poniedziałek, 22 czerwca 2020

Rośliny i zioła w folklorze Wielkopolski Wschodniej, cz. 1: drzewa i krzewy.


Rozpoczyna się właśnie okres gdy z  wolna kończy się wiosna, a zaczyna lato, a wraz  z nim sezon wakacyjny. Jest to czas sprzyjający kwitnieniu, oraz owocowaniu wielu roślin, i nie ma chyba bardziej odpowiedniej chwili, aby przybliżyć naszym czytelnikom wybrane gatunki rodzimej flory, w kontekście folkloru naszego regionu. Temat ten był już przez nas częściowo poruszany m.in. przy okazji omawiania: medycyny ludowej czy też praktyk magicznych. Przez wzgląd na ich mnogość: nie jesteśmy w stanie opisać tutaj wszystkich gatunków roślin, których istnienie, a przede wszystkim praktyczne zastosowanie odegrały  rolę w życiu codziennym naszych przodków. Autorka niniejszego artykułu zdecydowała się tym razem poświęcić uwagę wybranym przez siebie gatunkom, na temat których znalazła ciekawe informacje zawarte w publikacji pt.  „Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych. Słownik Adama Fischera”.
Przystępując do omówienia każdego z nich postanowiłam (inspirowana koncepcją materiału źródłowego): najpierw przedstawić w zarysie jego symbolikę i rolę w ogólnopolskiej (czy nawet słowiańskiej) kulturze ludowej, a następie wymienić odnoszące się do nich przykłady zaczerpnięte z folkloru Wielkopolski Wschodniej. Będzie zatem mowa o roślinach jako o: bohaterach ludowych podań, apokryfów, przesądów, etc.;  jak również rozumianych jako składniki receptur medycznych, czy też wszelakich innych praktyk magicznych. 
 






Dąb. Zacznijmy od drzewa uchodzącego w kutrze słowiańskiej (zresztą nie tylko) za królewskie. Osobniki wiekowe, posiadające majestatyczną rozłożystą koronę bardzo często były otaczane czcią przez dawnych Słowian, wokół nich powstawały ośrodki kultowe. Za kulturową tego spuścizną może być uznany chociażby fakt, że w czasach chrześcijańskich na ziemiach małopolskich istniał zwyczaj zawieszania na tychże drzewach kapliczek, świętych obrazów[1]. Takich starych dębów nie ścinano, czasem, np. w Kaliskiem, powstałe zarazy przypisywano ścięciu takiego jakby świętego drzewa[2].
 W praktyce, w kulturze ludowej dąb znajdował zastosowanie w szeroko rozumianym stolarstwie i ciesielstwie;  owoce tegoż drzewa wykorzystywane były jako pokarm dla zwierząt gospodarskich („nierogacizny”). Ponadto w uboższych domostwach, w czasach głodu były one także spożywane przez ludzi, wyrabiano z nich: chociażby rodzaj kawy, zaś na  dużych dębowych liściach wypiekano chleb. Istniało przekonanie, że każdy kto takowego chleba skosztuje: posiadać będzie siłę dębu[3]. Kora natomiast była wykorzystywana do wytwarzania barwnika czerwonego.
Różne fragmenty tegoż drzewa posiadały liczne zastosowanie w medycynie ludowej. Podając odnotowany przez Fischera przykład z obszarów naszego regionu, można wspomnieć o dawnej praktyce leczniczej z pow. konińskiego, gdzie też leczono odmrożenia przez moczenie rannych miejsc w odwarze z kory dębowej[4].
Dąb w folklorze posiadać miał powiązania ze sferą magii, czego dowodem były chociażby następujące przeświadczenia: czarownice w Kaliskiem szkodziły niegdyś na zdrowiu w ten sposób, że suszone liście dębowe wtykały w ściany domu, mówiąc zaklęcie: „Jako te liście uschły, tak z całym domem niech schnie gospodarz i dzieci”. Czarownice jeździły też nie tylko na „łyse góry”, ale także na dębiny[5].





            Lipa. Obok dębu była jednym z najświętszych drzew Słowian – miała być poświęcona Świętowitowi ( w tekście źródłowym pojawia się imię „Światowid” - jednakże w tym kontekście użyte jest ono błędnie, odnosi się bowiem ono jedynie do posągu ze Zbrucza, nie zaś do bóstwa)[6]. Ślad dawnej czci świętych drzew lipowych objawia się w tym, że przeważnie na nich zawieszane są kapliczki i obrazy świętych, a najstarsze kościółki wiejskie bywają otoczone wiekowymi drzewami tego gatunku (Krakowskie i Góralszczyzna). Święte obrazy i rzeźby, szczególnie Pana Jezusa na krzyżu, umieszczane są najczęściej na dębach i lipach. Lipę uważa lud za drzewo święte, nieprzyjazne złym duchom i czarownicom (powszechne). Łużyczanie w pewnych okolicach twierdzą, że w lipach mieszka tak zwana biała pani, która niekiedy ukazuje się ludziom. Lud wierzy, że w lipę nigdy nie uderza piorun, a drzewo lipowe odgania diabła, który się przed nim rozpływa w smołę. Na Mazowszu lud mówi, że w lipę nigdy nie uderza piorun, bo mieszka w niej Matka Boska. Wobec takiej sakralności lipy nic dziwnego, że sznur z jej łyka skutecznie przeszkadza upiorom. Diabła można nim związać, ponieważ łyko lipowe jest tak mocne, że nawet diabeł nie jest w stanie go rozerwać (Mazowsze)[7]. W wielu regionach kraju pokutuje przeświadczenie, iż drzewo – a dokładniej jego obecność w danej okolicy przyciąga szczęście. W tym wypadku unikano jego ścinania, bowiem uważano, iż sprowadzi to na daną osobę lub lokalną społeczność nieszczęście (a nawet śmierć).
            Lipa, a dokładniej jej poszczególne elementy były postrzegane jako remedium na poszczególne dolegliwości. I tak oto uważano, że: herbata z kwiatu lipowego pomaga nie tylko na kaszel oraz gorączkę, ale także na poty, duszność. Kwiat lipy leczy konwulsje, paraliż i zawroty głowy (…). Liście tej rośliny, zbierane w wigilię św. Jana i namoczone w ciepłym mleku, przykłada się do oparzonej skóry[8] (okolice Konina). 






           

Jarzębina, zwana także jarząbem pospolitym (stąd owoce tego drzewa nazywane były po prostu „jarząbkami”). W niektórych powiatach kraju uchodzić miała ona za „grzeszne drzewo”. W powiecie garwolińskim zgodnie z tamtejszymi podaniami ludowymi, miała ona być pierwszym drzewem, które pozwoliło powiesić się na sobie wisielcowi[9] (w pow. Myślenice dodawano, iż był nim nie kto inny jak sam Judasz, którego „osika nie przyjęła”)[10]. Z tego też powodu, w nie wykorzystywano jej do wyplatania wianuszków święconych w dniu Matki Boskiej Zielnej (podczas gdy w innych częściach kraju, gdzie jarzębina nie była postrzegana jako drzewo „złe”, tak z reguły czyniono). Podobną „nieufnością”  darzyć miano ją w okolicach Kielc. Do tego stopnia nawet, iż: nie wykorzystywano jej drewna na opał (mimo, że gdzie indziej drewno pochodzące z tego drzewa uchodziło za solidne i tym bardziej nadające się do budowy sprzętów gospodarskich), ani też jej gałązek nie zatykano za święte obrazy, czy też kapliczki. Powodem tego było przeświadczenie, iż w jarzębinie przesiaduje „złe”[11]. 
Jednakże w wielu częściach Polski jarzębina była postrzegana, i owszem jako drzewo magiczne, ale jak najbardziej to pozytywne. Chociażby na Polesiu uważano za grzech rąbać jarzębinę, gdyż jest to kobieta zaklęta w drzewo. W okolicach podtatrzańskich dawniej sadzono na mogiłach szczególnie jarzębinę[12]. Bardzo często wykorzystywano jej owoce oraz liście w medycynie ludowej, czy też w praktykach związanych z tzw.. „magią miłosną”. Także i młode dziewczęta bardzo chętnie upodobały sobie jej owoce, z której chętnie wykonywały dobrze znane korale. Owoce tego drzewa były także chętnie stosowane w kuchni ludowej, przy wyrobie wszelakiej maści: nalewek i innych przetworów. Ciekawostkę stanowić może także fakt, iż na Mazowszu dodawano je do korowaja – obrzędowego ciasta weselnego[13]. Natomiast w okolicach Kalisza po ich obfitości na drzewie, wróżono urodzaj pszenicy[14]







Leszczyna w kulturze polskiej to kolejny przykład magicznej rośliny, z tym że nie drzewa a raczej krzewu. W powszechnym mniemaniu pokutuje wiara w to, że szczególną moc posiadają różdżki wykonane właśnie z gałęzi tejże rośliny, kiedy indziej wykorzystuje się je jako ochronę przeciwko czarom i urokom. Ponadto w niektórych regionach Polski leszczyna uważana jest za ostoję w czasie burzy – wierzy się, że w nią piorun nie trafia, i tłumaczy się fakt ten apokryfem wg którego: to właśnie pod nią się miała ukrywać przed swymi prześladowcami, Matka Boska z Jezusem w trakcie ich ucieczki z Egiptu.  Z tego też powodu praktykowany był gdzieniegdzie zwyczaj zatykania gałązek leszczynowych na granicach pól, aby  ochronić wzrastające w nich zbiory przed: uderzeniami piorunów, gradu, bądź działania złych duchów, uroków. Jeszcze kiedy indziej tego typu „talizmany ochronne” poświęcone w dzień Bożego Ciała zatykano za oknami, świętymi obrazami w chałupie[15].
Długo by pisać o zastosowaniu leszczyny w obrzędowości rolniczej, skupmy się jednak na przykładach pochodzących z terenów naszego regionu. Szczególnie charakterystyczną rolę odgrywa leszczyna przy obrzędach żniwiarskich. Prócz zwykłych wianków zbożowych ofiarowanych po ukończeniu żniw gospodarzowi lub dziedzicowi składa się w darze także osobny wianek z orzechów laskowych lub też orzechy przynosi się na talerzu lub wplata się w wieńce zbożowe. Takie wianki spotyka się szczególnie w Wielkopolsce i to od dawna, bo już w roku 1834 mamy tego przykłady. Ale także w innych okolicach spotyka się przykłady takiego obrzędowego oddawania orzechów na talerzu lub w formie wianka (Śląsk, Krakowskie, Kaliskie, Kieleckie, Kujawy, Mazowsze). Oczywiście we wszystkich tych wypadkach używa się nie tylko orzechów laskowych, ale czasem i włoskich, na które przenoszą się rozmaite wierzenia zasadniczo stosowane tylko do orzechów laskowych[16]. Tym bardziej leszczyna znalazła zastosowanie w medycynie ludowej, czego też i przykład  niniejszym przedstawiam czytelnikom: narośl, zwaną wilcza kość wedle ludu wielkopolskiego, należy nacierać leszczyną, ułamaną w czasie ubywania Księżyca[17].







Bez czarny.  Z jagód czarnego bzu przyrządza się polewkę, zwaną fafuła lub bzówka (okolice Kielc). Taką zupę do klusek sporządza się z jagód dzikiego bzu także na Pałukach, oraz również bzowe powidła. Dzieci wyrabiają sobie z czarnego bzu pukawki, piszczałki i sikawki (Małopolska, Wielkopolska, Lubelskie[18]). Trzeba też pamiętać, że jagody czarnego bzu spożywane na surowo są trujące!!!
Wedle ogólnych wyobrażeń ludowych pod krzakiem dzikiego bzu siedzi zły duch i dlatego krzaku takiego nie można wykopywać ani wycinać, gdyż naraża to na wielkie nieszczęścia, dolegliwości, jak paraliż, gościec, połamanie lub uschnięcie ręki, a nawet śmierć (powszechne)[19]. O tym jak negatywnie postrzegano samą tę roślinę, jak i miejsce na którym rosła świadczy chociażby przeświadczenie pochodzące z okolic Lwowa mówiące, że: na miejscu, gdzie wycięto bez, nic się już nie urodzi, na miejscu tym nie należy stawiać domu, jako na siedlisku diabła[20]. Przekazy  z innych części kraju sugerują, iż niegdyś miałoby to być „dobre” drzewo, jednakże zostało „skażone” po tym, jak powiesił się na nim Judasz[21].
Mimo wspomnianego powyżej złego nacechowania tej rośliny, warto wspomnieć iż w kulturze ludowej odgrywała ona ważną rolę apotropeiczną. Czarny bez wykorzystywano aby odegnać „złe” z obrębu granic  wsi, czy też by przeciwdziałać mocom czarownic. Zaś w okolicach Cieszyna wierzono, że wykorzystanie odpowiednich rytuałach czarnego bzu, daje możliwość wykrycia złodzieja[22].
            W końcu roślina ta znajdowała zastosowanie w medycynie ludowej. Poniżej prezentuję odnalezione przeze mnie przykłady z naszego regionu (i nie tylko).
W pierwszej kolejności postrzegano czarny bez jako lek na wszelkie choroby związane z układem oddychania. Odwarem z czarnego bzu leczono suchoty, ale i istniały także i inne metody np.: chory na suchoty siada pod krzakiem bzu z garnkiem, w którym jest wrząca woda. Ktoś inny musi obejść krzak trzykrotnie i pytać: „Co gotujesz?”, a chory odpowiada: „Stare części młodego ciała”. Jak to nie pomoże, to nie ma dla chorego ratunku (Kaszuby). Gdy dziecko jest bardzo chore, wtedy wedle przekonania ludowego jest chore na suchoty, które leczy się w ten sposób, że matka chore dziecko zanosi pod krzak rozkwitłego bzu, a sama powraca do domu i wykonuje trzy roboty [obroty?], podczas których odmawia modlitwy, przy czym nie wolno jej przez ten czas do nikogo przemówić; po wykonaniu tego bierze matka dziecko do domu, a gdy ten zabieg nie pomoże, nic już dziecka nie uratuje
(Wielkopolska, Pomorze)[23].
            W Wielkopolsce przy pomocy czarnego bzu leczono także i inne dolegliwości jak np. kołtun, bądź też: przy krostach, odrze, ospie dają ziółka bzowe z miodem, powidełka bzowe (pow. Konin) (…). Także tzw. oberwanie, wywołane przeziębieniem lub przepracowaniem się, bywa leczone piciem odwaru z bzowych kwiatów i przeczyszczaniem się powidełkami jagód bzowych (pow. Konin)[24].





Topola. Polska kultura ludowa, w zależności od regionu różnie miała tłumaczyć sobie powstanie tego gatunku drzewa. Przykładowo w pow. kieleckim znano taką oto opowieść wg której: Pan Jezus spotkał w drodze brzezinę i topolę. Brzezina kłaniała się Panu, a topola ani drgnęła. Toteż odtąd brzoza ma ciągle rozpuszczone w powietrzu gałęzie i wiatr nimi szeleści, topola zaś stoi sztywno i hardo ku obłokom wznosi swój wierzchołek.[25] Inne podania ludowe sugerują z różnych zakątków Polski sugerują, iż w topolę została przemieniona dziewczyna, ukarana przez Boga za nadmierną ciekawość . Czasem opowieści te dokładniej sugerują, iż miała by to być córka Seta, syna Kaina, która została ukarana przez Stwórcę za to, iż w trakcie burzy miała śmiałość wspiąć się na pagórek i podejrzeć: „co się wówczas dzieje w Niebie?”[26].
            W sferze działań praktycznych z topoli: pozyskiwano żółty barwnik do tkanin, jej drewno stosowano na opał, ale także przeznaczano na budulec. Na Ziemi Kaliskiej wyrabiano z niej: niecki, pudła, miary do mieszania zbóż i koryta[27]. Ponadto podobnie jak ma to miejsce w przypadku pozostałych prezentowanych tutaj gatunków roślin: wykorzystywano jej elementy zarówno w medycynie ludowej, jak i obrzędowości dorocznej.





Brzoza. Zanim przejdziemy do ciekawych wierzeń ludowych dotyczących tegoż drzewa warto powiedzieć obie o jego zastosowaniach praktycznych, wśród dawnych pokoleń zamieszkujących polskie wsie. Nie inaczej jak to miało miejsce w przypadku poprzednio omawianych gatunków drzew: często była wykorzystywana jako budulec np. płotów i niektórych narzędzi gospodarskich. Ponadto pozyskiwano z niej: barwnik zielony, dziegieć, oraz (wczesną wiosną) oskołę (rodzaj soku). Pozyskiwano go poprzez nacinanie pnia drzewa i podkładanie pod powstały w ten sposób otwór, w którym gromadził się słodkawy sok. Słowianie od tego nacinania brzóz nazwali też pierwszy wiosenny miesiąc (trzeci lub czwarty w roku) berzeń[28]. Zaś w czasach niedoboru żywności spożywano dania z jej zmielonej kory.  
Nie będzie zaskoczeniem, jeśli wspomnimy iż odgrywała ona rolę w obrzędowości dorocznej. Różnie jej rola przedstawiała się, jeśli chodzi o poszczególne części regionu Polski, jednakże niewątpliwie wspólną cechą było zdobienie młodymi gałązkami brzozy wnętrz izb, kapliczek, bądź kościołów na święto Bożego Ciała, czy też smaganie się nimi w trakcie trwania Śmigusa-Dyngusa (tam gdzie obyczaj ten był obecny).
Posiadała także swoje zastosowanie w medycynie ludowej m.in. w pow. konińskim  nalewki ze spirytusu na brzozowych listkach używało się przeciw febrze[29].
                O ile w wierzeniach wschodniosłowiańskich brzoza odgrywa znaczną rolę, w Polsce niewiele tych wierzeń występuje. Tylko w Poznańskiem zapisano niegdyś wierzenia, że w brzozy przechodzą dusze zmarłych dziewcząt i że w lutym i marcu tańczą one przy Księżycu, zatańcowując na śmierć ludzi, którzy się między nie dostaną. Odpowiada to ruskim opowieściom o rusałkach, które kołyszą się na brzózkach z rozpuszczonemi włosami i śpiewają czarowne pieśni. Również w Poznańskiem brzoza samotnie rosnąca na polu oznacza, że pod nią leży i pokutuje duch jakiegoś człowieka zabitego, a w drzewie takim zamiast soków krąży krew nieboszczyka[30]. Fischer nie wspominał jednak o jakie okolice dawnego Księstwa Poznańskiego tutaj chodzi. Pamiętać jednak należy, że w tamtych czasach podlegała pod nie znaczna część terenów historycznej Wielkopolski Wschodniej. Możliwe, że tego typu podania mogły dotyczyć właśnie naszych terenów, zwłaszcza tam gdzie zamieszkiwać mogła społeczność prawosławna, gdyż  jak to już zostało zauważone: tego typu wierzenia były typowe dla kultury wschodnich Słowian. Jednakże z drugiej strony częściej miało to miejsce na ternach dawnej Kongresówki. Bez wątpienia wątek ten jednak wart jest dalszego sprawdzenia.
            W materiale źródłowym znajdujemy także i inny wątek podaniowy dotyczący omawianego gatunku drzewa. Podanie mówi o krnąbrnym dziecku, które uderzyło matkę i za to po śmierci póty wystawiało rączkę z mogiły, póki matka rózgą jej nie obiła, a z tej rózgi zasadzonej na grobie wyróść miała brzoza, która ocieniała kościółek pod Gryżyną, niedaleko Kościana. Motyw ten powtarza się w rozmaitych podaniach i pieśniach polskich[31]. Tym razem autor jasno wskazuje nam obszary Wielkopolski Zachodniej, jednakże jak też zauważa on sam, jak i potwierdzić mogę ja sama, na podstawie przeprowadzonych przez siebie badań: motyw ten pojawia się w wielu częściach kraju, w tym na obszarach wschodniej części Wielkopolski.





Jabłoń… A tak właściwie podążając za Fischerem, to swoją uwagę skupimy tutaj nie na samym drzewie, lecz jego owocu. W dawnych zielnikach dostrzegano w jabłkach lekarstwo na wiele dolegliwości. Także nawiązując do ich symboliki pełniły one rolę w obrzędowości ludowej, zwłaszcza związanej z obrzędem zaślubin. W niektórych regionach, tak jak na Kujawach rózgę weselną zdobiono zawieszonymi na jej gałęziach jabłkami – co w swym znaczeniu odwoływało się do mitycznego drzewa życia[32]. W pow. krotoszyńskim (o czym wspominałam w innym artykule na naszym portalu): starsza druhna kładła na stole przed panem młodym talerz z zatkniętym na koziołku (drewniany patyk o trzech samorodnych odnogach) jabłkiem, przystrojonym bogato w rozmaryn i pozłotko. Następnie pozdrawiając wszystkich „pochwalonym” przemawiała rymowaną przyśpiewką[33]. Po skończonej śpiewce zebrani składali na talerzu datki pieniężne, po czym druhna zsypywała zawartość do fartuszka młodej. Jabłkiem dzielili się młodzi po połowie. Wspólnie spożyte jabłko miało im zapewnić szczęście w miłości[34].
Tymczasem w okresie Bożego Narodzenia, w niektórych częściach kraju, w tym Wielkopolski Wschodniej, tuż po wieczerzy wigilijnej miał miejsce swoisty „spektakl”. Gospodarz (bądź gospodyni w zależności od tradycji) udawał się do sadu i zatrzymując się przy jabłoni (lub po kolei przy każdym z drzew należących do innych gatunków), groził im siekierą, że je zetnie. Miało to na celu wymuszenie na nich obfitości plonów w nadchodzącym sezonie. Tymczasem druga osoba (często gospodyni) broniła je przed jego rzekomymi zamiarami, prosząc by danego drzewa nie ścinał: „Zostaw je, zostaw! Jeszcze będzie rodzić!”.
W podaniach ludowych pojawia się następujący motyw związany właśnie z jabłkiem: Kaszubi opowiadają, że zmora może się pojawić także w postaci jabłka, które nawet raz jeden parobek ugryzł, a wtedy córka sąsiada miała ukąszoną wargę i chodziła z obandażowaną twarzą. W Zdziechowej pod Gnieznem jeden człowiek schwycił zmorę w postaci jabłka, zjadła to jabłko, odrzucając tylko ogryzek z pestkami, a nazajutrz zobaczył przy łóżku ludzki szkielet[35].






            Sosna. W kulturze ludowej zwana była bardzo często po prostu choiną… używano także w stosunku do niej i innych pokrewnych nazw. Bardzo często drewno  z niej pochodzące wykorzystywane było do budowy narzędzi, sprzętów gospodarskich, czy też wznoszenia konstrukcji chałup. W związku ze zwyczajami domowymi i używaniem sosny do budowy domów istnieje szereg zakazów. Do budowy nie można używać sosny z „wilkiem”, tj. zgęszczeniem przy wierzchołku gałęzi, gdyż „wilk zawsze wyciąga, a wilcze gardło nie będzie nasycone”. Także nie używa się do budowy sosny, w którą piorun strzelił, bo ma ona magnes, który może ściągnąć piorun. Piorun uderza także w dom, do którego budowy użyto sosny „ze świecą”, tj. miejscem, z którego cieknie żywica (pow. Lublin[36]).
            W obrzędowości ludowej sosna była wykorzystywana przy obchodach niektórych świąt, oraz okoliczności. Jej ścięty czubek, zawieszony u sufitu domostwa służył za podłaźniczkę – poprzedniczkę dobrze nam znanej współcześnie choinki bożonarodzeniowej. Często też wspominane wcześniej rózgi weselne wykonywane były właśnie z gałęzi tegoż drzewa.
            W medycynie ludowej naszego regionu przy pomocy sosny leczono dolegliwości takie jak np. osłabienia. Cytując za Fischerem: utracony apetyt i ociężałość członków przypisują wiatrowi puszczonemu przez czarownicę i starają się chorobę tę rozpędzić tak zwaną chojną wiatrową (pęk sośniny wyrosły na żywicy)[37]. Zaś w okolicach Konina leczono nią fluksje w twarzy oraz wszelkie reumatyzmy, bóle w kościach leczy się przez smarowanie spirytusem sosenkowym, który przyrządza się w ten sposób, że nalewa się okowitę na młode pączki sośniny, po czym flaszki z tym zakopuje się w mierzwę na dwa tygodnie[38].







Porzeczka czerwona i czarna.  Każda z nich posiadała na terenach Wielkopolskich swoją charakterystyczną nazwę: czerwona – świętojanka (gdyż zaczynała dojrzewać w okresie wigilii św. Jana); czarna – smrodynia (od przykrego zapachu jej liści). Istniało także powiedzenie odwołujące się do drugiego rodzaju tych owoców: „I jagoda nie każda malina, bywa czasem i smrodynia”. Sama nazwa: „porzeczka” oznaczać ma „roślinę porastającą brzegi rzek”[39]. W niektórych regionach kraju gatunek ten wykorzystywany był w celach leczniczych, jednak nie tak często jak miało to miejsce w krajach Europy zachodniej. Sam Fischer wzmiankować miał w tej kwestii jakoby: tam też wywożono z Polski tak wiele tej rośliny, że na dużychnpołaciach Polski została prawie zupełnie wyniszczona [40].


Przypisy.



[1] M. Kujawska (red.),  Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych. Słownik Adama Fischera, Prace i materiały etnograficzne t. XXXVII, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, s. 129.
[2]  Tamże.
[3] Zob. tamże, s. 129.
[4] Zob. tamże, s. 132.
[5] Tamże, s. 130.
[6]  Zob. tamże, s. 416.
[7] Tamże.
[8]  Tamże, s. 415.
[9] Zob. tamże, s. 168.
[10] Zob. tamże.
[11] Zob. tamże.
[12] Tamże.
[13] Zob. tamże, s. 169.
[14] Zob. tamże.
[15] Tamże, s. 216.
[16] Tamże, s. 218.
[17] Tamże, s.220.
[18] Tamże, s. 79.
[19] Tamże, s. 80.
[20] Tamże.
[21] Zob. tamże, s. 80-82.
[22] Tamże.
[23] Tamże, s. 82.
[24] Tamże, s. 82-83.
[25] Tamże, s.482.
[26] Zob. tamże, s. 482.
[27] Zob. tamże.
[28] Tamże, s. 98.
[29] Zob. tamże, s. 101.
[30] Zob. tamże, s. 100.
[31] Zob. tamże, s. 102.
[32] Zob. tamże, s. 164.
[33] A. Wojciechowska, Zwyczaje i obrzędy weselne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 164.
[34] Tamże, s. 165.
[35] M. Kujawska (red.), dz. cyt., s.  165-166.
[36] Tamże, s. 296.
[37] Tamże, s. 297.
[38] Tamże, s. 297-298.
[39] Zob. Tamże, s. 269.
[40] Tamże, s. 270.



Bibliografia.

1.       Kujawska Monika (red.),  Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych. Słownik Adama Fischera, Prace i materiały etnograficzne t. XXXVII, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze.
2.       Wojciechowska Aleksandra, Zwyczaje i obrzędy weselne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.


Źródła fotografii.

Wikipedia.