poniedziałek, 29 stycznia 2018

Medycyna ludowa - Geneza i personifikacja poszczególnych chorób.





Dzisiejszy artykuł poświęcony będzie kulturowemu rozumieniu zjawiska choroby. Odpowiemy sobie min. na pytanie: "czym jest choroba?" - w ujęciu zarówno medycznym, jak i ludowym. Następnie przedstawimy dawne wyjaśnienia, dotyczące pochodzenia poszczególnych chorób, które jak się okaże mogły być wynikiem zarówno uroku, jak i powstać przy udziale istot nadprzyrodzonych (np. jak zmory, gniotki,etc); czy też pasożytów, bądź poszczególnych żywiołów i ciał niebieskich.
 Naszą podróż zakończymy prezentacją swoistej  galerii osobliwości ze świata chorób i zarazy - bowiem jak się okazuje kultura polska była bogata w wszelakie formy personifikacji danej choroby. Choć przedstawione postaci pochodzić będą z różnych regionów naszego kraju, istnieje przypuszczenie, że niektóre z nich mogły pojawiać się także na obszarach naszego Regionu.

Ilustracje, jakimi posłużyliśmy się, przy opracowywaniu niniejszego artykułu, pochodzą z obu książek, autorstwa Pawła Zycha i Witolda Vargasa: 
- Bestiariusz słowiański. Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach, Olszanica 2015, BOSZ.
- Bestiariusz słowiański. Część druga. Rzecz o biziach, kadukach i samojadkach, Olszanica 2016, BOSZ.


Definicja choroby, oraz jej geneza.




Gościec, czyli kołtun.


Niezwykle trudno jest jednoznacznie zdefiniować, co dokładnie my, ludzie rozumiemy jako stan choroby. Niemniej zdecydowałam się na wykorzystanie w tym miejscu następującego terminu, określającego owo zagadnienie (wg Światowej Organizacji Zdrowia):
Choroba to zjawisko naturalne, związane nierozłącznie ze zjawiskiem życia, a więc ze stanem fizycznej i chemicznej równowagi złożonych ustrojów, zbudowanych z białek, związków o olbrzymich cząsteczkach chemicznych. Ten stan równowagi ustroju może być zakłócony z zewnątrz przecz czynniki chorobotwórcze, nagłe zmiany środowiska zewnętrznego, niedobór lub nadmiar niezbędnych czynników do życia, np. tlenu, pożywienia etc. [1]
Tymczasem mianem „choroby” kultura ludowa określała prasłowiańskiego demona uosabiającego wszelkie dolegliwości i przypadłości cielesne. Wspomnienia o im przetrwały w przysłowiach i zwrotach typu: „żeby cię choroba wzięła!” [2]. W związku z tym – w mniemaniu wsi polskiej: przyczyn chorób należy dopatrywać się w oddziaływaniu na człowieka sił dobra, i zła.

Chorobę może zesłać mógł zarówno Bóg (jako karę za grzechy), bądź też przeciwstawna mu zła siła. Bezpośrednich przyczyn niedomagań, chorób może być zatem dziesiątki, jeżeli nie setki. Często powtarza się, że choroba to „wróg nasłany z zewnątrz, z innego świata”, że chorobę mogą nasłać „zawistni ludzie”, „zły duch”, a także że może „spaść na człowieka z dopustu Bożego jako kara za popełnione winy, za grzechy czy bezprawia, lub jako pokuta zesłana już w tym życiu grzesznika, a zarazem jako znak sprawiedliwości Bożej i przestroga dla innych” [3]. Odwołania odnoszące się do powyższego przekonania, pochodzą także z obcych kręgów kulturowych: grecki Apollo raził strzałami dżumy, podobnie Tursas [4] rzucał pociski zaraz [5].
Ponadto, w kulturze ludowej pokutowała powszechna wiara w to, że: wszelkie choroby psychiczne, są efektem boskiej kary, bądź oddziaływania, wszelkiego rodzaju istot nadprzyrodzonych. W dawnym języku polskim określenie „owileć”, „nawileć” – odnosiło się do kogoś kto oszalał, a jednocześnie odwoływało się do postaci ludowego bestiariusza zwanych – wiłami  ( czyli tych: „co rozum odbierają”) [6] [7].
Intrygująca jest w tym przypadku postać pochodzącej z mitologii fińskiej matki chorób - wiedźmy Loviatar. Według wierzeń zamieszkiwać miała Pohjolę - krainę wiecznego mrozu i ciemności, uznawaną także za odpowiednik zaświatów. Zapłodniona przez wiatr [8] miała niebawem wydać na świat swoje demoniczne potomstwo, którego liczba różni się w zależności od wersji mitu. Według jednej z nich wśród chorób zrodzonych z ciała Loviatar należałoby wymienić dziewięciu synów, oraz dziesiątą córkę – których imiona brzmiały kolejno: Postrzał, Kolka, Krzywica, Gorączka, Dżuma, Rak , Wrzód, Róża i Podagra. Oprócz nich Loviatar urodziła także dzieci o mniej sprecyzowanych imionach. Są to: Wysyłający Strzałę, Dusiciel, Gaduła, Chwytający Skronie, Pożeracz, Pożeracz Serca. […] W spisie dzieci Loviatar trafiają się także nazwy zwierząt: wąż, żaba, szerszeń, żmija, jaszczurka i łasica [9].  

Bardzo często za pojawienie się w okolicy zarazy miały odpowiadać czarownice. Przykładowo na Śląsku wierzono, że za zsyłanie na ludzi postrzałów (lumbago) odpowiadać miała wiedźma zwana heksą. Warto zwrócić uwagę na etymologię nazwy owej istoty, wywodzi się ona bowiem z języka niemieckiego, gdzie die Hexe oznacza po prostu „wiedźmę”. We wspomnianym języku istnieje także powiązanie tegoż słowa z ludowym określeniem postrzału – Hexenschuß [10], zaś odpowiednikiem tych wrzeń u Anglosasów był: ylfa gescot – postrzał elfów [11]. Oskarżanie czarownic o zsyłanie na daną społeczność chorób było dość powszechne. Kolejnym przykładem mogą być okolice Mielnika nad Bugiem, gdzie opowiadano sobie o przychodzącej z lasy jędzy, która przynosiła z sobą worek z chorobami. […] Baba ta podobno miała żelazne nogi i zęby, a ubrana była w niechlujną, wyrudziałą, czarną sukienkę. Po jej przejściu przez wieś wielu ludzi zapadało na tajemniczą chorobę zakaźną [12].



 "Biali ludzie".


  Zgodnie z ludowym sposobem myślenia: choroba mogła spotkać człowieka, który nie zapewnił sobie odpowiedniej ochrony w trakcie uczestnictwa w rytuale związanym z tabu, bądź też podczas przekraczania granicy pomiędzy orbis interior, a orbis exterior. Według wierzeń religijno-magicznych siły zła wykorzystywały moment gdy mogły wpłynąć na niczego nie świadomego, nierozważnego człowieka. Tak było chociażby w przypadku występujących w folklorze Mazur istot zwanych białymi ludźmi - zimnymi ludźmi - białymi gnomami. Stanowić one miały personifikację chorób, zwłaszcza bladaczki (białaczki) lub zimnicy (febry).[…] Mniemano niegdyś, że chorzy tej kategorii opętani są przez zimne i białe gnomy lub tym podobne ludzkiej natury istoty. […] Nieraz daje się słyszeć o kimś chorym wyrażenie, że ma w sobie zimne ludzie. Mają to być malutkie zwierzątka, wielkości mniej więcej łebka od szpilki, które całymi szeregami (rotami) przeciągają się po lasach i przynoszą do zagród chorobę, objawiającą bytność swą osobliwie przez sine paznokcie. I dlatego strzegą się ludzie bardzo stąpać po kolejach (koleinach) wyżłobionych przez koła wozów i drogach (mianowicie idących z lasów), do których zwierzątka te przyczepiwszy się dostają się następnie do ludzi [13].
            Choroba pochodzić mogła także od krasnoludków, które w tym przypadku przedstawiano jednak jako: czerwone, lub czerwono-czarno-zielone robaczki (Mazury Pruskie). Wg wierzeń powodować miały one dotkliwe bóle żołądka bądź trzewi – a w razie naciśnięcia, na zajmowany przez nie obszar ludzkiego ciała, wydawały siebie odgłosy podobne do żaby [14]. Zaś „suchoty” przybierały postać istot o niewielkich kształtach które złośliwie wyniszczały organizm człowiek [15].
W pojęciu medycyny dawnej, nie obce było przekonanie o robakach żyjących w ciele ludzkim (pasożytach): w zębach, oku, sercu czy też pod skórą człowieka (u dzieci po obu stronach kręgosłupa). Leczenie ich przypomina łapanie węgorzy na groch czy grochowiny; przygotowuje się mianowicie kąpiel z grochu i, obwinąwszy chorego w prześcieradło, poddaje jej działaniu; wtedy pasożyty opuszczają ciało [16]. Wiara w ich bytowanie, w przestrzeni ciała ludzkiego wynikać mogła z faktycznego powodu – świadomości  o przebywaniu w nim  pasożytów takich jak: glista ludzka czy tasiemiec. Jednocześnie: wszelkie objawy chorobowe połączone z bólem piekącym, bądź gryzącym, mogły dać podstawy do powstawania przekonań, o znajdującym się we wnętrzu ciała człowieka, powodującym choroby intruzie [17].



Gadzon.

W poczet pasożytów, występujących w przekonaniach ludowych należy zaliczyć grupę istot, które w powszechnym przeświadczeniu, zostały zesłane na chorego pod wpływem uroku, rzuconego przez nieżyczliwą mu osobę. Zaliczał się do nich, chociażby gadzon - wężopodobny stwór, pochodzący z kaszubskiego folkloru. Wraz z jego pojawieniem się, należące do trzody gospodarskiej bydło, naprzemiennie zaczęło podupadać, tracić mleko – to znowu zdrowieć, lub dawać ogromne ilości mleka. Mógł on także stanowić zagrożenie dla ludzi, w szczególności dla dzieci – wkradał się do organizmu i sadowił w jelitach, powodując swoją bytnością osłabienie organizmu nosiciela. Aby zapobiec złym skutkom, jego obecności: zabierano dziecko nad zbiornik wodny, i kiedy to spało, czekano aż gadzon wypełznie, by na chwilę zanurzyć się w wodzie. Gdy tak się stało – dziecko szybko zabierano i pospiesznie udawano się do gospodarstwa, zanim stwór zorientował się o  podjętym podstępie [18].



Grzeszk.

            Do tejże grupy czynników „chorobosprawczych”, zaliczyć należy bez wątpienia– grzeszka. Charakterystycznymi objawami, jego żerowania w ciele „gospodarza” były: bóle kręgosłupa, wykręcające się stawy. Aby się go pozbyć nacierano skórę jadem mrówczanym i smagano je pokrzywami [19].
            Jeszcze innym pasożytem, odpowiedzialnym za powodowanie u swoich ofiar chorób psychicznych, był stwór zwany kuka. Zarażony człowiek dziwnie się poruszał, często mruczał coś do siebie lub plótł zupełne bzdury. Stronił od towarzystwa, nie zaglądał nigdy do kościoła, nie modlił się, a na widok święconej wody wpadał w histerię [20].



Kuka.

            Genezy poszczególnych jednostek chorobowych dopatrywano się także w oddziaływaniu na człowieka, i otaczający go świat zjawisk atmosferycznych, ciał niebieskich, a także żywiołów. Wg polskich wierzeń,  winę za zsyłanie na dzieci chorób, przejawiających się „słabością kości” ponosić miał księżyc [21].  Jak wykazały badania terenowe, odnoszące się do terenów wielkopolskich, zachowały się w formie szczątkowej: pod wpływem księżyca, dziecko mogło wyjść ze „śpiku” – tj. obudzić się (Słupia Kapitulna, pow. rawicki), ogłupieć (Lubosz, pow. międzychodzki), lub po prostu zachorować (tutaj J. Burszta nie wskazał konkretnego obszaru, możliwe zatem, że to przekonanie mogło być obecne także na terenach Wielkopolski Wschodniej) [22]. Chorobę przez niego wywołaną, na tych terenach zwano: „miesięcznikiem”, a objawiała się tym, że zarażone ją dziecko w trakcie snu miało zawsze otwarte oczy, na jawie zaś -wymiotowało, nie jadło, ani nie piło. W celach ochronnych, aby ochronić potomka przed tą chorobą – stawiano na oknie kieliszek wodą, by księżyc przeglądał się w wodzie z kieliszka, a nie w oczach dziecka [23].

Bułgarzy zaś zła w postaci chorób, dopatrywali się w szkodliwości Plejad zwanych u nich: „kwoką”; ni mniej ni więcej tylko wyobrażają sobie oni, że owa kwoka, pokazuje się po 45-dniowym okresie niewidzialności, strząsa z siebie puch i robactwo na Ziemię, które powodują śmiertelne choroby owiec, bydła, koni itd.; aby zapobiec niebezpieczeństwu, grożącemu ze strony śmiercionośnej gwiazdy, włościanie baczą pilnie, kiedy ma się pojawić, i na tę fatalną noc kryją domowe zwierzęta pod dachem [24]. Kolejne zagrożenie stanowić miało dla zwierząt i ludzi zwane „zaćmieniem”. Zachodni Słowianie mieli wyobrażać je sobie jako: substancję w rodzaju jakiegoś bliżej nie określonego osadu czy pyłu, „ćmy” czy nawet „trzęsionki”, spadających z nieba, czy od słońca, na istoty żywe, wody i trawy. Ludzkie kryją się więc pod dach; podobnież zaganiają do obór i stajni bydło oraz konie; stajnie zaś zakrywają, aby „zaćmienie” do nich nie wpadło i nie „zatruło”, powodując tem choroby” [25].
            W końcu – poszczególne grupy chorobowe, miały pozostawać powiązane, z przypisanymi sobie żywiołami (na zasadzie: oddziaływania na siebie podobieństw). Wiatr odpowiadać miał za zsyłanie na człowieka chorób takich jak: obłęd, zawroty głowy, opuchlizny, choroby skórne, choroby oczu w końcu paraliż. Wiara w to, wynikała po części z przekonania, że wiatr swoją obecnością, mogącą dotrzeć niemalże wszędzie, jest w stanie ponieść z sobą: słowa uroków i czarów, jak i zalążków chorób [26]. Badania terenowe, na które powoływał się J. Burszta, potwierdzają przekonania dotyczące wspomnianych grup chorób – jako tych, powiązanych w swej genezie z żywiołem powietrza. Ponadto, dochodzą do tego przekonania takie jak, to iż: „bakteria idzie z powietrza” (Dopiewo, pow. poznański); „czerwonkę można dostać z cugu” (Sławsk, pow. koniński) [27].
Od ziemi pochodzić miały choroby wywołane upadkiem na ziemię – rozumianego jako jej zbeszczeszczenie – karą za nie stanowić miało zesłanie choroby (np. febry). Aby tego uniknąć, wypadało należycie przeprosić matkę-ziemię – np. składając jej ofiary z jęczmienia.
Ponadto, człowiek mógł być ukarany także za skalanie żywiołu ognia, tj. złamaniu kulturowego zakazu plucia, bądź oddawania nań moczu. Chorobę uważaną za powiązaną z tym pierwiastkiem przyrody, było pojawianie się na ciele wszelakiej maści pryszczy [28]. Podobnie, „wodna puchlina” miała być zsyłana na człowieka jako efekt znieważenia żywiołu wody, narażenia się powiązanym z nią istot [29]. Wg przekonań ludu wielkopolskiego, z tego żywiołu wywodzić się miały także choroby takie jak: febra, łamanie kości, zaziębienia, zapalenie płuc, wodna puchlina,  łuszczyca, łupież, „chrosty”, „grzyb wodny”, dyfteryt, oraz tyfus.  Istnieje nawet mniemanie (Jabłonka powiat koniński), że zbyt często kąpane dzieci dotają parchów [ 30].


            Jak przed chwilą zdołaliśmy wykazać – pochodzenie chorób, w przekonaniu ludowym posiadało wielce różnorodne pochodzenie. Z tego też względu - zanim znachor, zaklinacz, czy też szaman przystąpił do leczenia chorego, musiał najpierw, za pomocą znanych sobie sposób oraz zaklęć, poznać genezę konkretnej choroby, nękającej jego pacjenta – tj. odwołać się do mitu tłumaczącego jej powstanie, poznać „prawdziwe imię”.
O praktykach medycznych opowiemy sobie w swoim czasie, natenczas pozwolimy sobie przytoczyć garść przykładowych „zamówień” – mających na celu, przegonienie choroby, pochodzących z wybranych regionów Polski:


Jeden cię stworzył, trzech cię uzdrowi:
Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty.
Niegze ci telo zaszkodzi, co Bożemu Narodzeniu szkodziło,
Kiedy się Pan Jezus narodził.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen. (Grywałd).

Jak kropla z kroplą wody
Po ziemi rozlanej zejść się nie może,
Tak niech urok nie szkodzi (Podhale).

Idźcie uroczyska, na konopiska!
Idźcie uroki z rąk i nóg
I ze wszystkich członków! (Wierzawice k. Leżajska).

Uroku, uroku
Jeżeliś przyszedł z lasu
Idź do lasu
Na suche korzenie,
Niech cię nie widzi
Żadne stworzenie (Rzeszowskie).

Skod ześ se wzioł?
Z dziwki – idź pod warkoc,
Z chłopa – idź pod copke,
Z baby – idź pod cepiec […]. ((Mokrzyszów w Tarnobrzeskiem) [31].
           


Przykłady personifikacji chorób w polskiej kulturze ludowej.



Morowa Dziewica.

Nadając antropomorficzną postać widmu zarazy czy śmierci, starano się ustosunkować ich istnienie wobec ustalonego raz na zawsze porządku natury, do którego te dwa aspekty nie pasują. Dla śmierci, chorób, nędzy (biedy) itd., jako należnych istnień nie ma miejsca w zbiorowości przyrody i dlatego  muszą one, jeśli w ogóle  podlegają antropomorfizacji, stać na uboczu [32]. Bowiem, jak wspomniałam, dopiero nadając im formę (nie tyle fizyczną, co duchową), poznając „prawdziwe imię” - jest się w stanie nad nimi zapanować, przechytrzyć, pokonać. Ciekawym przykładem, jaki w swej książce „Chłop polski w Europie i Ameryce” podają Thomas, oraz Znaniecki, jest sytuacja w której można oszukać kostuchę – zamykając ją w beczce i zakopując w ziemi. Z chwilą gdy człowiek wyobraża sobie śmierć jako istotę jej moc zostaje ograniczona [33]- odnosi się to także do funkcjonowania w mitycznym świecie kultury ludowej, pokaźnej różnorodności wszelakich widm chorób. Ich postaci nigdy nie funkcjonowały w wyobraźni ludu w oderwaniu od postaci śmierci - tak jak ona  sama nie mogła być postrzegana jako byt absolutny, posiadający nad wszystkim władzę. Im bardziej zdefiniowany jest obraz śmierci ( jak również choroby, nędzy itd.), tym dalej odeszliśmy od pierwotnego systemu naturalistycznego. Prawdopodobnie początkowo śmierć, w sposób mniej, lub więcej  niejasny, identyfikowana z chorobą, nędzą, zimą, oznaczała nieokreślone „coś”, „to”, czy „zło” – raczej gatunek, niż jedyne w swym rodzaju istnienie, o tyle rzeczywisty, aby wywołać mieszaną i charakterystyczną postawę strachu, nienawiści i odrazy [34]. Wszystkie kulturowe przedstawienia istot będących wyobrażeniem wszelakich zaraz  i chorób stanowiły jedynie emanacje głównego widma śmierci. Choć pozostawały wobec niego podrzędne, ono samo nie potrafiło bez nich istnieć - bowiem prawdopodobnie początkowo śmierć, w sposób mniej lub więcej niejasny, identyfikowana z chorobą, nędzą, zimą, oznaczała nieokreślone „coś”, „to”, czy „zło” – raczej gatunek, niż jedyne w swym rodzaju istnienie (…) Choroba <z wyjątkiem zarazy>, nędza i zima nie wywołują w takim stopniu strachu i nienawiści , chociaż są odmianą tego samego zła, ponieważ ich wpływ jest słabszy, łatwiej ich uniknąć, a skutki łatwiej naprawić [35].
Chorobę często (dotyczyło to szczególnie chorób groźnych czy epidemicznych jak np. febra, zaraza) personifikowano, wyobrażano pod  postacią ludzką. Często był to demon, który „zawładnął” człowiekiem, „wszedł” do jego organizmu, „by wyssać wszystkie dobre soki”. Często mówi się, że choroba „złapała” człowieka, „chwyciła i trzyma”, że „wypija z niego krew”. Niekiedy „siedzi” spokojnie w człowieku, ale gdy chory z nią walczy, stara się ją usunąć z organizmu za pomocą różnych środków i sposobów, wtedy dopiero daje znać o sobie: jest „hałaśliwa”, „ryczy”, „krzyczy”, „mocuje się” z chorym, „morduje go”, „gada przez chorego”. Także niekiedy „wychodzi” z niego, „opuszcza” go, a gdy tego nie chce uczynić, „wyprasza się ją”, wypędza”, „straszy”, „wyzywa” i „łaje”. A niekiedy i „dogadza się” jej, np. odpowiednim pokarmem, można także starać się ją „przebłagać”, aby się uspokoiła. Do choroby często zwracano się grzecznie przez „pan”, „pani” w zamawianiach, niekiedy przepraszając ją, nazywając nie wprost, np. febrę określano eufemistycznie „ciotuchną” [36]. Serbochorwaci, Bułgarzy i Ruś często tytułują groźne lub dokuczliwe choroby „matkami”, ciotkami”, lub „kumami”, czy też, z rzadka, „siostrami” [37]. W myśl powiedzenia: „nie wywołuj wilka z lasu” – wystrzegano się  nie tylko nazywać ich z imienia, ale nawet myśleć w sposób zbyt określony, to zaś wszystko  łatwo może powodować zmianę dawnych nazw na inne [38] zwracał uwagę Kazimierz Moszyński, badacz słowiańszczyzny.

            Rozpoczynając naszą podróż po świecie widm chorób wszelakich, zacznijmy od kulturowych odwołań w tej materii do świata zwierzęcego. Jak już sobie zasugerowaliśmy wcześniej – odpowiedzialnością, za wszelkie dolegliwości nękające ciało człowieka obarczano pasożyty. Przybierać one mogły postać, opisywanych przez nas dotychczas robaków, ale także” żółwia, jaszczurki, węża, które żerując w ludzkim organizmie, miały go pustoszyć, osłabiać [39]. Przykładowo: choroby górnych dróg oddechowych, w niektórych częściach słowiańszczyzny nazywane były właśnie: „jaszczurką”, bądź „żabą” – zwłaszcza wówczas, gdy dochodziło do zakażenia gardła bądź języka [40]. Pod postacią płaza, bądź robaka, wyobrażano sobie także enigmatyczny narząd, znajdujący się (w przekonaniu ludowym) w ciele każdego człowieka – macicy. Podobnie jak gościec (kołtun), z reguły bywały niegroźne – chyba, że dochodziło do określonych sytuacji, w wyniku których zsyłać miały one na człowieka dolegliwości.  


 Wyobrażenie "macicy".

Przechodząc do dalszego omawiania, zagadnienia personifikacji chorób w kulturze ludowej – przejdzie nam omówić dość upiorną galerię osobliwości. W pierwszej kolejności skupmy się na powiązaniu wizerunków widm zarazy, z uniwersalnymi wyobrażeniami śmierci, rozumianej jako „kostucha”. Dołączą do tego motywy, znane w kulturze i sztuce europejskiej znane jako: „pochód umarłych” a także pokrewne mu warianty: „taniec śmierci”, czy też jej „triumf”. 



Homen.

W folklorze Bretanii, istniało wyobrażenie widma śmierci nazywane – ankou, wyobrażano je sobie jako szkielet pchający/ciągnący wóz na którym znajdowały się dusze zmarłych zabierane przez niego do zaświatów. Na pokrewne temu wyobrażenia, natrafić możemy także na gruncie naszej rodzimej – polskiej kultury ludowej.  Pierwszy przykład stanowić będzie homen, czyli - orszak zjaw podążający krok w krok za zarazą przemierzającą kraj na czarnym wozie. Upiorny korowód duchów zabitych przez dżumę nieszczęśników przesuwał się, śpiewając i tańcząc. Tam gdzie przeszedł, umierali ludzie i zwierzęta, jedzenie gniło, a przedmioty martwe psuły się i rozpadały w pył [41]. Za jego odpowiednika w folklorze Śląska można przyjąć liberę – ten obciągnięty pergaminową skórą kościotrup o czerwonych zębach  i jarzącym się  wewnątrz paszczy płomieniu krążył od wioski do wioski. Nie atakował jednak pojedynczych osób, wolał działać na masową skalę. Tam, gdzie się zatrzymał załopotał swoją powłóczystą czerwoną szatą, na ludzi sypały się nieszczęścia, choroby i głód, a okolica szybko się wyludniała [42].


Libera.

Widmo zarazy mogło przybierać postać  zwierzęcą – tak było w przypadku hery, personifikującej w Kieleckiem postać morowej zarazy: jeśli w Żydowie ma nastąpić zaraza na bydło, to w powietrzu rozlega się ryk, gdy konie mają padać, to słychać rżenie, a gdy świnie zdychać będą, dolatuje kwik z powietrza. Stary włościanin z Posławic opowiadał, że podczas pomoru leci nad ziemią z wielkim świstem Hera w postaci wola lub człowieka, który zamiast rąk ma łapy psie z wielkimi pazurami. Gdy ma nastąpić pomór na bydło to ukazuje się o północy na rozstajnych drogach wół straszny, który zanim kury zapieją wydaje tak okropny ryk, że ziemia drży z przestrachu. Niekiedy znów przed grasującą zarazą na bydło pojawiają się dwa, albo trzy wielkie, czarne psy  na granicy wsi Kije i żrą się do upadłego albo pokazuje się człowiek i wół bijący się wzajemnie, a który w tej walce zwycięża, ten sprowadzi pomór na wieś [43].




Płachytka.


Bardzo często jednak zdarza się, że wyobrażenia widm zarazy przyjmują postaci kobiece – czasem urodziwe, innym razem odrażające. Najbardziej znanym, wielkopolskim wyobrażeniem zarazy była postać nazywana płachytką, która zdaje się, że przedostała się do Wielkopolski Wschodniej z terenów Kujaw. Wyobrażano ją sobie jako różnorako: raz jako unoszące się w powietrzu widmo przyodziane w zniszczony całun, innym razem unoszącej się w powietrzu zwykłej płachty, czy w końcu unoszącej się na wietrze dziewczyny z długim welonem [44] [45].
Wierzono, że zobaczenie unoszącej się nad miastem lub wsią, płachytki  zwiastuje zarazę, a w domu nad którym przysiądzie ktoś na pewno umrze.
W Mikstacie „przed dawnymi czasy spustoszyła zaraza morowa całe miasto, ocalało tylko siedem rodzin, które zawczasu w lesie się skryły. Owa zaraza objawiał się w postaci  bladej, wychudzonej niewiasty, białem prześcieradłem przykrytej. Chodziła ona od domu do domu i przez okno zapytywała się ludzi: „Śpią li czy się modlą?” Skoro ich zapytała śpiących, mówiła: ”Śpijcie, śpijcie, a więcej nie wstaniecie!”. Jeżeli zaś zapytani odpowiedzieć mogli, że się modlą, natenczas po stosownej, pouczającej przemowie zostawiała ich przy życiu [46].



Cholera.

Przytoczony przed chwilą motyw zarazy wędrującej po wsiach i zadającej pytania ich mieszkańcom dotyczyć miał także podań, których bohaterkami miały być dżuma, oraz cholera. Wyobraźnia ludowa, przedstawiała je w podobny do siebie sposób: najbardziej znany jest wizerunek wysokiej, bladej i chudej kobiety, ubranej w wielką poplamioną płachtę, trzymającą w dłoni zakrwawioną chustkę. Są oczywiście pewne różnice pomiędzy poszczególnymi przedstawieniami, ale zasadniczo była to właśnie postać kobiety lub dziewczyny, która mogła mieć czerwone korale, rumieńce na twarzy, rozczochrane włosy. Poruszała się pieszo, na skrzydłach nietoperza, lub na wysokim wozie o dwóch kołach (...). Kobieta wyobrażająca cholerę, lub dżumę uśmiercała także płacząc (gdzie dochodził jej płacz ludzie umierali) albo powiewając płachtą (…). Cholerę wyobrażano sobie również jako białego psa, który gdzie zdechnie, tam się choroba rozwija; nagiego człowieka, lub konkretną np. szmatę, korale, słomę. Dżumę wyobrażała również kobieca postać, cała ubrana w biel, z rozczochranymi włosami, ale od cholery różniła się posiadaniem homenu [47].
Wg niektórych podań ludowych – druga z nich, czasem kazała się nosić na plecach napotkanym przez siebie ludziom. Tam gdzie udała się owa dziwaczna para: widmo zarazy i jej „sługa”, tam umierali ludzie – nieraz całe wsie. Aby się przed nią uchronić stawiano na granicach wsi osikowe krzyże (drewno z tego drzewa, miało w kulturze ludowej moc ochronną przed demonicznymi bytami), okadzano domy ziołami, bądź po prostu pisywano na drzwiach: „Cholera już tu była” – miało to na celu zmylenie upiornego, nieproszonego „gościa” [48]. W innych częściach Słowiańszczyzny stosowano przeciw nie podobne napisy ochronne, np.: „W domu nie ma nikogo; przyjdź wczoraj” [49].
            „Hiszpanka”, ukazywała się pod różnymi postaciami: chudej i bardzo brzydkiej młodej dziewczyny, z włosami podobnymi do lnu i czerwonymi oczami, starej baby z zapadłą twarzą i czarnymi zębami lub olbrzymiej wrony [50]. 



Febra.

            Febra zwykła się pojawiać we wsi nocami, jako piękna dziewczyna, zdradzało ją jednak jej nietypowe zachowanie – zaglądała do okien, a następnie pisała na drzwiach tajemnicze symbole. Obeznani w wiedzy tajemnej owczarze twierdzili, że zjawa zapisywała, kogo i kiedy odwiedzi [51]. Gdy nadszedł ku temu czas, wychodziła ze swego podziemnego legowiska (by przedrzeć się przez ziemię i skały przybierała postać ciężkiej mgły), a następnie udawszy się do wnętrza obranej chałupy, pod postacią obłoku, przez usta wnikała do ciała ofiary. Mawiało się, że pod imieniem „febry”, kryło się dwanaście sióstr – znachor, nie będąc pewnym z którą z nich ma do czynienia – a chcąc zapewnić cel swych działań, wypisywał zatem na kartce odpowiednie sekwencje słowne, które zawierały imiona każdej z nich [52].
Trzeba przyznać, że lud wiejski, znał owo widmo pod kilkoma jeszcze imionami, bowiem prócz nazywania ją „ciotką”, nasi przodkowie zwykli nazywać ją: zimnicą, gnietuchą, obrażką, kościanną, trzęsionką, trzeciaczką, czwartaczką. Ponadto, w wierzeniach ukraińskich pojawiała się ona jako widmo dziewicy (powiat Lityński), która schwytana potrafi rozpłynąć się w powietrze. Tymczasem Białorusini widzieli ową zarazę jako dwanaście pięknych podobnych do siebie sióstr, które wchodząc w ciało człowieka miały żywić się jego sokami [53].



"Kościca" i "Orażka".


            Wierzono także, że zimnica zwykła zamieszkiwać na odludziach – jednakże, gdy zaczęła odczuwać głód, przenosiła się do wsi i miast, by posilać się ludzkimi sokami. Nie dało się przed nią ukryć, przenikała przez najgrubsze mury, a schwytana rozpływała się w powietrzu, by za chwilę pojawić się  innym miejscu. Istniały dwa gatunki zimnicy: kościca, od której ludzi łamało w stawach,  orażka, powodująca u chorego trzęsionkę [54]. Obie zsyłały na ludzi, zwłaszcza dzieci śmiertelną w skutkach gorączkę. Można jednak było je oszukać, gdyż ich słabość stanowiły słodycze – w czasie przeziębienia wystarczyło postawić koło łóżka szklankę miodu [55].




Tęsknica.

Ciekawą postacią w folklorze ludowym była tęsknica - istnieniem której tłumaczono sobie występowanie u człowieka stanów psychicznych, które to w dzisiejszych czasach zwykło się określać depresyjnymi. Owe blade kobiece widmo spotkać można było  przy cmentarzach i na rozstajach dróg, gdzie przechadzała się z wolna, ubrana w szarą płachtę i z wiankiem suchych  paproci na głowie. Jeśli w swej wędrówce napotkała samotnie  rozmyślającą osobę, przysiadała się do niej, obejmowała i całowała w usta. Tak naznaczony człowiek popadał w stan głębokiej , odbierającej chęć do życia melancholii [56].




Chorobniki i chorzyce.

Przejdźmy teraz do męskich przedstawicieli, świata zarazy w kulturze ludowej. Pierwszą z omawianych postaci niechaj będzie wyobrażenie tyfusu (duru brzusznego), przedstawianego jako: chudy, wysoki, starzec o rozognionej twarzy i pozornie błędnych oczach, ubrany w czarny garnitur typu miejskiego, w białą koszulę i czerwony krawat. Miał zarażać ludzi swoim spojrzeniem [57].
Niebezpieczeństwo mogło czyhać także ze strony śmiercicy (śmiertki), przekazy o której zarejestrowano w Bojszowicach pod Przyczyną na Górnym Śląsku. Zgodnie z nimi widmo tej choroby miało ukazać się we wsi pod postacią starca – owrzodziałego, ubranego w łachmany włóczęgi poszukującego pracy. Niedługo po jego pojawieniu się we wsi doszło do epidemii śmiertelnej choroby zakaźnej [58].
Postać starców przybierać mieli także słuchacze – należący do rodzaju płanetników, żyjących w podmuchach wiatru. Niemniej zdarzało im się czasem osiąść na ziemi - wówczas przybierali postaci starców zamieszkujących okolice osad. Cechować ich miała niezwykła mądrość, którą zwykli się czasem dzielić ze śmiertelnymi, jednakże – biada była temu, który wybudził ze snu któregokolwiek z nich! Wówczas, rozgniewany stuchacz, gotów był „trącić” takiego człowieka postrzałem, bądź „owiać” chorobą [59].
Za ich dalekich krewnych, można by uznać chorobników, którzy zjawiły się w okolicy w pochmurne, wietrzne i deszczowe dni (gdy słońce „chorowało”). Przybierali oni postaci brzydkich, cherlawych i brudnych dziadów (ich żeńskimi odpowiedniczkami były: chorzyce – znane z tego, że były jeszcze bardziej zawzięte), a celem ich wizyt w okolicy było zsyłanie słabości. Mam tutaj na myśli zarówno osłabienie psychiczne (brak woli do życia), jak i fizyczne (podatność na choroby) [60].
            

Cicha.

Kolejna kategoria personifikacji chorób w kulturze ludowej, była związana ze sferą dotyczącą małych dzieci. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się postać Cichej (postępującej po cichu, po kryjomu, znienacka), której mianem określano personifikację moru dziecięcego. W wyobraźni ludowej przybierała ona postać małej dziewczynki, która czarny pręt dzierżyła w ręku. Szła z wolna, ale gdzie stąpiła, kwiatki usychały, trawa paliła się jak tam, kędy jadowita żmija prześliźnie. Dziewczyna Cicha bije prętem, a dziatki jak pisklęta zduszone padają, czernieją [61]. Ciekawy wydaje się motyw, wg którego, jakoby Cicha miała czasami działać we współpracy z kanią (której postać opisaliśmy w naszym bestiariuszu) – któregokolwiek z dzieciątek, nie zabiła Cicha, miała zabierać je właśnie, na swój obłok tajemnicza niebianka [62]. Jak wspominaliśmy w stosownym artykule – jej postać, zapożyczona z Kujaw, od czasu do czasu zdołała zawitać na ziemie wielkopolskie – możliwe zatem, że motyw ten znany był i w regionie Wschodniej Wielkopolski.
Z kolei dzieci, które miały to nieszczęście narodzić się z wszelkimi rodzajami defektami, mutacjami genetycznymi czy też innymi zaburzeniami wpływającymi na ich prawidłowy rozwój nazywano po prostu odmieńcami (lub też min.: bękartami, podciepami, podrzutkami, znajdkami). Wierzono, że zostały one zrodzone ze związku śmiertelnika, z wszelkiego rodzaju słowiańskimi boginkami (jak mamuny, dziwożony, latawice, rusałki oraz inne). Niedługo po narodzinach zostawać miały porzucone przez swoje prawdziwe matki – a tym samym podrzucane zwykłym kobietom w miejsce ich prawdziwych dzieci [63]. Niemowlęta podmienione przez boginki zwane płaczkami (wierzenia krakowskie i lubelskie) miały charakteryzować się sporą chorowitością oraz płaczliwością. Malutki chłopiec zawsze o czwartej godzinie po południu siniał, aż zieleniach i płakał tak bardzo, że nie sposób go było uciszyć. To było tak przykre, że zdesperowana matka modliła się nawet o śmierć dziecka [64].  


Płaczka.


Kiedy indziej uważano, że dziecko wcale nie musiało być odmieńcem – lecz po prostu, „połknęło płaczkę”. Orzekać miał o tym znachor, przy pomocy stosownego rytuału – polegającego na przelewaniu rozbitego jajka nad wanienką maleństwa. Jeśli w wówczas, ukazało się w wodzie odbicie dziwacznego stwora -  diagnoza była jasna, a istota owa miała nękać oseska, w czasie: od sześciu do dwunastu tygodni (pokrywa się to z okresem, występowania kolek u niemowląt). Aby zaradzić tej powodowanym przez nią dolegliwością: podawano zarażonym dzieciom wywar z makówki, wkładano pod poduszkę zioło zwane śpiochem (oman łąkowy), kropiono kołyskę wodą święconą i odmawiano  stosowne modły. Czasem uciekano się do magii – podczas gdy matka trzymała dziecko na rękach, obca kobieta zamiatała cztery kąty izby, „szukając płaczki” i wymawiając specjalne formuły, a następnie paprochy zsypywała pod poduszkę niemowlaka. Najciekawsza jednak metoda zakładała zwalczanie ognia ogniem. Matka zaniosła swoją pociechę w środku dnia na rozstaje, a tam znachorka i omiotała je pękiem z ziół, ocierała mała buzię pieluszką i wymawiała specjalne zaklęcie, dzięki któremu płaczka wypełzała przez usta i właziła w materia. Wtedy na miejscu pojawiała się… południca, na widok której kobiety wraz z dzieckiem uciekały do domu, pozostawiając płaczkę zamotana w powijaki. Polny demon rzucał się na nią i z wściekłością tarmosił tak długo, aż zdechła [65].


Autor: Marta Kaleta.

Przypisy.


[1] A.  Paluch , Etnologiczny atlas ciała ludzkiego i chorób, Wrocław 1995, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, s. 175.
[2] B. i A. Podgórscy, Wielka Księga demonów polskich. Leksykon i antologia demonologii ludowej, Katowice 2005, Wydawnictwo KOS, s. 75.
[3] A. Paluch, dz. cyt., s. 177.
[4] Postać z fińskiej mitologii.
[5] M. Haavio, Mitologia fińska, Państwowy Instytut Wydawniczy 1979, s. 133.
[6] zob. B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 511.
[7] Zob. K. Moszyński, Medycyna, [w:] Kultura Ludowa Słowian, t. II, Kraków 1934, Polska Akademia Umiejętności, s. 192.
[8] Motyw ten pojawia się nie raz w mitologii fińskiej. W micie opowiadającym o stworzeniu świata dowiadujemy się, że zanim powstały lądy powierzchnię świata stanowiły bezkresne wody. Córka i bogini powietrza – dziewica Ilamatar zstępując na świat unosiła się na powierzchni wody przez wiele kolejnych dni nim została zapłodniona przez boski wiatr. Poczęcie do dało życie boskiemu starcowi-mędrcowi, jednemu z głównych bohaterów Kalewali – Väinämöinen’owi.
[9] M. Haavio, dz. cyt., s. 430-431.
[10] zob. B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 206.
[11] Zob. K. Moszyński, dz. cyt., s. 190.
[12] B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 218.
[13] Tamże, s. 42 – 43.
[14] Zob. A. Szlagowska, Personifikacja choroby w kulturze ludowej, „Medycyna Nowożytna”, 9/ 1-2, s. 47-48.
[15] Tamże.
[16] K. Moszyński, dz. cyt., s. 181.
[17] zob. Tamże, s. 184.
[18] Zob. P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz słowiański. Część druga. Rzecz o biziach, kadukach i samojadkach, Olszanica 2016, BOSZ, s. 50.
[19] zob. Tamże, s. 58.
[20] Tamże, s. 87.
[21] Zob. K. Moszyński, dz. cyt., s. 179.
[22] zob. J. Burszta, Lecznictwo ludowe,  [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 402.
[23] zob. Tamże, s. 413.
[24] K. Moszyński, dz. cyt., s. 179.
[25] Tamże.
[26] zob. K. Moszyński, dz. cyt., s. 180.
[27] zob. J. Burszta, dz. cyt., s. 402.
[28] zob. K. Moszyński, dz. cyt., s. 180.
[29] zob. Tamże, s. 189.
[30] J. Burszta, dz. cyt., s. 403.
[31] A. Paluch, dz. cyt., s 110.
[32] F. Znaniecki, W. Thomas, Podstawy religijne i magiczne [w:] Chłop polski w Europie i Ameryce, t. I, Warszawa 1976, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, s. 187.
[33] Tamże, s. 188.
[34] Tamże.
[35] Tamże.
[36] A. Paluch, dz. cyt., s. 178.
[37] K. Moszyński, dz. cyt., s. 177.
[38] Tamże, s. 175.
[39]  zob. A. Paluch, dz. cyt., s. 178-179.
[40] zob. K. Moszyński, dz. cyt., s. 176.
[41]  P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz słowiański. Część pierwsza. Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach, Olszanica 2015, BOSZ, s. 92.
[42] Tychże, Bestiariusz Słowiański… (część druga), s. 92.
[43] B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 206-207.
[44] zob. P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz… (część druga), s. 141.
[45] Zob.  W. Łysiak, W kręgu wielkopolskich demonów i przekonań niedemonicznych, Międzychód, 1993, Wydawnictwo "Eco", s. 98.
[46] Tamże.
[47] A. Szlagowska, dz. cyt., s. 44 - 45.
[48] P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz Słowiański… (część druga), s. 30.
[49] zob. K. Moszyński, dz. cyt., s. 200.
[50] B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 208.
[51] P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz… (część druga), s. 48.
[52] zob. Tamże.
[53] B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 191.
[54] P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz… (część druga), s. 218.
[55] zob. Tamże.
[56] Tychże, Bestiariusz… (część pierwsza), s. 184.
[57] B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 104.
[58] zob. Tamże, s. 451.
[59] zob. Tamże, s. 440.
[60] zob. P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz… (część druga), s. 32.
[61] B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 77.
[62] zob. A Szlagowska, dz. cyt., s. 47.
[63] zob. B. i A. Podgórscy, dz. cyt., s. 324.
[64] Tamże, s. 347-348.
[65] P. Zych, W. Vargas, Bestiariusz… (część druga), s. 142.



Bibliografia.


1.      Burszta Józef, Lecznictwo ludowe,  [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
2.      Haavio Martti, Mitologia fińska, Państwowy Instytut Wydawniczy 1979.
3.      Moszyński Kazimierz, Medycyna, [w:] Kultura Ludowa Słowian, t. II, Kraków 1934, Polska Akademia Umiejętności.
4.      Paluch Adam., Etnologiczny atlas ciała ludzkiego i chorób, Wrocław 1995, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego.
5.      Podgórscy Barbara i Adam, Wielka Księga Demonów Polskich, Katowice 2005, Wydawnictwo KOS
6.      Szlagowska Aleksandra, Personifikacja choroby w kulturze ludowej, „Medycyna Nowożytna”, 9/ 1-2.
7.      Znaniecki Florian, Thomas  Wiliam, Chłop polski w Europie i Ameryce, 1976
8.      Zych Paweł, Vargas Witold, Bestiariusz słowiański. Część pierwsza. Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach, Olszanica 2015, BOSZ.
9.      Zych Paweł, Vargas Witold, Bestiariusz słowiański. Część druga. Rzecz o biziach, kadukach i samojadkach, Olszanica 2016, BOSZ.