poniedziałek, 20 listopada 2017

Kalendarz doroczny: wiosna, cz. 2 - Wielkanoc oraz pozostałe święta wiosenne.








Wielka Niedziela.


 "Przywoływki" w wykonaniu zespołu regionalnego "Pałuki".



Tego dnia pałuckie gospodynie udawały się bladym świtem nad potok, po szczęście, urodzaj, dostatek i zdrowie [1], zaczerpniętą stamtąd wodę zanosiły do domu i kładły przed świętym obrazem [2].
Wieczorem zaś miały miejsce „przywoływki”, zwane także „wyczytywaniem”, „wywoływanie”, czyli (ustalone kilka dni wcześniej) „wyczytywanie” imion okolicznych dziewcząt które miały zostać oblane w trakcie Lanego Poniedziałku, oraz „przypisanych” im chłopców, którzy mieli za zadanie ich bronić. Obyczaj „przywoływek” przywędrował na ziemie wielkopolskie z Kujaw, w okresie przypadającym na dwudziestolecie międzywojenne. Najbardziej rozpowszechnił się właśnie w południowo-wschodniej części regionu - ze szczególnym uwzględnieniem należy tutaj wymienić następujące powiaty: koniński, gnieźnieński (nazywany: „wycytywaniem”), na południe od Wrześni (znany jako: „wysławianie”), a także okolice Wągrowca i Żnina. [3]. Jak zauważał A. Brencz, w tekstach pieśni związanych z tym zwyczajem, znajdujemy odwołania do inicjacyjnych wielkopolsko-kujawskich rytuałów dotyczących młodych mężczyzn („wyzwolenie młodego kosiarza”) [4].
Jego przebieg wyglądał następująco: Chłopcy wchodzili pierwszego na wysoką gruszę lub inne drzewo i przywoływali przez trąbę po kolei wszystkie dziewczęta we wsi [5]. Towarzyszące, wypowiadaniu imion, wierszyki miały charakter humorystyczny i mogły wytykać negatywne przywary danej białogłowy jak: sposób prowadzenia się, lenistwo, niechęć do sprzątania, brudna izba [6]. W formie „łagodnej” przybierały następującą treść:

U wudarza jest dziewczyna
Na imię jej Maryna
Jest urodno, bogobojaco
Ale jeszcze bardziej chłopa pragnąco
Niech śpi, niech się nie boi
Bo za nią Walek Rybak stoi [7].

Wywołany w ten sposób chłopak miał za zadanie obronę dziewczyny, przed „dynguśnikami”, którzy smagali po nogach wybrane dziewczęta. Okup miała stanowić rzecz jasna flaszka wódki, a jego „opłacenie” gwarantować miało, że dana panna zbierze lżejsze razy, bądź ich mniej, a być może zdarzało się, że po prostu się jej „upiekło”[8]. Chłopak, któremu „przypisano pod opiekę” daną dziewczynę, miał obowiązek zatańczyć z nią w poniedziałkowy wieczór, przynajmniej jeden taniec [9].
Nie wszystkie jednak dziewczęta, posiadały swoich obrońców, toteż nie żałowano siły, z jaką okładano je po nogach rózgami. Jeśli jednak dziewczyna, zamierzała sama stanąć w swojej obronie, nie szczędząc przy tym ciętego języka -  czekała ją dodatkowa kąpiel w zimnej balii [10]. Zdarzało się także, że na „przywoływkach” wytykano różne wady dziewcząt, jak  lenistwo, niezamiecioną izbę, brud w mieszkaniu [11]. Zdarzało się też - jeśli dziewczyna została zbyt mocno urażona, jej rodzina miała prawo bronić jej czci w sądzie [12].
           
Tymczasem na Krajnie po Rezurekcji hucznie wiwatowano z okazji Zmartwychwstania Pańskiego - strzelając z moździerzy (w innych częściach Wielkopolski, „ogłaszano” Zmartwychwstanie Chrystusa, poprzez hałasowanie drewnianymi zabawkami obrzędowymi, np. klekotkami), potem urządzano wyścigi wozów. Powszechny obecnie w tradycji polskiej zwyczaj dzielenia się jajkiem podczas wielkanocnego śniadania, nie był znany na wsiach wielkopolskich – uważa się go zatem za dość nowe zjawisko kulturowe [13]. Przykładowo na Krajnie: wcześniej zaczynano śniadanie od zjedzenia laski chrzanu i przepijania wódką. W niedzielę wielkanocną nie robiono obiadu, pokarmy, które znalazły się na uroczystym śniadaniu wielkanocnym jedzono przez cały dzień [14]. Nie inaczej było na pozostałych obszarach Wielkopolski - uważano bowiem, że żaden inny pokarm nie jest godzien spożywania tego dnia, niż właśnie owa święconka. Zaczynał gospodarz, przypijając do gospodyni z życzeniem zdrowia, a ta następnie do najstarszego dziecka, i w ten sposób kieliszek wędrował – aż do najmłodszego. Po wódce jedzono suchy żytni chleb z solą, a potem placek maczany w kawie, po którym spożywano dopiero szynkę z oliwą i octem, inną wędlinę i jaja [15].
Podczas, gdy tego dnia, wśród chłopskich rodzin skupiano się przede wszystkim na spożywaniu produktów, wchodzących w skład „święconki” - u rodzin ziemiańskich folgowano sobie na tym polu dość bogato. Owo ucztowanie, związane z obchodami świąt Wielkanocy, poprzedzał Wielki Post, a o tym jakie mógł przybierać formy, postaramy się prześledzić na poniższych przykładach. W Rzeszynku, w majątku Amrogowiczów, w czasie całego postu  poszczono w środę, piątek, sobotę, niedziela zaś była mięsna. Głównym składnikiem  posiłków postnych były ryby [16]. Tymczasem Jerzy Jacek Nieżychowski, pochodzący z majątku w Chlewie, koło Kalisza, zapamiętał co następuje,: niezwykle surowym postem (jeden posiłek dziennie do syta, bez masła i cukru) panie domu radziły sobie znakomicie. Rano podawano kromkę chleba i herbatę bez cukru,  a około godziny 16 ryby na zimno (od śledzi, po lina i pstrąga), chrzan, i pieczoną bułkę. Dla chętnych był kieliszeczek dobre zmrożonej czystej (dlatego postnej) wódeczki [17]
            Za przykład jadłospisu obowiązującego owego dnia, w ziemiańskim majątku niechaj posłuży nam opis dań spożywanych we dworze Nieżychowskich, gdzie przeważały kuchnie: galicyjska i  wielkopolska, ale nie zabrakło też różności z innych regionów Polski oraz Europy:




Chodzenie z gaikiem w Kurniku. 


Na środku głównego stołu królowało prosię z jabłkiem w pysku, dopieczone na rumiano. Naprzeciw stał baranek z masła z zatkniętą chorągiewką. Z przodu leżały pęta białej domowej kiełbasy, którą podawano na gorąco, pachnącą majerankiem. Po prawej stronie królowała olbrzymia domowej roboty szynka,  oczywiście zadnia, świetnie zabejcowana, przewędzona na zimno i wreszcie ugotowana, a raczej parzona przez wiele godzin w temperaturze 96 °C w wodzie z ziołami […]. Szynka miała obowiązkowo 1 do 3 cm otoczkę z wybornego białego tłuszczyku, który rozpływał się w ustach i pięknie komponował z różowym kolorem szynki. A dalej wdzięczyły się wędliny roboty domowej, a więc balerony, surowe szyneczki, polędwica wieprzowa […] Dalej potężne plastry skosem ciętej wieprzowiny serwolatki, trochę przypominającej miękkie salami, wreszcie królewski przysmak: półgęski i  niebywale kruche delikatne kabanosy […]. A dalej szły mięsiwa pięknie pokrojone w półmiskach (w przeciwieństwie do szynki, którą kroiła na bieżąco kuchmistrzyni). Była więc polędwica wołowa pieczona w czarnym pieprzu, schab pieczony z wędzonymi śliwkami i – uwaga- kminkiem. Plastry z cielęciny z kulki z doskonałą złocistą galaretką, wreszcie udziec barani wielkich rozmiarów, jako że w Wielkopolsce hodowano owce merynosy bardzo mięsne i duże. Udziec oczywiście zabejcowany w ziołach, natarty obficie czosnkiem, pieczony na rożnie na silnym ogniu, tak że wewnętrzna skórka wyglądała jak nadpalona, a wewnątrz mięso było soczyste, różowe i bardzo delikatne. Po lewej stronie stołu były pasztety, jeden tak zwany strasburski  z gęsich wątróbek i z truflami i drugi z przeróżnych mięs. Nie będę taił, że trufle były polskie domowe, czyli w porę pozbierane młodziutkie białe purchawki, rodzone siostry francuskich trufli poszukiwanych przez tresowane świnie lub psy. A dalej plastry piersi kapłona pieczonego w piwie z miodem …].  Z tej samej strony stołu stały sosy, a więc niepotarzany cumberland, domowy złocisty majonez, sos tatarski, chrzan z borówkami i mój ulubiony sos zielony, czyli sauce verte.  A dalej prę półmisków z rybami faszerowanymi i w galarecie. Zawsze był lin, czasem pstrąg albo sandacz. Między rybami królowała duża salaterka z sałatką z szyjek rakowych w majonezie. Oczywiście, jeżeli Wielkanoc była późna i sezon rakowy już się zaczął […]. Stała drewniana faska z  kiszonymi rydzynkami, stały prawdziwki i kurki marynowane, podkaszane głąbiki krakowskie (kto je jeszcze pamięta!), dalej kompot z ogórkami (sic!!!), gruszki w occie, drobne zielone pomidorki (słodko- kwaśne), no i oczywiście czerwone jagody, zwane również borówkami,  a w Galicji gogodzami, smażone ze skórką pomarańczową. Dla smakoszy były sałatki z listków młodziutkiego mlecza i z cykorii […]. Srebrne pojemniczki z pisankami, od lekko pofarbowanych, rozrzucone były po całym stole. Na prawym stole, mniejszym, było pieczywo, oczywiście domowy chleb sitny żytni z najlepszej mąki pytlowej zarabiany na zakwasie i maślance. Ten chleb się nie starzał. Były oczywiście bułki francuskie i grahamki domowe. A dalej ciasta, a więc olbrzymia baba, na którą przepis zaczynał się od słów: „weź 96 żółtek i cztery jaja, a nie żałuj gospodyni szafranu” itd. Itd. Obowiązkowo serniki wiedeński na kruchym spodzie polany czekoladą i co najmniej pięć gatunków mazurków, w tym oczywiście bakaliowy, lukrowy na  kruchym spodzie, czekoladowy, karmelowy no i marcepanowy. Nie mogło również zabraknąć tradycyjnego poznańskiego placka z kruszonką (cóż to za pyszota), no i tortu Fedora na cześć tradycji matczynych, czyli austrowęgierskich [18].
Jak się okazuje podczas dalszej lektury wspomnień ziemianina –  w trakcie rodzinnego świętowania, nie brakowało także dobrej jakości i ilości alkoholi. Nie będziemy ich jednak wymieniać, zamiast tego przejdziemy do omawiania kolejnej części.   



Śmigus – Dyngus.






Wytłumaczenie etymologii nazwy tego zwyczaju przysparza badaczom nieco kłopotu, stąd też w obiegu funkcjonuje kilka teorii dotyczących jej pochodzenia. Pierwszy człon wywodzić się może od polskiego słowa „śmigać”, czyli „smagać”, „chłostać”, bądź „chlustać” (generalnie w tłumaczeniu, chodzi o wprawianie czegoś w szybki, nagły ruch), bądź od niemieckiego „schmackostern” oznaczającego „wielkanocne smaganie”. Wg G. van der Leeuw’a, rytualne oczyszczenie nie tylko przyjmować mogło formę rytualnej kąpieli, tudzież oblewania się nawzajem wodą, lecz właśnie chłostania. I mamy tutaj na myśli nie tylko uderzanie po nogach, ale także po narządach intymnych kobiet (co posiada znaczenie seksualne, odwołujące się do kultu płodności, posiadający ścisły związek z symboliką agrarną). To samo znaczenie kulturowe miało mieć także zwyczaj chłostania wymion krów [19].
 Tymczasem słowo „dyngus”, może wywodzić się z niemieckiego: „dingen” – „wykupywać się”, lub też (co sugerował Z. Gloger w swej Encyklopedii Staropolskiej)dünguuss” – „kałamarz”, „chlust wody”. A. Jabłońska – Ważny, ujęła omawianą tutaj etymologię w dość satysfakcjonujący kompromis, doskonale oddający istotę samego zwyczaju: oba tłumaczenia dobrze oddają charakter obrzędu, którego istotą było oblewanie – dyngus mokry, oraz chodzenie po dyngusie za darem, może wykupnem – dyngus suchy [20]. Polska kultura ludowa znała także i inne nazwy dla tegoż obyczaju, takie jak: „lejek”, „oblewanka”, a w Popowie Tomkowym nazywano go po prostu: „lejos” [21]. Co ciekawe, na Krajnie oblewanie wodą i chłostanie rózgami nosiło jedną nazwę - dyngus; nie rejestrowano na Krajnie nazwy śmigus [22].


Źródło: A. Brencz, "Wielkopolska jako region etnograficzny", Poznań 1996.

Podsumowując – istotą śmigusa-dyngusa, było zarówno polewanie wodą, jak i chłostanie młodymi gałązkami drzew, a także pozostałych roślin. Obyczaj ten miał znaczenie rytualnego oczyszczenia, powiązanego z kultem płodności. Można go było uniknąć, poprzez „wykupienie się”, tj. poprzez ofiarowanie dyngusiarzom „opłaty” w postaci: pieniędzy, gorzałki, świątecznych smakowitości. Na Krajnie w czasie dyngusa chłopcy chłostali dziewczęta zieloną gałęzią jałowca lub brzozy. Chodzący z gałązkami otrzymywali podarki w postaci jaj barwionych cebulą, później datki pieniężne [23]. Ponadto, w niektórych częściach regionu istniał obyczaj, zapewniający młodym dziewczyną protekcję, ze strony wyznaczonych im kawalerów. Zwyczaj wielkanocnego chłostania utrzymywał się raczej na terenach północnej Wielkopolski, zaś na pozostałych jej obszarach praktykowano oblewanie się nawzajem wodą [24]. Przykładowo: na Krajnie powszechny był zwyczaj dyngusowy polegający na chłostaniu rózgami. Oblewanie wodą znane było dopiero na południe od linii Wągrowiec- Żnin [25].
Jak już to sobie zasygnalizowaliśmy – pochodzenie śmigusa-dyngusa nie jest pewne, nie tyko pod względem nazwy, ale także i związanej z nią zwyczajowości. Prawdopodobnie jego geneza odwołuje się do pogańskich czasów – a dokładniej: do obchodów świąt związanych z czasem letniego przesilenia – tzw. „jarego święta”. Poszczególne elementy obrzędowości wiosennej, włączając w nie zwyczaje wielkanocne, wydają się to potwierdzać: topienie marzanny i pochody z gaikiem, zbieranie oraz święcenie ziół, przynoszenie w obejście domu świeżych gałązek drzew;  okadzanie domostwa ziołami (co miało chronić przed złem); malowanie jajek, oczyszczające kąpiele, oraz w końcu, omawiany w tym miejscu śmigus-dyngus [26] [27].
Warto też wspomnieć o dość ciekawym fakcie, że kościół katolicki, dostrzegając pogański charakter śmigusa-dyngusa, wielokrotnie starał się go zwalczać, min. nakazując chrzest dzieci i dorosłych przed Wielkanocą i Zielonymi Świątkami, przez potrójne zanurzenie w wodzie – bezskutecznie [28].
Tego dnia, podobnie jak w całej Polsce, także i w naszym Regionie, na wzajemne oblewanie się nie żałowano wody. Zgodnie z tradycją, przywilej ów tego dnia przysługiwać miał wyłącznie chłopcom, którzy dość skwapliwie z niego korzystali. Pannom prawo do odwetu, przysługiwać miało: „w każdy piątek, aż do Zielonych Świątek” (tako przynajmniej rzecze polskie porzekadło). Choć, w zależności od części Wielkopolski bywały wyjątki od tej reguły, jak chociażby na Krajnie w poniedziałek dyngowali chłopcy, we wtorek dziewczęta [29].
Oblewanie młodych, niezamężnych kobiet mogło być rozumiane dwojako. Z jednej strony świadczyło o powodzeniu dziewczyny wśród lokalnych kawalerów – stąd, im panna była atrakcyjniejsza, tym bardziej nie szczędzono na nią wody. Mawiano nawet, że dla wiejskiej dziewczyny było ujmą, jeśli tego dnia miała by pozostać sucha. Istniała jednakże druga możliwa interpretacja tego zwyczaju, związana z wyznacznikiem moralnym, wg którego sprawowanie dziewczyny w ciągu ostatniego roku, decydowało o ilości wylewanej nań wody. Jeśli dziewczę uważane było za cnotliwsze, tym mniej jej się „obrywało”, im więcej można było zarzucić jej moralności, tym bardziej chodziła tego dnia mokra. Uważano bowiem, że wylewna na nią woda miała w znaczeniu symbolicznym oczyścić ją – zmyć to co było w niej złe [30]. Ciekawe też wydaje się być, powszechne w Wielkopolsce obdarowywanie jajkami przychodzących z powinszowaniami dzieci czy wspomniany już zwyczaj ofiarowania chłopcom malowanych jaj w dowód sympatii i wyróżnienia, a także rewanżu za oblewanie wodą [31].
Mnogość przelewanej tego dnia wody, miała mieć także związek z myśleniem magicznym, mającym zapewnić pomyślność w gospodarstwie. Nie żałowano sobie zatem, wierząc, że im więcej się jej przeleje, tym obfitsze będą deszcze w nadchodzącym sezonie [32]. W niektórych rejonach Wielkopolski wodą polewano także zwierzęta, takie jak: krowy (aby lepiej się doiły), oraz konie (by się nie pociły) [33].
            Praktykowanie tego obyczaju nie było obce także wśród ziemiaństwa, choć Andrzej Kwilecki, zwracał uwagę na fakt, że w trakcie tego dnia, na dworach ziemiańskich panowała zasada, że śmigus-dyngus odbywa się osobno na wsi, osobno we dworze. Nie było do pomyślenia przekroczenie granicy parku czy dworu przez młodzież wiejską i oblewanie przez nią kogoś z rodziny właściciela wsi”[34]. Niemniej młodzież i dzieci ziemiańskie lubiły obserwować zabawy dyngusowe odbywające się na wsi i folwarku [35].
Jak słusznie stwierdzał inny znawca kultury ziemiańskiej - T. A. Pruszak: tradycja śmigus-dyngdusa niewątpliwie urozmaicała święta, wprowadzając wesoły nastój oraz zmuszając głównie dzieci i młodych ludzi do zdrowego ruchu po niedzielnym objadaniu się [36]. Jacek Jerzy Nieżychowski, z majątku w Chlewie wspominał: „W drugi dzień świąt […] podawano zmęczonym  olewaniem się gościom jakąś gorącą potrawę, np. pieczeń cielęcą, rostbef, jarzyny pod beszamelem, a przestudzona wódeczka była obowiązkowa przez cały czas [37]. Zaś w Polwicy u Jasieckich dyngus trwał od rana do wieczora [38].


            


"Dynguśniki", czyli wielkanocni przebierańcy z niedźwiedziem, wieś Kucharki, pow. Kalisz, 1969 r.



Przechodząc do pozostałych zwyczajów związanych z Wielkanocą, należy także wspomnieć o odwiedzających w tamtym czasie gospodarstwa grupach przebierańców. A. Brencz dokonał podziału tych grup na cztery kategorie:
- pochody, w których biorą udział postaci podobne do zapustnych, w których główną rolę odgrywa postać niedźwiedzia [39]. Tradycja ta była obecna we wszystkich częściach zarówno Wschodniej jak i Zachodniej Wielkopolski;
- pochody w, których postaci tylko częściowo nawiązują do zapustnych, tutaj centralną postacią będzie „siwek” – biały konik wykonany na podobieństwo lajkonika. Dotyczyło to obszarów Zachodniej Wielkopolski [40];  
- pochody dyngusowe z kogutkiem –odbywające się w Wielkopolsce południowo-wschodniej [41];
- pochody nawiązujące do wczesnowiosennych zwyczajów związanych z przebudzeniem wiosny (gaik, maik) - Wielkopolska wschodnia i południowa. W pochodach tych uczestniczyły zazwyczaj wyłącznie dziewczęta [42].
Ponadto, co też zauważał autor, chodzenie po wsiach grup przebierańców, na niektórych obszarach regionu, nie łączyło się ani z polewaniem wodą, ani smaganiem gałązkami [43]. Przykładem „suchego dyngusa” był występujący w okolicach Kalisza zwyczaj zwany „chodzeniem z kogutkiem”. We wsiach południowo-wschodniej Wielkopolski, położonych pomiędzy nim, a Ostrzeszowem i Kępnem, funkcjonowały także następujące określenia, odorujące się do omawianego zwyczaju: „kokot”, „kokotek” [44]. W Woli Droszewskiej, orszak z kurkiem zwano „kokociarzami” [45].
Ponadto w regionie tym, znany był także obyczaj „chodzenia z niedźwiedziem” [46]. 
Tymczasem, w Jankowie, w pow. gnieźnieńskim przestrzegano zasady, wg której role przebierańców w tym czasie odgrywali przede wszystkim ci parobkowie, którzy mieli po raz pierwszy tego roku przystąpić do koszenia zboża [47].
Także jako ciekawostkę warto odnotować fakt, że na terenach wschodniej i południowo-wschodniej Wielkopolski, przebierańców określano mianem: dyngusiarzy, dyngusów, dynguśników, podczas gdy na obszarach zachodniej części tego regionu funkcjonowały nazwy takie jak: muradyny – od „czernić”, „brudzić” (Walkowice pod Czarnkowem), ziandary – od gwarowego określenia na „żandarma”(Poznań, Ławica) – dotyczy one jednak grup przebierańców chodzących  z niedźwiedziem [48].



Zwyczaje Wielkanocne na Krajnie i Pałukach:




Zielone  Świątki (Zesłanie Ducha Świętego) – Boże Ciało (Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa).



Pochód na Boże Ciało, Kosmów, pow. Kalisz, 1971 r.


Pozwoliliśmy sobie potraktować obydwa, wymienione w podtytule święta razem, przez wzgląd na znaczącą rolę, jaką w ich obrzędowości odgrywać miał świat roślinny. Rozpocznijmy jednak od omawiania pierwszego z nich. Ludowa obrzędowość tego okresu opierała się na zdobieniu domostw świeżymi brzozowymi gałązkami, lub listowiem tataraku, którym to przypisywano cudowne właściwości. Dawniej na Pałukach obchodzono uroczyście Zielone Święta, zdobiąc domy zielonymi brzózkami, ścieżkę przed chatą wysypywano białym piaskiem we wzory roślinne i rozrzucano po niej tatarak, zwany tutaj „łabuzie”. „Łabuzie” też kładziono na okna, stawiano w okna, zatykano pod obrazy rozsypywano po posadzce w izbie [49].
Na Krajnie, w Dźwiersznie Wielkim  koloniści niemieccy, pod wpływem polskich sąsiadów, również dekorowali domostwa tatarakiem. (Tu na marginesie można wspomnieć, że ci sami koloniści stawiali na środku wsi maibaum, wysokie drzewo brzozy, dekorowali je wstążkami a potem tańczyli i śpiewal. Polscy gospodarze nie przejęli tego zwyczaju.) Na Zielone Świątki w Górce Klasztornej odbywał się największy w roku odpust. Do sanktuarium pielgrzymowali chłopi z najdalszych okolic Krajny. Odpust Zesłania  Ducha Świętego organizowano w Górce już w XVII wieku [50].
W okolicach Kalisza domy przyozdabiano skromniej - wyłącznie tatarakiem, bądź gałązkami brzozy [51]. W rejonie tym nie zachowało się więcej szczególnych zwyczajów, oprócz zapomnianego już obecnie wybierania „króla pasterzy”, którym zostać miał ten, kto pierwszy przyszedł z bydłem na łąkę [52] [53]. Obyczaj ten zanikł nie tylko na wymienionym obszarze naszego Regionu, ale także całej Wschodniej Wielkopolski. Wyobrażenia o tym jak mógł niegdyś przebiegać, dają zachowane świadectwa – niestety pochodzące z terenów Zachodniej Wielkopolski. Tam też, zwyczaj ten nazywano także wybieraniem „króla majowego”, kiedy to zwycięzcą zostawał ten, kto pierwszy udał się z bydłem na pastwisko. Tymczasem  przegrany – który wypędził swoje stado jako ostatni, musiał pilnować wszystkich zwierząt podczas gdy reszta lokalnej społeczności oddawała się wesołej zabawie - strojąc krowy w wianki, a gospodarze obdarowywali młodych pasterzy słodyczami [54]. W niektórych częściach sąsiedniej części Wielkopolski, znany był też zwyczaj z wprowadzaniem odzianych w zieleń (liście drzew i dzwonki) chłopca, lub dziewczyny [55].



Ponadto w całej Wielkopolsce, z związku z pierwszym wypędzeniem bydła na pastwisko, praktykowany był niegdyś zwyczaj, zgodnie którym gospodarz pokrapiał swoje stado wodą święconą, w celu zapewnienia im pomyślnego chowu [zob. A. Brencz, Wielkopolska jako region etnograficzny, Poznań 1996, s. 170]. W południowej północno-wschodniej i częściowo środkowej Wielkopolsce spotyka się zwyczaj smarowania lub nacierania pysków. Sporadycznie, w rozproszeniu, występują i inne praktyki: okadzania,  przepędzania, znakowania itd [tamże].

Zwyczajowość tego dnia, obowiązująca na terenie południowo-zachodniej Wielkopolski, związana była także ze swego rodzaju rytem inicjacyjnym. Nazywano go: „jeżdzeniem smolorzy”, a opierał się on na tym, że chłopca, który po raz pierwszy w życiu wychodził z bydłem na pastwisko – starsi koledzy smarowali smoła i sadzą, zawijali w płachtę, wrzucali na wózek i wozili od zagrody do zagrody [56]. Praktyki te miały miejsce  w drugi dzień Zielonych Świąt, bowiem w tradycji ludowej, jak i niemieckiej święto to trwa właśnie taką ilość dni. W okolicach Rawicza, zabawa ta z czasem przybrała postać, omawianych wcześniej zabawy o charakterze „przebierańców [57], a w okresie powojennym zupełnie zmienił swój charakter – tym razem polegając na tym, że to chłopcy „smarowali” dziewczęta [58].

            Przejdźmy teraz do przedstawiania święta Bożego Ciała, znanego obecnie (jak i rzecz jasna w przeszłości), z organizowania uroczystych procesji, do czterech pięknie udekorowanych ołtarzy. Podobnie jak w przypadku poprzednio omawianego święta pominiemy jego aspekt teologiczny, a skupimy się na zwyczajowości ludowej.
Powszechnym zwyczajem przyjętym tego dnia było święcenie dziewięciu wianuszków z różnych rodzajów polnych ziół.  Wieńce zachowywano i wieszano pod świętymi obrazami – a w przypadku burzy  - w oknach, bądź palono w kominie, by wydobywający się z niego dym odpędzał od domostwa pioruny [59]. W okolicach Kalisza, gałązki z ołtarza jak i wianuszki przechowywano i zatykano w pola by chroniły zbiory przed gradem i szkodnikami, a także umieszczano w stodole, aby chroniły zgromadzone w niej zbiory przed ogniem oraz szkodnikami [60]. Na Pałukach wianuszki zawieszano nad drzwiami wejściowymi w izbie, a w razie choroby okadzano chorego, okadzano rany oraz wymię chorej krowy, przed burzą okadzano mieszkanie. Gałązki brzozowe z ołtarzy Bożego Ciała wtykano w zagonki kapusty „aby mszyce nie żarły”, poza tym  suszono i pito wywar w czasie choroby [61]. Tymczasem na Krajnie, przynoszono do domów gałązki brzozy, którymi udekorowane były ołtarze w czasie procesji. Gałązki te, umieszczone w domu z obrazem miały chronić przed uderzeniem pioruna. Właściwości ochronne miały też wianki z macierzanki lub dziurawca święcone w oktawę Bożego Ciała. Wierzono w ich właściwości lecznicze i dlatego pokruszone dodawano do jedzenia dla chorych [62].
            Do ziół święconych owego dnia, mających zastosowanie w ludowym lecznictwie wymienić należy [63]:
- rozchodnik (od: „rozchodzić się”) – pomagał przy zwalczaniu opuchlizn, które miały „rozchodzić się”;
- macierzanka (od: „macica”) – zgodnie z etymologią ludową, stosowano na kobiece dolegliwości;
- koniczyna ( zwana „targownikiem”, od: „targowania się”) – wykorzystywano ją w zabiegach magicznych związanych z handlem min. bydła, by się dobrze sprzedawało;
- śmietanik (od „śmietany) – dawano bydłu by mleko było tłustsze, a także wykorzystywano przy wyrobie masła - dodawano to zioło, gdy masło nie chciało się dobrze ubić;
- lubeszczyk – wywarem wykonanym z tego zioła opłukiwano naczynia po zepsutym mleku;
- krzyżowe ziele (dziurawiec) – stosowany w przypadkach, gdy chciano zabezpieczyć chlew, przed działaniem uroków;
- liście lipy – przyspieszające gojenie się ran;
- jabłecznik – na bóle żołądka i brzucha;
- modrak – przeciw krwawieniu z płuc;
- mięta – na bóle głowy.
Ponadto do tejże listy należy doliczyć także zioła takie jak:  łzy Matki Boskiej (drżaczka), laski Pana Jezusa, włosy Pana Jezusa, czarny bez, szałwia, rumianek, kluczyki.


Autor: Marta Kaleta.

[1] K. Skłodowska-Antonowicz , Doroczne obrzędy i zwyczaje na Pałukach, „Ziemia” 1970, Wydawnictwo PTTK, s. 90.
[2] Tamże.
[3] zob. A. Brencz, Wielkopolski Rok Obrzędowy. Tradycja i zmiana, Poznań 2006, Wydawnictwo Poznańskie, s. 186.
[4] zob. Tamże, s. 188.
[5] K. Skłodowska-Antonowicz , dz. cyt., s. 90.
[6] zob. Tamże.
[7] Tamże.
[8] zob. Tamże.
[9] zob. Tamże, s. 91.
[10] zob. Tamże.
[11] Tamże.
[12] zob. tamże.
[13] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 184.
[14] Strona Internetowa Muzeum Krajny, Zwyczaje i obrzędy  wielkopostne i wielkanocne na Krajnie, (stan na dnia 12.11.2017): http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?kat=3&mod=new
[15]  B. Michalakówna, Pożywienie, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 439.
[16] T. A. Pruszak, O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy ,Warszawa 2011, PWN, s. 188.
[17] Tamże, s. 214.
[18] Tamże, s. 246-248.
[19] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 189.
[20] A. Jabłońska-Ważny, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Kalisz 2007, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej, s. 21.
[21] J. Dydowiczowa, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie, s. 58.
[22] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[23] Tamże.
[24] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 184.
[25] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[26] zob. A. Zadrożyńska,  Powtarzać czas początku, cz.1: O świętowaniu dorocznych świąt w Polsce, Warszawa 1985, Wydawnictwo Spółdzielcze.
[27] zob. K. Gołdowski, Jare gody – witanie wiosny po słowiańsku, (stan na dnia 12.11.2017):
[28] zob. J. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 60.
[29] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[30] zob. J. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 59.
[31]  Tamże, s. 62.
[32] zob. Tamże.
[33] Tamże.
[34] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 196.
[35] Tamże.
[36] Tamże, s. 197.
[37] Tamże.
[38] Tamże.
[39] A. Brencz, dz. cyt., s. 192.
[40] zob. Tamże.
[41] zob. Tamże.
[42] zob. Tamże, s. 196.
[43] zob. tamże, s. 194.
[44] zob. Tamże, s. 203.
[45] zob. J. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 61.
[46] zob. A. Jabłońska-Ważny,  dz. cyt. , s. 22-26.
[47] zob. J. Dydowiczowa, dz. cyt., s. 60.
[48] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 203.
[49] K. Skłodowska-Antonowicz , dz. cyt. ,s. 91.
[50] Strona Internetowa Muzeum Krajny, dz. cyt.
[51] zob. B. Andrzejczak , Obrzędy i obyczaje doroczne w Kaliskiem, [w:] Literatura ludowa, nr.1-2, Warszawa 1964, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, s. 38.
[52] zob. Tamże.
[53] A. Jabłońska-Ważny,  dz. cyt. , s. 27.
[54] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 219.
[55] zob. Tamże.
[56] zob. Tamże, s. 213.
[57] zob. Tamże, s. 214.
[58] zob. Tamże, s. 218.
[59] zob. Tamże, s. 226.
[60] zob. A. Jabłońska-Ważny,  dz. cyt.
[61] K. Skłodowska-Antonowicz , dz. cyt. ,s. 91.
[62] http://pokazywarka.pl/folklor-krajna/ (stan na dnia 12.11.2017).
[63] zob. A. Brencz, dz. cyt., s. 226-228.




Bibliografia.
  1. Andrzejczak Barbara, Obrzędy i obyczaje doroczne w Kaliskiem, [w:] Literatura ludowa, nr.1-2, Warszawa 1964, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze
  2.  Brencz Andrzej, Wielkopolski Rok Obrzędowy. Tradycja i zmiana, Poznań 2006, Wydawnictwo Poznańskie.
  3. Dydowiczowa Janina, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
  4. Jabłońska-Ważny Anna, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Kalisz 2007, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej
  5. Kolberg Oskar, Dzieła wszystkie. Kaliskie, t. XXIII, Kraków-Warszawa 1964, Polskie Wydawnictwo Muzyczne : Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza.
  6. Kukier Ryszard, Kultura ludowa mieszkańców Krajny Złotowskiej, [w:] Ziemia Złotowska, red. Wojciech Wrzesiński, Gdańsk 1969.
  7.  Łozińska Maja, W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaje, święta, zabawy, Warszawa 2011, 2012, PWN.
  8. Michalakówna Barbara, Pożywienie, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo Poznańskie.
  9. Niedźwiecki Jan, Zarys wybranych zagadnień tradycyjnej kultury Krajniaków Złotowskich, „Koszalińskie Zeszyty Muzealne” 1973, nr 3.
  1. Skłodowska-Antonowicz Kalina, Doroczne obrzędy i zwyczaje na Pałukach, „Ziemia” 1970, Wydawnictwo PTTK.
  2. Pruszak Tomasz Adam, O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy ,Warszawa 2011, PWN
  3.  Wyrwa Andrzej (red.), Studia i materiały do dziejów Pałuk, Tom V. Współczesne środowisko naturalne, osadnictwo, folklor Pałuk, Poznań 2003, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.
  4.  Zadrożyńska Anna,  Powtarzać czas początku, cz.1: O świętowaniu dorocznych świąt w Polsce, Warszawa 1985, Wydawnictwo Spółdzielcze.

Źródła internetowe:
I. Dialektologia Polska:
  1. Kultura Ludowa Krainy: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-wielkopolski&l3=krajna&l4=krajna-kultura
  2. Kultura Ludowa Południowej Wielkopolski: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-wielkopolski&l3=wielkopolska-poludniowa&l4=wielkopolska-pld-kultura
  3. Kultura Ludowa Północnej Wielkopolski: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-wielkopolski&l3=wielkopolska-polnocna&l4=wielkopolska-pn-kultura
  4. Kultura Ludowa Wschodniej Wielkopolski: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-wielkopolski&l3=wielkopolska-wschodnia&l4=wielkopolska-wsch-kultura

II. Krajna. Historia- Etnografia- Folklor:



IV. Gołdowski Kamil, Jare gody – witanie wiosny po słowiańsku:






Spis ilustracji:

1.        "Przywoływki" w wykonaniu zespołu regionalnego "Pałuki":
Skłodowska-Antonowicz Kalina, Doroczne obrzędy i zwyczaje na Pałukach, „Ziemia” 1970, Wydawnictwo PTTK.
2.       Chodzenie z gaikiem w Kurniku:
Brencz Andrzej, Wielkopolski Rok Obrzędowy. Tradycja i zmiana, Poznań 2006, Wydawnictwo Poznańskie.
3.       Śmigus-dyngus:
4.       "Dynguśniki", czyli wielkanocni przebierańcy z niedźwiedziem, wieś Kucharki, pow. Kalisz, 1969 r.
Jabłońska-Ważny Anna, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Zachować żywy głos tradycji, Kalisz 2007, Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej.
5.       Pochód na Boże Ciało, Kosmów, pow. Kalisz, 1971 r.:
Tamże.