Dzisiejszy artykuł poświęcony będzie kulturowemu rozumieniu zjawiska choroby. Odpowiemy sobie min. na pytanie: "czym jest choroba?" - w ujęciu zarówno medycznym, jak i ludowym. Następnie przedstawimy dawne wyjaśnienia, dotyczące pochodzenia poszczególnych chorób, które jak się okaże mogły być wynikiem zarówno uroku, jak i powstać przy udziale istot nadprzyrodzonych (np. jak zmory, gniotki,etc); czy też pasożytów, bądź poszczególnych żywiołów i ciał niebieskich.
Naszą podróż zakończymy prezentacją swoistej galerii osobliwości ze świata chorób i zarazy - bowiem jak się okazuje kultura polska była bogata w wszelakie formy personifikacji danej choroby. Choć przedstawione postaci pochodzić będą z różnych regionów naszego kraju, istnieje przypuszczenie, że niektóre z nich mogły pojawiać się także na obszarach naszego Regionu.
Ilustracje, jakimi posłużyliśmy się, przy opracowywaniu niniejszego artykułu, pochodzą z obu książek, autorstwa Pawła Zycha i Witolda Vargasa:
- Bestiariusz słowiański. Rzecz o skrzatach,
wodnikach i rusałkach, Olszanica 2015, BOSZ.
- Bestiariusz słowiański. Część druga. Rzecz o
biziach, kadukach i samojadkach, Olszanica 2016, BOSZ.
Definicja choroby, oraz jej geneza.
Gościec, czyli kołtun.
Niezwykle trudno
jest jednoznacznie zdefiniować, co dokładnie my, ludzie rozumiemy jako stan
choroby. Niemniej zdecydowałam się na wykorzystanie w tym miejscu następującego
terminu, określającego owo zagadnienie (wg Światowej Organizacji Zdrowia):
Choroba
to zjawisko naturalne, związane nierozłącznie ze zjawiskiem życia, a więc ze
stanem fizycznej i chemicznej równowagi złożonych ustrojów, zbudowanych z
białek, związków o olbrzymich cząsteczkach chemicznych. Ten stan równowagi
ustroju może być zakłócony z zewnątrz przecz czynniki chorobotwórcze, nagłe
zmiany środowiska zewnętrznego, niedobór lub nadmiar niezbędnych czynników do
życia, np. tlenu, pożywienia etc. [1]
Tymczasem mianem
„choroby” kultura ludowa określała prasłowiańskiego demona uosabiającego
wszelkie dolegliwości i przypadłości cielesne. Wspomnienia o im przetrwały w przysłowiach
i zwrotach typu: „żeby cię choroba wzięła!” [2]. W związku z tym – w mniemaniu
wsi polskiej: przyczyn chorób należy dopatrywać się w oddziaływaniu na
człowieka sił dobra, i zła.
Chorobę może
zesłać mógł zarówno Bóg (jako karę za grzechy), bądź też przeciwstawna mu zła
siła. Bezpośrednich przyczyn niedomagań,
chorób może być zatem dziesiątki, jeżeli nie setki. Często powtarza się, że
choroba to „wróg nasłany z zewnątrz, z innego świata”, że chorobę mogą nasłać
„zawistni ludzie”, „zły duch”, a także że może „spaść na człowieka z dopustu
Bożego jako kara za popełnione winy, za grzechy czy bezprawia, lub jako pokuta
zesłana już w tym życiu grzesznika, a zarazem jako znak sprawiedliwości Bożej i
przestroga dla innych” [3]. Odwołania odnoszące się do powyższego
przekonania, pochodzą także z obcych kręgów kulturowych: grecki Apollo raził strzałami dżumy, podobnie Tursas [4] rzucał pociski zaraz [5].
Ponadto, w
kulturze ludowej pokutowała powszechna wiara w to, że: wszelkie choroby
psychiczne, są efektem boskiej kary, bądź oddziaływania, wszelkiego rodzaju
istot nadprzyrodzonych. W dawnym języku polskim określenie „owileć”, „nawileć”
– odnosiło się do kogoś kto oszalał, a jednocześnie odwoływało się do postaci
ludowego bestiariusza zwanych – wiłami (
czyli tych: „co rozum odbierają”) [6] [7].
Intrygująca jest
w tym przypadku postać pochodzącej z mitologii fińskiej matki chorób - wiedźmy
Loviatar. Według wierzeń zamieszkiwać miała Pohjolę - krainę wiecznego mrozu i
ciemności, uznawaną także za odpowiednik zaświatów. Zapłodniona przez wiatr [8]
miała niebawem wydać na świat swoje demoniczne potomstwo, którego liczba różni
się w zależności od wersji mitu. Według jednej z nich wśród chorób zrodzonych z
ciała Loviatar należałoby wymienić dziewięciu synów, oraz dziesiątą córkę –
których imiona brzmiały kolejno:
Postrzał, Kolka, Krzywica, Gorączka, Dżuma, Rak , Wrzód, Róża i Podagra. Oprócz
nich Loviatar urodziła także dzieci o mniej sprecyzowanych imionach. Są to:
Wysyłający Strzałę, Dusiciel, Gaduła, Chwytający Skronie, Pożeracz, Pożeracz
Serca. […] W spisie dzieci Loviatar trafiają się także nazwy zwierząt: wąż,
żaba, szerszeń, żmija, jaszczurka i łasica [9].
Bardzo często za
pojawienie się w okolicy zarazy miały odpowiadać czarownice. Przykładowo na
Śląsku wierzono, że za zsyłanie na ludzi postrzałów (lumbago) odpowiadać miała
wiedźma zwana heksą. Warto zwrócić uwagę na etymologię nazwy owej istoty,
wywodzi się ona bowiem z języka niemieckiego, gdzie die Hexe oznacza po prostu
„wiedźmę”. We wspomnianym języku istnieje także powiązanie tegoż słowa z
ludowym określeniem postrzału – Hexenschuß [10], zaś odpowiednikiem tych wrzeń
u Anglosasów był: ylfa gescot – postrzał elfów [11]. Oskarżanie czarownic o
zsyłanie na daną społeczność chorób było dość powszechne. Kolejnym przykładem
mogą być okolice Mielnika nad Bugiem, gdzie opowiadano sobie o przychodzącej z lasy jędzy, która przynosiła
z sobą worek z chorobami. […] Baba ta podobno miała żelazne nogi i zęby, a
ubrana była w niechlujną, wyrudziałą, czarną sukienkę. Po jej przejściu przez
wieś wielu ludzi zapadało na tajemniczą chorobę zakaźną [12].
"Biali ludzie".
Zgodnie z
ludowym sposobem myślenia: choroba mogła spotkać człowieka, który nie zapewnił
sobie odpowiedniej ochrony w trakcie uczestnictwa w rytuale związanym z tabu,
bądź też podczas przekraczania granicy pomiędzy orbis interior, a orbis
exterior. Według wierzeń religijno-magicznych siły zła wykorzystywały
moment gdy mogły wpłynąć na niczego nie świadomego, nierozważnego człowieka.
Tak było chociażby w przypadku występujących w folklorze Mazur istot zwanych
białymi ludźmi - zimnymi ludźmi - białymi gnomami. Stanowić one miały personifikację chorób, zwłaszcza bladaczki
(białaczki) lub zimnicy (febry).[…] Mniemano niegdyś, że chorzy tej kategorii
opętani są przez zimne i białe gnomy lub tym podobne ludzkiej natury istoty.
[…] Nieraz daje się słyszeć o kimś chorym wyrażenie, że ma w sobie zimne
ludzie. Mają to być malutkie zwierzątka, wielkości mniej więcej łebka od
szpilki, które całymi szeregami (rotami) przeciągają się po lasach i przynoszą
do zagród chorobę, objawiającą bytność swą osobliwie przez sine paznokcie. I
dlatego strzegą się ludzie bardzo stąpać po kolejach (koleinach) wyżłobionych
przez koła wozów i drogach (mianowicie idących z lasów), do których zwierzątka
te przyczepiwszy się dostają się następnie do ludzi [13].
Choroba
pochodzić mogła także od krasnoludków, które w tym przypadku przedstawiano
jednak jako: czerwone, lub czerwono-czarno-zielone robaczki (Mazury Pruskie).
Wg wierzeń powodować miały one dotkliwe bóle żołądka bądź trzewi – a w razie
naciśnięcia, na zajmowany przez nie obszar ludzkiego ciała, wydawały siebie
odgłosy podobne do żaby [14]. Zaś
„suchoty” przybierały postać istot o niewielkich kształtach które złośliwie
wyniszczały organizm człowiek [15].
W pojęciu
medycyny dawnej, nie obce było przekonanie o robakach żyjących w ciele ludzkim
(pasożytach): w zębach, oku, sercu czy też pod skórą człowieka (u dzieci po obu
stronach kręgosłupa). Leczenie ich
przypomina łapanie węgorzy na groch czy grochowiny; przygotowuje się mianowicie
kąpiel z grochu i, obwinąwszy chorego w prześcieradło, poddaje jej działaniu;
wtedy pasożyty opuszczają ciało [16].
Wiara w ich bytowanie, w przestrzeni ciała ludzkiego wynikać mogła z
faktycznego powodu – świadomości o
przebywaniu w nim pasożytów takich jak:
glista ludzka czy tasiemiec. Jednocześnie: wszelkie objawy chorobowe połączone
z bólem piekącym, bądź gryzącym, mogły dać podstawy do powstawania przekonań, o
znajdującym się we wnętrzu ciała człowieka, powodującym choroby intruzie [17].
Gadzon.
W poczet
pasożytów, występujących w przekonaniach ludowych należy zaliczyć grupę istot,
które w powszechnym przeświadczeniu, zostały zesłane na chorego pod wpływem
uroku, rzuconego przez nieżyczliwą mu osobę. Zaliczał się do nich, chociażby
gadzon - wężopodobny stwór, pochodzący z kaszubskiego folkloru. Wraz z jego
pojawieniem się, należące do trzody gospodarskiej bydło, naprzemiennie zaczęło
podupadać, tracić mleko – to znowu zdrowieć, lub dawać ogromne ilości mleka.
Mógł on także stanowić zagrożenie dla ludzi, w szczególności dla dzieci –
wkradał się do organizmu i sadowił w jelitach, powodując swoją bytnością osłabienie
organizmu nosiciela. Aby zapobiec złym skutkom, jego obecności: zabierano
dziecko nad zbiornik wodny, i kiedy to spało, czekano aż gadzon wypełznie, by
na chwilę zanurzyć się w wodzie. Gdy tak się stało – dziecko szybko zabierano i
pospiesznie udawano się do gospodarstwa, zanim stwór zorientował się o podjętym podstępie [18].
Grzeszk.
Do
tejże grupy czynników „chorobosprawczych”, zaliczyć należy bez wątpienia–
grzeszka. Charakterystycznymi objawami, jego żerowania w ciele „gospodarza”
były: bóle kręgosłupa, wykręcające się stawy. Aby się go pozbyć nacierano skórę
jadem mrówczanym i smagano je pokrzywami [19].
Jeszcze
innym pasożytem, odpowiedzialnym za powodowanie u swoich ofiar chorób
psychicznych, był stwór zwany kuka. Zarażony
człowiek dziwnie się poruszał, często mruczał coś do siebie lub plótł zupełne
bzdury. Stronił od towarzystwa, nie zaglądał nigdy do kościoła, nie modlił się,
a na widok święconej wody wpadał w histerię [20].
Kuka.
Genezy poszczególnych jednostek
chorobowych dopatrywano się także w oddziaływaniu na człowieka, i otaczający go
świat zjawisk atmosferycznych, ciał niebieskich, a także żywiołów. Wg polskich
wierzeń, winę za zsyłanie na dzieci
chorób, przejawiających się „słabością kości” ponosić miał księżyc [21]. Jak wykazały badania terenowe, odnoszące się
do terenów wielkopolskich, zachowały się w formie szczątkowej: pod wpływem
księżyca, dziecko mogło wyjść ze „śpiku” – tj. obudzić się (Słupia Kapitulna,
pow. rawicki), ogłupieć (Lubosz, pow. międzychodzki), lub po prostu zachorować
(tutaj J. Burszta nie wskazał konkretnego obszaru, możliwe zatem, że to przekonanie
mogło być obecne także na terenach Wielkopolski Wschodniej) [22]. Chorobę przez
niego wywołaną, na tych terenach zwano: „miesięcznikiem”, a objawiała się tym,
że zarażone ją dziecko w trakcie snu miało zawsze otwarte oczy, na jawie zaś
-wymiotowało, nie jadło, ani nie piło. W celach ochronnych, aby ochronić
potomka przed tą chorobą – stawiano na oknie kieliszek wodą, by księżyc
przeglądał się w wodzie z kieliszka, a nie w oczach dziecka [23].
Bułgarzy zaś zła w postaci chorób,
dopatrywali się w szkodliwości Plejad
zwanych u nich: „kwoką”; ni mniej ni więcej tylko wyobrażają sobie oni, że owa
kwoka, pokazuje się po 45-dniowym okresie niewidzialności, strząsa z siebie
puch i robactwo na Ziemię, które powodują śmiertelne choroby owiec, bydła, koni
itd.; aby zapobiec niebezpieczeństwu, grożącemu ze strony śmiercionośnej
gwiazdy, włościanie baczą pilnie, kiedy ma się pojawić, i na tę fatalną noc
kryją domowe zwierzęta pod dachem [24]. Kolejne zagrożenie stanowić miało
dla zwierząt i ludzi zwane „zaćmieniem”. Zachodni Słowianie mieli wyobrażać je
sobie jako: substancję w rodzaju jakiegoś
bliżej nie określonego osadu czy pyłu, „ćmy” czy nawet „trzęsionki”,
spadających z nieba, czy od słońca, na istoty żywe, wody i trawy. Ludzkie kryją
się więc pod dach; podobnież zaganiają do obór i stajni bydło oraz konie;
stajnie zaś zakrywają, aby „zaćmienie” do nich nie wpadło i nie „zatruło”,
powodując tem choroby” [25].
W
końcu – poszczególne grupy chorobowe, miały pozostawać powiązane, z
przypisanymi sobie żywiołami (na zasadzie: oddziaływania na siebie
podobieństw). Wiatr odpowiadać miał za zsyłanie na człowieka chorób takich jak:
obłęd, zawroty głowy, opuchlizny, choroby skórne, choroby oczu w końcu paraliż.
Wiara w to, wynikała po części z przekonania, że wiatr swoją obecnością, mogącą
dotrzeć niemalże wszędzie, jest w stanie ponieść z sobą: słowa uroków i czarów,
jak i zalążków chorób [26]. Badania terenowe, na które powoływał się J.
Burszta, potwierdzają przekonania dotyczące wspomnianych grup chorób – jako
tych, powiązanych w swej genezie z żywiołem powietrza. Ponadto, dochodzą do
tego przekonania takie jak, to iż: „bakteria idzie z powietrza” (Dopiewo, pow.
poznański); „czerwonkę można dostać z cugu” (Sławsk, pow. koniński) [27].
Od ziemi pochodzić miały choroby
wywołane upadkiem na ziemię – rozumianego jako jej zbeszczeszczenie – karą za
nie stanowić miało zesłanie choroby (np. febry). Aby tego uniknąć, wypadało
należycie przeprosić matkę-ziemię – np. składając jej ofiary z jęczmienia.
Ponadto, człowiek mógł być ukarany także
za skalanie żywiołu ognia, tj. złamaniu kulturowego zakazu plucia, bądź
oddawania nań moczu. Chorobę uważaną za powiązaną z tym pierwiastkiem przyrody,
było pojawianie się na ciele wszelakiej maści pryszczy [28]. Podobnie, „wodna
puchlina” miała być zsyłana na człowieka jako efekt znieważenia żywiołu wody,
narażenia się powiązanym z nią istot [29]. Wg przekonań ludu wielkopolskiego, z
tego żywiołu wywodzić się miały także choroby takie jak: febra, łamanie kości,
zaziębienia, zapalenie płuc, wodna puchlina,
łuszczyca, łupież, „chrosty”, „grzyb wodny”, dyfteryt, oraz tyfus. Istnieje
nawet mniemanie (Jabłonka powiat koniński), że zbyt często kąpane dzieci dotają
parchów [ 30].
Jak przed chwilą zdołaliśmy wykazać –
pochodzenie chorób, w przekonaniu ludowym posiadało wielce różnorodne
pochodzenie. Z tego też względu - zanim znachor, zaklinacz, czy też szaman
przystąpił do leczenia chorego, musiał najpierw, za pomocą znanych sobie sposób
oraz zaklęć, poznać genezę konkretnej choroby, nękającej jego pacjenta – tj.
odwołać się do mitu tłumaczącego jej powstanie, poznać „prawdziwe imię”.
O praktykach medycznych opowiemy sobie w
swoim czasie, natenczas pozwolimy sobie przytoczyć garść przykładowych
„zamówień” – mających na celu, przegonienie choroby, pochodzących z wybranych
regionów Polski:
Jeden cię stworzył, trzech cię uzdrowi:
Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty.
Niegze ci telo zaszkodzi, co Bożemu Narodzeniu
szkodziło,
Kiedy się Pan Jezus narodził.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
(Grywałd).
Jak kropla z kroplą wody
Po ziemi rozlanej zejść się nie może,
Tak niech urok nie szkodzi (Podhale).
Idźcie uroczyska, na konopiska!
Idźcie uroki z rąk i nóg
I ze wszystkich członków! (Wierzawice k. Leżajska).
Uroku, uroku
Jeżeliś przyszedł z lasu
Idź do lasu
Na suche korzenie,
Niech cię nie widzi
Żadne stworzenie (Rzeszowskie).
Skod ześ se wzioł?
Z dziwki – idź pod warkoc,
Z chłopa – idź pod copke,
Z baby – idź pod cepiec […]. ((Mokrzyszów w
Tarnobrzeskiem) [31].
Przykłady personifikacji chorób w polskiej kulturze
ludowej.
Morowa Dziewica.
Nadając
antropomorficzną postać widmu zarazy czy śmierci, starano się ustosunkować ich
istnienie wobec ustalonego raz na zawsze porządku natury, do którego te dwa
aspekty nie pasują. Dla śmierci, chorób,
nędzy (biedy) itd., jako należnych istnień nie ma miejsca w zbiorowości
przyrody i dlatego muszą one, jeśli w
ogóle podlegają antropomorfizacji, stać
na uboczu [32]. Bowiem, jak
wspomniałam, dopiero nadając im formę (nie tyle fizyczną, co duchową), poznając
„prawdziwe imię” - jest się w stanie nad nimi zapanować, przechytrzyć, pokonać.
Ciekawym przykładem, jaki w swej książce „Chłop polski w Europie i Ameryce”
podają Thomas, oraz Znaniecki, jest sytuacja w której można oszukać kostuchę –
zamykając ją w beczce i zakopując w ziemi. Z
chwilą gdy człowiek wyobraża sobie śmierć jako istotę jej moc zostaje
ograniczona [33]- odnosi się to także do funkcjonowania w mitycznym świecie
kultury ludowej, pokaźnej różnorodności wszelakich widm chorób. Ich postaci
nigdy nie funkcjonowały w wyobraźni ludu w oderwaniu od postaci śmierci - tak
jak ona sama nie mogła być postrzegana
jako byt absolutny, posiadający nad wszystkim władzę. Im bardziej zdefiniowany jest obraz śmierci ( jak również choroby,
nędzy itd.), tym dalej odeszliśmy od pierwotnego systemu naturalistycznego.
Prawdopodobnie początkowo śmierć, w sposób mniej, lub więcej niejasny, identyfikowana z chorobą, nędzą,
zimą, oznaczała nieokreślone „coś”, „to”, czy „zło” – raczej gatunek, niż
jedyne w swym rodzaju istnienie, o tyle rzeczywisty, aby wywołać mieszaną i
charakterystyczną postawę strachu, nienawiści i odrazy [34]. Wszystkie kulturowe przedstawienia
istot będących wyobrażeniem wszelakich zaraz i chorób stanowiły jedynie emanacje głównego
widma śmierci. Choć pozostawały wobec niego podrzędne, ono samo nie potrafiło
bez nich istnieć - bowiem prawdopodobnie
początkowo śmierć, w sposób mniej lub więcej niejasny, identyfikowana z
chorobą, nędzą, zimą, oznaczała nieokreślone „coś”, „to”, czy „zło” – raczej
gatunek, niż jedyne w swym rodzaju istnienie (…) Choroba <z wyjątkiem
zarazy>, nędza i zima nie wywołują w takim stopniu strachu i nienawiści ,
chociaż są odmianą tego samego zła, ponieważ ich wpływ jest słabszy, łatwiej
ich uniknąć, a skutki łatwiej naprawić [35].
Chorobę często (dotyczyło to szczególnie chorób
groźnych czy epidemicznych jak np. febra, zaraza) personifikowano, wyobrażano
pod postacią ludzką. Często był to
demon, który „zawładnął” człowiekiem, „wszedł” do jego organizmu, „by wyssać
wszystkie dobre soki”. Często mówi się, że choroba „złapała” człowieka,
„chwyciła i trzyma”, że „wypija z niego krew”. Niekiedy „siedzi” spokojnie w
człowieku, ale gdy chory z nią walczy, stara się ją usunąć z organizmu za
pomocą różnych środków i sposobów, wtedy dopiero daje znać o sobie: jest
„hałaśliwa”, „ryczy”, „krzyczy”, „mocuje się” z chorym, „morduje go”, „gada
przez chorego”. Także niekiedy „wychodzi” z niego, „opuszcza” go, a gdy tego
nie chce uczynić, „wyprasza się ją”, wypędza”, „straszy”, „wyzywa” i „łaje”. A
niekiedy i „dogadza się” jej, np. odpowiednim pokarmem, można także starać się
ją „przebłagać”, aby się uspokoiła. Do choroby często zwracano się grzecznie
przez „pan”, „pani” w zamawianiach, niekiedy przepraszając ją, nazywając nie
wprost, np. febrę określano eufemistycznie „ciotuchną” [36]. Serbochorwaci, Bułgarzy i Ruś często
tytułują groźne lub dokuczliwe choroby „matkami”, ciotkami”, lub „kumami”, czy
też, z rzadka, „siostrami” [37]. W
myśl powiedzenia: „nie wywołuj wilka z lasu” – wystrzegano się nie
tylko nazywać ich z imienia, ale nawet myśleć w sposób zbyt określony, to zaś
wszystko łatwo może powodować zmianę
dawnych nazw na inne [38] –
zwracał uwagę Kazimierz Moszyński, badacz słowiańszczyzny.
Rozpoczynając naszą podróż po
świecie widm chorób wszelakich, zacznijmy od kulturowych odwołań w tej materii
do świata zwierzęcego. Jak już sobie zasugerowaliśmy wcześniej –
odpowiedzialnością, za wszelkie dolegliwości nękające ciało człowieka obarczano
pasożyty. Przybierać one mogły postać, opisywanych przez nas dotychczas
robaków, ale także” żółwia, jaszczurki, węża, które żerując w ludzkim
organizmie, miały go pustoszyć, osłabiać [39]. Przykładowo: choroby górnych
dróg oddechowych, w niektórych częściach słowiańszczyzny nazywane były właśnie:
„jaszczurką”, bądź „żabą” – zwłaszcza wówczas, gdy dochodziło do zakażenia gardła
bądź języka [40]. Pod postacią płaza, bądź robaka, wyobrażano sobie także
enigmatyczny narząd, znajdujący się (w przekonaniu ludowym) w ciele każdego
człowieka – macicy. Podobnie jak gościec (kołtun), z reguły bywały niegroźne –
chyba, że dochodziło do określonych sytuacji, w wyniku których zsyłać miały one
na człowieka dolegliwości.
Wyobrażenie "macicy".
Przechodząc do
dalszego omawiania, zagadnienia personifikacji chorób w kulturze ludowej –
przejdzie nam omówić dość upiorną galerię osobliwości. W pierwszej kolejności
skupmy się na powiązaniu wizerunków widm zarazy, z uniwersalnymi wyobrażeniami
śmierci, rozumianej jako „kostucha”. Dołączą do tego motywy, znane w kulturze i
sztuce europejskiej znane jako: „pochód umarłych” a także pokrewne mu warianty:
„taniec śmierci”, czy też jej „triumf”.
Homen.
W folklorze Bretanii, istniało
wyobrażenie widma śmierci nazywane – ankou,
wyobrażano je sobie jako szkielet pchający/ciągnący wóz na którym
znajdowały się dusze zmarłych zabierane przez niego do zaświatów. Na pokrewne
temu wyobrażenia, natrafić możemy także na gruncie naszej rodzimej – polskiej
kultury ludowej. Pierwszy przykład
stanowić będzie homen, czyli - orszak
zjaw podążający krok w krok za zarazą przemierzającą kraj na czarnym wozie.
Upiorny korowód duchów zabitych przez dżumę nieszczęśników przesuwał się,
śpiewając i tańcząc. Tam gdzie przeszedł, umierali ludzie i zwierzęta, jedzenie
gniło, a przedmioty martwe psuły się i rozpadały w pył [41]. Za jego
odpowiednika w folklorze Śląska można przyjąć liberę – ten obciągnięty pergaminową skórą kościotrup o czerwonych zębach i jarzącym się wewnątrz paszczy płomieniu krążył od wioski
do wioski. Nie atakował jednak pojedynczych osób, wolał działać na masową
skalę. Tam, gdzie się zatrzymał załopotał swoją powłóczystą czerwoną szatą, na
ludzi sypały się nieszczęścia, choroby i głód, a okolica szybko się wyludniała [42].
Libera.
Widmo zarazy
mogło przybierać postać zwierzęcą – tak
było w przypadku hery, personifikującej w Kieleckiem postać morowej zarazy: jeśli w Żydowie ma nastąpić zaraza na bydło,
to w powietrzu rozlega się ryk, gdy konie mają padać, to słychać rżenie, a gdy
świnie zdychać będą, dolatuje kwik z powietrza. Stary włościanin z Posławic
opowiadał, że podczas pomoru leci nad ziemią z wielkim świstem Hera w postaci
wola lub człowieka, który zamiast rąk ma łapy psie z wielkimi pazurami. Gdy ma
nastąpić pomór na bydło to ukazuje się o północy na rozstajnych drogach wół
straszny, który zanim kury zapieją wydaje tak okropny ryk, że ziemia drży z
przestrachu. Niekiedy znów przed grasującą zarazą na bydło pojawiają się dwa,
albo trzy wielkie, czarne psy na granicy
wsi Kije i żrą się do upadłego albo pokazuje się człowiek i wół bijący się
wzajemnie, a który w tej walce zwycięża, ten sprowadzi pomór na wieś [43].
Płachytka.
Bardzo często jednak zdarza się, że
wyobrażenia widm zarazy przyjmują postaci kobiece – czasem urodziwe, innym
razem odrażające. Najbardziej znanym, wielkopolskim wyobrażeniem zarazy była
postać nazywana płachytką, która zdaje się, że przedostała się do Wielkopolski
Wschodniej z terenów Kujaw. Wyobrażano ją sobie jako różnorako: raz jako unoszące
się w powietrzu widmo przyodziane w zniszczony całun, innym razem unoszącej się
w powietrzu zwykłej płachty, czy w końcu unoszącej się na wietrze dziewczyny z
długim welonem [44] [45].
Wierzono, że zobaczenie unoszącej się
nad miastem lub wsią, płachytki
zwiastuje zarazę, a w domu nad którym przysiądzie ktoś na pewno umrze.
W
Mikstacie „przed dawnymi czasy spustoszyła zaraza morowa całe miasto, ocalało
tylko siedem rodzin, które zawczasu w lesie się skryły. Owa zaraza objawiał się
w postaci bladej, wychudzonej niewiasty,
białem prześcieradłem przykrytej. Chodziła ona od domu do domu i przez okno
zapytywała się ludzi: „Śpią li czy się modlą?” Skoro ich zapytała śpiących,
mówiła: ”Śpijcie, śpijcie, a więcej nie wstaniecie!”. Jeżeli zaś zapytani
odpowiedzieć mogli, że się modlą, natenczas po stosownej, pouczającej przemowie
zostawiała ich przy życiu [46].
Cholera.
Przytoczony
przed chwilą motyw zarazy wędrującej po wsiach i zadającej pytania ich
mieszkańcom dotyczyć miał także podań, których bohaterkami miały być dżuma,
oraz cholera. Wyobraźnia ludowa, przedstawiała je w podobny do siebie sposób: najbardziej znany jest wizerunek wysokiej,
bladej i chudej kobiety, ubranej w wielką poplamioną płachtę, trzymającą w
dłoni zakrwawioną chustkę. Są oczywiście pewne różnice pomiędzy poszczególnymi
przedstawieniami, ale zasadniczo była to właśnie postać kobiety lub dziewczyny,
która mogła mieć czerwone korale, rumieńce na twarzy, rozczochrane włosy.
Poruszała się pieszo, na skrzydłach nietoperza, lub na wysokim wozie o dwóch
kołach (...). Kobieta wyobrażająca cholerę, lub dżumę uśmiercała także płacząc
(gdzie dochodził jej płacz ludzie umierali) albo powiewając płachtą (…). Cholerę wyobrażano sobie również jako
białego psa, który gdzie zdechnie, tam się choroba rozwija; nagiego człowieka, lub
konkretną np. szmatę, korale, słomę. Dżumę wyobrażała również kobieca postać,
cała ubrana w biel, z rozczochranymi włosami, ale od cholery różniła się
posiadaniem homenu [47].
Wg niektórych podań ludowych – druga z
nich, czasem kazała się nosić na plecach napotkanym przez siebie ludziom. Tam
gdzie udała się owa dziwaczna para: widmo zarazy i jej „sługa”, tam umierali
ludzie – nieraz całe wsie. Aby się przed nią uchronić stawiano na granicach wsi
osikowe krzyże (drewno z tego drzewa, miało w kulturze ludowej moc ochronną
przed demonicznymi bytami), okadzano domy ziołami, bądź po prostu pisywano na
drzwiach: „Cholera już tu była” – miało to na celu zmylenie upiornego,
nieproszonego „gościa” [48]. W innych częściach Słowiańszczyzny stosowano
przeciw nie podobne napisy ochronne, np.: „W domu nie ma nikogo; przyjdź
wczoraj” [49].
„Hiszpanka”,
ukazywała się pod różnymi postaciami:
chudej i bardzo brzydkiej młodej dziewczyny, z włosami podobnymi do lnu i
czerwonymi oczami, starej baby z zapadłą twarzą i czarnymi zębami lub
olbrzymiej wrony [50].
Febra.
Febra
zwykła się pojawiać we wsi nocami, jako piękna dziewczyna, zdradzało ją jednak
jej nietypowe zachowanie – zaglądała do okien, a następnie pisała na drzwiach
tajemnicze symbole. Obeznani w wiedzy
tajemnej owczarze twierdzili, że zjawa zapisywała, kogo i kiedy odwiedzi [51]. Gdy nadszedł ku temu czas, wychodziła
ze swego podziemnego legowiska (by przedrzeć się przez ziemię i skały
przybierała postać ciężkiej mgły), a następnie udawszy się do wnętrza obranej
chałupy, pod postacią obłoku, przez usta wnikała do ciała ofiary. Mawiało się,
że pod imieniem „febry”, kryło się dwanaście sióstr – znachor, nie będąc pewnym
z którą z nich ma do czynienia – a chcąc zapewnić cel swych działań, wypisywał
zatem na kartce odpowiednie sekwencje słowne, które zawierały imiona każdej z
nich [52].
Trzeba przyznać, że lud wiejski, znał
owo widmo pod kilkoma jeszcze imionami, bowiem prócz nazywania ją „ciotką”,
nasi przodkowie zwykli nazywać ją: zimnicą, gnietuchą, obrażką, kościanną,
trzęsionką, trzeciaczką, czwartaczką. Ponadto, w wierzeniach ukraińskich
pojawiała się ona jako widmo dziewicy (powiat Lityński), która schwytana
potrafi rozpłynąć się w powietrze. Tymczasem Białorusini widzieli ową zarazę
jako dwanaście pięknych podobnych do siebie sióstr, które wchodząc w ciało
człowieka miały żywić się jego sokami [53].
"Kościca" i "Orażka".
Wierzono
także, że zimnica zwykła zamieszkiwać na odludziach – jednakże, gdy zaczęła
odczuwać głód, przenosiła się do wsi i miast, by posilać się ludzkimi sokami. Nie dało się przed nią ukryć, przenikała
przez najgrubsze mury, a schwytana rozpływała się w powietrzu, by za chwilę
pojawić się innym miejscu. Istniały dwa
gatunki zimnicy: kościca, od której ludzi łamało w stawach, orażka, powodująca u chorego trzęsionkę [54].
Obie zsyłały na ludzi, zwłaszcza dzieci śmiertelną w skutkach gorączkę. Można
jednak było je oszukać, gdyż ich słabość stanowiły słodycze – w czasie
przeziębienia wystarczyło postawić koło łóżka szklankę miodu [55].
Tęsknica.
Ciekawą postacią
w folklorze ludowym była tęsknica - istnieniem której tłumaczono sobie występowanie
u człowieka stanów psychicznych, które to w dzisiejszych czasach zwykło się
określać depresyjnymi. Owe blade kobiece widmo spotkać można było przy cmentarzach i
na rozstajach dróg, gdzie przechadzała się z wolna, ubrana w szarą płachtę i z
wiankiem suchych paproci na głowie.
Jeśli w swej wędrówce napotkała samotnie
rozmyślającą osobę, przysiadała się do niej, obejmowała i całowała w
usta. Tak naznaczony człowiek popadał w stan głębokiej , odbierającej chęć do
życia melancholii [56].
Chorobniki i chorzyce.
Przejdźmy teraz
do męskich przedstawicieli, świata zarazy w kulturze ludowej. Pierwszą z
omawianych postaci niechaj będzie wyobrażenie tyfusu (duru brzusznego),
przedstawianego jako: chudy, wysoki, starzec o rozognionej twarzy i pozornie błędnych oczach, ubrany w czarny garnitur
typu miejskiego, w białą koszulę i czerwony krawat. Miał zarażać ludzi swoim
spojrzeniem [57].
Niebezpieczeństwo
mogło czyhać także ze strony śmiercicy (śmiertki), przekazy o której
zarejestrowano w Bojszowicach pod Przyczyną na Górnym Śląsku. Zgodnie z nimi
widmo tej choroby miało ukazać się we wsi pod postacią starca – owrzodziałego,
ubranego w łachmany włóczęgi poszukującego pracy. Niedługo po jego pojawieniu
się we wsi doszło do epidemii śmiertelnej choroby zakaźnej [58].
Postać starców
przybierać mieli także słuchacze – należący do rodzaju płanetników, żyjących w
podmuchach wiatru. Niemniej zdarzało im się czasem osiąść na ziemi - wówczas
przybierali postaci starców zamieszkujących okolice osad. Cechować ich miała
niezwykła mądrość, którą zwykli się czasem dzielić ze śmiertelnymi, jednakże –
biada była temu, który wybudził ze snu któregokolwiek z nich! Wówczas,
rozgniewany stuchacz, gotów był „trącić” takiego człowieka postrzałem, bądź
„owiać” chorobą [59].
Za ich dalekich krewnych,
można by uznać chorobników, którzy zjawiły się w okolicy w pochmurne, wietrzne
i deszczowe dni (gdy słońce „chorowało”). Przybierali oni postaci brzydkich,
cherlawych i brudnych dziadów (ich żeńskimi odpowiedniczkami były: chorzyce –
znane z tego, że były jeszcze bardziej zawzięte), a celem ich wizyt w okolicy
było zsyłanie słabości. Mam tutaj na myśli zarówno osłabienie psychiczne (brak
woli do życia), jak i fizyczne (podatność na choroby) [60].
Cicha.
Kolejna
kategoria personifikacji chorób w kulturze ludowej, była związana ze sferą
dotyczącą małych dzieci. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się postać Cichej
(postępującej po cichu, po kryjomu, znienacka), której mianem określano
personifikację moru dziecięcego. W wyobraźni ludowej przybierała ona postać małej
dziewczynki, która czarny pręt dzierżyła
w ręku. Szła z wolna, ale gdzie stąpiła, kwiatki usychały, trawa paliła się jak
tam, kędy jadowita żmija prześliźnie. Dziewczyna Cicha bije prętem, a dziatki
jak pisklęta zduszone padają, czernieją [61]. Ciekawy wydaje się motyw, wg którego, jakoby Cicha miała czasami
działać we współpracy z kanią (której postać opisaliśmy w naszym bestiariuszu)
– któregokolwiek z dzieciątek, nie zabiła Cicha, miała zabierać je właśnie, na
swój obłok tajemnicza niebianka [62]. Jak wspominaliśmy w stosownym artykule –
jej postać, zapożyczona z Kujaw, od czasu do czasu zdołała zawitać na ziemie
wielkopolskie – możliwe zatem, że motyw ten znany był i w regionie Wschodniej
Wielkopolski.
Z kolei dzieci,
które miały to nieszczęście narodzić się z wszelkimi rodzajami defektami,
mutacjami genetycznymi czy też innymi zaburzeniami wpływającymi na ich
prawidłowy rozwój nazywano po prostu odmieńcami (lub też min.: bękartami,
podciepami, podrzutkami, znajdkami). Wierzono, że zostały one zrodzone ze
związku śmiertelnika, z wszelkiego rodzaju słowiańskimi boginkami (jak mamuny,
dziwożony, latawice, rusałki oraz inne). Niedługo po narodzinach zostawać miały
porzucone przez swoje prawdziwe matki – a tym samym podrzucane zwykłym kobietom
w miejsce ich prawdziwych dzieci [63]. Niemowlęta podmienione przez boginki
zwane płaczkami (wierzenia krakowskie i lubelskie) miały charakteryzować się
sporą chorowitością oraz płaczliwością. Malutki
chłopiec zawsze o czwartej godzinie po południu siniał, aż zieleniach i płakał
tak bardzo, że nie sposób go było uciszyć. To było tak przykre, że zdesperowana
matka modliła się nawet o śmierć dziecka [64].
Płaczka.
Kiedy indziej
uważano, że dziecko wcale nie musiało być odmieńcem – lecz po prostu, „połknęło
płaczkę”. Orzekać miał o tym znachor, przy pomocy stosownego rytuału – polegającego
na przelewaniu rozbitego jajka nad wanienką maleństwa. Jeśli w wówczas, ukazało
się w wodzie odbicie dziwacznego stwora -
diagnoza była jasna, a istota owa miała nękać oseska, w czasie: od
sześciu do dwunastu tygodni (pokrywa się to z okresem, występowania kolek u
niemowląt). Aby zaradzić tej powodowanym przez nią dolegliwością: podawano zarażonym dzieciom wywar z makówki,
wkładano pod poduszkę zioło zwane śpiochem (oman łąkowy), kropiono kołyskę wodą
święconą i odmawiano stosowne modły.
Czasem uciekano się do magii – podczas gdy matka trzymała dziecko na rękach,
obca kobieta zamiatała cztery kąty izby, „szukając płaczki” i wymawiając
specjalne formuły, a następnie paprochy zsypywała pod poduszkę niemowlaka.
Najciekawsza jednak metoda zakładała zwalczanie ognia ogniem. Matka zaniosła
swoją pociechę w środku dnia na rozstaje, a tam znachorka i omiotała je pękiem
z ziół, ocierała mała buzię pieluszką i wymawiała specjalne zaklęcie, dzięki
któremu płaczka wypełzała przez usta i właziła w materia. Wtedy na miejscu
pojawiała się… południca, na widok której kobiety wraz z dzieckiem uciekały do
domu, pozostawiając płaczkę zamotana w powijaki. Polny demon rzucał się na nią
i z wściekłością tarmosił tak długo, aż zdechła [65].
Autor: Marta Kaleta.
Przypisy.
[1] A.
Paluch , Etnologiczny atlas ciała
ludzkiego i chorób, Wrocław 1995, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego,
s. 175.
[2] B.
i A. Podgórscy, Wielka Księga demonów polskich. Leksykon i antologia
demonologii ludowej, Katowice 2005, Wydawnictwo KOS, s. 75.
[3] A. Paluch, dz. cyt., s. 177.
[4] Postać z fińskiej mitologii.
[5] M. Haavio, Mitologia fińska, Państwowy Instytut Wydawniczy 1979, s. 133.
[6] zob. B.
i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 511.
[7]
Zob.
K. Moszyński, Medycyna, [w:] Kultura Ludowa Słowian, t. II, Kraków 1934, Polska Akademia Umiejętności, s. 192.
[8] Motyw ten pojawia się nie raz w
mitologii fińskiej. W micie opowiadającym o stworzeniu świata dowiadujemy się,
że zanim powstały lądy powierzchnię świata stanowiły bezkresne wody. Córka i
bogini powietrza – dziewica Ilamatar zstępując na świat unosiła się na
powierzchni wody przez wiele kolejnych dni nim została zapłodniona przez boski
wiatr. Poczęcie do dało życie boskiemu starcowi-mędrcowi, jednemu z głównych
bohaterów Kalewali – Väinämöinen’owi.
[9] M. Haavio, dz. cyt., s. 430-431.
[10] zob. B.
i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 206.
[11]
Zob.
K. Moszyński, dz. cyt., s. 190.
[12] B.
i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 218.
[13]
Tamże, s. 42 – 43.
[14] Zob. A. Szlagowska, Personifikacja choroby w kulturze ludowej, „Medycyna
Nowożytna”, 9/ 1-2, s. 47-48.
[15] Tamże.
[16] K. Moszyński, dz. cyt., s. 181.
[17] zob. Tamże, s. 184.
[18] Zob. P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz słowiański. Część druga. Rzecz o biziach,
kadukach i samojadkach,
Olszanica 2016, BOSZ, s.
50.
[19] zob. Tamże, s. 58.
[20] Tamże, s. 87.
[21] Zob. K. Moszyński, dz. cyt., s.
179.
[22] zob. J. Burszta, Lecznictwo ludowe, [w:] Kultura
ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo
Poznańskie, s. 402.
[23] zob. Tamże, s. 413.
[24] K. Moszyński, dz. cyt., s. 179.
[25] Tamże.
[26] zob. K. Moszyński, dz. cyt., s.
180.
[27] zob. J. Burszta, dz. cyt., s. 402.
[28] zob. K. Moszyński, dz. cyt., s.
180.
[29] zob. Tamże, s. 189.
[30] J. Burszta, dz. cyt., s. 403.
[31] A. Paluch, dz. cyt., s 110.
[32] F. Znaniecki, W. Thomas, Podstawy religijne i magiczne [w:] Chłop polski w Europie i Ameryce, t. I, Warszawa
1976, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, s. 187.
[33] Tamże, s. 188.
[34] Tamże.
[35] Tamże.
[36] A. Paluch, dz. cyt., s. 178.
[37] K. Moszyński, dz. cyt., s. 177.
[38] Tamże, s. 175.
[39]
zob. A. Paluch, dz. cyt., s. 178-179.
[40] zob. K. Moszyński, dz. cyt., s.
176.
[41]
P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz słowiański. Część pierwsza. Rzecz o
skrzatach, wodnikach i rusałkach, Olszanica 2015, BOSZ, s. 92.
[42] Tychże, Bestiariusz Słowiański…
(część druga), s. 92.
[43] B.
i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 206-207.
[44]
zob. P.
Zych, W. Vargas, Bestiariusz… (część
druga), s. 141.
[45] Zob. W. Łysiak,
W kręgu wielkopolskich demonów i przekonań niedemonicznych, Międzychód,
1993, Wydawnictwo "Eco", s. 98.
[46]
Tamże.
[47] A. Szlagowska, dz. cyt., s. 44 -
45.
[48] P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz
Słowiański… (część druga), s. 30.
[49] zob. K. Moszyński, dz. cyt., s.
200.
[50] B.
i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 208.
[51]
P.
Zych, W. Vargas, Bestiariusz… (część
druga), s. 48.
[52] zob. Tamże.
[53] B.
i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 191.
[54]
P.
Zych, W. Vargas, Bestiariusz… (część
druga), s. 218.
[55] zob. Tamże.
[56] Tychże, Bestiariusz… (część pierwsza), s. 184.
[57] B.
i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 104.
[58]
zob. Tamże, s. 451.
[59]
zob. Tamże, s. 440.
[60]
zob.
P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz… (część
druga), s. 32.
[61] B.
i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 77.
[62]
zob. A Szlagowska, dz. cyt., s. 47.
[63] zob. B.
i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 324.
[64] Tamże, s. 347-348.
[65] P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz… (część druga), s. 142.
Bibliografia.
1.
Burszta
Józef, Lecznictwo ludowe, [w:] Kultura
ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo
Poznańskie.
2.
Haavio
Martti, Mitologia fińska, Państwowy
Instytut Wydawniczy 1979.
3.
Moszyński
Kazimierz, Medycyna, [w:] Kultura Ludowa Słowian, t. II, Kraków 1934, Polska Akademia Umiejętności.
4.
Paluch
Adam., Etnologiczny atlas ciała ludzkiego
i chorób, Wrocław 1995, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego.
5.
Podgórscy
Barbara i Adam, Wielka Księga Demonów
Polskich, Katowice 2005, Wydawnictwo KOS
6.
Szlagowska
Aleksandra, Personifikacja choroby w
kulturze ludowej, „Medycyna Nowożytna”, 9/ 1-2.
7.
Znaniecki
Florian, Thomas Wiliam, Chłop polski w
Europie i Ameryce, 1976
8.
Zych
Paweł, Vargas Witold, Bestiariusz słowiański. Część pierwsza. Rzecz o
skrzatach, wodnikach i rusałkach, Olszanica 2015, BOSZ.
9.
Zych
Paweł, Vargas Witold, Bestiariusz słowiański. Część druga.
Rzecz o biziach, kadukach i samojadkach,
Olszanica 2016, BOSZ.