poniedziałek, 17 lutego 2020

Wszystko co chcielibyście wiedzieć o procesach o czary, lecz baliście się zapytać, cz. 2.



Ppowracamy do tematu podjętego tydzień temu, dzisiejszymi bohaterkami będą kobiety, które usłyszały w sądzie zarzut o "czarostwo". Niektórym z nich udało się wyjść z procesu obronną ręką i ominęła ich koszmarna śmierć na stosie. Inne historie poświadczają z kolei, iż nie każda oskarżona miała tyle szczęścia. Kim jednak było, i jakie dokładnie okoliczności sprawiły, że stanęły one przed sądem. W dzisiejszej części przywołamy nawiązania do akt sądowych z miejscowości: Kleczew, Praszka i nie tylko. Przypomnimy także film: "Kuś - historia zielarek z Gorzuchowa", który już raz gościł na naszej stronie.



„Bo to zła kobieta była”…




Kontynuując nasze rozważenia z poprzedniej odsłony cyklu poświęconego procesom o magię w naszym regionie, pozwolimy sobie zacząć od wątku społecznego kontekstu tegoż zjawiska. Wiąże się to z odpowiedzią na pytanie: kto zazwyczaj stawał przed sądem oskarżony o podejmowanie się praktyk magicznych? W zdecydowanej większości będą to osoby wywodzące się ze środowisk wiejskich, czy też biedniejszych bądź średniozamożnych mieszczan. Jednak jak już to ponieśliśmy w poprzedniej części, prezentując i omawiając poszczególne przypadki osób oskarżonych o czarostwo: znajdą się wśród nich osoby wywodzące się z zamożniejszej warstwy mieszczańskiej… a także i szlacheckiej (o czym opowiemy sobie dziś).
            Dlaczego osoby zdające sobie sprawę z tego co grozi im za praktykowanie zakazanych rytuałów, mimo wszystko się ich podejmowały. W zasadzie odpowiedź na to pytanie padła już w publikowanych na naszej stronie artykułów, należących do serii: „Wschodniowielkopolskie polowanie na czarownice”. Przybliżając zatem w skrócie: w czasach gdy mentalność ówczesnych ludzi zdeterminowana była przez religijno-magiczny sposób myślenia, człowiek nie mogący osiągnąć obranych przez siebie celów, czy też będący zwyczajnie w potrzebie, zwykł zwracać się o wsparcie sił nadprzyrodzonych. Raz była to choroba, na którą nie zdołali zaradzić świeccy medycy, innym razem chodziło o zyskanie uczucia upatrzonej przez siebie osoby, czy też pomnożenie swego bogactwa. Słowem: magiczne metody stawały się atrakcyjną alternatywą w sytuacjach, w których człowiek czuł się bezsilny. W końcu praktyki magiczne stanowić miały narzędzie zemsty.
            Zemstę w kontekście poniżej opisywanych przypadków przyjdzie nam najlepiej zrozumieć, gdy wczujemy się w rolę feudalnego chłopa. Warunki życia tych ludzi wydają się nam być obecnie trudne do wyobrażenia. Bieda, brak większych praw w obrębie własnej klasy społecznej… w końcu  przemoc, której mieszkańcy wsi doświadczać mieli nierzadko od właścicieli ziemskich, którymi podlegała dana wieś. Nie raz to właśnie doznane krzywdy stawały się powodem zemsty na niegodziwym panu, który wobec okolicznego chłopstwa lubił nadużywać swych praw i przywilejów.
            Dowody na to odnaleźć możemy w aktach kleczewskiego sądu z lat 1624-1629. Pierwszy przykład dotyczyć będzie postaci Geruszy Gnatsy ze wsi Gostomie, oskarżenie przeciwko której wysunął szlachcic Adam Suzarzewski. Zarzucać on miał owej kobiecie: psucie i kradzież mleka oraz stosowanie czarów w celu szkodzenia jego zdrowiu. Gerusza nie zaprzeczyła oskarżeniu. Dobrowolnie przyznała, że pod progiem domu swego pana zakopała garniec z czarami, a wykorzystując bydlęce kości regularnie go podtruwała. Robiła to, ponieważ Suzarzewski traktował ją źle, i nie szczędził okazji do bicia[1].



Próba wagi.


            Zeznania Geruszy naprowadziły na trop kolejnych domniemanych czarownic z okolicy, z których jedną z nich była Elżbieta Grzegorkowa z Napruszewa. Oskarżającym w tej sprawie był Szymon Ogrodnik, który zarzucał jej praktykowanie czarów, w wyniku których: jego krowy zamiast mleka poczęły dawać krew. Zgodnie z zachowanymi aktami, kobietę zabrano na tortury, w trakcie których przyznawała się do udziału w sabatach na Łysej Górze z Geruszą, oraz kilkoma innymi kobietami. Poznać tam miały także tajemniczą Mieczarkę ze Słupcy[2].
            Była wśród nich także Anna Kalieczyna, która w trakcie przesłuchania jakiemu została poddana w trakcie tortur przyznać się miała do: regularnego podtruwania pana Gorazdowskiego, jego żony i dziecka, ponieważ ten tylko wciąż wymagał od niej wypełniania obowiązków, sam zaś nigdy w niczym nie pomagał, a także próby otrucia pana Gałczyńskiego, gdyż ten bardzo dotkliwie ją pobił (najprawdopodobniej z tego samego powodu próbowała otruć również jakiegoś nieznanego z imienia starostę).
            Gdy Anna została pobita przez właściciela Napruszewa  (tutaj wracamy do relacji Elżbiety), jej współtowarzyski sabatów - Gerusza, Grzegorkowa, oraz Mieczarka – zakradły się do jego domu i obsypały wejście do niego proszkiem z trupich kości, żeby w przyszłości ich ofiara zostawała nieszczęśliwą w małżeństwie. Niejaką pannę Dorotkę (czyżby chodziło o jakąś bliską krewną Gałczyńskiego?) Elżbieta obsypała ziemią zabraną z kościoła, aby ta miała jak największe problemy z wyjściem za mąż. Samego szlachcica obsypała ziemią z trupich kości, żeby „Boga mocą, Panny Marii mocą, aby nie miał od ludzi przyjaźni”. W ten sam sposób postąpiła z jego małżonką „aby zgoda nie bęła między nimi”.[3]
            Praktyk podobnych do powyżej opisanych miała podejmować się także sądzona w 1625 roku Anna z Dębska, służąca mieszczanina Walentego Stradzy. Był on jedną z kilku osób oskarżających kobietę o potajemne wpływanie na ich zdrowie oraz życie. Ostatecznie kobieta została skazana na śmierć na stosie.
W 1626 Jerzy Łomicki, za upoważnieniem swego  brata Stanisława miał oskarżyć o paranie się czarami Zofię Rogową i jej córkę Agnieszkę.
Kobietom  zarzucano zaczarowanie ubrań właściciela wsi i jego żony, przez co zapaść miał na ciężką chorobę. Ponadto miały one doprowadzić do „zpesowania” nogi swojego pana, która – pomimo stosowania różnych specyfików - bolała go do tego stopnia, że nie mógł stawić się osobiście przed sądem[4].
Zofia miła być już w przeszłości oskarżoną o praktykowanie czarów, i mając za sobą takie, nie inne doświadczenia wiedziała już, że wszelaki opór z ich strony nie ma szans. Znajdowały się na straconej pozycji, nawet jeśli oskarżenia byłyby bezpodstawne. Nie miały innego wyjścia, zatem zupełnie pogodzone z własnym losem przyznały się do zarzucanych im czynów. Jednak zarówno Zofia, jak i  jej córka motywowały swoje postępowanie chęcią zemsty za wcześniejsze złe traktowanie ze strony swego pana. Sąd jednak nie zamierzał zastosować środków łagodzących i wydał surowy wyrok na obydwie kobiety. Było nim spalenie na stosie[5]



Rycina ilustrująca przebieg procesu sądowego w procesie o czary.



            Ostatni przytaczany proces z Kleczewa dotyczyć będzie 1629 roku, kiedy to właściciel wsi Siernicze oskarżać miał Annę Krolkę o: kradzież mleka i szkodzeniu zdrowiu jego bydła. Anna oskarżona została o spowodowanie śmierci dwudziestu pięciu jałówek, czego dokonać miała, zakopując pod progiem szlacheckiego domu, garniec z czarami[6]. Interesujący jest w tym przypadku fakt, iż przeciwko matce zeznawać miała jej córka, która jednocześnie przyznała się do tego ż za radą rodzicielki: paliła wężowe skórki, by powstałym w ten sposób popiołem posypywać chłopców, którzy mieliby ją chcieć skrzywdzić.
            Pisząc o procesach opierających się na oskarżeniach o czary kobiet ze wsi przez mężczyzn wywodzących się ze szlacheckich nie sposób przywołać przypadku procesu w Gorzuchowie z 1761 roku. Oskarżenie o czary padło na dziesięć kobiet: Petronelę Kusiewę i jej córkę Reginę Kusiównę, Maryjannę owczarkę i jej córkę Katarzynę, Reginę Śraminę, Małgorzatę Błachową, Zofię Szymkową, Katarzynę dziewkę, Piechową Banaszkę oraz starą Dorotę dziewkę pańską. Czym tak naprawdę naraziły się panom te zwyczajne wiejskie kobiety do końca nie wiadomo. Jedni mówią, że na ich widok spłoszył się koń jednego z Szeliskich. Drudzy twierdzą, że kobiety pomawiano o klęski i nieurodzaje. Jeszcze inni za powód oskarżenia podają zemstę jednego z braci. Podobno był wielkim kobieciarzem, a gorzuchowianki nie dały mu się uwieść. Istnieje prawdopodobieństwo, że nieszczęsne zajmowały się ziołolecznictwem, co mogło budzić wśród miejscowej społeczności wiele obaw. W tamtych czasach zbieranie ziół kojarzono z magią i warzeniem trujących eliksirów[7].
Wzgórze na którym doszło do egzekucji wymienionych kobiet miało przejść do historii pod nazwą „Kuś”. Różnie są wyjaśnienia jej pochodzenia: jedni uważają iż nazwa ta nawiązywać ma to tajemnych schadzek-sabatów, w których rzekomo uczestniczyć miały oskarżone. Druga interpretacja zakłada, że nazwa ta wzięła się od nazwiska głównej oskarżonej w tym procesie: Petroneli Kusiewy, a także jej córki Reginy.
W zeszłym roku ukazał się film dokumentalny nawiązujący do tejże historii. Odnośnik do niego gościł już na naszej stronie, jednak w kontekście tego o czym piszę pozwolę go sobie tutaj przypomnieć, jednocześnie zachęcając czytelników do zapoznania się z nim. 


"Kuś - historia zielarek z Gorzuchowa", odnośnik do filmu publikujemy na naszej stronie za zgodą jego twórców.
 




Grzeszne szlachcianki.




 „Sidonia von Bork” według Edwarda Burne-Jonesa z 1860 roku. 




Wbrew temu co powszechnie przyjęło się uważać: oskarżoną o czary, a następnie skazaną na stosie mogła być także szlachcianka. Jak sugerują materiały źródłowe tego typu procesy co pewien czas się zdarzały, i najwyraźniej wcale nie tak skoro, jak odnotowywał B. Baranowski: ponieważ często było rzucane oskarżenie, że właśnie szlachcianki zajmowały się czarami, sejmik dobrzyński w r. 1675 obligował posłów, „aby się starali omnibus modus o nowe prawo aby takowe veneficae mulieres (czarownice) lubo w grodzie lub trybunale koronnym o taki ciężki eksces sądzone były”. Chociaż sejmik dobrzyński, powtórnie jeszcze podnosił tę sprawę podobne prawo nie zostało nigdy uchwalone[8].
W ramach ciekawostki warto dodać, iż najsłynniejszą bodajże szlachcianką na ziemiach polskich skazaną „na stos” była Sydonia von Borck (Sidonia von Borcke) żyjąca w latach 1548-1620,  postać której inspiruje kulturę, jak i popkulturę po dziś dzień. Historia jej życia jest zwykle intrygująca, jednakże nie będziemy jej szczegółowo omawiać, przez wzgląd na to że jej postać nie była związana z naszym regionem. Bardziej dociekliwych czytelników odsyłam do lektur poświęconych tejże postaci, nam na tę chwilę wystarczy wspomnieć to jak zakończyło się życie tej kobiety. Ostatecznie uznano ją winną praktykowania czarów, oraz śmierci dziewięciu osób w wyniku czego została skazana na śmierć przez ścięcie mieczem, a następnie ciało jej spalono na stosie 19 sierpnia 1620 roku. Warto także zauważyć, iż postąpiono tak nie inaczej (tzn. najpierw pozbawiono ją życia, a potem ciało pośmiertnie spalono), wynikało z faktu iż miała szlacheckie pochodzenie.
Tymczasem skupmy się na sprawie nam najbliższej, bowiem pochodzącej z terenów naszego regionu, a dokładniej: Ziemi Wieluńskiej. W 1665 roku miał w Praszce proces pochodzącej z niezamożnej rodziny ziemiańskiej z Kaliskiego, Anny Droszowskiej (bądź Droszewskiej) herbu Wczele. B. Baranowski opisujący tę sprawę, zwracał uwagę na niekompletność dotyczących jej akt, w wyniku czego nie możemy być pewni wielu faktów.
Po pierwsze: nie jest pewnym w jakim dokładnie majątku miały mieć miejsce opisywane poniżej wydarzenia, choć z drugiej strony wywnioskować można, iż rzecz się działa w dobrach Praszka. Wówczas miasteczko, jak i przylegający do niego majątek należeć miał do zamożnego i wpływowego rodu aspirującego nawet do wejścia w szeregi magnaterii, Wężyków herbu Wąż[9].
  Rodzina Anny nie była wystarczająco zamożna na tyle, aby pomóc jej wżenić się w rodzinę bardziej zamożniejszą i wpływową od nich samych. Przebywając na dworze Wężyków dziewczyna znalazła dla siebie miejsce w tamtejszym fraucymerze, być może czekając na okazję, aż w tamtejszym otoczeniu uda jej się poznać odpowiedniego małżonka. Rzecz jasna: równego sobie stanem. Tego przynajmniej oczekiwały od niej ówczesne elity, nie do pomyślenia było bowiem, aby uboga szlachcianka miała prawo zostać żoną dziedzica tutejszego majątku. To byłoby wbrew ówczesnym zasadom.
Anna jednak miała swoje aspiracje, które podsycało przez pewien czas zainteresowanie, jakim obdarzał ją przez pewien czas Jan – syn właścicieli tutejszych ziem. Młodzian był ponoć bardzo chorowity, ale i też… kochliwy. Gdy Jan z czasem stracił nią zainteresowanie i przekierował je na inne szlacheckie córy dotrzymujące towarzystwa jego matce, Droszowska postanowiła szukać ratunku w magii.
Jedna z okolicznych znachorek doradziła jej, że jeśli chce odzyskać dla siebie Jana: to w tym celu powinna poddać się rytuałowi polegającemu na obmywaniu swego ciała wodą spadającą z odwrotnej strony koła młyńskiego. Anna postanowiła zaryzykować tegoż sposobu, jednakże aby nie wzbudzać podejrzeń względem swej osoby, zwróciła się o pomoc do Marysi Szurowikówny. Dziewczyna ta zobowiązała się nie tylko dostarczać jej ów specyfik, lecz także zapewniać pełną dyskrecję. 






Podwójny portret Sydonii von Borck jako młodej i starej kobiety, autor nieznany, XVIII w.




            Kiedy metoda ta okazała się być zawodną Droszowska po kolei udawała się po porady do innych zielarek z okolic, a następnie skrupulatnie dostosowywała się do zalecanych przez nie sposobów. Najpierw poczęła obmywać swe ciało w naparach z ziół, które dostarczać jej miały owe „babki” wszelakie, a gdy to okazało się nie wystarczające: zaczęła dodawać je do potraw serwowanych Janowi. Co ciekawe: wśród nich znajdować się miały rośliny nazywane: „ostudźcem”, bądź „łaskawcem” – co jasno sugeruje nam charakter ich rzekomego działania.
            Nie jest pewnym czy to owa ziołowa kuracja, czy może wcześniejsze problemy ze zdrowiem Jana sprawiły, że dziedzic począł poważnie podupadać na zdrowiu. Nie minęło też wiele czasu jak pozostająca lojalna swym pracodawcom służba, „dyskretnie” doniosła o tajemnych praktykach, których we współpracy z okolicznymi „wiedźmami” podejmować się miała Anna Droszowska.
Sprawę miał rozstrzygnąć sąd miejski Praszki. Rozpoczęło się „polowanie na okoliczne czarownice”, w rezultacie wyłapano około dziesięciu kobiet (choć przypuszczano, iż mogło być ich więcej), podejrzewanych o konszachty z mrocznymi siłami, które miały ponoć pomagać Annie. W trakcie przesłuchań opierających się na torturach składały zeznania, którymi obarczały siebie nawzajem, padały też imiona kolejnych osób zamieszanych w tę sprawę… w końcu zeznania świadczące na niekorzyść Droszowskiej.  
W wyniku procesu spalono na stosie trzy kobiety uznane za winne (los pozostałych nie jest znany). Z braku akt nie jest pewnym jak cała historia zakończyła się dla naszej bohaterki. Wiadomo jednak, iż zeznaniami najbardziej ją obciążającymi były te wypowiedziane przez Jadwigę Kozę, która ze szczegółami opowiadać miała o tym, jakoby Anna nie raz latać miała wraz z nią oraz z innymi czarownicami na Łysą Górę i uczestniczyć w tamtejszych sabatach. Nawet podążając na stos, kobieta miała oświadczyć:
„że tę na duszę swoją biorę, które i teraz powołuję przy ostatnim punkcie śmierci mojej, Annę Droszowską. Tę biorę na duszę swoję, że niech taką śmiercią będzie karana jako i ja, i z tym idę z tego świata”[10].
            Z punktu widzenia prawa sprawa była dość skomplikowana. Zasadniczo szlachcianki nie można było oddać pod jurysdykcję sądu miejskiego, jako oskarżonej o czary. Znane są jednak wypadki, gdy sądy miejskie wyrokowały w sprawach osób pochodzenia szlacheckiego, szczególnie gdy nie chodziło o posjenatów lecz hołotę szlachecką, oskarżoną o zbrodnie dość pospolite. Stworzenie więc odpowiedniej atmosfery wokół sprawy panny Droszowskiej, wyciagnięcie obciążających  ją zeznań od domniemanych wspólniczek, miało z pewnością na celu przygotowanie gruntu do oddania jej w ręce organu sprawiedliwości, „który by ją przykładnie ukarał”[11].

           
Sąsiedzkie niesnaski.



Ilustracja przedstawiająca scenę w trakcie trwania procesu o czary.

           
              Bardzo często przyczyną inicjującą procesy, których podstawą było oskarżenie kogoś o praktykowanie magii, była ludzka zawiść. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się jak wiele osób było istotnie winnych zarzucanych im czynów, a ile z nich nie miało o magii bladego pojęcia, a przed sądem stanęły tylko dlatego, że ktoś im źle życzył. Dlatego też późniejsze procesy opierających się na oskarżeniu o czary, znane były jako te rozstrzygające sprawę o „zabranie dobrego imienia”. W XVII i XVIII w. w Polsce znano trzy sposoby rozpoczęcia procesu o czary. Pierwszy to wniesienie skargi do sądu i prowadzenie procesu skargowego z grożącą oskarżycielowi karą talionu (odwetu) w przypadku, gdyby wina nie została udowodniona; drugi sposób to denuncjacja, bez zobowiązania się do udowodnienia zarzutu, trzeci zaś to inkwizycja sędziego[12].
            Kolejnym czynnikiem wyróżniającym procesy o czary mające miejsce we wcześniejszych okresach, od tych późniejszych będzie sposób przesłuchiwania oskarżonych przez sąd.
W przypadku procesów wcześniejszych zauważalnym jest, iż nie pojawiają się w nich pytania sugestywne, sugerujące jakiego typu odpowiedzi oczekuje się od przesłuchiwanej osoby.  Pytania padające w trakcie rozprawy mają na celu dokładne ustalenie praktyk, których podejmować się miała oskarżona osoba, i w jakim celu je czyniła. Dopiero potem oceniano czy dana działania można było poczytać za magiczne, czy też nie. Podsumowując rzeklibyśmy: przede wszystkim chodziło tutaj o rzetelność.
Późniejsze procesy wydają się być zdominowane poprzez interpretację własną ławników, którzy dysponując wiedzą zaczerpniętą z tematycznych publikacji, czy też akt sądowych pochodzących z innych miast, starali się wpasować zeznania oskarżonego w odpowiedni kanon. Pojawiają się tutaj pytania o sabaty, i inne kwestie sugerowane wcześniej przeczytanymi bądź zasłyszanymi motywami. Dalsze przesłuchania odbywające się za pomocą tortur mają na celu  wymuszenie odpowiedniej wersji opowieści, często równającej się z przyznaniem do winy. Nie raz zapewne miało to miejsce nawet wówczas, gdy oskarżony nie był wcale winny, ale chcąc uniknąć dalszych cierpień, godził się opowiedzieć oczekiwaną wersję wydarzeń.

Kolejny przykład dotyczyć będzie postaci Brygidy Balwierki (1625 r., Kleczew), którą o praktykowanie czarów oskarżyć miał Grzegorz Balwierz. Z kontekstu sprawy nakreślonej przez akta wynika, iż byli oni prawdopodobnie powinowatymi (być może Grzegorz był bratem, lub bliskim krewnym jej męża), bądź po prostu przedstawicielami tego samego cechu rzemieślników.  Wraz ze swymi rodzinami zamieszkiwać mieli ten sam dom, w którym często dochodzić miało do konfliktów w których stronami byli Brygida i jej mąż, oraz Grzegorz i jego żona. W pewnym momencie sytuacja stała się tak nie do zniesienia, że gdy podczas kolejnej kłótni po raz kolejny został obrażony małżonek Brygidy, para podjęła decyzję o wyprowadzce.  
Nie położyło to jednak kresu wzajemnych starć, mających miejsce przy okazji przypadkowych spotkań, podczas których Brygida miała wygrażać Grzegorzowi, co on z kolei zaczął poczytywać jej za rzucanie przez nią, pod jego adresem uroków. Ciągle powtarzające się sytuacje znalazły swój finał w sądzie.
W trakcie swych zeznań w sądzie kobieta miała nie przyznawać się do zarzucanych jej czynów, zatem uznano, że zostanie ona poddana torturom. Kobieta nie przyznawała się do zarzucanych jej  praktyk magicznych, zatem by wymusić na niej odpowiednie zeznania stwierdzono, że zostanie poddana torturom. Brygida próbowała się od nich wybronić twierdząc, że jest brzemienną – a zgodnie z obowiązującym wówczas prawem, kobiet w tym stanie nie poddawano torturom. Aby rozstrzygnąć kwestię rzekomego stanu błogosławionego oskarżonej wezwano trzy doświadczone akuszerki, które miały wydać rozstrzygający osąd. Okazało się, że Brygida w ciąży nie jest. Niemniej jednak z jakiegoś powodu sąd orzekł, iż zamiast tortur zostanie ona poddana „próbie wody”.  



Czasem wymuszano przyznanie się do winy poprzez formę tortur zwaną "naciskiem". Oskarżoną kładziono między dwoma drewnianymi platformami, na górnej stopniowo dokładano kamieni, mając nadzieję, że rosnący ciężar sprawi, że domniemana czarownica przyzna się do zarzucanych jej win. 


            Wraz z nią owej próbie poddano drugą kobietę, rzekomo również oskarżoną o czary. W jej trakcie ciało drugiej z kobiet utonęło, podczas gdy ciało Brygidy wciąż miało unosić się na wodzie – co stanowić miało dowód jej winy („woda złego do siebie nie bierze”). Niestety nie znamy finału tej sprawy, ani tego jak potoczyły się dalsze losy kobiety, gdyż akta na ten temat milczą. Ł. Hajdrych, na którego pracę się w tym miejscu powołuję sugeruje jednak, iż mogło być tak, że proces w pewnym stopniu był „opłacony” tak, aby dobywał się po myśli Grzegorza Balwierza. Autor sugeruje, iż próba wody mogła być „ustawiona”,  jej wynik miał wypaść tak nie inaczej, nawet druga skazana miałaby być „podstawiona”, a poświęcenie jej życia miało się okazać korzystne dla mężczyzny. Wszak raz na zawsze pozbyłby się zaciekłego wroga. Czyżby mężczyzna posiadał dostateczne wpływy w mieście? Jeśli tak, to jak rozumieć to, że mimo iż okazać się miało, że Brygida nie jest w ciąży, to nie zdecydowano się poddać jej torturom. Czyżby akuszerki były „opłacone”, i miały przedstawić fałszywy stan rzeczy, byleby tylko Balwiarka nie wyszła z tej opresji cało? Czy może kogoś z ławników ruszyło sumienie, i nie godził się na to, aby zwycięzcą w procesie został Grzegorz Balwierz?[13]

Nieco korzystniej rysuje nam się sprawa procesu rozstrzyganego przez wągrowiecki sąd w 1637 roku, którego bohaterami miała być para małżonków Trząsałów. „W obronie swego dobrego imienia” wytoczyć mieli oni proces Janowi Pawłowskiemu, który miał ich publicznie oskarżać o odprawianie magicznych rytuałów.
Zarzewiem konfliktu było płócienne zawiniątko, przechowywane przez Trząsalinę w skrzyni. Kobieta zdeponowała tam fragment suszonej pępowiny, zachowany na pamiątkę narodzin dziecka (Trząsalina wyjaśniała, że zostawiała „takie rzeczy” dla siebie, „by się nimi cieszyć”). W bliżej niewyjaśnionych okolicznościach tajemniczy węzełek trafił w ręce Jana Pawłowskiego. Uznając jego zawartość za mocno podejrzaną, Pawłowski podzielił się wątpliwościami z osobami postronnymi[14].
            Dzięki pomocy wiekowym i doświadczonym akuszerkom, które wyjaśniły prawdziwą naturę podejrzanych rzeczy, sprawa zakończyła się dla Trzęsałów pomyślnie. Pawłowski zaś został oskarżony o kradzież i pomówienia, w wyniku czego zmuszony był wypłacić małżeństwu pieniężną rekompensatę.


CDN... za tydzień.



Przypisy. 


[1] Łukasz Hajdrych, Przemoc wobec kobiet a procesy o czary w Kleczewie, [w:] Rocznik Leszczyński, t. 17, 2017, s. 46.
[2] Zob. tamże s.47.
[3] Tamże.
[4] Tamże, s.51.
[5] Zob. tamże.
[6] Tamże.
[7] Izabela Wielicka, Zielarki z Gorzuchowa:
[8] Bohdan Baranowski, Wielki proces o czary miłosne w Praszce w 1665 r., [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, Tom 4, 1962, s. 12.
[9] Tamże, s. 9.
[10] Tamże, s. 12.
[11] Tamże.
[12] Wijaczka Jacek, Oskarżenia i procesy o czary w Koźminie w XVII-XVIII wieku, [w:] Roczniki Historyczne, t. 82, 2006
[13] Zob. Ł. Hajdrych, dz. cyt.
[14] Marcin Moeglich, Procesy o czary przed sądem miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:] Wangrovieciana, t. III, 2016, s. 49.



Bibliografia.


1.      Baranowski Bohdan, Wielki proces o czary miłosne w Praszce w 1665 r., [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, Tom 4, 1962.
2.      Hajdrych Łukasz, Przemoc wobec kobiet a procesy o czary w Kleczewie, [w:] Rocznik Leszczyński, t. 17.
3.      Moeglich Marcin, Procesy o czary przed sądem miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:] Wangrovieciana, t. III, 2016.
4.      Wielicka Izabela, Zielarki z Gorzuchowa:
5.      Wijaczka Jacek, Oskarżenia i procesy o czary w Koźminie w XVII-XVIII wieku, [w:] Roczniki Historyczne, t. 82, 2006.



Spis i źródła ilustracji.


1.      Scena przedstawiającą wykonanie wyroku przez spalenie na stosie:
2.      Próba wagi:
Tamże.
3.      Rycina ilustrująca przebieg procesu sądowego w procesie o czary:
Tamże.
4.      „Sidonia von Bork” według Edwarda Burne-Jonesa z 1860 roku
5.      Podwójny portret Sydonii von Borck jako młodej i starej kobiety, autor nieznany, XVIII w.,
6.      Ilustracja przedstawiająca scenę w trakcie trwania procesu o czary.
7.      Tortura „nacisk”
Tamże.