poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Archiwum X Wielkopolski Wschodniej, cz. 5: tajemnice Ziemi Wieluńskiej.



Rozpoczynamy nowy miesiąc od zaprezentowania naszym czytelnikom kolejnej odsłony serii: "Archiwum X Wielkopolski Wschodniej"- tym razem "udamy się z wizytą" na Ziemię Wieluńską. 
Będzie trochę: ciekawostek archeologicznych, o duchach i skarbach, a także o pozornie zwyczajnych miejscach, które przez lata skrywały swoje tajemnice. 
Za tydzień powrócimy kontynuować będziemy nasz cykl "Kina letniego", dziś zapraszamy do lektury wybranych przez nas ciekawostek, i zwiedzania wymienionych przez nas miejscowości, a także odkrywania ich tajemnic :)  


Słowiański duch wciąż żywy.



Kamienie mikorzyńskie.


            Podobnie jak poprzednim razem, także i dziś rozpoczniemy omawianie zebranych przez nas tajemnic od ciekawostek archeologicznych, jakimi dziś będą tzw. kamienie mikorzyńskie. Opisywane artefakty są to dwa nieckowate kamienie żarnowe, na powierzchni których znajdują się wyżłobione: napisy runiczne, oraz domniemane przedstawienia bóstw. Zostały one rzekomo odkryte w latach 1855-1856, przez Piotra Droszewskiego – brata ówczesnego właściciela Mikorzyna (pow. kępiński).
            W czerwcu 1856 roku mężczyzna ów powiadomił lokalne gazety, o  znalezisku, które miało mieć miejsce rok wcześniej, w trakcie prac ogrodowych na terenie dworu. Prócz obydwu płyt (w założeniu nagrobnych), odnaleziono także urnę, która z kolei ulec miała zniszczeniu w trakcie wydobywania jej z ziemi.
            Co ciekawe nie miały być to jedyne odkrycia tego typu w obrębie Mikorzyna: kilkadziesiąt lat wstecz podobne kamienie miały zostać wmurowane w fundamenty pobliskiej karczmy, a w sierpniu 1856 roku pod dębem rosnącym w lasku brzozowym, miano rzekomo odnaleźć jeszcze jeden tego typu kamień[1].
Od samego początku znalezisk podkreślany miały być ich słowiański charakter. – jednak jak się przekonamy w dalszej części materiału: będziemy mieć tutaj styczność ze zjawiskiem o wiele bardziej złożonym
            Powołując się na źródła pozwolę sobie zacytować ich opis:
Kamień pierwszy przedstawia rzekomo boga Prowe i 13 znaków runicznych, drugi wizerunek konia i 21 run. Istniały różne koncepcje odczytania napisów na kamieniach na podstawie ich podobieństwa do run skandynawskich. Rozszyfrowywano je m.in. jako smir prowe kmet i smir bogodan woin z lutvoi, lub sair erdwd tzdt i sair dogothlu woiu s lutwoi.[2].

            Jak na tego typu znalezisko przystało: zostało ono przebadane, i dokładnie udokumentowane, a ich autentyczności broniły takie autorytety jak: Joachim Lelewel, oraz Józef Łepkowski (pierwszy polski profesor archeologii). A. Białecki uznał, że znaleziska mikorzyńskie są autentyczne i kiedy we wrześniu 1858 r. została otwarta wystawa starożytności archeologicznych w Krakowie, jej sztandarowymi artefaktami były: posąg Światowida i właśnie kamienie mikorzyńskie[3].
Jednak nie zabrakło także głosów krytycznych, które dowodzić miały (posługując się zresztą solidnymi argumentami), dowodząc iż domniemane okrycie, jest w swej istocie jedynie sprytnym fałszerstwem.
Pierwszą z wątpliwości wzbudza postać rzekomego bóstwa połabskiego imieniem Prowe – który pojawia się w zasadzie jedynie w zmiankach XII-wiecznego historyka saskiego, Helmolda. Uznany badacz słowiańszczyzny, a zarazem jeden z pionierów tej dziedziny: Aleksander Brückner wysnuł nawet przypuszczenie, że mogło dojść do pomyłki ze strony autora kroniki. Możliwe, że Helmold uznał „prawo” (przypuszczalne znaczenie) za imię bóstwa, gdyż Prowe miał uchodzić za personifikację właśnie praworządności. Inne interpretacje łączyć go mają z Perunem (Prowe=Prone=Perun)[4]. A zatem istnienie samoistnego bóstwa o tymże imieniu jest niepewne.
 Co się zaś tyczy postaci tajemniczego bóstwa, którego wizerunek znajduje się na jednym z kamieni: Estreicher wykazał, iż postać „Prowe” jest niemal identyczna z podobną postacią znaną z idoli prillwickich i została najprawdopodobniej odrysowana z jednej z prac Lelewela (znajdującej się w bibliotece jednego z okolicznych ziemian), zaś konik z drugiego kamienia wygląda jak ten z odkrytego niedługo przed kamieniami posągu tzw. Światowida[5]. 
Kontrowersje wzbudza także pismo, jakim miały zostać zapisane inskrypcje na kamieniach: obrońcy ich autentyczności twierdzili, iż stanowią one dowód na istnienie słowiańskiego systemu pisma. Prawda jest jednak taka, iż pismo runiczne (identyczne z omawianym tutaj) jest właściwe kulturze nordyckiej.

Z historii badań autentyczności kamieni mikorzyńskich wiemy, że w rezultacie na wniosek A. Przezdzieckiego i K. Estreichera uchwalono powołanie komisji monograficznej {…}. Jej celem było zbadanie autentyczności kamieni mikorzyńskich oraz analiza alfabetów runicznych”. „Kamienie mikorzyńskie były wówczas w posiadaniu  Towarzystwa Naukowego Krakowskiego. Pierwotnie znajdowały się w Mroczeniu u F. Wężyka jako depozyt  P. Droszewskiego, wobec nieudanej próby wywiezienia do Królestwa Polskiego.
Dwa lata później F. Wężyk bez wiedzy i zgody P. Droszewskiego darował znaleziska krakowskiemu towarzystwu. Eksponowano je u „stóp” posągu Światowida. „ W dotychczasowej literaturze kamienie mikorzyńskie traktowane są jak autentyczne pradziejowe żarna, które następnie zostały, użyte przez fałszerza do stworzenia „ zabytków słowiańskich”. Forma kamienia z Prowe wskazuje, że rzeczywiście było to żarno, które następnie użyto jako element konstrukcyjny w pradziejowym pochówku.
W przypadku drugiego kamienia, który był płaski z obu stron, sądzę, że pełnił tylko drugą funkcję. Kto użył pradziejowego żarna i kamienia grobowego, aby stworzyć z nich pomnik słowiańskiej religii, sztuki i literatury do dziś nie jest jasne. Najprawdopodobniej był to Piotr Droszewski”[6]
Jakie jest współczesne stanowisko badaczy w tej kwestii? Wg  mgr Jakuba Linette: Kamienie mikorzyńskie są zabytkiem, ale nie zabytkiem pisma runicznego, czy dawnej pogańskiej religii, ale zabytkiem XIX wiecznym[7]. Potwierdza się nam zatem przypuszczenie związane z popełnieniem fałszerstwa przez  Piotra Droszewskiego – rzekomego „odkrywcy”.
            W ramach podsumowania pozwolę sobie na dalsze przytoczenie wypowiedzi badacza:

„Kamienie mikorzyńskie” są zabytkiem archeologii doby romantyzmu, są zabytkiem pewnej  ślepej uliczki w której tkwiła Polska. Ogólnie Słowiańska  archeologia nauka starała się doszukiwać zabytków dawnego piśmiennictwa runicznego Słowian na wzór paru innych run z tamtej epoki.
Gdy tego rodzaju zabytków nie znajdowano, wówczas niektórzy  niecierpliwi  badacze  może powodowani dobrą wolą  starali się te braki na własną rękę wypełnić lukę tworząc je. Jednakże pamiętajmy, że dobie romantyzmu granice pomiędzy fikcją, prawdą, pomiędzy odkryciem,  a tworzeniem były płynne. To znaczy twórca tych kamieni w pewnym sensie może być dzisiaj uważany za artystę, mógł być przekonany, że on tworzy autentyczne zabytki jakichś tam w swoim mniemaniu.
Tego rodzaju imitacje w dobie romantyzmu były zupełnie inaczej rozumowane i pojmowane niż my to pojmujemy to dzisiaj. Wówczas nie znano  pojęcia falsyfikat, ani jego interpretacji, co więcej „ Kamienie Mikorzyńskie” z dzisiejszej  perspektywy, a właściwie krytyka ich  autentyczności są bardzo ważnym epizodem w kształtowaniu się zrębów nowoczesnej archeologii, metodologii, metodyki badań. Lecz każda początkująca nauka musi się uczyć  metodą prób i błędów i często te błędy są bardziej pouczające niż sukces, zazwyczaj z resztą  tak bywa. Dzięki  krytyce autentyczności „Kamieni Mikorzyńskich”  możemy odnaleźć początki nowoczesnej archeologii pradziejowej  i  koniec wiary w pismo runiczne Słowian[8].




Pałac Męcińskich w Działoszynie na starej fotografii.


Ciekawe świadectwo pozostałości kultury słowiańskiej, znajdujące się w miejscu gdzie kiedyś znajdowało się dawne miejsce kultu, a obecnie Pałac Męcińskich (współcześnie: Powiatowy Ośrodek Kultury, oraz Muzeum Regionalne), odnaleźć możemy w Działoszynie.
Tam też swego czasu przy naprawie posadzki w jednej z izb pałacowych, znaleziono piwnicę niezbyt rozległą i jak grób na wszystkie strony zamurowaną, w niej zaś na kamiennych podstawach kilkanaście urn z popiołami, żali Słowiańskich. Co znaczyło to umieszczenie, trudno dzisiaj wiedzieć! Kto wie przecież czy tradycja ludu, dowodząca że pałac działoszyński wybudowany jest na zwalinach bałwochwalskiej świątyni, nie gruntuje się na prawdzie, kto wie nawet czy mury pałacowego korpusu, grube na łokci trzy i więcej, nie są szczątkami i bożnicy Peruna, Pośwista lub tym podobnego. Warto aby który z Archeologów krajowych, korzystając z uprzejmości właściciela miejsca, zechciał stosowne poszukiwania czynić; mogą one przynieść korzyść dla starożytności krajowych. Gdyż wspomniana prze zemnie piwniczka z urnami nie została zniszczoną, owszem niczego w niej nie tykając zachowano jak najstaranniej, a są też ludzie którzy znajdując się kiedyś przy jej odkryciu, mogą ją wskazać i teraz, i dać stosowne objaśnienia. Jako pomnik odwieczny, obok pałacu, wznosi się rozłożysty tysiącletni przynajmniej dąb, tej bajecznej grubości o jakiej piszą nam kronikarze, że istniały niegdyś w świętych gajach Litwinów i Prusaków . Kto wie? może i on należał do jakiego poświęconego gaju, może pod jego konarami wznosiły się dymy ofiarne, i brzmiały pobożne pienia kapłanów Ognia lub Pioruna[9].
Do tematu tego typu miejsc – historycznych świadectw styku kultur: chrześcijańskiej i pogańskiej, w niedługim czasie nawiążemy na naszej stronie, przestawiając ich znacznie więcej. Tymczasem przejdźmy do kolejnych ciekawostek związanych 



Miejsca pozornie przeciętne.






Każdy budynek, nie ważne czy to: dom jednorodzinny, kamienica, kościół, czy jakikolwiek zabytek… a nawet wiejska chałupa – posiada swoją historię. Głęboko skrywane tajemnice. Niektóre mogą być znane bardziej, inne mniej – a nawet wcale! Niekiedy przeżywszy całe życie w jednym miejscu możemy być zupełnie nieświadomi sekretów, które się z nim wiążą.
            Tak też było w przypadku wybudowanej w czasach Zimnej Wojny kamienicy przy ul. Ewangelickiej 1 w Wieluniu. Przez lata budynek ów zamieszkiwały kolejne pokolenia mieszkańców, którzy nawet nie zdawali sobie sprawy z istnienia tajemnicy, którą skrywały tutejsze piwnice.
Oficjalnie właścicielem całej nieruchomości była obecna Spółdzielnia Pracy „Sawikon”. Oficjalnie, bo tak naprawdę do wspomnianej piwnicy nikt ze wspomnianej spółdzielni nie miał prawa wstępu. Klucze do schronu zaraz po jego wybudowaniu zabrał działający w magistracie Wydział Ochrony Cywilnej. To do niego należała organizacja obrony miasta i ewakuacja ludności w czasie ataku. A taki scenariusz rozważano bardzo serio. To dlatego schron był hermetyczny, prowadziły do niego specjalnie odlewane pancerne drzwi, a dzięki niezależnie działającym środkom łączności kilka dni mógł spokojnie funkcjonować niemal odcięty od reszty świata.
            W schronie były trzy pomieszczenia, każde w pełni wyposażone zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Było więc tam biuro, które oprócz standardowych mebli i materiałów takich jak m.in. szczegółowe mapy i plan ewakuacji posiadało radiotelefon, czyli oddzielna nitka telefoniczna umożliwiająca polaczenie na wypadek przerwania normalnej linii. Drugie z pomieszczeń służyć miało do odpoczynku, dlatego stały w nim łóżka i szafki. Trzeci natomiast było czymś w rozzuj kuchni, gdzie zgromadzono spore zapasy żywności[10].
            Ponadto schron posiadał także wyjście awaryjne za którym znajdował się tunel, prowadzący do włazu-wyjścia, znajdującego się przy zbiegu ulic Narutowicza i Śląskiej. Przez wiele lat istnienie owego schronu istniało owiane tajemnicą, a także opatrzone rządową adnotacją „ściśle tajne” – jego oficjalne ujawnienie nastąpiło w 2007 roku, przy rozpoczęcia prac, związanych z budową węzła ciepłowniczego.





Neogotycki pomnik Leona Dobrowolskiego na cmentarzu w Praszce.
  

            Neogotycki pomnik znajdujący się na cmentarzu w Praszce, od pokoleń wzbudzał fascynację: zastanawiano się nad tym, do kogo należały znajdujące się pod nim szczątki. Swym imponującym wyglądem monument zdawał się sugerować, iż stanowił on grobowiec majętnej, bądź zasłużonej dla miasta i okolic postaci – której postać rozmyła się w jednak lokalnej świadomości. Zagadkę z nim związaną rozwiązać miało dopiero dochodzenie, związane z renowacją tajemniczego pomnika. Zadania tego podjęło się w 2007 roku Towarzystwo Przyjaciół Praszki.
Wyniki podjętych poszukiwań wykazały, że grobowiec był powiązany z losami rodu Dobrowolskich. Dokładniej: postacią spoczywającą w tym miejscu był Leon Dobrowolski. Kim był on sam, jak i członkowie jego rodziny?
Odpowiedzi na te pytania stanowiły dla poszukiwaczy trudny orzech do zgryzienia. Po długich i żmudnych poszukiwaniach, w końcu się udało ustalić następujące fakty. Dobrowolscy pochodzili z Kresów Wschodnich: Faustyn był potomkiem mieszkających tam Polaków, a jego żona Anna była z pochodzenia Rosjanką. Toteż wszelkie informacje o rodzinie znajdował się w rękach parafii prawosławnej- nie zaś katolickiej (jak początkowo zakładano). Okazało się, że Faustyn Dobrowolski rozpoczynał swoją karierę w okolicy jako zarządca komory celnej Praszce, a następne był asesorem prawnym, w końcu zajmował urząd radcy nadwornego.
Leon -  syn owej pary urodził się w Praszce w 1858 roku, zmarł zaś cztery lata później, w noc sylwestrową. W aktach, jako przyczynę jego śmierci wymienia się stwierdzenie: „od kaszlu” – a zatem malec cierpieć musiał na chorobę, charakteryzującą się wspomnianymi objawami. I choć nie był on jedynym dzieckiem swych rodziców, to on jedyny został wyróżniony pośród nich takim, nie innym grobowcem. Stanowi on świadectwo zarazem miłości, jaką darzyli go rodzice, jak i cierpień, których przysporzyła im jego przedwczesna śmierć. Ciała Faustyna i Anny Dobrowolskich spoczęły w Złoczewie, w znacznie skromniejszym grobowcu[11].


Któż by pomyślał, że Ziemia Wieluńska wydała na świat Rockefellera?





 Z ziemią Wieluńską, a dokładniej: Wieruszowem pozostaje związana postać Salwiana Jakubowskiego, którego śmiało można by określić mianem polskiego Rockefellera.  Dzieje jego postaci są niezwykle barwne, a jednocześnie znane jedynie niewielu. Warto zatem w zarysie przedstawić jego dzieje.
            Bohater naszej opowieści przyszedł na świat w 1807 roku, jako Saul - syn prostego żydowskiego krawca. Młodzieńcowi nie zbyt uśmiechała się wizja zwyczajnego, niczym nie wyróżniającego się pośród innych życia w rodzinnym Wieruszowie. Saul chciał dla siebie czegoś więcej: pragnął osiągnąć sukces, czerpać z życia pełnymi garściami. Postawił zatem na jedną kartę: jako  wyrostek opuścił rodzime miasto i wyruszył do stolicy, gdzie rozpoczął swoją karierę od posady chłopca na posyłki w pobliskim kantorze. Podjął też ważną dla siebie decyzję o zmianie swej tożsamości – w jego mniemaniu przeszkodą na drodze do spełnienia wielkich marzeń było jego żydowskie pochodzenie. Toteż zmienił wiarę przechodząc na katolicyzm (czego nigdy nie wybaczył mu ojciec, a i końca historii Saula dopatrywano się w karze boskiej za porzucenie rodzimej wiary); jak i zmieniając imię oraz nazwisko, odtąd tytułować się miał: Salwianem Jakubowskim[12].
Niebawem rozpoczął także nową posadę w domu bankowym Steinkellera. Wyuczył koniunktyw i wespół z Maurycym Blumem założył kantor loterii, a już kilka lat później dzierżawił loterię klasyczną Królestwa Polskiego[13]. Los wydawał się do niego uśmiechać bowiem: wiodło się mu nie tylko w interesach, ale i w życiu towarzyskim ówczesnej Warszawy, w którym brylował. Wiodło mu się na tyle dobrze, że kupił wspaniałe warszawskie Ogrody Frascati razem z pałacem, które wcześniej  należały do carskiego komisarza Nikolaja Nowosilcowa[14]. Za czasów gdy miejsce to znajdowało się w posiadaniu Jakubowskiego stało się ono jednym z ważniejszych miejsc na mapie towarzyskiej tutejszej śmietanki. Tam po prostu wypadało być, a sam gospodarz zdawał się być ulubieńcem wyższych sfer. Udzielał się także charytatywnie.
W 1835 roku doczekał się tytułu szlacheckiego, wraz z herbem Rokowiec, a jakiś czas później wżenił się w rodzinę krezusa  Maurycego Koniara, wraz z którym wspólnie prowadził interesy m. in. dzierżawił huty rządowe w Królestwie Polskim. Małżeństwo zawarte z Zofią, najstarszą córką jego wspólnika przetrwało jednak tylko do 1845 roku, a niedługo  potem zaczęły pogłębiać się problemy finansowe naszego bohatera[15].
I choć w podejmował się on wciąż nowych wyzwań, starał się piąć po kolejnych szczeblach kariery ( m. in. w 1852 rok otworzył własny kantor bankierski, zaś w latach 1861-1863  pełnił funkcje przewodniczącego Komisji Rachunkowej w Towarzystwie Akcyjnym Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej), to w końcu wyglądało na to, że wyczerpał swój limit szczęścia. Jakubowski zaczął tonąć w długach sięgających ponad 11 mln złotych, których nigdy nie spłacił… zamiast tego przepadł jak kamień wodę. Do dziś nie wiadomo, jak dalej potoczyły się, ani nawet zakończyły jego losy.
           


Najbardziej znane duchy Ziemi Wieluńskiej, czyli: para kochanków, której historia została uwieczniona piórem pisarza, oraz zbłąkana dusza rosyjskiej pary książęcej. 




Rzeźba "Wieczna miłość", znajdująca się przed ratuszem w Wieluniu, nawiązuje do historii, która zafascynowała J.I. Kraszewskiego.

Jak już staraliśmy się przekonać naszych czytelników: region nasz obfituje w wiele intrygujących opowieści, w tym miłosnych – a te z reguły nie posiadają szczęśliwego zakończenia. Mimo to historie tragicznych kochanków rozpalają wyobraźnie potomnych.
Z Wieluniem związana jest opowieść, której bohaterami byli Bietka (staropolskie zdrobnienie od Beaty) oraz Zachariasz. Losy owych kochanków najbardziej znane są z opowiadania pióra Józefa Ignacego Kraszewskiego, który stworzył je, powołując się na lokalną legendę (tytuł opowiadania to: „Bietka”). Nie jest do końca pewnym ile prawdy zgodnej z pierwotną historią, zawartej jest w opowiadaniu Kraszewskiego, a ile autorowi podpowiedziała własna wyobraźnia. Mimo to przyjrzyjmy się powszechnej wersji tejże opowieści.
            Wydarzenia, o których teraz opowiemy te miały mieć miejsce w XVI w., w  Wieluniu. Bietka i Zachariasz spędzili tam najszczęśliwsze lata swego życia: wspólne dzieciństwo, a gdy dorośli łączące ich uczucia przerodziły się we wzajemną miłość. Niestety nie dane im było zaznać wspólnego szczęścia: dziewczyna została przeznaczona na żonę bogatemu mężczyźnie, a przeznaczeniem Zachariasza (zgodnie z wolą ojca) miało być pozostanie księdzem. Decyzje rodzin stały się przyczynami rozpaczy i cierpień obojga młodych, a ostatecznie doprowadzić miały do nieszczęśliwego finału. Choć Zachariasz bardzo starał się, aby odwlec w czasie (a nawet uniemożliwić) przyjęcie święceń kapłańskich. W tym celu opuszczał się w nauce, zaniedbywał obowiązki. Wszystko to w nadziei, że gdy zostanie wydalony z seminarium, będzie mógł spróbować zawalczyć o wspólne szczęście z Bietką. Niestety stało się zupełnie inaczej: uznano, że młodzieniec nadaje się do posługi kapłańskiej, i niebawem oficjalnie dopełniły się jego śluby kościelne. Zachariasz nie mogąc pogodzić się z przeznaczeniem, zesłanym nań przez Boga… popełnił samobójstwo, wieszając się.
Dusza jego miała długo tułać po ziemi, czyniąc ze swej niedawnej ukochanej towarzyszkę pokuty: Bóg mnie posłał, bym pokutował na ziemi, bym przy tobie i z tobą grzechy młodości naszej, szalone przywiązanie, co mnie do zbrodni przywiodło, długim czyśćcowym wypłacił cierpieniem. Tyś była przyczyną winy mojej, będziesz towarzyszką pokuty[16].
            Od tamtej pory Bietka miała stać się jasnowidzącą, której towarzyszyć miał duch tragicznie zmarłego ukochanego. Za jego pomocą miała ona nawracać ludzi na właściwą wiarę, służyć radą. Słowem: pomagać duszy ukochanemu dostąpić zbawienia.
Kraszewski dopisał ich historii także następujące zakończenie: wieść o Bietce i duchu Zachariasza rozeszła się po Europie i do Włoch dotarła w czasie pielgrzymki polskiej w 1600 roku. Tam pewien profesor rozpoznał w zjawie poddanego sobie „genjusza” - inkluza, którego dawniej nosił w pierścieniu. Skłoniło go to do przyjazdu do Polski i odwiedzenia Włodkowej [u której pomieszkiwać miała wówczas Bietka – przyp. autorki], złapał ducha, umieścił w pierścieniu i do Włoch „uwiózł”. Duch ten wielu na katolicyzm na-wrócił, a osierocona Bietka stała się „jasno-widzącą”. Nie miała spokoju, ludzie bowiem zwracali się do niej z prośbami o radę w różnych trudnych sytuacjach życiowych[17].
            Nie jest jednak pewnym czy owo zakończenie uznać można za „oryginalne”, czy też czysty wymysł autora. Warto jednak nadmienić, że istnieją także alternatywne wersje owego podania, wg których: kochankowie mieli wspólnie dokonać samobójstwa, gdy stało się pewnym, że za życia nigdy nie  będzie dane im być razem. Ich zmumifikowane ciała miały spoczywać obok siebie w wieluńskim kościele farnym, przed jego zniszczeniem w trakcie ostatniej wojny. Nie było pewności co do tego, czy owe ciała w istocie należeć miały do tragicznych kochanków, jednak ich istnienie zdaje się potwierdzać relacja Wandy Ponińskiej, którą przekazać miała dziennikarzowi:
„Stała oparta plecami o ścianę, mężczyzna jakby podtrzymywał ramię kobiety. U ich stóp stała szeroka trumna, pewnie byli w niej oboje pochowani. „Wyglądali jak mumie. (...) Dotknęłam palcem jednej z tych postaci (...). Postać miała konsystencję twardego cygara, ale jej powierzchnia uginała się lekko pod dotknięciem palca”[18].
         Bez względu na to, czy opis owych szczątków odnosić się miał do pary legendarnych kochanków, dziś możemy być pewni iż ich postaci, oraz związaną z nimi historię upamiętnia znajdująca się przed wieluńskim ratuszem rzeźba: „Wieczna miłość”.





Cerkiew w Chróścinie.


            Do najbardziej znanych na Ziemi Wieluńskiej historii o duchach, bez wątpienia zaliczyć należy przekazy dotyczące ducha chłopca, pojawiającego się w okolicach cerkwi w Chróścinie.
Miejsce to, jak i sama opowieść wiążą się z dziejami rodziny Łopuchinów. Tatiana była córką rosyjskiego generała Mikołaja Krasnokuckiego, który ofiarował jej w posagu Chróścin, jak i inne otrzymane wcześniej przez siebie od cara ziemie w posagu. Mężem rosyjskiej szlachcianki został książę Iwan Nikołajewicz Łopuchin[19], para stanęła na ślubnym kobiercu w 1890 roku. Osiadłszy w Chróścinie, para wybudowała znajdujące się tutaj  zarówno pałac, jak i cerkiew – której przeznaczeniem miało się stać w przyszłości rodzinnym mauzoleum.
Para dobrze zdołała dobrze zapisać się w lokalnej pamięci, lecz jej szczęście miało zostać naznaczone przez rodzinną tragedię. Jeden z  synów Iwana i Tatiany, będący jeszcze w młodym wieku, utopił się na pobliskich bagnach, a następnie został pochowany we wspomnianej świątyni.
Mijały kolejne lata, a o duchu niewiele się wspominało… do czasu gdy spokój zmarłych został zaburzony. Jedne źródła wspominają, iż duch syna Łopuchinów zaczął powracać na ziemię po tym, jak popadającą w ruinę cerkiew zaczęły dewastować grupy rabusiów i chuliganów[20]. Inne wersje tłumaczą, że widmo chłopca zaczęło być widywane, gdy cerkiew zaczęła być przygotowana do remontu. Dopiero gdy dokonano ekshumacji zwłok małżonków Łopuchinów, okolice miał zacząć nawiedzać duch ich tragicznie zmarłego syna. Wg  relacji chłopiec miał pojawiać się niespodziewanie w okolicach cerkwi, i wypytywać o swoich rodziców.


Skarby małe i wielkie…




"Legendarny" list w butelce, opisujący miejsce ukrycia lututowskich dzwonów.


            Pora przejść teraz do opowieści związanych z ukrytymi skarbami. Pierwsza z nich dotyczyć będzie historii ukrycia lututowskich dzwonów z wieży kościelnej. Podczas prac remontowych jakim ją poddano, natrafiono na niezwykłe znalezisko. Był nim list w butelce, ukryty w jednej z belek konstrukcyjnych. Okazało się, że pochodzi on sprzed 90 lat. Zawarte w nim informacje dotyczą zawieszenia dzwonów na wieży kościelnej w 1927 roku oraz budowniczych: cieśli Ludwika Olewickiego, murarza Stefana Lesiewicza i ich pomocnika Jana Domagalskiego. Ciekawostką jest jednak dopisek o wydarzeniach nieco starszych, które rozegrały się właśnie w 1918 roku. Wówczas to parafianie odkryli wspomniane dzwony w stodole Stanisława Pawelca. Choć był to koniec wojny, po wsiach krążyły słuchy, że Prusacy rekwirują dzwony, by następnie przetopić je na lufy armatnie. Lututowski kościół był wprawdzie jeszcze w budowie, ale obok niego stała prowizoryczna drewniana dzwonnica, w której wisiały też większe dzwony i jeden mały zwany sygnaturką. Lututowianie wiedzieli, że jeśli dzwony wpadną w niepowołane ręce, ostaną prawdopodobnie bezpowrotnie stracone, a na to mieszkańcy nie mogli pozwolić.[21]
            W owym czasie w radzie parafialnej działali Mateusz Pawelec i jego syn Stanisław. Zgodnie zadecydowano, iż dzwony mają zostać ukryte właśnie w ich gospodarstwie, w miejscu gdzie przechowywano słomę. Dla bezpieczeństwa wykopano dół, w którym ukryto dzwony, a następnie zasłoniono je słomą. Fortel ten opłacił  się później, gdy w poszukiwaniu dzwonów Niemcy poczęli sprawdzać we wsi gospodarstwa, poprzez wbijanie bagnetów w snopki słomy – aby upewnić się, czy nie znajdują się tam ukryte cenne przedmioty. Mówi się też, że nad ukryciem dzwonów czuwała sama opatrzność gdyż: koleiny powstały podczas przeciągania ich do kryjówki  po ziemi, zostały zatarte poprzez ulewny deszcz, który spadł tej samej nocy[22].
Wydarzenia owej nocy, gdy starano się ukryć dzwony w rodzinnym gospodarstwie państwa Pawelców, doskonale wyryły się w pamięci Aleksandra Pawelca (syna Stanisława), choć ten miał wówczas zaledwie trzy lata. Mężczyzna zapamiętał też, że owej nocy został sam w izbie, a na komodzie stała paca się gromnica, która miała otoczyć całą akcję boską opieką[23].
Choć ani żadne ślady, ani relacje mieszkańców miejscowości nie wskazywały na gospodarstwo Pawelców, jako miejsce ukrycia dzwonów, to ostatecznie losy potoczyły się tak, iż Stanisław został aresztowany przez pruskich żołnierzy, i odesłany  do obozu jenieckiego w Czersku. Historia ma na szczęście swój szczęśliwy finał, gdyż po zakończeniu wojny, udało się mężczyźnie powrócić z niewoli w rodzime strony, a i poświęcenie jego rodziny zostało wynagrodzone, gdyż udało się ocalić tutejsze kościelne dzwony[24].
                                                      



            Tymczasem cofnijmy się w dalszą przeszłość. Zanim Wieluń został uznany za stolicę omawianej części Regionu, zaszczyt ten przysługiwał miejscowości zwanej Rudą – gdzie wcześniej znajdowała się siedziba kasztelanii. Stąd we wcześniejszych okresach historycznych mówiło się o Ziemi Rudzkiej, nie zaś Wieluńskiej, Z czasem miejscowość zaczęła tracić na znaczeniu, a jej miejsce na mapie dziejów przejął właśnie Wieluń.
            Historia potrafi czasem płatać figle, i jednym z nich było znalezisko, którego dokonano 22 grudnia 1948 roku:
podczas kopania jednego z nich [kopców ziemniaczanych – przyp. autorki] pracownik Franciszek Wroczyński natknął się na garnek tkwiący zaledwie 30 cm pod powierzchnią ziemi. Początkowo znalezisko nie wzbudziło większego zainteresowania. Naczynie nie było niczym przykryte ani owinięte, toteż do środka dostało się sporo ziemi i nie bardzo było wiadomo, czy jest w nim coś więcej prócz brei. Dopiero gdy mężczyzna zaczął ją wydobywać szpadlem (stłukł częściowo naczynie), na wszystkie strony rozsypały się kawałeczek srebra. Wokół Wroczyńskiego zdążył się już zebrać tłumek. Jedne z pracowników, Michał Caban, zwietrzywszy niezły interes, odsuną pozostałych, rozsypując im nieco dalej garść złota. Sam zaś zabrał skarb natychmiast do domu i postanowił go ukryć[25].




            Mężczyzna zabrał skarb do domu i przez pewien czas ukrywał pod swoi łóżkiem nic o nim nikomu nie mówiąc. Ze względu na taki obrót sprawy wkrótce do urzędu bezpieczeństwa w Wieluniu dotarły informacje, że jeden z mieszkańców Rudy ukrywa w domu broń[26].I pod tym właśnie pretekstem wtargnięto do domu zdezorientowanego Cabana. Bez względu na to czy podany powód poszukiwań był prawdziwy, czy też nie – to dzięki owym przeszukiwaniom lokum należącego do owego mężczyzny natrafiono na ukrywany przez niego skarb, który ostatecznie  do gabinetu numizmatycznego przy Miejskim Muzeum Prehistorycznym w Łodzi (obecnie Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne[27]). Tam też oglądać go można do dzisiaj, datowany na XI wiek skarb, składa się on z: monet, ozdób i pociętych placków srebra. Został on ukryty w dość burzliwym dla Regionu okresie, i choć nigdy nie dowiemy się kim była osoba, która tego dokonała, to przyznać trzeba, iż jest to jedno z najważniejszych odkryć archeologicznych, dla tej części kraju. Pomyśleć tylko, że na swe odkrycie musiał on czekać do XX wieku…



 Madonna wieluńska (dzieło zaginione).


            Kolejnym skarbem, o którym należy w tym miejscu wspomnieć (a którego dalsze losy nie są nam niestety znane), był srebrny relikwiarz Madonna Wieluńska, datowany na rok 1510. Figura wraz z postumentem liczyła sobie 42 cm, i wykonana była z kilku sztuk srebrnej blachy, dodatkowo zdobiona kamieniami szlachetnymi. Nie dziwi zatem fakt, iż swego czasu był to egzemplarz bardzo dobrze znany znawcom tematu. I fakt ten niestety przypieczętował dalsze losy posągu.
Gdy naczelnik Kraju Warty Arthur Greiser chciał ją podarować Hitlerowi do jego prywatnej kolekcji[28], cenny przedmiot starano się ukryć. Inicjatorem tych działań był ksiądz Wincenty Przygodzicki – niestety stał się on także tym, który przyczynił się do wydania owego skarbu w ręce wroga. Długo szantażowany przez najeźdźcę, w końcu ugiął się gdy postraszono go wywózką do obozu koncentracyjnego - tym samym ostatecznie zdradzając miejsce ukrycia srebrnej figury[29]. I tak oto Madonna Wieluńska tak dostała się w ręce wroga, by następnie zostać wywiezioną z kraju w styczniu 1945 roku. Jej dalsze losy pozostają nieznane, zaś w Muzeum Ziemi Wieluńskiej można oglądać jedynie jej wierną kopię.




Skradzione aniołki z Wieruszowa. 
 

Przykładem kradzieży bezcennych dzieł sztuki sakralnej niechaj będzie dotyczący kradzieży dwóch barokowych świeczników z klasztoru oo. Paulinów w Wieruszowie.  Bogactwa,  z których klasztor ów był znany zostały ufundowane w XV wieku przez Bernarda Wierusza. Miejsce to było także swego czasu uznawane za filię klasztoru jasnogórskiego, i bywało wizytowane przez samego Augustyna Kordeckiego – słynnego obrońcę Jasnej Góry w czasach Potopu Szwedzkiego[30]. W/w klasztor zyskał także sławę za sprawą znajdowania się w jego zbiorach cudownego obrazu Pana Jezusa Pięciorańskiego… Oraz zuchwałej kradzieży z 2013 r. której dopuścił się były przeor klasztoru Marcin Jagiełło.
W owym czasie duchownego przeniesiono do parafii w Raszkowie (pow. ostrowski), i być może sprawa kradzieży uszłaby mu na sucho, gdyby nie fakt poddania go rutynowej kontroli drogowej przez policjantów. W jej trakcie natrafiono w bagażniku samochodu należącego do mężczyzny  na dwa barokowe świeczniki, w postaci aniołków. Trafiły one w ręce księdza kilka lat wstecz, podczas rozbiórki jednego z budynków gospodarczych, znajdujących się w okolicach klasztoru. Kradzieży nigdy nie zgłoszono, bo nikt nie zdawał sobie sprawy z faktu istnienia owego znaleziska. Marcin Jagiełło dokonawszy odkrycia zabytkowych świeczników, przechowywał je u siebie jednocześnie nikogo nie informując o ich istnieniu.  
Niedługo przed złapaniem księdza przez policję, ten usiłował sprzedać zabytkowe świeczniki na internetowej aukcji, wyceniając je na 13 tys. zł. i informując, iż pochodzą one z rodzinnej kolekcji. Co było oczywistym kłamstwem.
Gdy sprawa wyszła na jaw, biskup kurii kaliskiej odwołał przestępcę z parafii w Raszkowie, a także zawiesił w pełnienia obowiązków kapłańskich, sąd uznał Marcina Jagiełłę za winnego, ale potraktował go dość łagodnie, skazując duchownego raptem na rok i dwa miesiące wiezienia w zawieszeniu na trzy oraz kare grzywny w wysokości 1500 zł. Sędzia zdecydował też o  podaniu swojej decyzji do publicznej wiadomości w dość nietypowy sposób. Otóż treść wyroku wraz z nazwiskiem skazanego księdza została zamieszczona na tablicy ogłoszeń Urzędu Gminy w Raszkowie i wisiała tam 30 dni[31].

 Na tym kończymy nasze dzisiejsze spotkanie z tajemniczymi historiami z naszego Regionu. Mamy nadzieję, że dzięki nim udało nam się przybliżyć Wam, drodzy czytelnicy zakątek naszego Regonu, jakim jest Ziemia Wieluńska. Kolejny odcinek naszego „Archiwum X” już we wrześniu. Gdzie tym razem powiodą nas wielkopolsko wschodnie sekrety?


Przypisy


[1] Zob. M. Łabuda, Zagadka mikorzyńskich kamieni:
[2] Tamże.
[3] Tamże.
[4] Zob. J. Strzelczyk: Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian. Poznań: Rebis, 2007, s. 163-165.
[5] M. Łabuda, dz. cyt.
[6] Tamże.
[7] Tamże.
[8] Tamże.
[10] M. Kopańska, Sekrety Wielunia, Praszki i Wieruszowa, Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2017, s. 35.
[11] Zob. tamże, s. 52-53.
[12] Zob. Tamże, s. 59.
[13] Tamże, s. 59.
[14] Tamże, s. 60.
[15] Zob. Maciejewski J., Z pucybuta szlachcic i milioner; zakonnica od pióra; tak, tak, to my, wieruszowianie:
[16] J. Petrowicz, Tragiczna miłość w Wieluniu, Rocznik Wieluński t. IV, Wieluń 2004.
Dostępny także:
[17] Tamże.
[18] Tamże.
[19] Zob. M. Kopańska, dz. cyt., s. 84.
[20] Zob. tamże.
[21] Zob. tamże, s. 121.
[22] Zob. tamże.
[23] Zob. Tamże, s. 122.
[24] Zob. tamże.
[25] Tamże, s. 128.
[26] Tamże.
[27] Tamże, s. 129.
[28]  Tamże, s. 144.
[29] Zob. Tamże, s. 145.
[30] Zob. Tamże, s. 18.
[31] Zob. Tamże, s.20.


Bibliografia.

1.      Cybulski Wojciech, Obecny stan nauki o runach słowiańskich, Poznań, Towarzystwo Przyjaciół Nauk Poznańskie, 1860.
2.      Kopańska Magdalena, Sekrety Wielunia, Praszki i Wieruszowa, Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2017.
3.      Łabuda Maria, Zagadka mikorzyńskich kamieni:
4.      Maciejewski Jerzy, Z pucybuta szlachcic i milioner; zakonnica od pióra; tak, tak, to my, wieruszowianie:
5.      Petrowicz Jarosław, Tragiczna miłość w Wieluniu, Rocznik Wieluński t. IV, Wieluń 2004.
             Dostępny także:
6.      Piekosiński Franciszek, Kamienie mikorzyńskie., Kraków, nakładem autora w Drukarni „Czasu” Fr. Kulczyckiego, 1896.
7.      Strzelczyk Jerzy: Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian, Poznań, Rebis, 2007.
8.      Szulc Kazimierz, Autentyczność kamieni mikorzyńskich z badania na miejscu przez Kazimierza Szulca z polecenia danego mu przez Towarzystwo Przyjaciół Nauk Poznańskiego, Poznań, Towarzystwo Przyjaciół Nauk Poznańskie, 1876.
9.      Ziemia Wieluńska (strona Facebook), wpis z dnia 15.07.2019:
https://www.facebook.com/ziemiawielun/?__tn__=kCH-R&eid=ARAq6Ctd9OuEwC7P-OXJUrFkLMXgGfXlFkoov_VLwR4fy92FHrIADOgMbEsaRZ2gUy0soSUFapRWt4p2&hc_ref=ARRRKJgTlOxqtUeURCFRP3NMbusGn4DHbBHUZ7BZhFRRooYwpO2dQubrHv4B4iQitCk&fref=nf&__xts__[0]=68.ARAveRWq1Ltgi5qcEu_gkwtYjxorvHFapF-lhBkwVxWctNw91Dm-g3HstRla6lgy9RnRECN7ELiIOwTY3YET2psOAEw2A2lSBFMrot-IlyI0tCNs4GFw0CPQ4OHo1ROZFD-x8C6PZXzSCKIr0hq4Sug3udxWdmrEATYj0UwHixF2gTkLP959Zg3ufyqD3pkr6PF6FOB6gS_U2xSXHDZ8tqTDfGUFMobvO60h6iTINnYJIJqns8owoiLnozduXVNK0JVtmJIfekg73wxNOPfU4kuOw6y7zh9ZhxFvmzbBTdB1eWEpThUiBvWjWCAVm4m1lrrhHWYXPi5VjEtGszr9R84


Spis i źródła ilustracji:

1.      Kamienie mikorzyńskie:
2.      Pałac Męcińskich w Działoszynie na starej fotografii:
3.      Wieluń: budynek przy ul. Ewangelickiej, w którym znajdował się schron:
Kopańska Magdalena, Sekrety Wielunia, Praszki i Wieruszowa, Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2017.
4.      Neogotycki Pomnik Leona Dobrowolskiego na cmentarzu w Praszce:
5.      Ogrody Frascati:
Kopańska M., dz. cyt.
6.      Rzeźba „Wieczna miłość”:
7.      Cerkiew w Chróścinie:
8.      "Legendarny" list w butelce, opisujący miejsce ukrycia lututowskich dzwonów:
Kopańska M., dz. cyt.
9.      Plany sytuacyjne, związane z odkryciem skarbu z Rudy:
Tamże.
10.  Madonna Wieluńska
11.  Skradzione aniołki z Wieruszowa