Wielka Niedziela.
"Przywoływki" w wykonaniu zespołu regionalnego "Pałuki".
Tego dnia
pałuckie gospodynie udawały się bladym świtem nad potok, po szczęście, urodzaj, dostatek i zdrowie [1], zaczerpniętą stamtąd
wodę zanosiły do domu i kładły przed świętym obrazem [2].
Wieczorem zaś miały miejsce
„przywoływki”, zwane także „wyczytywaniem”, „wywoływanie”,
czyli
(ustalone kilka dni wcześniej) „wyczytywanie” imion okolicznych dziewcząt które
miały zostać oblane w trakcie Lanego Poniedziałku, oraz „przypisanych” im
chłopców, którzy mieli za zadanie ich bronić. Obyczaj „przywoływek”
przywędrował na ziemie wielkopolskie z Kujaw, w okresie przypadającym na
dwudziestolecie międzywojenne. Najbardziej rozpowszechnił się właśnie w południowo-wschodniej
części regionu - ze szczególnym uwzględnieniem należy tutaj wymienić
następujące powiaty: koniński, gnieźnieński (nazywany: „wycytywaniem”), na południe
od Wrześni (znany jako: „wysławianie”), a także okolice Wągrowca i Żnina. [3]. Jak
zauważał A. Brencz, w tekstach pieśni związanych z tym zwyczajem, znajdujemy
odwołania do inicjacyjnych wielkopolsko-kujawskich rytuałów dotyczących młodych
mężczyzn („wyzwolenie młodego kosiarza”) [4].
Jego przebieg
wyglądał następująco: Chłopcy wchodzili
pierwszego na wysoką gruszę lub inne drzewo i przywoływali przez trąbę po kolei
wszystkie dziewczęta we wsi [5]. Towarzyszące,
wypowiadaniu imion, wierszyki miały charakter humorystyczny i mogły wytykać
negatywne przywary danej białogłowy jak: sposób prowadzenia się, lenistwo,
niechęć do sprzątania, brudna izba [6]. W formie „łagodnej” przybierały
następującą treść:
U wudarza jest dziewczyna
Na imię jej Maryna
Jest urodno, bogobojaco
Ale jeszcze bardziej chłopa pragnąco
Niech śpi, niech się nie boi
Bo za nią Walek Rybak stoi [7].
Wywołany w ten sposób chłopak miał za
zadanie obronę dziewczyny, przed „dynguśnikami”, którzy smagali po nogach
wybrane dziewczęta. Okup miała stanowić rzecz jasna flaszka wódki, a jego
„opłacenie” gwarantować miało, że dana panna zbierze lżejsze razy, bądź ich
mniej, a być może zdarzało się, że po prostu się jej „upiekło”[8]. Chłopak,
któremu „przypisano pod opiekę” daną dziewczynę, miał obowiązek zatańczyć z nią
w poniedziałkowy wieczór, przynajmniej jeden taniec [9].
Nie wszystkie jednak dziewczęta,
posiadały swoich obrońców, toteż nie żałowano siły, z jaką okładano je po
nogach rózgami. Jeśli jednak dziewczyna, zamierzała sama stanąć w swojej
obronie, nie szczędząc przy tym ciętego języka - czekała ją dodatkowa kąpiel w zimnej balii [10].
Zdarzało się także, że na „przywoływkach”
wytykano różne wady dziewcząt, jak
lenistwo, niezamiecioną izbę, brud w mieszkaniu [11]. Zdarzało się
też - jeśli dziewczyna została zbyt mocno urażona, jej rodzina miała prawo
bronić jej czci w sądzie [12].
Tymczasem na
Krajnie po Rezurekcji hucznie wiwatowano z okazji Zmartwychwstania Pańskiego - strzelając
z moździerzy (w innych częściach Wielkopolski, „ogłaszano” Zmartwychwstanie
Chrystusa, poprzez hałasowanie drewnianymi zabawkami obrzędowymi, np.
klekotkami), potem urządzano wyścigi wozów. Powszechny obecnie w tradycji
polskiej zwyczaj dzielenia się jajkiem podczas wielkanocnego śniadania, nie był
znany na wsiach wielkopolskich – uważa się go zatem za dość nowe zjawisko
kulturowe [13]. Przykładowo
na Krajnie: wcześniej zaczynano śniadanie
od zjedzenia laski chrzanu i przepijania wódką. W niedzielę wielkanocną nie
robiono obiadu, pokarmy, które znalazły się na uroczystym śniadaniu
wielkanocnym jedzono przez cały dzień [14]. Nie inaczej było na pozostałych
obszarach Wielkopolski - uważano bowiem, że żaden inny pokarm nie jest godzien
spożywania tego dnia, niż właśnie owa święconka. Zaczynał gospodarz, przypijając do gospodyni z życzeniem zdrowia, a ta
następnie do najstarszego dziecka, i w ten sposób kieliszek wędrował – aż do
najmłodszego. Po wódce jedzono suchy żytni chleb z solą, a potem placek maczany
w kawie, po którym spożywano dopiero szynkę z oliwą i octem, inną wędlinę i
jaja [15].
Podczas, gdy
tego dnia, wśród chłopskich rodzin skupiano się przede wszystkim na spożywaniu
produktów, wchodzących w skład „święconki” - u rodzin ziemiańskich folgowano
sobie na tym polu dość bogato. Owo ucztowanie,
związane z obchodami świąt Wielkanocy, poprzedzał Wielki Post, a o tym jakie
mógł przybierać formy, postaramy się prześledzić na poniższych przykładach. W Rzeszynku, w majątku Amrogowiczów, w czasie
całego postu poszczono w środę, piątek,
sobotę, niedziela zaś była mięsna. Głównym składnikiem posiłków postnych były ryby [16].
Tymczasem Jerzy Jacek Nieżychowski, pochodzący z majątku w Chlewie, koło
Kalisza, zapamiętał co następuje,: niezwykle
surowym postem (jeden posiłek dziennie do syta, bez masła i cukru) panie domu
radziły sobie znakomicie. Rano podawano kromkę chleba i herbatę bez cukru, a około godziny 16 ryby na zimno (od śledzi,
po lina i pstrąga), chrzan, i pieczoną bułkę. Dla chętnych był kieliszeczek
dobre zmrożonej czystej (dlatego postnej) wódeczki [17]
Za
przykład jadłospisu obowiązującego owego dnia, w ziemiańskim majątku niechaj
posłuży nam opis dań spożywanych we dworze Nieżychowskich, gdzie przeważały kuchnie:
galicyjska i wielkopolska, ale nie
zabrakło też różności z innych regionów Polski oraz Europy:
Chodzenie z gaikiem w Kurniku.
Na
środku głównego stołu królowało prosię z jabłkiem w pysku, dopieczone na
rumiano. Naprzeciw stał baranek z masła z zatkniętą chorągiewką. Z przodu
leżały pęta białej domowej kiełbasy, którą podawano na gorąco, pachnącą
majerankiem. Po prawej stronie królowała olbrzymia domowej roboty szynka, oczywiście zadnia, świetnie zabejcowana,
przewędzona na zimno i wreszcie ugotowana, a raczej parzona przez wiele godzin
w temperaturze 96
°C w wodzie z ziołami […]. Szynka miała obowiązkowo 1
do 3 cm otoczkę z wybornego białego tłuszczyku, który rozpływał się w ustach i
pięknie komponował z różowym kolorem szynki. A dalej wdzięczyły się wędliny
roboty domowej, a więc balerony, surowe szyneczki, polędwica wieprzowa […]
Dalej potężne plastry skosem ciętej wieprzowiny serwolatki, trochę
przypominającej miękkie salami, wreszcie królewski przysmak: półgęski i niebywale kruche delikatne kabanosy […]. A
dalej szły mięsiwa pięknie pokrojone w półmiskach (w przeciwieństwie do szynki,
którą kroiła na bieżąco kuchmistrzyni). Była więc polędwica wołowa pieczona w
czarnym pieprzu, schab pieczony z wędzonymi śliwkami i – uwaga- kminkiem.
Plastry z cielęciny z kulki z doskonałą złocistą galaretką, wreszcie udziec
barani wielkich rozmiarów, jako że w Wielkopolsce hodowano owce merynosy bardzo
mięsne i duże. Udziec oczywiście zabejcowany w ziołach, natarty obficie
czosnkiem, pieczony na rożnie na silnym ogniu, tak że wewnętrzna skórka
wyglądała jak nadpalona, a wewnątrz mięso było soczyste, różowe i bardzo
delikatne. Po lewej stronie stołu były pasztety, jeden tak zwany
strasburski z gęsich wątróbek i z
truflami i drugi z przeróżnych mięs. Nie będę taił, że trufle były polskie
domowe, czyli w porę pozbierane młodziutkie białe purchawki, rodzone siostry
francuskich trufli poszukiwanych przez tresowane świnie lub psy. A dalej
plastry piersi kapłona pieczonego w piwie z miodem …]. Z tej samej strony stołu stały sosy, a więc
niepotarzany cumberland, domowy złocisty majonez, sos tatarski, chrzan z
borówkami i mój ulubiony sos zielony, czyli sauce verte. A dalej prę półmisków z rybami faszerowanymi
i w galarecie. Zawsze był lin, czasem pstrąg albo sandacz. Między rybami
królowała duża salaterka z sałatką z szyjek rakowych w majonezie. Oczywiście,
jeżeli Wielkanoc była późna i sezon rakowy już się zaczął […]. Stała drewniana
faska z kiszonymi rydzynkami, stały
prawdziwki i kurki marynowane, podkaszane głąbiki krakowskie (kto je jeszcze
pamięta!), dalej kompot z ogórkami (sic!!!), gruszki w occie, drobne zielone
pomidorki (słodko- kwaśne), no i oczywiście czerwone jagody, zwane również
borówkami, a w Galicji gogodzami, smażone
ze skórką pomarańczową. Dla smakoszy były sałatki z listków młodziutkiego
mlecza i z cykorii […]. Srebrne pojemniczki z pisankami, od lekko
pofarbowanych, rozrzucone były po całym stole. Na prawym stole, mniejszym, było
pieczywo, oczywiście domowy chleb sitny żytni z najlepszej mąki pytlowej
zarabiany na zakwasie i maślance. Ten chleb się nie starzał. Były oczywiście
bułki francuskie i grahamki domowe. A dalej ciasta, a więc olbrzymia baba, na
którą przepis zaczynał się od słów: „weź 96 żółtek i cztery jaja, a nie żałuj
gospodyni szafranu” itd. Itd. Obowiązkowo serniki wiedeński na kruchym spodzie
polany czekoladą i co najmniej pięć gatunków mazurków, w tym oczywiście
bakaliowy, lukrowy na kruchym spodzie,
czekoladowy, karmelowy no i marcepanowy. Nie mogło również zabraknąć
tradycyjnego poznańskiego placka z kruszonką (cóż to za pyszota), no i tortu
Fedora na cześć tradycji matczynych, czyli austrowęgierskich [18].
Jak się okazuje
podczas dalszej lektury wspomnień ziemianina –
w trakcie rodzinnego świętowania, nie brakowało także dobrej jakości i
ilości alkoholi. Nie będziemy ich jednak wymieniać, zamiast tego przejdziemy do
omawiania kolejnej części.
Śmigus – Dyngus.
Wytłumaczenie
etymologii nazwy tego zwyczaju przysparza badaczom nieco kłopotu, stąd też w
obiegu funkcjonuje kilka teorii dotyczących jej pochodzenia. Pierwszy człon
wywodzić się może od polskiego słowa „śmigać”, czyli „smagać”, „chłostać”, bądź
„chlustać” (generalnie w tłumaczeniu, chodzi o wprawianie czegoś w szybki,
nagły ruch), bądź od niemieckiego „schmackostern” oznaczającego „wielkanocne
smaganie”. Wg G. van der Leeuw’a, rytualne oczyszczenie nie tylko przyjmować mogło
formę rytualnej kąpieli, tudzież oblewania się nawzajem wodą, lecz właśnie
chłostania. I mamy tutaj na myśli nie tylko uderzanie po nogach, ale także po
narządach intymnych kobiet (co posiada znaczenie seksualne, odwołujące się do
kultu płodności, posiadający ścisły związek z symboliką agrarną). To samo
znaczenie kulturowe miało mieć także zwyczaj chłostania wymion krów [19].
Tymczasem słowo „dyngus”, może wywodzić się z
niemieckiego: „dingen” – „wykupywać się”, lub też (co sugerował Z. Gloger w swej Encyklopedii Staropolskiej)
„dünguuss” – „kałamarz”, „chlust wody”. A. Jabłońska – Ważny, ujęła
omawianą tutaj etymologię w dość satysfakcjonujący kompromis, doskonale
oddający istotę samego zwyczaju: oba
tłumaczenia dobrze oddają charakter obrzędu, którego istotą było oblewanie –
dyngus mokry, oraz chodzenie po dyngusie za darem, może wykupnem – dyngus suchy
[20]. Polska kultura ludowa znała także i inne nazwy dla tegoż obyczaju,
takie jak: „lejek”, „oblewanka”, a w Popowie Tomkowym nazywano go po prostu:
„lejos” [21]. Co ciekawe, na Krajnie oblewanie
wodą i chłostanie rózgami nosiło jedną nazwę - dyngus; nie rejestrowano na
Krajnie nazwy śmigus [22].
Źródło: A. Brencz, "Wielkopolska jako region etnograficzny", Poznań 1996.
Podsumowując –
istotą śmigusa-dyngusa, było zarówno polewanie wodą, jak i chłostanie młodymi
gałązkami drzew, a także pozostałych roślin. Obyczaj ten miał znaczenie
rytualnego oczyszczenia, powiązanego z kultem płodności. Można go było uniknąć,
poprzez „wykupienie się”, tj. poprzez ofiarowanie dyngusiarzom „opłaty” w
postaci: pieniędzy, gorzałki, świątecznych smakowitości. Na Krajnie w czasie dyngusa chłopcy chłostali dziewczęta zieloną
gałęzią jałowca lub brzozy. Chodzący z gałązkami otrzymywali podarki w postaci
jaj barwionych cebulą, później datki pieniężne [23]. Ponadto, w niektórych częściach regionu istniał obyczaj,
zapewniający młodym dziewczyną protekcję, ze strony wyznaczonych im kawalerów.
Zwyczaj wielkanocnego chłostania utrzymywał się raczej na terenach północnej Wielkopolski,
zaś na pozostałych jej obszarach praktykowano oblewanie się nawzajem wodą [24]. Przykładowo: na Krajnie powszechny był zwyczaj dyngusowy polegający na chłostaniu
rózgami. Oblewanie wodą znane było dopiero na południe od linii Wągrowiec- Żnin
[25].
Jak już to sobie
zasygnalizowaliśmy – pochodzenie śmigusa-dyngusa nie jest pewne, nie tyko pod
względem nazwy, ale także i związanej z nią zwyczajowości. Prawdopodobnie jego
geneza odwołuje się do pogańskich czasów – a dokładniej: do obchodów świąt
związanych z czasem letniego przesilenia – tzw. „jarego święta”. Poszczególne
elementy obrzędowości wiosennej, włączając w nie zwyczaje wielkanocne, wydają
się to potwierdzać: topienie marzanny i pochody z gaikiem, zbieranie oraz
święcenie ziół, przynoszenie w obejście domu świeżych gałązek drzew; okadzanie domostwa ziołami (co miało chronić
przed złem); malowanie jajek, oczyszczające kąpiele, oraz w końcu, omawiany w
tym miejscu śmigus-dyngus [26] [27].
Warto też
wspomnieć o dość ciekawym fakcie, że kościół katolicki, dostrzegając pogański
charakter śmigusa-dyngusa, wielokrotnie starał się go zwalczać, min. nakazując
chrzest dzieci i dorosłych przed Wielkanocą i Zielonymi Świątkami, przez
potrójne zanurzenie w wodzie – bezskutecznie [28].
Tego dnia, podobnie jak w całej Polsce,
także i w naszym Regionie, na wzajemne oblewanie się nie żałowano wody. Zgodnie
z tradycją, przywilej ów tego dnia przysługiwać miał wyłącznie chłopcom, którzy
dość skwapliwie z niego korzystali. Pannom prawo do odwetu, przysługiwać miało:
„w każdy piątek, aż do Zielonych Świątek” (tako przynajmniej rzecze polskie
porzekadło). Choć, w zależności od części Wielkopolski bywały wyjątki od tej
reguły, jak chociażby na Krajnie w
poniedziałek dyngowali chłopcy, we wtorek dziewczęta [29].
Oblewanie
młodych, niezamężnych kobiet mogło być rozumiane dwojako. Z jednej strony świadczyło
o powodzeniu dziewczyny wśród lokalnych kawalerów – stąd, im panna była
atrakcyjniejsza, tym bardziej nie szczędzono na nią wody. Mawiano nawet, że dla
wiejskiej dziewczyny było ujmą, jeśli tego dnia miała by pozostać sucha. Istniała
jednakże druga możliwa interpretacja tego zwyczaju, związana z wyznacznikiem
moralnym, wg którego sprawowanie dziewczyny w ciągu ostatniego roku, decydowało
o ilości wylewanej nań wody. Jeśli dziewczę uważane było za cnotliwsze, tym
mniej jej się „obrywało”, im więcej można było zarzucić jej moralności, tym
bardziej chodziła tego dnia mokra. Uważano bowiem, że wylewna na nią woda miała
w znaczeniu symbolicznym oczyścić ją – zmyć to co było w niej złe [30]. Ciekawe
też wydaje się być, powszechne w
Wielkopolsce obdarowywanie jajkami przychodzących z powinszowaniami dzieci czy
wspomniany już zwyczaj ofiarowania chłopcom malowanych jaj w dowód sympatii i wyróżnienia,
a także rewanżu za oblewanie wodą [31].
Mnogość
przelewanej tego dnia wody, miała mieć także związek z myśleniem magicznym,
mającym zapewnić pomyślność w gospodarstwie. Nie żałowano sobie zatem, wierząc,
że im więcej się jej przeleje, tym obfitsze będą deszcze w nadchodzącym sezonie
[32]. W niektórych rejonach Wielkopolski wodą polewano także zwierzęta, takie
jak: krowy (aby lepiej się doiły), oraz konie (by się nie pociły) [33].
Praktykowanie
tego obyczaju nie było obce także wśród ziemiaństwa, choć Andrzej Kwilecki,
zwracał uwagę na fakt, że w trakcie tego dnia, na dworach ziemiańskich panowała
zasada, że śmigus-dyngus odbywa się
osobno na wsi, osobno we dworze. Nie było do pomyślenia przekroczenie granicy
parku czy dworu przez młodzież wiejską i oblewanie przez nią kogoś z rodziny
właściciela wsi”[34]. Niemniej
młodzież i dzieci ziemiańskie lubiły obserwować zabawy dyngusowe odbywające się
na wsi i folwarku [35].
Jak słusznie stwierdzał inny znawca
kultury ziemiańskiej - T. A. Pruszak: tradycja
śmigus-dyngdusa niewątpliwie urozmaicała święta, wprowadzając wesoły nastój
oraz zmuszając głównie dzieci i młodych ludzi do zdrowego ruchu po niedzielnym
objadaniu się [36]. Jacek Jerzy Nieżychowski, z majątku w Chlewie
wspominał: „W drugi dzień świąt […]
podawano zmęczonym olewaniem się gościom
jakąś gorącą potrawę, np. pieczeń cielęcą, rostbef, jarzyny pod beszamelem, a
przestudzona wódeczka była obowiązkowa przez cały czas [37]. Zaś w
Polwicy u Jasieckich dyngus trwał od rana do wieczora [38].
"Dynguśniki", czyli wielkanocni przebierańcy z niedźwiedziem, wieś Kucharki, pow. Kalisz, 1969 r.
Przechodząc do
pozostałych zwyczajów związanych z Wielkanocą, należy także wspomnieć o
odwiedzających w tamtym czasie gospodarstwa grupach przebierańców. A. Brencz
dokonał podziału tych grup na cztery kategorie:
- pochody,
w których biorą udział postaci podobne do zapustnych, w których główną rolę
odgrywa postać niedźwiedzia [39]. Tradycja ta była obecna we wszystkich
częściach zarówno Wschodniej jak i Zachodniej Wielkopolski;
- pochody w, których postaci tylko
częściowo nawiązują do zapustnych, tutaj centralną postacią będzie „siwek” –
biały konik wykonany na podobieństwo lajkonika. Dotyczyło to obszarów
Zachodniej Wielkopolski [40];
- pochody dyngusowe z kogutkiem
–odbywające się w Wielkopolsce południowo-wschodniej [41];
- pochody nawiązujące do
wczesnowiosennych zwyczajów związanych z przebudzeniem wiosny (gaik, maik) -
Wielkopolska wschodnia i południowa. W pochodach tych uczestniczyły zazwyczaj
wyłącznie dziewczęta [42].
Ponadto, co też
zauważał autor, chodzenie po wsiach grup przebierańców, na niektórych obszarach
regionu, nie łączyło się ani z polewaniem wodą, ani smaganiem gałązkami [43]. Przykładem
„suchego dyngusa” był występujący w okolicach Kalisza zwyczaj zwany „chodzeniem
z kogutkiem”. We wsiach południowo-wschodniej Wielkopolski, położonych pomiędzy
nim, a Ostrzeszowem i Kępnem, funkcjonowały także następujące określenia,
odorujące się do omawianego zwyczaju: „kokot”, „kokotek” [44]. W Woli Droszewskiej,
orszak z kurkiem zwano „kokociarzami” [45].
Ponadto w regionie tym, znany był także
obyczaj „chodzenia z niedźwiedziem” [46].
Tymczasem, w
Jankowie, w pow. gnieźnieńskim przestrzegano zasady, wg której role
przebierańców w tym czasie odgrywali przede wszystkim ci parobkowie, którzy
mieli po raz pierwszy tego roku przystąpić do koszenia zboża [47].
Także jako
ciekawostkę warto odnotować fakt, że na terenach wschodniej i południowo-wschodniej
Wielkopolski, przebierańców określano mianem: dyngusiarzy, dyngusów,
dynguśników, podczas gdy na obszarach zachodniej części tego regionu
funkcjonowały nazwy takie jak: muradyny – od „czernić”, „brudzić” (Walkowice
pod Czarnkowem), ziandary – od gwarowego określenia na „żandarma”(Poznań,
Ławica) – dotyczy one jednak grup przebierańców chodzących z niedźwiedziem [48].
Zwyczaje Wielkanocne na Krajnie i Pałukach:
Zielone
Świątki (Zesłanie Ducha Świętego) – Boże Ciało (Uroczystość
Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa).
Pochód na Boże Ciało, Kosmów, pow. Kalisz, 1971 r.
Pozwoliliśmy
sobie potraktować obydwa, wymienione w podtytule święta razem, przez wzgląd na
znaczącą rolę, jaką w ich obrzędowości odgrywać miał świat roślinny.
Rozpocznijmy jednak od omawiania pierwszego z nich. Ludowa obrzędowość tego
okresu opierała się na zdobieniu domostw świeżymi brzozowymi gałązkami, lub
listowiem tataraku, którym to przypisywano cudowne właściwości. Dawniej na
Pałukach obchodzono uroczyście Zielone
Święta, zdobiąc domy zielonymi brzózkami, ścieżkę przed chatą wysypywano białym
piaskiem we wzory roślinne i rozrzucano po niej tatarak, zwany tutaj „łabuzie”.
„Łabuzie” też kładziono na okna, stawiano w okna, zatykano pod obrazy rozsypywano
po posadzce w izbie [49].
Na Krajnie, w Dźwiersznie Wielkim koloniści
niemieccy, pod wpływem polskich sąsiadów, również dekorowali domostwa
tatarakiem. (Tu na marginesie można wspomnieć, że ci sami koloniści stawiali na
środku wsi maibaum, wysokie drzewo brzozy, dekorowali je wstążkami a potem
tańczyli i śpiewal. Polscy gospodarze nie przejęli tego zwyczaju.) Na Zielone
Świątki w Górce Klasztornej odbywał się największy w roku odpust. Do
sanktuarium pielgrzymowali chłopi z najdalszych okolic Krajny. Odpust
Zesłania Ducha Świętego organizowano w Górce już w XVII wieku [50].
W okolicach
Kalisza domy przyozdabiano skromniej - wyłącznie tatarakiem, bądź gałązkami
brzozy [51]. W rejonie tym nie zachowało się więcej szczególnych zwyczajów,
oprócz zapomnianego już obecnie wybierania „króla pasterzy”, którym zostać miał
ten, kto pierwszy przyszedł z bydłem na
łąkę [52] [53]. Obyczaj ten zanikł nie tylko na wymienionym obszarze
naszego Regionu, ale także całej Wschodniej Wielkopolski. Wyobrażenia o tym jak
mógł niegdyś przebiegać, dają zachowane świadectwa – niestety pochodzące z
terenów Zachodniej Wielkopolski. Tam też, zwyczaj ten nazywano także wybieraniem
„króla majowego”, kiedy to zwycięzcą zostawał ten, kto pierwszy udał się z
bydłem na pastwisko. Tymczasem przegrany
– który wypędził swoje stado jako ostatni, musiał pilnować wszystkich zwierząt
podczas gdy reszta lokalnej społeczności oddawała się wesołej zabawie - strojąc
krowy w wianki, a gospodarze obdarowywali młodych pasterzy słodyczami [54]. W
niektórych częściach sąsiedniej części Wielkopolski, znany był też zwyczaj z
wprowadzaniem odzianych w zieleń (liście drzew i dzwonki) chłopca, lub
dziewczyny [55].
Ponadto w całej
Wielkopolsce, z związku z pierwszym wypędzeniem bydła na pastwisko, praktykowany
był niegdyś zwyczaj, zgodnie którym gospodarz pokrapiał swoje stado wodą
święconą, w celu zapewnienia im pomyślnego chowu [zob. A. Brencz, Wielkopolska jako region etnograficzny, Poznań 1996, s. 170]. W południowej północno-wschodniej i częściowo środkowej Wielkopolsce
spotyka się zwyczaj smarowania lub nacierania pysków. Sporadycznie, w
rozproszeniu, występują i inne praktyki: okadzania, przepędzania, znakowania itd [tamże].
Zwyczajowość
tego dnia, obowiązująca na terenie południowo-zachodniej Wielkopolski, związana
była także ze swego rodzaju rytem inicjacyjnym. Nazywano go: „jeżdzeniem
smolorzy”, a opierał się on na tym, że chłopca,
który po raz pierwszy w życiu wychodził z bydłem na pastwisko – starsi koledzy
smarowali smoła i sadzą, zawijali w płachtę, wrzucali na wózek i wozili od
zagrody do zagrody [56]. Praktyki te miały miejsce w drugi dzień Zielonych Świąt, bowiem w
tradycji ludowej, jak i niemieckiej święto to trwa właśnie taką ilość dni. W
okolicach Rawicza, zabawa ta z czasem przybrała postać, omawianych wcześniej
zabawy o charakterze „przebierańców [57], a w okresie powojennym zupełnie
zmienił swój charakter – tym razem polegając na tym, że to chłopcy „smarowali”
dziewczęta [58].
Przejdźmy
teraz do przedstawiania święta Bożego Ciała, znanego obecnie (jak i rzecz jasna
w przeszłości), z organizowania uroczystych procesji, do czterech pięknie
udekorowanych ołtarzy. Podobnie jak w przypadku poprzednio omawianego święta
pominiemy jego aspekt teologiczny, a skupimy się na zwyczajowości ludowej.
Powszechnym zwyczajem przyjętym tego
dnia było święcenie dziewięciu wianuszków z różnych rodzajów polnych ziół. Wieńce zachowywano i wieszano pod świętymi
obrazami – a w przypadku burzy - w
oknach, bądź palono w kominie, by wydobywający się z niego dym odpędzał od
domostwa pioruny [59]. W okolicach Kalisza, gałązki z ołtarza jak i wianuszki
przechowywano i zatykano w pola by chroniły zbiory przed gradem i szkodnikami,
a także umieszczano w stodole, aby chroniły zgromadzone w niej zbiory przed ogniem
oraz szkodnikami [60]. Na Pałukach wianuszki
zawieszano nad drzwiami wejściowymi w izbie, a w razie choroby okadzano
chorego, okadzano rany oraz wymię chorej krowy, przed burzą okadzano
mieszkanie. Gałązki brzozowe z ołtarzy Bożego Ciała wtykano w zagonki kapusty „aby
mszyce nie żarły”, poza tym suszono i
pito wywar w czasie choroby [61]. Tymczasem na Krajnie, przynoszono do domów gałązki brzozy, którymi udekorowane były ołtarze
w czasie procesji. Gałązki te, umieszczone w domu z obrazem miały chronić przed
uderzeniem pioruna. Właściwości ochronne miały też wianki z macierzanki lub
dziurawca święcone w oktawę Bożego Ciała. Wierzono w ich właściwości lecznicze
i dlatego pokruszone dodawano do jedzenia dla chorych [62].
Do
ziół święconych owego dnia, mających zastosowanie w ludowym lecznictwie
wymienić należy [63]:
- rozchodnik (od: „rozchodzić się”) –
pomagał przy zwalczaniu opuchlizn, które miały „rozchodzić się”;
- macierzanka (od: „macica”) – zgodnie z
etymologią ludową, stosowano na kobiece dolegliwości;
- koniczyna ( zwana „targownikiem”, od:
„targowania się”) – wykorzystywano ją w zabiegach magicznych związanych z
handlem min. bydła, by się dobrze sprzedawało;
- śmietanik (od „śmietany) – dawano bydłu
by mleko było tłustsze, a także wykorzystywano przy wyrobie masła - dodawano to
zioło, gdy masło nie chciało się dobrze ubić;
- lubeszczyk – wywarem wykonanym z tego
zioła opłukiwano naczynia po zepsutym mleku;
- krzyżowe ziele (dziurawiec) –
stosowany w przypadkach, gdy chciano zabezpieczyć chlew, przed działaniem
uroków;
- liście lipy – przyspieszające gojenie
się ran;
- jabłecznik – na bóle żołądka i
brzucha;
- modrak – przeciw krwawieniu z płuc;
- mięta – na bóle głowy.
Ponadto do tejże listy należy doliczyć
także zioła takie jak: łzy Matki Boskiej
(drżaczka), laski Pana Jezusa, włosy Pana Jezusa, czarny bez, szałwia,
rumianek, kluczyki.
Autor: Marta Kaleta.
[1] K. Skłodowska-Antonowicz , Doroczne obrzędy i
zwyczaje na Pałukach, „Ziemia” 1970, Wydawnictwo PTTK, s. 90.
[2] Tamże.
[3] zob. A. Brencz,
Wielkopolski Rok Obrzędowy. Tradycja i zmiana, Poznań 2006, Wydawnictwo
Poznańskie, s. 186.
[4] zob. Tamże, s. 188.
[5] K. Skłodowska-Antonowicz , dz. cyt., s. 90.
[6] zob. Tamże.
[7] Tamże.
[8] zob. Tamże.
[9] zob. Tamże, s. 91.
[10] zob. Tamże.
[11] Tamże.
[12] zob. tamże.
[13] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 184.
[14] Strona Internetowa Muzeum Krajny, Zwyczaje i obrzędy wielkopostne i
wielkanocne na Krajnie, (stan na dnia 12.11.2017): http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?kat=3&mod=new
[15] B. Michalakówna, Pożywienie, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 439.
[15] B. Michalakówna, Pożywienie, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 439.
[16] T. A. Pruszak, O
ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy ,Warszawa
2011, PWN, s. 188.
[17] Tamże, s. 214.
[18] Tamże,
s. 246-248.
[19] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 189.
[20] A. Jabłońska-Ważny, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Kalisz 2007, Muzeum Okręgowe Ziemi
Kaliskiej, s. 21.
[21] J. Dydowiczowa, Zwyczaje
i obrzędy doroczne, [w:] Kultura
ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo
Poznańskie, s. 58.
[22] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[23] Tamże.
[24] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 184.
[25] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[26] zob. A. Zadrożyńska, Powtarzać
czas początku, cz.1: O świętowaniu dorocznych świąt w Polsce, Warszawa
1985, Wydawnictwo Spółdzielcze.
[27] zob. K. Gołdowski, Jare gody – witanie wiosny po słowiańsku,
(stan na dnia 12.11.2017):
[28] zob. J. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 60.
[29] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[30] zob. J. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 59.
[31] Tamże, s. 62.
[32] zob. Tamże.
[33] Tamże.
[34] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 196.
[35] Tamże.
[36] Tamże, s. 197.
[37] Tamże.
[38] Tamże.
[39] A. Brencz, dz. cyt., s. 192.
[40] zob. Tamże.
[41] zob. Tamże.
[42] zob. Tamże, s. 196.
[43] zob. tamże, s. 194.
[44] zob. Tamże, s. 203.
[45] zob. J. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 61.
[46] zob. A.
Jabłońska-Ważny, dz. cyt. , s. 22-26.
[47] zob. J. Dydowiczowa, dz.
cyt., s. 60.
[48] zob. A. Brencz, dz. cyt.,
s. 203.
[49] K. Skłodowska-Antonowicz ,
dz. cyt. ,s. 91.
[50] Strona Internetowa Muzeum
Krajny, dz. cyt.
[51] zob. B.
Andrzejczak , Obrzędy i obyczaje doroczne
w Kaliskiem, [w:] Literatura ludowa, nr.1-2, Warszawa 1964, Polskie Towarzystwo
Ludoznawcze, s. 38.
[52] zob. Tamże.
[53] A.
Jabłońska-Ważny, dz. cyt. , s. 27.
[54] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 219.
[55] zob. Tamże.
[56] zob. Tamże, s. 213.
[57] zob. Tamże, s.
214.
[58] zob. Tamże, s.
218.
[59] zob. Tamże, s.
226.
[60] zob. A.
Jabłońska-Ważny, dz. cyt.
[61] K. Skłodowska-Antonowicz , dz. cyt. ,s. 91.
[62] http://pokazywarka.pl/folklor-krajna/
(stan na dnia 12.11.2017).
[63] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 226-228.
Bibliografia.
- Andrzejczak Barbara, Obrzędy i obyczaje doroczne w Kaliskiem, [w:] Literatura ludowa, nr.1-2, Warszawa 1964, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze
- Brencz Andrzej, Wielkopolski Rok Obrzędowy. Tradycja i zmiana, Poznań 2006, Wydawnictwo Poznańskie.
- Dydowiczowa Janina, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
- Jabłońska-Ważny Anna, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Kalisz 2007, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej
- Kolberg Oskar, Dzieła wszystkie. Kaliskie, t. XXIII, Kraków-Warszawa 1964, Polskie Wydawnictwo Muzyczne : Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza.
- Kukier Ryszard, Kultura ludowa mieszkańców Krajny Złotowskiej, [w:] Ziemia Złotowska, red. Wojciech Wrzesiński, Gdańsk 1969.
- Łozińska Maja, W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaje, święta, zabawy, Warszawa 2011, 2012, PWN.
- Michalakówna Barbara, Pożywienie, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
- Niedźwiecki Jan, Zarys wybranych zagadnień tradycyjnej kultury Krajniaków Złotowskich, „Koszalińskie Zeszyty Muzealne” 1973, nr 3.
- Skłodowska-Antonowicz Kalina, Doroczne obrzędy i zwyczaje na Pałukach, „Ziemia” 1970, Wydawnictwo PTTK.
- Pruszak Tomasz Adam, O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy ,Warszawa 2011, PWN
- Wyrwa Andrzej (red.), Studia i materiały do dziejów Pałuk, Tom V. Współczesne środowisko naturalne, osadnictwo, folklor Pałuk, Poznań 2003, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.
- Zadrożyńska Anna, Powtarzać czas początku, cz.1: O świętowaniu dorocznych świąt w Polsce, Warszawa 1985, Wydawnictwo Spółdzielcze.
Źródła internetowe:
I. Dialektologia Polska:
- Kultura Ludowa Krainy: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-wielkopolski&l3=krajna&l4=krajna-kultura
- Kultura Ludowa Południowej Wielkopolski: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-wielkopolski&l3=wielkopolska-poludniowa&l4=wielkopolska-pld-kultura
- Kultura Ludowa Północnej Wielkopolski: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-wielkopolski&l3=wielkopolska-polnocna&l4=wielkopolska-pn-kultura
- Kultura Ludowa Wschodniej Wielkopolski: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-wielkopolski&l3=wielkopolska-wschodnia&l4=wielkopolska-wsch-kultura
II. Krajna. Historia- Etnografia- Folklor:
III. Zwyczaje
krajeńskie:
http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?kat=3&mod=new
IV. Gołdowski Kamil, Jare gody – witanie wiosny po słowiańsku:
Spis ilustracji:
1.
"Przywoływki"
w wykonaniu zespołu regionalnego "Pałuki":
Skłodowska-Antonowicz Kalina, Doroczne obrzędy i zwyczaje na Pałukach, „Ziemia” 1970, Wydawnictwo
PTTK.
2.
Chodzenie
z gaikiem w Kurniku:
Brencz Andrzej, Wielkopolski Rok Obrzędowy. Tradycja i
zmiana, Poznań 2006, Wydawnictwo Poznańskie.
3.
Śmigus-dyngus:
4.
"Dynguśniki",
czyli wielkanocni przebierańcy z niedźwiedziem, wieś Kucharki, pow. Kalisz,
1969 r.
Jabłońska-Ważny Anna, Zwyczaje
i obrzędy doroczne, [w:] Zachować
żywy głos tradycji, Kalisz 2007, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej.
5.
Pochód
na Boże Ciało, Kosmów, pow. Kalisz, 1971 r.:
Tamże.