Rozpoczyna się właśnie okres gdy z wolna kończy się wiosna, a zaczyna lato, a
wraz z nim sezon wakacyjny. Jest to czas
sprzyjający kwitnieniu, oraz owocowaniu wielu roślin, i nie ma chyba bardziej
odpowiedniej chwili, aby przybliżyć naszym czytelnikom wybrane gatunki rodzimej
flory, w kontekście folkloru naszego regionu. Temat ten był już przez nas
częściowo poruszany m.in. przy okazji omawiania: medycyny ludowej czy też
praktyk magicznych. Przez wzgląd na ich mnogość: nie jesteśmy w stanie opisać
tutaj wszystkich gatunków roślin, których istnienie, a przede wszystkim
praktyczne zastosowanie odegrały rolę w
życiu codziennym naszych przodków. Autorka niniejszego artykułu zdecydowała się
tym razem poświęcić uwagę wybranym przez siebie gatunkom, na temat których
znalazła ciekawe informacje zawarte w publikacji pt. „Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych.
Słownik Adama Fischera”.
Przystępując do omówienia każdego z nich
postanowiłam (inspirowana koncepcją materiału źródłowego): najpierw przedstawić
w zarysie jego symbolikę i rolę w ogólnopolskiej (czy nawet słowiańskiej)
kulturze ludowej, a następie wymienić odnoszące się do nich przykłady
zaczerpnięte z folkloru Wielkopolski Wschodniej. Będzie zatem mowa o roślinach
jako o: bohaterach ludowych podań, apokryfów, przesądów, etc.; jak również rozumianych jako składniki receptur
medycznych, czy też wszelakich innych praktyk magicznych.
Dąb.
Zacznijmy
od drzewa uchodzącego w kutrze słowiańskiej (zresztą nie tylko) za królewskie. Osobniki
wiekowe, posiadające majestatyczną rozłożystą koronę bardzo często były
otaczane czcią przez dawnych Słowian, wokół nich powstawały ośrodki kultowe. Za
kulturową tego spuścizną może być uznany chociażby fakt, że w czasach
chrześcijańskich na ziemiach małopolskich istniał zwyczaj zawieszania na tychże
drzewach kapliczek, świętych obrazów[1].
Takich starych dębów nie ścinano, czasem,
np. w Kaliskiem, powstałe zarazy przypisywano ścięciu takiego jakby świętego
drzewa[2].
W
praktyce, w kulturze ludowej dąb znajdował zastosowanie w szeroko rozumianym
stolarstwie i ciesielstwie; owoce tegoż
drzewa wykorzystywane były jako pokarm dla zwierząt gospodarskich
(„nierogacizny”). Ponadto w uboższych domostwach, w czasach głodu były one
także spożywane przez ludzi, wyrabiano z nich: chociażby rodzaj kawy, zaś
na dużych dębowych liściach wypiekano
chleb. Istniało przekonanie, że każdy kto takowego chleba skosztuje: posiadać
będzie siłę dębu[3].
Kora natomiast była wykorzystywana do wytwarzania barwnika czerwonego.
Różne fragmenty tegoż drzewa posiadały
liczne zastosowanie w medycynie ludowej. Podając odnotowany przez Fischera
przykład z obszarów naszego regionu, można wspomnieć o dawnej praktyce
leczniczej z pow. konińskiego, gdzie też leczono odmrożenia przez moczenie
rannych miejsc w odwarze z kory dębowej[4].
Dąb
w folklorze posiadać miał powiązania ze sferą magii, czego dowodem były
chociażby następujące przeświadczenia: czarownice
w Kaliskiem szkodziły niegdyś na zdrowiu w ten sposób, że suszone liście dębowe
wtykały w ściany domu, mówiąc zaklęcie: „Jako te liście uschły, tak z całym
domem niech schnie gospodarz i dzieci”. Czarownice jeździły też nie tylko na
„łyse góry”, ale także na dębiny[5].
Lipa. Obok dębu była
jednym z najświętszych drzew Słowian – miała być poświęcona Świętowitowi ( w
tekście źródłowym pojawia się imię „Światowid” - jednakże w tym kontekście
użyte jest ono błędnie, odnosi się bowiem ono jedynie do posągu ze Zbrucza, nie
zaś do bóstwa)[6]. Ślad
dawnej czci świętych drzew lipowych objawia się w
tym, że przeważnie na nich zawieszane są kapliczki i obrazy świętych, a
najstarsze kościółki wiejskie bywają otoczone wiekowymi drzewami tego
gatunku (Krakowskie i Góralszczyzna). Święte obrazy i rzeźby,
szczególnie Pana Jezusa na krzyżu, umieszczane są najczęściej na dębach i
lipach.
Lipę
uważa lud za drzewo święte, nieprzyjazne złym duchom i czarownicom (powszechne).
Łużyczanie
w
pewnych okolicach twierdzą, że w lipach mieszka tak zwana biała pani,
która niekiedy ukazuje się ludziom. Lud wierzy, że w
lipę nigdy nie uderza piorun, a drzewo lipowe odgania diabła,
który się przed nim rozpływa w smołę. Na Mazowszu lud mówi, że
w lipę nigdy nie uderza piorun, bo mieszka w niej Matka Boska. Wobec takiej
sakralności lipy nic dziwnego, że sznur z jej łyka skutecznie przeszkadza
upiorom. Diabła można nim związać, ponieważ łyko lipowe jest
tak mocne, że nawet diabeł nie jest w stanie go rozerwać (Mazowsze)[7].
W wielu
regionach kraju pokutuje przeświadczenie, iż drzewo – a dokładniej jego
obecność w danej okolicy przyciąga szczęście. W tym wypadku unikano jego
ścinania, bowiem uważano, iż sprowadzi to na daną osobę lub lokalną społeczność
nieszczęście (a nawet śmierć).
Lipa, a dokładniej jej poszczególne
elementy były postrzegane jako remedium na poszczególne dolegliwości. I tak oto
uważano, że: herbata z kwiatu lipowego pomaga
nie tylko na kaszel oraz gorączkę, ale
także na poty, duszność. Kwiat lipy leczy konwulsje,
paraliż i zawroty głowy (…). Liście tej
rośliny, zbierane w wigilię św. Jana i namoczone w ciepłym mleku, przykłada się
do oparzonej skóry[8] (okolice
Konina).
Jarzębina,
zwana także jarząbem pospolitym (stąd owoce tego drzewa nazywane były po
prostu „jarząbkami”). W niektórych powiatach kraju uchodzić miała ona za
„grzeszne drzewo”. W powiecie garwolińskim zgodnie z tamtejszymi podaniami
ludowymi, miała ona być pierwszym drzewem, które pozwoliło powiesić się na
sobie wisielcowi[9] (w
pow. Myślenice dodawano, iż był nim nie kto inny jak sam Judasz, którego „osika
nie przyjęła”)[10].
Z tego też powodu, w nie wykorzystywano jej do wyplatania wianuszków święconych
w dniu Matki Boskiej Zielnej (podczas gdy w innych częściach kraju, gdzie
jarzębina nie była postrzegana jako drzewo „złe”, tak z reguły czyniono).
Podobną „nieufnością” darzyć miano ją w
okolicach Kielc. Do tego stopnia nawet, iż: nie wykorzystywano jej drewna na
opał (mimo, że gdzie indziej drewno pochodzące z tego drzewa uchodziło za
solidne i tym bardziej nadające się do budowy sprzętów gospodarskich), ani też
jej gałązek nie zatykano za święte obrazy, czy też kapliczki. Powodem tego było
przeświadczenie, iż w jarzębinie przesiaduje „złe”[11].
Jednakże w wielu częściach Polski
jarzębina była postrzegana, i owszem jako drzewo magiczne, ale jak najbardziej
to pozytywne. Chociażby na Polesiu
uważano za grzech rąbać jarzębinę, gdyż
jest to kobieta zaklęta w drzewo. W okolicach podtatrzańskich dawniej sadzono
na mogiłach szczególnie jarzębinę[12].
Bardzo często wykorzystywano jej owoce oraz liście w medycynie ludowej, czy
też w praktykach związanych z tzw.. „magią miłosną”. Także i młode dziewczęta
bardzo chętnie upodobały sobie jej owoce, z której chętnie wykonywały dobrze
znane korale. Owoce tego drzewa były także chętnie stosowane w kuchni ludowej,
przy wyrobie wszelakiej maści: nalewek i innych przetworów. Ciekawostkę
stanowić może także fakt, iż na Mazowszu dodawano je do korowaja – obrzędowego
ciasta weselnego[13].
Natomiast w okolicach Kalisza po ich obfitości na drzewie, wróżono urodzaj
pszenicy[14].
Leszczyna
w
kulturze polskiej to kolejny
przykład magicznej rośliny, z tym że nie drzewa a raczej krzewu. W powszechnym
mniemaniu pokutuje wiara w to, że szczególną moc posiadają różdżki wykonane
właśnie z gałęzi tejże rośliny, kiedy indziej wykorzystuje się je jako ochronę przeciwko
czarom i urokom. Ponadto w niektórych regionach Polski leszczyna uważana jest
za ostoję w czasie burzy – wierzy się, że w nią piorun nie trafia, i tłumaczy
się fakt ten apokryfem wg którego: to właśnie pod nią się miała ukrywać przed
swymi prześladowcami, Matka Boska z Jezusem w trakcie ich ucieczki z
Egiptu. Z tego też powodu praktykowany
był gdzieniegdzie zwyczaj zatykania gałązek leszczynowych na granicach pól,
aby ochronić wzrastające w nich zbiory
przed: uderzeniami piorunów, gradu, bądź działania złych duchów, uroków.
Jeszcze kiedy indziej tego typu „talizmany ochronne” poświęcone w dzień Bożego
Ciała zatykano za oknami, świętymi obrazami w chałupie[15].
Długo by pisać o zastosowaniu leszczyny
w obrzędowości rolniczej, skupmy się jednak na przykładach pochodzących z
terenów naszego regionu. Szczególnie charakterystyczną
rolę odgrywa leszczyna przy obrzędach żniwiarskich. Prócz zwykłych wianków
zbożowych ofiarowanych po ukończeniu żniw gospodarzowi lub dziedzicowi składa
się w darze także osobny wianek z orzechów laskowych lub też orzechy przynosi
się na talerzu lub wplata się w wieńce zbożowe. Takie wianki spotyka się
szczególnie w Wielkopolsce i to od dawna, bo już w roku 1834 mamy tego
przykłady. Ale także w innych okolicach spotyka się przykłady takiego
obrzędowego oddawania orzechów na talerzu lub w formie wianka (Śląsk,
Krakowskie, Kaliskie, Kieleckie, Kujawy, Mazowsze). Oczywiście we wszystkich
tych wypadkach używa się nie tylko orzechów laskowych, ale czasem i włoskich,
na które przenoszą się rozmaite wierzenia zasadniczo stosowane tylko do
orzechów laskowych[16].
Tym
bardziej leszczyna znalazła zastosowanie w medycynie ludowej, czego też i
przykład niniejszym przedstawiam
czytelnikom: narośl, zwaną wilcza kość
wedle ludu wielkopolskiego, należy nacierać leszczyną, ułamaną w czasie ubywania Księżyca[17].
Bez
czarny. Z
jagód czarnego bzu przyrządza się polewkę, zwaną fafuła lub bzówka
(okolice Kielc). Taką zupę do klusek sporządza się z jagód dzikiego bzu także
na Pałukach, oraz również bzowe powidła. Dzieci wyrabiają sobie z czarnego bzu
pukawki, piszczałki i sikawki (Małopolska, Wielkopolska, Lubelskie[18]). Trzeba też pamiętać, że jagody czarnego bzu spożywane na surowo są trujące!!!
Wedle
ogólnych wyobrażeń ludowych pod krzakiem dzikiego bzu siedzi zły duch i dlatego
krzaku takiego nie można wykopywać ani wycinać, gdyż naraża to na wielkie
nieszczęścia, dolegliwości, jak paraliż, gościec, połamanie lub uschnięcie
ręki, a nawet śmierć (powszechne)[19].
O
tym jak negatywnie postrzegano samą tę roślinę, jak i miejsce na którym rosła
świadczy chociażby przeświadczenie pochodzące z okolic Lwowa mówiące, że: na miejscu, gdzie wycięto bez, nic się już
nie urodzi, na miejscu tym nie należy stawiać domu, jako na siedlisku diabła[20].
Przekazy z innych części kraju sugerują,
iż niegdyś miałoby to być „dobre” drzewo, jednakże zostało „skażone” po tym,
jak powiesił się na nim Judasz[21].
Mimo wspomnianego powyżej złego
nacechowania tej rośliny, warto wspomnieć iż w kulturze ludowej odgrywała ona
ważną rolę apotropeiczną. Czarny bez wykorzystywano aby odegnać „złe” z obrębu
granic wsi, czy też by przeciwdziałać
mocom czarownic. Zaś w okolicach Cieszyna wierzono, że wykorzystanie odpowiednich
rytuałach czarnego bzu, daje możliwość wykrycia złodzieja[22].
W końcu roślina ta znajdowała
zastosowanie w medycynie ludowej. Poniżej prezentuję odnalezione przeze mnie
przykłady z naszego regionu (i nie tylko).
W
pierwszej kolejności postrzegano czarny bez jako lek na wszelkie choroby
związane z układem oddychania. Odwarem z czarnego bzu leczono suchoty, ale i
istniały także i inne metody np.: chory
na suchoty siada pod krzakiem bzu z garnkiem, w którym jest wrząca woda. Ktoś
inny musi obejść krzak trzykrotnie i pytać: „Co gotujesz?”, a chory odpowiada:
„Stare części młodego ciała”. Jak to nie pomoże, to nie ma dla chorego ratunku
(Kaszuby). Gdy dziecko jest bardzo chore, wtedy wedle przekonania ludowego jest
chore na suchoty, które leczy się w ten sposób, że matka chore dziecko zanosi
pod krzak rozkwitłego bzu, a sama powraca do domu i wykonuje trzy roboty
[obroty?], podczas których odmawia modlitwy, przy czym nie wolno jej przez ten
czas do nikogo przemówić; po wykonaniu tego bierze matka dziecko do domu, a gdy
ten zabieg nie pomoże, nic już dziecka nie uratuje
(Wielkopolska,
Pomorze)[23].
W Wielkopolsce przy pomocy czarnego
bzu leczono także i inne dolegliwości jak np. kołtun, bądź też: przy krostach, odrze, ospie dają ziółka
bzowe z miodem, powidełka bzowe (pow. Konin) (…). Także tzw. oberwanie, wywołane
przeziębieniem lub przepracowaniem się, bywa leczone piciem odwaru z bzowych
kwiatów i przeczyszczaniem się powidełkami jagód bzowych (pow. Konin)[24].
Topola.
Polska
kultura ludowa, w zależności od regionu różnie miała tłumaczyć sobie powstanie
tego gatunku drzewa. Przykładowo w pow. kieleckim znano taką oto opowieść wg
której: Pan Jezus spotkał w drodze
brzezinę i topolę. Brzezina kłaniała się Panu, a topola ani drgnęła. Toteż
odtąd brzoza ma ciągle rozpuszczone w powietrzu gałęzie i wiatr nimi szeleści,
topola zaś stoi sztywno i hardo ku obłokom wznosi swój wierzchołek.[25]
Inne podania ludowe sugerują z różnych zakątków Polski sugerują, iż w topolę
została przemieniona dziewczyna, ukarana przez Boga za nadmierną ciekawość .
Czasem opowieści te dokładniej sugerują, iż miała by to być córka Seta, syna
Kaina, która została ukarana przez Stwórcę za to, iż w trakcie burzy miała
śmiałość wspiąć się na pagórek i podejrzeć: „co się wówczas dzieje w Niebie?”[26].
W sferze działań praktycznych z topoli:
pozyskiwano żółty barwnik do tkanin, jej drewno stosowano na opał, ale także
przeznaczano na budulec. Na Ziemi Kaliskiej wyrabiano z niej: niecki, pudła,
miary do mieszania zbóż i koryta[27].
Ponadto podobnie jak ma to miejsce w przypadku pozostałych prezentowanych tutaj
gatunków roślin: wykorzystywano jej elementy zarówno w medycynie ludowej, jak i
obrzędowości dorocznej.
Brzoza.
Zanim
przejdziemy do ciekawych wierzeń ludowych dotyczących tegoż drzewa warto
powiedzieć obie o jego zastosowaniach praktycznych, wśród dawnych pokoleń
zamieszkujących polskie wsie. Nie inaczej jak to miało miejsce w przypadku
poprzednio omawianych gatunków drzew: często była wykorzystywana jako budulec
np. płotów i niektórych narzędzi gospodarskich. Ponadto pozyskiwano z niej:
barwnik zielony, dziegieć, oraz (wczesną wiosną) oskołę (rodzaj soku).
Pozyskiwano go poprzez nacinanie pnia drzewa i podkładanie pod powstały w ten
sposób otwór, w którym gromadził się słodkawy sok. Słowianie od tego nacinania brzóz nazwali też pierwszy wiosenny miesiąc
(trzeci lub czwarty w roku) berzeń[28].
Zaś w czasach niedoboru żywności spożywano dania z jej zmielonej kory.
Nie będzie zaskoczeniem, jeśli wspomnimy
iż odgrywała ona rolę w obrzędowości dorocznej. Różnie jej rola przedstawiała
się, jeśli chodzi o poszczególne części regionu Polski, jednakże niewątpliwie
wspólną cechą było zdobienie młodymi gałązkami brzozy wnętrz izb, kapliczek,
bądź kościołów na święto Bożego Ciała, czy też smaganie się nimi w trakcie
trwania Śmigusa-Dyngusa (tam gdzie obyczaj ten był obecny).
Posiadała
także swoje zastosowanie w medycynie ludowej m.in. w pow. konińskim nalewki ze spirytusu na brzozowych listkach
używało się przeciw febrze[29].
O ile w wierzeniach wschodniosłowiańskich brzoza
odgrywa znaczną rolę, w Polsce niewiele tych wierzeń występuje. Tylko w
Poznańskiem zapisano niegdyś wierzenia, że w brzozy przechodzą dusze zmarłych dziewcząt
i że w lutym i marcu tańczą one przy Księżycu, zatańcowując na śmierć ludzi,
którzy się między nie dostaną. Odpowiada to ruskim opowieściom o rusałkach,
które kołyszą się na brzózkach z rozpuszczonemi włosami i śpiewają czarowne
pieśni. Również w Poznańskiem brzoza samotnie rosnąca na polu oznacza, że pod
nią leży i pokutuje duch jakiegoś człowieka zabitego, a w drzewie takim zamiast
soków krąży krew nieboszczyka[30].
Fischer
nie wspominał jednak o jakie okolice dawnego Księstwa Poznańskiego tutaj chodzi.
Pamiętać jednak należy, że w tamtych czasach podlegała pod nie znaczna część
terenów historycznej Wielkopolski Wschodniej. Możliwe, że tego typu podania
mogły dotyczyć właśnie naszych terenów, zwłaszcza tam gdzie zamieszkiwać mogła
społeczność prawosławna, gdyż jak to już
zostało zauważone: tego typu wierzenia były typowe dla kultury wschodnich
Słowian. Jednakże z drugiej strony częściej miało to miejsce na ternach dawnej
Kongresówki. Bez wątpienia wątek ten jednak wart jest dalszego sprawdzenia.
W materiale źródłowym znajdujemy
także i inny wątek podaniowy dotyczący omawianego gatunku drzewa. Podanie mówi o krnąbrnym dziecku, które
uderzyło matkę i za to po śmierci póty wystawiało rączkę z mogiły, póki matka
rózgą jej nie obiła, a z tej rózgi zasadzonej na grobie wyróść miała brzoza,
która ocieniała kościółek pod Gryżyną, niedaleko Kościana. Motyw ten powtarza
się w rozmaitych podaniach i pieśniach polskich[31]. Tym razem autor jasno wskazuje nam
obszary Wielkopolski Zachodniej, jednakże jak też zauważa on sam, jak i
potwierdzić mogę ja sama, na podstawie przeprowadzonych przez siebie badań:
motyw ten pojawia się w wielu częściach kraju, w tym na obszarach wschodniej
części Wielkopolski.
Jabłoń…
A
tak właściwie podążając za Fischerem, to swoją uwagę skupimy tutaj nie na samym
drzewie, lecz jego owocu. W dawnych zielnikach dostrzegano w jabłkach lekarstwo
na wiele dolegliwości. Także nawiązując do ich symboliki pełniły one rolę w
obrzędowości ludowej, zwłaszcza związanej z obrzędem zaślubin. W niektórych
regionach, tak jak na Kujawach rózgę weselną zdobiono zawieszonymi na jej
gałęziach jabłkami – co w swym znaczeniu odwoływało się do mitycznego drzewa
życia[32].
W pow. krotoszyńskim (o czym wspominałam w innym artykule na naszym portalu): starsza druhna kładła na stole przed panem
młodym talerz z zatkniętym na koziołku (drewniany patyk o trzech samorodnych
odnogach) jabłkiem, przystrojonym bogato w rozmaryn i pozłotko. Następnie
pozdrawiając wszystkich „pochwalonym” przemawiała rymowaną przyśpiewką[33].
Po skończonej śpiewce zebrani składali na talerzu datki pieniężne, po czym
druhna zsypywała zawartość do fartuszka młodej. Jabłkiem dzielili się młodzi po
połowie. Wspólnie spożyte jabłko miało im zapewnić szczęście w miłości[34].
Tymczasem w okresie Bożego Narodzenia, w
niektórych częściach kraju, w tym Wielkopolski Wschodniej, tuż po wieczerzy
wigilijnej miał miejsce swoisty „spektakl”. Gospodarz (bądź gospodyni w
zależności od tradycji) udawał się do sadu i zatrzymując się przy jabłoni (lub
po kolei przy każdym z drzew należących do innych gatunków), groził im
siekierą, że je zetnie. Miało to na celu wymuszenie na nich obfitości plonów w nadchodzącym
sezonie. Tymczasem druga osoba (często gospodyni) broniła je przed jego
rzekomymi zamiarami, prosząc by danego drzewa nie ścinał: „Zostaw je, zostaw!
Jeszcze będzie rodzić!”.
W
podaniach ludowych pojawia się następujący motyw związany właśnie z jabłkiem:
Kaszubi opowiadają, że zmora może się pojawić także
w postaci jabłka, które nawet raz jeden parobek ugryzł, a wtedy córka sąsiada
miała ukąszoną wargę i chodziła z obandażowaną twarzą. W Zdziechowej pod
Gnieznem jeden człowiek schwycił zmorę w postaci jabłka, zjadła to jabłko,
odrzucając tylko ogryzek z pestkami, a nazajutrz zobaczył przy łóżku ludzki
szkielet[35].
Sosna.
W kulturze ludowej zwana była bardzo często po prostu choiną… używano także
w stosunku do niej i innych pokrewnych nazw. Bardzo często drewno z niej pochodzące wykorzystywane było do
budowy narzędzi, sprzętów gospodarskich, czy też wznoszenia konstrukcji chałup.
W związku ze zwyczajami domowymi i
używaniem sosny do budowy domów
istnieje szereg zakazów. Do budowy nie można używać sosny z „wilkiem”, tj. zgęszczeniem przy
wierzchołku gałęzi, gdyż „wilk zawsze wyciąga,
a wilcze gardło nie będzie nasycone”. Także nie używa się do budowy sosny, w którą piorun strzelił, bo ma
ona magnes, który może ściągnąć
piorun. Piorun uderza także w dom, do którego budowy użyto sosny „ze świecą”, tj. miejscem, z którego
cieknie żywica (pow. Lublin[36]).
W obrzędowości ludowej sosna była
wykorzystywana przy obchodach niektórych świąt, oraz okoliczności. Jej ścięty
czubek, zawieszony u sufitu domostwa służył za podłaźniczkę – poprzedniczkę
dobrze nam znanej współcześnie choinki bożonarodzeniowej. Często też wspominane
wcześniej rózgi weselne wykonywane były właśnie z gałęzi tegoż drzewa.
W medycynie ludowej naszego regionu przy
pomocy sosny leczono dolegliwości takie jak np. osłabienia. Cytując za
Fischerem: utracony apetyt i ociężałość
członków przypisują wiatrowi puszczonemu przez czarownicę i starają się chorobę
tę rozpędzić tak zwaną chojną wiatrową (pęk sośniny wyrosły na żywicy)[37].
Zaś w okolicach Konina leczono nią fluksje
w twarzy oraz wszelkie reumatyzmy, bóle w kościach leczy się przez smarowanie
spirytusem sosenkowym, który przyrządza się w ten sposób, że nalewa się okowitę
na młode pączki sośniny, po czym flaszki z tym zakopuje się w mierzwę na dwa
tygodnie[38].
Porzeczka
czerwona i czarna. Każda z nich
posiadała na terenach Wielkopolskich swoją charakterystyczną nazwę: czerwona – świętojanka
(gdyż zaczynała dojrzewać w okresie wigilii św. Jana); czarna – smrodynia (od
przykrego zapachu jej liści). Istniało także powiedzenie odwołujące się do
drugiego rodzaju tych owoców: „I jagoda nie każda malina, bywa czasem i
smrodynia”. Sama nazwa: „porzeczka” oznaczać ma „roślinę porastającą brzegi
rzek”[39].
W niektórych regionach kraju gatunek ten wykorzystywany był w celach
leczniczych, jednak nie tak często jak miało to miejsce w krajach Europy
zachodniej. Sam Fischer wzmiankować miał w tej kwestii jakoby: tam też wywożono z Polski tak wiele tej
rośliny, że na dużychnpołaciach Polski została prawie zupełnie wyniszczona [40].
Przypisy.
[1] M.
Kujawska (red.), Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych. Słownik Adama Fischera, Prace
i materiały etnograficzne t. XXXVII, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, s. 129.
[2] Tamże.
[3] Zob. tamże,
s. 129.
[4] Zob.
tamże, s. 132.
[5] Tamże,
s. 130.
[6] Zob. tamże, s. 416.
[7] Tamże.
[8] Tamże, s. 415.
[9] Zob.
tamże, s. 168.
[10] Zob.
tamże.
[11] Zob.
tamże.
[12] Tamże.
[13] Zob.
tamże, s. 169.
[14] Zob.
tamże.
[15] Tamże,
s. 216.
[16] Tamże,
s. 218.
[17] Tamże,
s.220.
[18] Tamże,
s. 79.
[19] Tamże,
s. 80.
[20] Tamże.
[21] Zob.
tamże, s. 80-82.
[22] Tamże.
[23] Tamże,
s. 82.
[24] Tamże,
s. 82-83.
[25] Tamże,
s.482.
[26] Zob. tamże,
s. 482.
[27] Zob. tamże.
[28] Tamże,
s. 98.
[29] Zob.
tamże, s. 101.
[30] Zob.
tamże, s. 100.
[31] Zob.
tamże, s. 102.
[32] Zob.
tamże, s. 164.
[33] A.
Wojciechowska, Zwyczaje i obrzędy
weselne, [w:] Kultura ludowa
Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo
Poznańskie, s. 164.
[34] Tamże,
s. 165.
[35] M. Kujawska
(red.), dz. cyt., s. 165-166.
[36] Tamże,
s. 296.
[37] Tamże,
s. 297.
Bibliografia.
1.
Kujawska Monika (red.), Rośliny
w wierzeniach i zwyczajach ludowych. Słownik Adama Fischera, Prace i
materiały etnograficzne t. XXXVII, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze.
2.
Wojciechowska Aleksandra, Zwyczaje i obrzędy weselne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań
1967, Wydawnictwo Poznańskie.
Źródła fotografii.
Wikipedia.