Ppowracamy do tematu podjętego tydzień temu, dzisiejszymi bohaterkami będą kobiety, które usłyszały w sądzie zarzut o "czarostwo". Niektórym z nich udało się wyjść z procesu obronną ręką i ominęła ich koszmarna śmierć na stosie. Inne historie poświadczają z kolei, iż nie każda oskarżona miała tyle szczęścia. Kim jednak było, i jakie dokładnie okoliczności sprawiły, że stanęły one przed sądem. W dzisiejszej części przywołamy nawiązania do akt sądowych z miejscowości: Kleczew, Praszka i nie tylko. Przypomnimy także film: "Kuś - historia zielarek z Gorzuchowa", który już raz gościł na naszej stronie.
„Bo to zła kobieta była”…
Kontynuując
nasze
rozważenia z poprzedniej odsłony cyklu poświęconego procesom o magię w naszym
regionie, pozwolimy sobie zacząć od wątku społecznego kontekstu tegoż zjawiska.
Wiąże się to z odpowiedzią na pytanie: kto zazwyczaj stawał przed sądem
oskarżony o podejmowanie się praktyk magicznych? W zdecydowanej większości będą
to osoby wywodzące się ze środowisk wiejskich, czy też biedniejszych bądź
średniozamożnych mieszczan. Jednak jak już to ponieśliśmy w poprzedniej części,
prezentując i omawiając poszczególne przypadki osób oskarżonych o czarostwo:
znajdą się wśród nich osoby wywodzące się z zamożniejszej warstwy
mieszczańskiej… a także i szlacheckiej (o czym opowiemy sobie dziś).
Dlaczego osoby zdające sobie sprawę z
tego co grozi im za praktykowanie zakazanych rytuałów, mimo wszystko się ich
podejmowały. W zasadzie odpowiedź na to pytanie padła już w publikowanych na
naszej stronie artykułów, należących do serii: „Wschodniowielkopolskie
polowanie na czarownice”. Przybliżając zatem w skrócie: w czasach gdy
mentalność ówczesnych ludzi zdeterminowana była przez religijno-magiczny sposób
myślenia, człowiek nie mogący osiągnąć obranych przez siebie celów, czy też
będący zwyczajnie w potrzebie, zwykł zwracać się o wsparcie sił
nadprzyrodzonych. Raz była to choroba, na którą nie zdołali zaradzić świeccy
medycy, innym razem chodziło o zyskanie uczucia upatrzonej przez siebie osoby,
czy też pomnożenie swego bogactwa. Słowem: magiczne metody stawały się
atrakcyjną alternatywą w sytuacjach, w których człowiek czuł się bezsilny. W
końcu praktyki magiczne stanowić miały narzędzie zemsty.
Zemstę w kontekście poniżej
opisywanych przypadków przyjdzie nam najlepiej zrozumieć, gdy wczujemy się w
rolę feudalnego chłopa. Warunki życia tych ludzi wydają się nam być obecnie
trudne do wyobrażenia. Bieda, brak większych praw w obrębie własnej klasy
społecznej… w końcu przemoc, której
mieszkańcy wsi doświadczać mieli nierzadko od właścicieli ziemskich, którymi
podlegała dana wieś. Nie raz to właśnie doznane krzywdy stawały się powodem
zemsty na niegodziwym panu, który wobec okolicznego chłopstwa lubił nadużywać
swych praw i przywilejów.
Dowody na to odnaleźć możemy w
aktach kleczewskiego sądu z lat 1624-1629.
Pierwszy przykład dotyczyć będzie postaci Geruszy Gnatsy ze wsi Gostomie,
oskarżenie przeciwko której wysunął szlachcic Adam Suzarzewski. Zarzucać on
miał owej kobiecie: psucie i kradzież
mleka oraz stosowanie czarów w celu szkodzenia jego zdrowiu. Gerusza nie
zaprzeczyła oskarżeniu. Dobrowolnie przyznała, że pod progiem domu swego pana
zakopała garniec z czarami, a wykorzystując bydlęce kości regularnie go
podtruwała. Robiła to, ponieważ Suzarzewski traktował ją źle, i nie szczędził
okazji do bicia[1].
Próba wagi.
Zeznania Geruszy naprowadziły na
trop kolejnych domniemanych czarownic z okolicy, z których jedną z nich była
Elżbieta Grzegorkowa z Napruszewa. Oskarżającym w tej sprawie był Szymon
Ogrodnik, który zarzucał jej praktykowanie czarów, w wyniku których: jego krowy
zamiast mleka poczęły dawać krew. Zgodnie z zachowanymi aktami, kobietę zabrano
na tortury, w trakcie których przyznawała się do udziału w sabatach na Łysej
Górze z Geruszą, oraz kilkoma innymi kobietami. Poznać tam miały także
tajemniczą Mieczarkę ze Słupcy[2].
Była wśród nich także Anna
Kalieczyna, która w trakcie przesłuchania jakiemu została poddana w trakcie
tortur przyznać się miała do: regularnego
podtruwania pana Gorazdowskiego, jego żony i dziecka, ponieważ ten tylko wciąż
wymagał od niej wypełniania obowiązków, sam zaś nigdy w niczym nie pomagał, a
także próby otrucia pana Gałczyńskiego, gdyż ten bardzo dotkliwie ją pobił
(najprawdopodobniej z tego samego powodu próbowała otruć również jakiegoś
nieznanego z imienia starostę).
Gdy Anna została pobita przez
właściciela Napruszewa (tutaj wracamy do
relacji Elżbiety), jej współtowarzyski sabatów - Gerusza, Grzegorkowa, oraz
Mieczarka – zakradły się do jego domu i obsypały wejście do niego proszkiem z trupich
kości, żeby w przyszłości ich ofiara zostawała nieszczęśliwą w małżeństwie.
Niejaką pannę Dorotkę (czyżby chodziło o jakąś bliską krewną Gałczyńskiego?)
Elżbieta obsypała ziemią zabraną z kościoła, aby ta miała jak największe
problemy z wyjściem za mąż. Samego szlachcica obsypała ziemią z trupich kości,
żeby „Boga mocą, Panny Marii mocą, aby nie miał od ludzi przyjaźni”. W ten sam
sposób postąpiła z jego małżonką „aby zgoda nie bęła między nimi”.[3]
Praktyk podobnych do powyżej
opisanych miała podejmować się także sądzona w 1625 roku Anna z Dębska, służąca
mieszczanina Walentego Stradzy. Był on jedną z kilku osób oskarżających kobietę
o potajemne wpływanie na ich zdrowie oraz życie. Ostatecznie kobieta została
skazana na śmierć na stosie.
W 1626 Jerzy Łomicki, za upoważnieniem
swego brata Stanisława miał oskarżyć o
paranie się czarami Zofię Rogową i jej córkę Agnieszkę.
Kobietom zarzucano zaczarowanie ubrań właściciela wsi
i jego żony, przez co zapaść miał na ciężką chorobę. Ponadto miały one
doprowadzić do „zpesowania” nogi swojego pana, która – pomimo stosowania
różnych specyfików - bolała go do tego stopnia, że nie mógł stawić się
osobiście przed sądem[4].
Zofia
miła być już w przeszłości oskarżoną o praktykowanie czarów, i mając za sobą
takie, nie inne doświadczenia wiedziała już, że wszelaki opór z ich strony nie
ma szans. Znajdowały się na straconej pozycji, nawet jeśli oskarżenia byłyby
bezpodstawne. Nie miały innego wyjścia, zatem zupełnie pogodzone z własnym
losem przyznały się do zarzucanych im czynów. Jednak zarówno Zofia, jak i jej córka motywowały swoje postępowanie
chęcią zemsty za wcześniejsze złe traktowanie ze strony swego pana. Sąd jednak
nie zamierzał zastosować środków łagodzących i wydał surowy wyrok na obydwie
kobiety. Było nim spalenie na stosie[5].
Rycina ilustrująca przebieg procesu sądowego w procesie o czary.
Ostatni przytaczany proces z Kleczewa
dotyczyć będzie 1629 roku, kiedy to właściciel wsi Siernicze oskarżać miał Annę
Krolkę o: kradzież mleka i szkodzeniu
zdrowiu jego bydła. Anna oskarżona została o spowodowanie śmierci dwudziestu
pięciu jałówek, czego dokonać miała, zakopując pod progiem szlacheckiego domu,
garniec z czarami[6]. Interesujący jest
w tym przypadku fakt, iż przeciwko matce zeznawać miała jej córka, która
jednocześnie przyznała się do tego ż za radą rodzicielki: paliła wężowe skórki,
by powstałym w ten sposób popiołem posypywać chłopców, którzy mieliby ją chcieć
skrzywdzić.
Pisząc o procesach opierających się
na oskarżeniach o czary kobiet ze wsi przez mężczyzn wywodzących się ze
szlacheckich nie sposób przywołać przypadku procesu w Gorzuchowie z 1761 roku. Oskarżenie o czary padło na dziesięć kobiet:
Petronelę Kusiewę i jej córkę Reginę Kusiównę, Maryjannę owczarkę i jej
córkę Katarzynę, Reginę Śraminę, Małgorzatę Błachową, Zofię Szymkową, Katarzynę
dziewkę, Piechową Banaszkę oraz starą Dorotę dziewkę pańską. Czym tak naprawdę naraziły się panom te
zwyczajne wiejskie kobiety do końca nie wiadomo. Jedni mówią, że na ich widok
spłoszył się koń jednego z Szeliskich. Drudzy twierdzą, że kobiety pomawiano o
klęski i nieurodzaje. Jeszcze inni za powód oskarżenia podają zemstę jednego z
braci. Podobno był wielkim kobieciarzem, a gorzuchowianki nie dały mu się
uwieść. Istnieje prawdopodobieństwo, że nieszczęsne zajmowały się
ziołolecznictwem, co mogło budzić wśród miejscowej społeczności wiele obaw. W
tamtych czasach zbieranie ziół kojarzono z magią i warzeniem trujących
eliksirów[7].
Wzgórze na którym doszło do egzekucji
wymienionych kobiet miało przejść do historii pod nazwą „Kuś”. Różnie są
wyjaśnienia jej pochodzenia: jedni uważają iż nazwa ta nawiązywać ma to
tajemnych schadzek-sabatów, w których rzekomo uczestniczyć miały oskarżone.
Druga interpretacja zakłada, że nazwa ta wzięła się od nazwiska głównej
oskarżonej w tym procesie: Petroneli Kusiewy, a także jej córki Reginy.
W
zeszłym roku ukazał się film dokumentalny nawiązujący do tejże historii.
Odnośnik do niego gościł już na naszej stronie, jednak w kontekście tego o czym
piszę pozwolę go sobie tutaj przypomnieć, jednocześnie zachęcając czytelników
do zapoznania się z nim.
"Kuś - historia zielarek z Gorzuchowa", odnośnik do filmu publikujemy na naszej stronie za zgodą jego twórców.
Grzeszne szlachcianki.
„Sidonia
von Bork” według Edwarda Burne-Jonesa z 1860 roku.
Wbrew temu co powszechnie przyjęło się
uważać: oskarżoną o czary, a następnie skazaną na stosie mogła być także
szlachcianka. Jak sugerują materiały źródłowe tego typu procesy co pewien czas
się zdarzały, i najwyraźniej wcale nie tak skoro, jak odnotowywał B. Baranowski:
ponieważ często było rzucane oskarżenie,
że właśnie szlachcianki zajmowały się czarami, sejmik dobrzyński w r. 1675
obligował posłów, „aby się starali omnibus modus o nowe prawo aby takowe
veneficae mulieres (czarownice) lubo w grodzie lub trybunale koronnym o taki
ciężki eksces sądzone były”. Chociaż sejmik dobrzyński, powtórnie jeszcze
podnosił tę sprawę podobne prawo nie zostało nigdy uchwalone[8].
W ramach ciekawostki warto dodać, iż
najsłynniejszą bodajże szlachcianką na ziemiach polskich skazaną „na stos” była
Sydonia von Borck (Sidonia von Borcke) żyjąca w latach 1548-1620, postać której inspiruje kulturę, jak i
popkulturę po dziś dzień. Historia jej życia jest zwykle intrygująca, jednakże
nie będziemy jej szczegółowo omawiać, przez wzgląd na to że jej postać nie była
związana z naszym regionem. Bardziej dociekliwych czytelników odsyłam do lektur
poświęconych tejże postaci, nam na tę chwilę wystarczy wspomnieć to jak
zakończyło się życie tej kobiety. Ostatecznie uznano ją winną praktykowania
czarów, oraz śmierci dziewięciu osób w wyniku czego została skazana na śmierć
przez ścięcie mieczem, a następnie ciało jej spalono na stosie 19 sierpnia 1620
roku. Warto także zauważyć, iż postąpiono tak nie inaczej (tzn. najpierw
pozbawiono ją życia, a potem ciało pośmiertnie spalono), wynikało z faktu iż
miała szlacheckie pochodzenie.
Tymczasem skupmy się na sprawie nam
najbliższej, bowiem pochodzącej z terenów naszego regionu, a dokładniej: Ziemi
Wieluńskiej. W 1665 roku miał w Praszce proces pochodzącej z niezamożnej
rodziny ziemiańskiej z Kaliskiego, Anny Droszowskiej (bądź Droszewskiej) herbu
Wczele. B. Baranowski opisujący tę sprawę, zwracał uwagę na niekompletność
dotyczących jej akt, w wyniku czego nie możemy być pewni wielu faktów.
Po
pierwsze: nie jest pewnym w jakim dokładnie majątku miały mieć miejsce
opisywane poniżej wydarzenia, choć z drugiej strony wywnioskować można, iż
rzecz się działa w dobrach Praszka. Wówczas miasteczko, jak i przylegający do
niego majątek należeć miał do zamożnego i wpływowego rodu aspirującego nawet do wejścia w szeregi magnaterii,
Wężyków herbu Wąż[9].
Rodzina
Anny nie była wystarczająco zamożna na tyle, aby pomóc jej wżenić się w rodzinę
bardziej zamożniejszą i wpływową od nich samych. Przebywając na dworze Wężyków
dziewczyna znalazła dla siebie miejsce w tamtejszym fraucymerze, być może
czekając na okazję, aż w tamtejszym otoczeniu uda jej się poznać odpowiedniego
małżonka. Rzecz jasna: równego sobie stanem. Tego przynajmniej oczekiwały od
niej ówczesne elity, nie do pomyślenia było bowiem, aby uboga szlachcianka
miała prawo zostać żoną dziedzica tutejszego majątku. To byłoby wbrew ówczesnym
zasadom.
Anna
jednak miała swoje aspiracje, które podsycało przez pewien czas
zainteresowanie, jakim obdarzał ją przez pewien czas Jan – syn właścicieli
tutejszych ziem. Młodzian był ponoć bardzo chorowity, ale i też… kochliwy. Gdy
Jan z czasem stracił nią zainteresowanie i przekierował je na inne szlacheckie
córy dotrzymujące towarzystwa jego matce, Droszowska postanowiła szukać ratunku
w magii.
Jedna z okolicznych znachorek doradziła
jej, że jeśli chce odzyskać dla siebie Jana: to w tym celu powinna poddać się
rytuałowi polegającemu na obmywaniu swego ciała wodą spadającą z odwrotnej
strony koła młyńskiego. Anna postanowiła zaryzykować tegoż sposobu, jednakże
aby nie wzbudzać podejrzeń względem swej osoby, zwróciła się o pomoc do Marysi
Szurowikówny. Dziewczyna ta zobowiązała się nie tylko dostarczać jej ów
specyfik, lecz także zapewniać pełną dyskrecję.
Podwójny
portret Sydonii von Borck jako młodej i starej kobiety, autor nieznany, XVIII
w.
Kiedy metoda ta okazała się być zawodną
Droszowska po kolei udawała się po porady do innych zielarek z okolic, a
następnie skrupulatnie dostosowywała się do zalecanych przez nie sposobów. Najpierw
poczęła obmywać swe ciało w naparach z ziół, które dostarczać jej miały owe „babki”
wszelakie, a gdy to okazało się nie wystarczające: zaczęła dodawać je do potraw
serwowanych Janowi. Co ciekawe: wśród nich znajdować się miały rośliny
nazywane: „ostudźcem”, bądź „łaskawcem” – co jasno sugeruje nam charakter ich
rzekomego działania.
Nie jest pewnym czy to owa ziołowa
kuracja, czy może wcześniejsze problemy ze zdrowiem Jana sprawiły, że dziedzic
począł poważnie podupadać na zdrowiu. Nie minęło też wiele czasu jak pozostająca
lojalna swym pracodawcom służba, „dyskretnie” doniosła o tajemnych praktykach,
których we współpracy z okolicznymi „wiedźmami” podejmować się miała Anna
Droszowska.
Sprawę
miał rozstrzygnąć sąd miejski Praszki. Rozpoczęło się „polowanie na okoliczne
czarownice”, w rezultacie wyłapano około dziesięciu kobiet (choć przypuszczano,
iż mogło być ich więcej), podejrzewanych o konszachty z mrocznymi siłami, które
miały ponoć pomagać Annie. W trakcie przesłuchań opierających się na torturach
składały zeznania, którymi obarczały siebie nawzajem, padały też imiona
kolejnych osób zamieszanych w tę sprawę… w końcu zeznania świadczące na
niekorzyść Droszowskiej.
W wyniku procesu spalono na stosie trzy
kobiety uznane za winne (los pozostałych nie jest znany). Z braku akt nie jest
pewnym jak cała historia zakończyła się dla naszej bohaterki. Wiadomo jednak,
iż zeznaniami najbardziej ją obciążającymi były te wypowiedziane przez Jadwigę
Kozę, która ze szczegółami opowiadać miała o tym, jakoby Anna nie raz latać
miała wraz z nią oraz z innymi czarownicami na Łysą Górę i uczestniczyć w
tamtejszych sabatach. Nawet podążając na stos, kobieta miała oświadczyć:
„że tę na duszę
swoją biorę, które i teraz powołuję przy ostatnim punkcie śmierci mojej, Annę
Droszowską. Tę biorę na duszę swoję, że niech taką śmiercią będzie karana jako
i ja, i z tym idę z tego świata”[10].
Z punktu widzenia prawa sprawa była
dość skomplikowana. Zasadniczo szlachcianki nie można było oddać pod
jurysdykcję sądu miejskiego, jako oskarżonej o czary. Znane są jednak wypadki,
gdy sądy miejskie wyrokowały w sprawach osób pochodzenia szlacheckiego,
szczególnie gdy nie chodziło o posjenatów lecz hołotę szlachecką, oskarżoną o zbrodnie
dość pospolite. Stworzenie więc odpowiedniej atmosfery wokół sprawy panny Droszowskiej,
wyciagnięcie obciążających ją zeznań od domniemanych
wspólniczek, miało z pewnością na celu przygotowanie gruntu do oddania jej w
ręce organu sprawiedliwości, „który by ją przykładnie ukarał”[11].
Sąsiedzkie niesnaski.
Ilustracja przedstawiająca scenę w trakcie trwania procesu o czary.
Bardzo często przyczyną inicjującą procesy, których podstawą było
oskarżenie kogoś o praktykowanie magii, była ludzka zawiść. Prawdopodobnie
nigdy nie dowiemy się jak wiele osób było istotnie winnych zarzucanych im
czynów, a ile z nich nie miało o magii bladego pojęcia, a przed sądem stanęły
tylko dlatego, że ktoś im źle życzył. Dlatego też późniejsze procesy
opierających się na oskarżeniu o czary, znane były jako te rozstrzygające
sprawę o „zabranie dobrego imienia”. W
XVII i XVIII w. w Polsce znano trzy sposoby rozpoczęcia procesu o czary.
Pierwszy to wniesienie skargi do sądu i prowadzenie procesu skargowego z
grożącą oskarżycielowi karą talionu (odwetu) w przypadku, gdyby wina nie
została udowodniona; drugi sposób to denuncjacja, bez zobowiązania się do udowodnienia
zarzutu, trzeci zaś to inkwizycja sędziego[12].
Kolejnym czynnikiem wyróżniającym
procesy o czary mające miejsce we wcześniejszych okresach, od tych późniejszych
będzie sposób przesłuchiwania oskarżonych przez sąd.
W
przypadku procesów wcześniejszych zauważalnym jest, iż nie pojawiają się w nich
pytania sugestywne, sugerujące jakiego typu odpowiedzi oczekuje się od
przesłuchiwanej osoby. Pytania padające
w trakcie rozprawy mają na celu dokładne ustalenie praktyk, których podejmować
się miała oskarżona osoba, i w jakim celu je czyniła. Dopiero potem oceniano
czy dana działania można było poczytać za magiczne, czy też nie. Podsumowując
rzeklibyśmy: przede wszystkim chodziło tutaj o rzetelność.
Późniejsze procesy wydają się być
zdominowane poprzez interpretację własną ławników, którzy dysponując wiedzą
zaczerpniętą z tematycznych publikacji, czy też akt sądowych pochodzących z
innych miast, starali się wpasować zeznania oskarżonego w odpowiedni kanon.
Pojawiają się tutaj pytania o sabaty, i inne kwestie sugerowane wcześniej
przeczytanymi bądź zasłyszanymi motywami. Dalsze przesłuchania odbywające się
za pomocą tortur mają na celu wymuszenie
odpowiedniej wersji opowieści, często równającej się z przyznaniem do winy. Nie
raz zapewne miało to miejsce nawet wówczas, gdy oskarżony nie był wcale winny,
ale chcąc uniknąć dalszych cierpień, godził się opowiedzieć oczekiwaną wersję
wydarzeń.
Kolejny przykład dotyczyć będzie postaci
Brygidy Balwierki (1625 r., Kleczew), którą o praktykowanie czarów oskarżyć
miał Grzegorz Balwierz. Z kontekstu sprawy nakreślonej przez akta wynika, iż
byli oni prawdopodobnie powinowatymi (być może Grzegorz był bratem, lub bliskim
krewnym jej męża), bądź po prostu przedstawicielami tego samego cechu rzemieślników.
Wraz ze swymi rodzinami zamieszkiwać
mieli ten sam dom, w którym często dochodzić miało do konfliktów w których
stronami byli Brygida i jej mąż, oraz Grzegorz i jego żona. W pewnym momencie
sytuacja stała się tak nie do zniesienia, że gdy podczas kolejnej kłótni po raz
kolejny został obrażony małżonek Brygidy, para podjęła decyzję o wyprowadzce.
Nie położyło to jednak kresu wzajemnych
starć, mających miejsce przy okazji przypadkowych spotkań, podczas których
Brygida miała wygrażać Grzegorzowi, co on z kolei zaczął poczytywać jej za rzucanie
przez nią, pod jego adresem uroków. Ciągle powtarzające się sytuacje znalazły
swój finał w sądzie.
W
trakcie swych zeznań w sądzie kobieta miała nie przyznawać się do zarzucanych
jej czynów, zatem uznano, że zostanie ona poddana torturom. Kobieta nie
przyznawała się do zarzucanych jej
praktyk magicznych, zatem by wymusić na niej odpowiednie zeznania stwierdzono,
że zostanie poddana torturom. Brygida próbowała się od nich wybronić twierdząc,
że jest brzemienną – a zgodnie z obowiązującym wówczas prawem, kobiet w tym
stanie nie poddawano torturom. Aby rozstrzygnąć kwestię rzekomego stanu
błogosławionego oskarżonej wezwano trzy doświadczone akuszerki, które miały
wydać rozstrzygający osąd. Okazało się, że Brygida w ciąży nie jest. Niemniej
jednak z jakiegoś powodu sąd orzekł, iż zamiast tortur zostanie ona poddana
„próbie wody”.
Czasem wymuszano przyznanie się do winy poprzez formę tortur zwaną "naciskiem". Oskarżoną kładziono między dwoma drewnianymi platformami, na górnej stopniowo dokładano kamieni, mając nadzieję, że rosnący ciężar sprawi, że domniemana czarownica przyzna się do zarzucanych jej win.
Wraz z nią owej próbie poddano drugą
kobietę, rzekomo również oskarżoną o czary. W jej trakcie ciało drugiej z
kobiet utonęło, podczas gdy ciało Brygidy wciąż miało unosić się na wodzie – co
stanowić miało dowód jej winy („woda złego do siebie nie bierze”). Niestety nie
znamy finału tej sprawy, ani tego jak potoczyły się dalsze losy kobiety, gdyż
akta na ten temat milczą. Ł. Hajdrych, na którego pracę się w tym miejscu
powołuję sugeruje jednak, iż mogło być tak, że proces w pewnym stopniu był
„opłacony” tak, aby dobywał się po myśli Grzegorza Balwierza. Autor sugeruje,
iż próba wody mogła być „ustawiona”, jej
wynik miał wypaść tak nie inaczej, nawet druga skazana miałaby być
„podstawiona”, a poświęcenie jej życia miało się okazać korzystne dla
mężczyzny. Wszak raz na zawsze pozbyłby się zaciekłego wroga. Czyżby mężczyzna
posiadał dostateczne wpływy w mieście? Jeśli tak, to jak rozumieć to, że mimo
iż okazać się miało, że Brygida nie jest w ciąży, to nie zdecydowano się poddać
jej torturom. Czyżby akuszerki były „opłacone”, i miały przedstawić fałszywy
stan rzeczy, byleby tylko Balwiarka nie wyszła z tej opresji cało? Czy może
kogoś z ławników ruszyło sumienie, i nie godził się na to, aby zwycięzcą w
procesie został Grzegorz Balwierz?[13]
Nieco korzystniej rysuje nam się sprawa
procesu rozstrzyganego przez wągrowiecki sąd w 1637 roku, którego bohaterami
miała być para małżonków Trząsałów. „W obronie swego dobrego imienia” wytoczyć
mieli oni proces Janowi Pawłowskiemu, który miał ich publicznie oskarżać o
odprawianie magicznych rytuałów.
Zarzewiem
konfliktu było płócienne zawiniątko, przechowywane przez Trząsalinę w skrzyni.
Kobieta zdeponowała tam fragment suszonej pępowiny, zachowany na pamiątkę
narodzin dziecka (Trząsalina wyjaśniała, że zostawiała „takie rzeczy” dla
siebie, „by się nimi cieszyć”). W bliżej niewyjaśnionych okolicznościach
tajemniczy węzełek trafił w ręce Jana Pawłowskiego. Uznając jego zawartość za
mocno podejrzaną, Pawłowski podzielił się wątpliwościami z osobami postronnymi[14].
Dzięki pomocy wiekowym i doświadczonym
akuszerkom, które wyjaśniły prawdziwą naturę podejrzanych rzeczy, sprawa
zakończyła się dla Trzęsałów pomyślnie. Pawłowski zaś został oskarżony o
kradzież i pomówienia, w wyniku czego zmuszony był wypłacić małżeństwu
pieniężną rekompensatę.
CDN... za tydzień.
Przypisy.
[1] Łukasz
Hajdrych, Przemoc wobec kobiet a procesy
o czary w Kleczewie, [w:] Rocznik Leszczyński, t. 17, 2017, s. 46.
[2] Zob.
tamże s.47.
[3] Tamże.
[4] Tamże,
s.51.
[5] Zob.
tamże.
[6] Tamże.
[7] Izabela
Wielicka, Zielarki z Gorzuchowa:
http://www.wielkopolska-country.pl/item/20-zielarki-z-gorzuchowa
(stan na dnia 10.02.2020).
[8] Bohdan
Baranowski, Wielki proces o czary miłosne
w Praszce w 1665 r., [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, Tom 4, 1962, s. 12.
[9] Tamże,
s. 9.
[10] Tamże,
s. 12.
[11] Tamże.
[12]
Wijaczka Jacek, Oskarżenia i procesy o
czary w Koźminie w XVII-XVIII wieku, [w:] Roczniki Historyczne, t. 82,
2006
[13] Zob. Ł.
Hajdrych, dz. cyt.
[14] Marcin
Moeglich, Procesy o czary przed sądem
miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:]
Wangrovieciana, t. III, 2016, s. 49.
Bibliografia.
1.
Baranowski
Bohdan, Wielki proces o czary miłosne w
Praszce w 1665 r., [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, Tom 4, 1962.
2.
Hajdrych
Łukasz, Przemoc wobec kobiet a procesy o
czary w Kleczewie, [w:] Rocznik Leszczyński, t. 17.
3.
Moeglich
Marcin, Procesy o czary przed sądem
miejskim wągrowieckim - chronologia i dynamika zjawiska, [w:]
Wangrovieciana, t. III, 2016.
4.
Wielicka
Izabela, Zielarki z Gorzuchowa:
http://www.wielkopolska-country.pl/item/20-zielarki-z-gorzuchowa
(stan na dnia 10.02.2020).
5.
Wijaczka
Jacek, Oskarżenia i procesy o czary w
Koźminie w XVII-XVIII wieku, [w:] Roczniki Historyczne, t. 82, 2006.
Spis i źródła
ilustracji.
1.
Scena przedstawiającą wykonanie wyroku przez
spalenie na stosie:
2.
Próba
wagi:
Tamże.
3.
Rycina ilustrująca przebieg procesu sądowego w
procesie o czary:
Tamże.
4.
„Sidonia
von Bork” według Edwarda Burne-Jonesa z 1860 roku
5.
Podwójny
portret Sydonii von Borck jako młodej i starej kobiety, autor nieznany, XVIII
w.,
6.
Ilustracja przedstawiająca scenę w trakcie trwania
procesu o czary.
7.
Tortura
„nacisk”
Tamże.