebie, iż powołane zostało do działania wiele instytucji, i programów społecznych mających na celu nagłaśnianie tego problemu, oraz pomoc pokrzywdzonym dzieciom. W przeszłości – a zwłaszcza w czasach II RP, nie mogło być o tym mowy. Był to temat o którym nie mówiło się głośno, a sprawy z nim związane bardzo często były zamiatane pod przysłowiowy dywan.

Ostatnią kwestią, którą chcę w tej części materiału poruszyć jest zagadnienie popełnienia przestępstw przez samych nieletnich. Bez wątpienia powodami, z powodu których  dzieci decydowały się na dopuszczenie się danego wykroczenia były: zła sytuacja materialna rodziny, niewłaściwe wzorce wyniesione z domu, brak czasu poświęcanego dziecku przez rodziców, a w końcu: negatywny wpływ otoczenia. Pamiętać jednak należy, iż nie jest regułą to: iż każde dziecko wywodzące się z rodziny patologicznej, bądź po prostu biednej, zostanie przestępcą. Historia nie raz dowiodły, iż prawo było łamane przez nieletnich nawet wówczas gdy ci, wywodzili się z tzw. „dobrych domów”, w których „nie brakowało niczego”.  
W kontekście tego o czym tutaj mówimy, warto wspomnieć o przypadku pewnego zdarzenia z okolic Wielunia:
Do ogrodu Ignacego Rosy zakradł się 12-letni Antoni. Kradzież zauważył 19-letni syn właściciela, Antoni, który zaczaił się, czekając aż jego imiennik zejdzie z drzewa. Jednym uderzeniem powalił chłopca na ziemię, a rana zadana w głowę okazała się śmiertelna. Co gorsza, ciało zostało w ogrodzie, a zabójca spokojnie odszedł do domu. Na zwłoki natknął się dopiero jego ojciec[27].
            Nie wiemy czy chłopiec, który zdecydował się zakraść do sadu, by dokonać kradzieży, uczynił to z powodu biedy (można przypuszczać, iż było to wielce prawdopodobne); czy też zrobił to aby w dziecięco-łobuzerski sposób zaspokoić własną zachciankę. Pewnym jest jednak, iż kara jaka go za to spotkała, była niewspółmierna do winy.

            Zupełnie inaczej przedstawia nam się historia małej złodziejki z Kalisza – Frymety, aż nazbyt dobrze znanej ze swych dokonań na ulicach miasta, w czasach dwudziestolecia międzywojennego. Ówczesna prasa pisywała o niej następująco:

Duże, bystre, piwne oczy małej dziewczynki wyrażają niezwykły spryt i dużą spostrzegawczość. Mała kręci się po korytarzu sądowym, czując się zupełnie swobodnie i pewnie. Okryta jest dużą, zieloną, wełnianą chustką, którą co chwila inaczej nakłada ukazując pozostałe części swego stroju.
Małą dziewczynką jest 12-letnia Frymeta  Holländer  aż nazbyt dobrze znana w Kaliszu.
Frymeta ma uczciwych, lecz biednych rodziców, którzy z powodu swych zajęć nie potrafią upilnować dziecka. Sama, mimo swych 12 lat stała się przestępczynią. Znają ją dobrze władze policyjne, gdyż zdarza się, że w tygodniu kilkakrotnie odwiedza ona komisarjat P. P., zachowując się tam również bardzo śmiało i rzecz ciekawa: rzadko kłamie. W sądzie Frymeta wprowadza niekiedy w zdumienie sędziów swą wymową. Kupcy, straganiarze w Kaliszu znają również Frymetę, która niejednokrotnie ich okrada.
Czy jest ona kleptomanką, czy posiada rozeznanie swych czynów? Podobno dziewczynkę biorą do pomocy starsi, rutynowani złodzieje, w takich sprawach, gdzie zręczność dziecka nadaje się lepiej do ich przestępczej roboty. Frymeta, kradnąc pieniądze, kupuje później za nie różne przedmioty, sznury fałszywych pereł, jedwabne dessous i t. p.
Oczywiście, że dziecko, ubrane w te rzeczy, wygląda wprost humorystycznie. Pyszni się jednak bogactwem swego stroju.
W swoim czasie Frymeta popełniła następującą kradzież: Na ulicy jednej z przechodzących pań Frymeta obcięła pasek od torebki i skradła ją. W torebce znajdował się kwit z pralni chemicznej na wykupienie boa oraz 4 zł w gotówce. Frymeta wzięła owe 4 zł i podając się w pralni za dziewczynkę przysłaną po odbiór boa, wykupiła je za owe 4 zł, a następnie sprzedała za 20 zł.
Najczęściej Frymeta grasuje na ulicy i w sklepach. Ma ona swoje specjalne tricki. Oto jeden z jej charakterystycznych sposobów. Do przechodzącej osoby złodziejka zwraca się, mówiąc, iż ma pobrudzone ubranie. Okazuje nawet uprzejmość i skwapliwie czyści rzekomo brudne miejsce. W czasie tej czynności zazwyczaj portmonetka lub inny cenniejszy przedmiot zostaje skradziony. Poza tem zepsute dziecko to w sklepach kradnie z torebek damskich pieniądze, w czasie, gdy właścicielki ich zajęte są oglądaniem towarów. W takich wypadkach mała zwykle przychodzi do sklepu w charakterze klientki, aby uśpić czujność personelu. Potrafi ona również wyrwać niezwykle zręcznie torebkę na ulicy, a następnie uciekać, ile siły w nogach. Małe, zręczne dziecko ginie zazwyczaj w tłumie przechodniów…W wielu jednak wypadkach Frymetę zatrzymuje policja i wtedy sprawa jej wędruje do sądu. 
Dziewczynka miała już około 30 spraw w sądzie, lecz ze względu na to, że nie ma ukończonych 13 lał, nie może być umieszczona w zakładzie poprawczym. Zazwyczaj sąd oddaje ją pod ścisły nadzór rodziców. Środek ten jednak okazuje się niewystarczający, gdyż rodzice, ludzie pracy, nie są w stanie jej dopilnować. Ostatnio dziewczynka ta w towarzystwie swej koleżanki udała się do sklepu p. Sendera w Kaliszu, gdzie skradła z torebki jednej o pań 25 zł. Na drugi dzień Frymeta zjawiła się w tym samym sklepie, aby przeprowadzić „wywiad”, czy w międzyczasie sprawa kradzieży wyszła na jaw. Jeden ze sprzedawców przypomniał sobie dziewczynkę, która w czasie dokonania kradzieży bawiła w sklepie, a następnie tajemniczo się ulotniła, Frymetę zatrzymano i znów znalazła się ona przed sądem grodzkim, który, nie mogąc dziecka karać, znów oddał ją pod ścisły nadzór rodziców. Przypuszczać należy, że niebawem t. zn od przyszłego roku, roku, gdy Frymeta ukończy 13 lat, zostanie umieszczona w zakładzie poprawczym, który dziecko ze względu na swój wiek i rozwój, prawdopodobnie nie posiadające rozeznania swych czynów i możliwości kierowania swą wolą, odda społeczeństwu, jako pożytecznego już obywatela[28].

            Nie jest pewnym jak dalej potoczyły się losy bohaterki naszej ostatniej opowieści. Grupa Hisotryczna Schondorf, której autorstwa fragment  materiału przytoczyłam przed chwilą, podjęła swego czasu dochodzenie, którego celem było ustalenie dalszych losów przedwojennej „łobuziary”. Czy ich spostrzeżenia i wnioski są trafne? Nie mnie to oceniać – zaintrygowanych efektami owego dochodzenia zachęcam do lektury tekstu źródłowego, do którego odnośnik znajduje się zarówno w zamieszczonych przeze mnie przypisach, i bibliografii.
            Podsumowując ten wątek warto pochylić się przez chwilę, nad znanych nam z przytoczonego fragmentu losów Frymety. Być może wpływ na obraną przez nią ścieżkę, zachowanie miała wpływ trudna sytuacja finansowa w rodzinie, jak i być może wyniesione z niej (lub z najbliższego otoczenia) wzorce. Tego nie możemy być w tej chwili pewni. Ubolewać jednak możemy nad faktem, iż w tamtych czasach pomoc niesiona dzieciom ulicy jak owa dziewczynka wyglądała zupełnie inaczej, i być może i tak nie odniosła by spodziewanych efektów. Wszak i obecnie projektu resocjalizacji dzieci i nieletnich, nie zawsze kończą się spodziewanym sukcesem, a wpływ na to ma wiele czynników, nad którymi nie będziemy się w tej chwili rozwodzić.

            Tym akcentem kończymy pierwszą część naszego cyklu poświęconego kryminalnym sprawom Wielkopolski Wschodniej. W następnej odsłonie – tak jak zapowiadaliśmy: przedstawimy sylwetki najbardziej znanych zbrodniarzy i spraw zabójstw w naszym Regionie, w czasach powojennych.  


 Przypisy.


[1] Zob. Archiwum Państwowe w Kaliszu: https://www.archiwum.kalisz.pl/wystawy-on-line/archiwalia-z-dreszczem/03 (stan na dnia 07.09.2019).
[2] Fakty Kaliskie: Józef Pachołek: kaliski gangster-poliglota:
[3] zob. Tamże.
[4] Zob. Tamże.
[5] Tamże.
[6] Zob. Regionalna Grupa Historyczna, Kryminalny półświatek przedwojennego Kalisza:

[7] zob. Fakty Kaliskie, dz. cyt.
[8] Tamże.
[9] Archiwum Państwowe w Kaliszu, dz. cyt.
[10] zob. Fakty Kaliskie, dz. cyt.
[11] Regionalna Grupa Historyczna Schondorf, dz. cyt.
[12] Tamże.
[13] Tamże
[14] A. Tabaka, M. Błachowicz, Al. Capone z Kalisza i inni:
[15] M. Kopańska, Sekrety Wielunia, Praszki i Wieruszowa, Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2017, s. 136.
[16] Tamże, s. 137.
[17] Tamże, s. 137-138.
[18] Tamże, s. 138.
[19] Regionalna Grupa Historyczna Shondorf, Kaliska fabrykantka aniołków:
[20] A. Tabaka, M. Błachowicz, dz. cyt. 
[21] Kamil Janicki, Niemowlę w sławojce. Dzieciobójstwo w przedwojennej Polsce:
[22] Tamże.
[23] Tamże.
[24] M. Kopańska, dz, s. 138.
[25] Tamże.
[26] Tamże s. 139.
[27] Tamże. 139.
[28] Regionalna Grupa Historyczna, Frymeta-dziecko kaliskich ulic:



Bibliografia.

1.      Archiwum Państwowe w Kaliszu:
2.      Fakty Kaliskie: Józef Pachołek: kaliski gangster-poliglota:
3.      Janicki Kamil, Niemowlę w sławojce. Dzieciobójstwo w przedwojennej Polsce:
4.      Kopańska Magdalena, Sekrety Wielunia, Praszki i Wieruszowa, Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2017.
5.      Regionalna Grupa Historyczna Schondorf, Kaliska fabrykantka aniołków:
6.      Regionalna Grupa Historyczna Schondorf, Kryminalny półświatek przedwojennego Kalisza:
7.      Regionalna Grupa Historyczna, Frymeta-dziecko kaliskich ulic:
8.      Tabaka Anna, Błachowicz Maciej, Al. Capone z Kalisza i inni:


Źródła i spis ilustracji.

1.      Józef Pachołek:
2.      Bracia Lorantowie, Berek Wiśniak:
3.      Budynek kaliskiego więzienia:
Fotografia autorki.
4.      Dzieciobójstwo na rysunku grafika z "Nowości Ilustrowanych":
5.      Frymeta Hollnder: