Po trzy częściowym wstępie do ludowej medycyny, objaśniającym symbolikę ciała, a także przedstawiającym bogate wyobrażenia na temat chorób, czas by przejść do "części właściwej" - omawiania metod leczniczych na terenach naszego Regionu. Moglibyśmy po prostu wymienić ludowe metody leczenia poszczególnych chorób - jednakże pozbawione komentarza, mogły by się okazać dla czytelnika niczym więcej jak zbiorem dziwacznych przesądów. Tymczasem każda z ludowych "terapii", oraz "recept" posiadała swoje znaczenie, którego znaczenie objaśnią dołączone do poszczególnych przykładów zasady analizy. A oto i pierwsza z trzech części, opracowanego przez nas materiału.
Do kogo po pomoc? – czyli, profesje powiązane z
medycyną.
Lekarz pomoru maska wenecka.
Bez wątpienia - w pierwszej
kolejności przychodzą tutaj na myśl medycy – osoby, posiadające stosowne,
akademickie wykształcenie, dające im wiedzę, oraz możliwości, by leczyć
chorych. Jednakże dawniej, lekarz nie zawsze pozostawał w zasięgu chorego (czy
coś się zresztą zmieniło w obecnych czasach?) – niekiedy chodziło o odległość
jaką musiałby pokonać potrzebujący, aby zasięgnąć porady lekarskiej; a kiedy
indziej wchodziły w grę względy finansowe – nie każdego było stać na pomoc
wykwalifikowanego specjalisty. Z powodu wyżej wymienionych względów -
dyplomowanego lekarza, w niektórych środowiskach (zwłaszcza wiejskich),
zastępowali mniej lub bardziej wiarygodni specjaliści.
Do najbardziej znanych wiejskich
medyków, bez wątpienia zaliczyć należy wszelkiego rodzaju: zielarzy, znachorów,
zaklinaczy, zamawiaczy, owczarzy, szamanów, szeptuchy, mądre, babki. W
przypadku ostatnich z nich – umiejętności, a także wiedza jakie posiadały, okazywały
się niezastąpione w odniesieniu do domeny kobiecej – ciąży, oraz połogu ( o tym
jednakże pisaliśmy, przy okazji stosownego tematu). Pozostali „specjaliści”,
przejmując opiekę nad chorym bardzo często łączyli ze sobą praktyki mogące istotnie
mu pomóc (wynikające z obserwacji ludzkiego ciała – jego reakcji, na
poszczególne zabiegi, jak i podawane jemu preparaty ziołowe), jak i te które
nie wywierały żadnego wpływu na jego zdrowie – ba, a nawet mogły jemu
zaszkodzić. Obydwie te kategorie pozostawały ściśle powiązane ze światem
magicznych przekonań.
Za kolejnych „profesjonalistów” w
dziedzinie medycyny uchodzili także i… kowale –co zazwyczaj dziwi wielu, którzy
po raz pierwszy stykają się z tym stwierdzeniem. Jak powszechnie wiadomo każdy
z czegoś żyć musiał – także kowal, a nie zawsze w danym momencie znajdowało się
zapotrzebowanie na jego usługi. Dlatego też przedstawiciele tej profesji często
dorabiali sobie, przy pracach polowych, gospodarskich, ale także, jako swego
rodzaju podręczni lekarze - posiadali powiem podstawową wiedzę na temat
zielarstwa, nastawiania złamań, zwichnięć, wyrywania zębów.
Co się zaś tyczy ludowej
stomatologii – warto wspomnieć o dawnej, nieco już zapomnianej profesji jaką
reprezentowali tzw. „rwacze zębowi”. Jak sama nazwa wskazuje - zajmowali się
leczeniem, a przede wszystkim wyrywaniem chorych zębów – choć przyznać trzeba,
że nie zawsze bywali przy tym uczciwi. Wędrując z miasta do miasta, ze wsi do
wsi, oferując swoje usługi – przekonywali się, że nie zawsze są one potrzebne…
No i znów pojawia się stara prawda: „a z czegoś trzeba przecież żyć!”. Dlatego
też ci dawni, wędrowni dentyści decydowali się na drobne oszustwo, opierało się
ono na założeniach, o których opowiedzieliśmy sobie poprzednim razem. Wierzono,
że zęby psują się - bo zalęgają się w nich robaki – przekonanie to podsycać
mogły także powstające w uzębieniach ubytki w postaci dziur, które miały być
dziełem maleńkich żyjątek. Rwacz zębowy, chcąc sobie dorobić (nie koniecznie
uczciwie), podkładał dyskretnie do ust badanego niewielkiego robaka, którego
następnie wyciągał i pokazywał jako dowód – że jego pomoc, jest jak najbardziej
wskazana… A że ząb, nie koniecznie leczenia wymagał, to już kwestia bywała
zazwyczaj przemilczana.
Ponadto wspomnieć należy tutaj o
wszelakiej maści wędrownych specjalistów podejmujących się sprzedawania,
wykonywanych przez siebie specyfików na wszelakie dolegliwości. W tej bogatej i
niezwykle barwnej grupie ludowych medyków, znajdywali miejsce także „profesjonaliści” biegli w sztuce pozbywania
się kołtunów.
Święci medycy.
Św. Roch.
Dawna
medycyna – zwłaszcza ludowa pozostawała w ścisłym związku z praktykami
magicznymi. Oficjalnie – owa tajemna wiedza pozostawała zakazana, jednakże –
przymykano oko, na działalność osób podejmujących się tego typu działań, pod
warunkiem, że miały one pomóc – nie zaś szkodzić lokalnej społeczności. Co
ciekawe: w zabiegach leczniczych, opartych na działaniach magicznych, bardzo
często natrafić można na odwołania do religii chrześcijańskiej. Dowody na to
stanowić mogą następujące fakty, takie jak: wykorzystywanie w zabiegach
magicznych akcesoriów związanych z obrzędowością religijną; ponadto w „zamówieniach”
wielu chorób pojawiały się słowa zwracające się o pomoc, do postaci boskich,
świętych, oraz aniołów. Wynikało to z przekonania, że moc magiczna (mająca w
tym przypadku leczyć) pochodzi od istot wyższych – człowiek jedynie jej
„użycza” na dany moment, zatem chcąc z niej skorzystać musi odwołać się do
odpowiedniej osoby.
Z
tego też względu ludowi uzdrawiacze, bardzo często podkreślali, iż to nie oni
ponieśli zasługi za wyleczenie chorego – lecz ktoś zupełnie inny (Bóg, Matka
Boska, aniołowie, święci). W związku z czym ludowy znachor / mądra, przyznawał
się jedynie do roli pośrednika w całym procesie leczenia, tak jak to miało
miejsce w przypadku zażegnania choroby, przez „mądrą” ze wsi Ochle nad Wartą
(pow. kolski), która rzekomo uleczyć miała „opętaną” – kobietę, na którą
rzucono urok:
„Prowadziła jej
przed oczy „granicę” – widzisz?- pytała. Ciotka dopiero za trzecim razem coś
zobaczyła. Kadziła ją potem zielem, kreśliła kredą i żegnała. Mówiła przy tym:
„Naprzód Pan Bóg, potem ja”. – Ciotka ostatecznie wyzdrowiała, po drugim jednak
pobycie u „mądrej”
[1].
O
pomoc do świętych, często zwracali się prości ludzie, nie przynależący do
żadnej kategorii ludowych medykach. W
celach profilaktycznych na granicach wsi ustawiano figurki świętych, którzy
uchronić mieli od zarazy: św. Rocha (który sprawował pieczę nad ludzką
społecznością), a także św. Benona (przypisywano mu opiekę nad „braćmi
mniejszymi”, tj. gospodarskimi zwierzętami). Dodatkowo (o ile było to możliwe),
starano się zabezpieczyć lokalną społeczność przed zarazą, poprzez rytuał
opierający się na zaoraniu granic wsi pługiem prowadzonym przez braci
bliźniaków, do którego zaprzęgano parę bliźniaczych wołów (Środa Wlkp., Gniezno,
Mogilno) [2].
Rola bliźniąt we wspomnianym obrządku nie jest bez
znaczenia – w wielu kulturach ich narodziny postrzegane były jako wydarzenie
niezwykłe: z jednej strony dopatrywano się w nich boskiego błogosławieństwa, w
innych kulturach ich przyjście na świat postrzegane było jako upokarzające. Tak
było np. w kulturze Japonii, gdzie urodziny bliźniąt było postrzegane jako
sprowadzenie do stanu zwierzęcego - uważano bowiem, że człowiek powinien rodzić
na raz jedno dziecko, mnogość ciąży była przypisana zwierzętom.
W
dawnych kulturach uważano, że choć bliźnięta wyszły z łona wspólnej matki, to
każde z nich posiada innego ojca – wierzono, że człowiek jest w stanie być
ojcem jednego dziecka, drugie postrzegano zatem jako dziecko boga, istoty
nadprzyrodzonej lub demona. Pogląd ten wynikał z dualistycznej wizji stworzenia
świata – gdzie zastany porządek na świecie powstał przy współudziale
boga-demiurga, oraz jego adwersarza-trikstera (przechery). W związku z
powyższym, stosunek do bliźniąt różnił się w zależności od kultury, z której
się wywodziły. Tam gdzie jedno z rodzeństwa było posądzane o demoniczne
ojcostwo – dziecko porzucano, lub zabijano; jeśli zaś uważano je za
błogosławieństwo – jeden z bliźniaków postrzegany był jako „ulubieniec bogów”. Wierzono,
że takie dzieci są potomkami pioruna- gdyż zgodnie z przekonaniami, niektórych
kręgów kulturowych, bliźnięta są wynikiem podziału, jaki nastąpił w łonie
matki, za sprawą uderzenia pobliskiego pioruna [3].
Tak
czy siak – postaci bliźniąt zawsze otoczone były sferą sacrum głęboko wierzono,
że osiadają one zdolność jasnowidzenia i uzdrawiania, co sprowadza nas do
początkowego wątku niniejszego wywodu. Mówiono,
że bliźnięta chronią swoich bliskich przed chorobami, a żeglarzy przed
sztormami na morzu. Wierzono, że posiadają moc przywracania młodości i pomagają
mężczyzną odzyskać utraconą męskość. Także kobiecie, która urodziła bliźniaki,
przypisywano zdolność leczenia bólów w plecach; w tym celu powinna podeptać cierpiącego.
Rozebranym do naga bliźniętom w osadach słowiańskich powierzano prawo do
rozpalania „żywego ognia”. Była to czynność niezwykle istotna, bo znaczyła
inicjowanie nowego cyklu wegetacyjnego [4].
W celach ochronnych, bądź
leczniczych stosowano specyfiki, które znaleźć się powinny wyposażeniu każdej
„domowej apteki” w chłopskiej chałupie. Należały do nich bez wątpienia min.
zioła, które nabierać miały szczególnej magicznej mocy poprzez fakt zebrania
ich w dniu przypisanym danemu świętemu (np. w wigilię św. Jana), oraz
poświęcenia ich w szczególny dzień: zioła święcone w Zielone Świątki –
przysłużyć się miały z reguły ludziom; zaś te poświęcone w dniu Matki Boskiej
Zielnej – znajdowały zastosowanie głównie w weterynarii ludowej. Dodatkowo
podejmowano się także praktyk ochronnych takich jak: posypywanie głowy
kadzidłem w dniu Trzech Króli – aby głowa nie bolała, lub też w Wielki Piątek,
kąpano się w wodzie źródlanej płynącej na wschód (Kolskie) [5].
Ponadto
medycyna ludowa znała także wiele specyfików, charakteryzujących się tym, że
działały leczniczo, gdyż pozostawały w bliskim związku z postacią konkretnego
świętego np. krople św. Genowefy, bądź św. Jakuba; czy też woda zaczerpnięta ze
studni św. Apolonii w Saksonii, która chronić miała przed chorobami zębów.
Wiara
w skuteczność ich działania wynikała z przekonania, że nad chorymi, cierpiącymi
na dane schorzenie, opiekę rozpościera „przypisany” danej chorobie święty.
Rzecz jasna nie pozostawiano tej kwestii przypadkowi – wynikała ona ze swoistego
sensualizmu, który w symboliczny sposób wiązał sposób męczeńskiej śmierci, z
daną dolegliwością, w przypadku której chorzy mogli liczyć na patronat:
Św. Apolonia
– choroby zębów,
św. Otylia, św.
Łucja, św. Klara, św. Archanioł Rafał – choroby oczu,
św. Walenty
- patron epileptyków, gdyż schorzenie to
zwano dawniej właśnie: „chorobą św. Walentego”,
św. Florencjusz
– choroby dróg moczowych,
św. Serwacy –
opiekun chorych na reumatyzm,
św. Peregryn –
osoby chore na raka,
św. Burchard
- bóle nerek i stawów,
św.
Pankracy - migrena,
Św. Jan Apostoł
– choroby: nóg, poparzenia, padaczkę i
zatrucia,
Św. Roch – bóle
nóg, oraz kolan; ogólnie patron chroniący przed zarazą i wścieklizną,
św. Wit – choroby
psychiczne, histeria, epilepsja, ale także w przypadku ukąszeń od węża,
św. Katarzyna,
św. Teresa – bóle głowy, oraz serca (w przypadku drugiej ze świętych),
św. Agata – rak
piersi,
św. Bartłomiej
- choroby nerwowe, konwulsje, choroby
skóry (w przypadku tych ostatnich, nieoceniona miała się w ich przypadku okazywać
pomoc także św. Jerzego),
św. Błażej –
bóle gardła,
św. Idzi –
opiekun cierpiących na bezpłodność,
św. Klara –
choroby uszu,
św. Genowefa –
tyfus.
Sposoby analizy dawnych praktyk medycznych.
Ludowe narzędzia do usuwania zębów.
Wiele
przykładów zaczerpniętych z medycyny ludowej, może dziwić współczesnych ludzi -
a nawet wzbudzać w nich odrazę, czy też wywoływać pytanie o jakikolwiek sens.
Dawne sposoby leczenia niektórych chorób wydają się być dość… osobliwe
(delikatnie mówiąc). Bo jakże mogłaby pomóc terapia opierająca się na
spożywaniu, czy też przykładaniu do ciała chorego szczątków nieboszczyka, bądź
stosowanie odchodów? Jak mogłoby choremu pomóc zakopywanie rzekomej choroby w
ziemi, zatykaniu jej w drzewie? O poświęcaniu czarnego kota nie mówiąc… A to
zaledwie kilka z wielu dziwacznych zachowań, które wiejscy medycy zalecali
swoim pacjentom, w celu pozbycia się choroby. Jednakże choć wiele z dawnych
sposobów leczenia, budzić może u współczesnych pokoleń rozbawienie, czy też uśmiech
politowania, połączony z gestem pukania się w czoło – to dla ówczesnych ludzi,
zabiegi te (choć w praktyce nie zawsze skuteczne), rządziły się swoją własną
logiką i posiadały sens (nierzadko pokrętny).
Wszystko
to wynikało z charakterystycznego dla minionych pokoleń sposobu postrzegania
świata, i tłumaczenia procesów w nim zachodzących. Były to bowiem czasy, gdy
wierzono, że wszystko co człowieka otacza, dzieje się za czyjąś siłą sprawczą –
nie rzadko, okazywać się miały nią tajemnicze istoty, zamieszkujące wyobraźnię
ludową. Lecz to nie wszystko – bowiem praktyki medyczne opierały się także na
dostępnej wówczas wiedzy i wyobrażeniach dotyczących ludzkiego ciała, oraz
wyjaśnień dotyczących genezy chorób. Ponadto znaczącą rolę (co już parokrotnie
sugerowaliśmy), odgrywać miał tutaj czynnik magiczny – te same zasady, jakie
rządzić miały ludowymi sposobami rzucania czarów i uroków. Wszystko to razem
układa się w zagadkę, którą krok po kroku postaramy się rozwikłać – wówczas
sens dawnych terapii medycznych przestanie być dla nas czymś zupełnie
niezrozumiałym – wręcz, absurdalnym.
Zabiegi
lecznicze, praktykowane w danej medycynie najogólniej podzielić można na następujące
kategorie:
a)
Zabiegi,
które opierały się na faktycznej, dostępnej wówczas wiedzy medycznej (część z
nich pokrywała się z metodami, uznawanymi przez medycynę akademicką).
b)
Terapie
lecznicze opierające się na znajomości ziół ( i znów – podobnie jak w przypadku
poprzedniej kategorii – część z wiedzy zielarskiej, znajdywała późniejsze potwierdzenie
w badaniach, prowadzonych przez tzw. szkolnych akademików).
c)
Praktyki
magiczne – opierające się na niemalże tych samych zasadach, które
przedstawiliśmy sobie, w cyklu omawiania praktyk magicznych.
Oczywistym jest
także fakt, że w praktyce dochodziło do łączenia ze sobą, oraz współgrania
elementów, należnych do każdej z trzech przedstawionych powyżej kategorii.
Zanim doszło do pojęcia leczenia,
należało ustalić z jaką chorobą ma ludowy medyk do czynienia w konkretnym
przypadku. W religijno-magicznym sposobie myślenia, jednym ze sposobów
pokonania choroby było poznanie jej „prawdziwego imienia”, a przede wszystkim
odwołanie się do genezy jej powstania/natury.
Techniką pomocną
przy stawianiu „diagnozy” miało okazywać się wróżbiarstwo, a oto i kilka
przykładów sposobów na wykrywanie chorób na terenach Wielkopolski. Powszechnie
przyjętą metodą było branie szklanki wody, a następnie wrzucanie doń dziewięć kawałków skórki chleba od spodu
bochenka i dziewięć kawałków węgla z
drzewa. Jeśli węgiel utonął w szklance –
był „przyrok” [6]. W Kaliskiem, diagnozowano „oberwanie” następująco: używano do tego „strzałki piorunowej”
(belemnit), którą tarto na fajansowym półmisku. Gdy kamień „puszczał” (rozcierał
się), było to wskazówką, że dana osoba cierpi na „oberwanie”[7]. Kiedy
indziej, aby poznać sprawcę uroku, lano do wody roztopiony wosk, lub ołów i na
podstawie powstałego kształtu wnioskowano o winowajcy (J. Burszta wspominał, że
praktyki te zachowały się szczególnie na Ziemiach Zachodnich u osadników
pochodzących z Poznańskiego, choć wcześniej praktyka ta miała być znana
powszechnie) [8].
Średniowieczna apteka.
Tak
było w przypadku stawiania diagnozy - teraz skupmy się na terapii, która mogła
przybierać formy: pierwotnej chirurgii, ziołolecznictwa, odpowiednich zaklęć-zamówień,
a także zabiegów magicznych, mogących przybierać różnorakie formy. Podstawową
zasadą, na której się one opierały było oddziaływanie na siebie podobieństw,
oraz przeciwieństw. Tak więc brano bowiem pod uwagę związek między chorobą,
leczeniem który opierał się na symbolicznym powiązaniu (np. poprzez nazwę,
kształt, kolor) - nie zaś faktyczny W związku z tym terapie, którym poddawano
pacjentów mogły przybierać następujące formy: w pierwszym przypadku podawano
choremu leki, sporządzone z roślin, które swym kształtem, lub kolorem
przypominały np. chory narząd; druga kategoria metod leczniczych miała w swej
symbolice odwoływać się bezpośrednio do objawów danej choroby. Czasem mistyczny
związek między zachorowaniem, a sposobem jego leczenia wydawał się być mniej
zrozumiał – ot, zakładano że na schorzenie X pomaga środek Y.
A
oto garść przykładów z terenów Słowiańszczyzny odnotowana przez K.
Moszyńskiego:
- różę – leczono
poprzez przykładanie czerwonego materiału, lub czerwonych kwiatów do ciała
pacjenta.
- kaszel, plucie
krwią, czerwone upławy - zalecano, użycia w terapii roślin kwitnących czerwono,
lub dających czerwony napar (np. dziurawiec).
- białe upławy –
analogicznie, do poprzednich, leczono przy użyciu kwiatów kwitnących na biało.
- liszaje – leczono za pomocą porostów, bo przypominały
swym wyglądem chory naskórek,
- bóle głowy
– stosowano rośliny, które swym wyglądem
nawiązywały do kształtu głowy (np. kapusta).
- bóle zębów-
bulwy rodzin storczykowatych, ponieważ przypominały zęby.
- choroby serca
– dziewięciokrotnikiem, przez wzgląd, że posiada on sercowate liście.
- brodawki i
narośle - trędownik pospolity
- kołtuny-
wykorzystywano w celu ich leczenia, jemiołę, gdyż w swym wymiarze symbolicznym
uważana była ona za „kołtun drzewa”.
- epilepsja –
odwołując się do etymologii tej choroby, powodowanej przez czarne moce,
wykorzystywano w jej leczeniu zioła „czarne” (np. pieprz czarny), lub też
czarnego kota (lub – choroby zwane „żabami” – leczono poprzez noszenie na szyi
woreczka, z niewielką żabką w środku (zasada podobieństwa nazwy).
- bóle żołądka –
ślazy: kwiat lipowy, lub jagody czarne.
- bezsenność –
wywar z główek maku.
- otarcia na
skórze – stare próchno
- rany i
oparzenia – tłuszcze zwierzęce [9].
A o to i przykłady, ilustrujące
omawiane powyżej zasady – pochodzące z terenów Wschodniej Wielkopolski:
- Najbardziej popularnym leczeniem postrzału
(ustrzału, zanokcicy – Kępińskie) było – obok zażegnywania – leczenie
wystrzałem (podobieństwo nazwy). Brano klucz, nasypywano do otworu prochu,
zapalano nad raną – i wybuch miał postrzał leczyć [10].
- Kolberg wspomina wielokrotnie o faktach takiej
sympatycznej terapii. Np. Kobiety cierpiące na upławy maciczne krwi szły na
wiatrak, brały ze stawideł pył od mąki robiły z tego polewkę w przekonaniu, że
ta „zastawi” upław [11].
- Narośl zwaną wilczym mięsem, może wygryźć i przez
to wyleczyć tylko taki człowiek, który jadł w swoim życiu mięso wilka [12].
- Różę na twarzy do niedawna leczono kadzeniem
kwiatami roży albo „wiatrowej choiny” (ponieważ róża może powstać z wiatru) [13].
- Przeciwko żółtaczce najlepiej jest pić herbatę
parzoną z kwiatów żółtych piwonii lub jeść marchew [14].
- Według powszechnych mniemań, jęczmień na oku gubi
się pocieraniem ziarnkiem jęczmienia, a następnie przerzucenie go przez własną głowę
[15].
- Raka zaś leczy przykładanie na chore miejsce
martwego raka, a krwawą biegunkę połykanie
sproszkowanego czerwonego laku (Krotoszyńskie, Kaliskie, Koniński) [16].
- W podobny sposób leczono bydło. Na przykład
chorobę wymion, zwaną „płozem” leczono w ten sposób: brano drewniany pług
posiadający drewniany płóz, strugano z niego wiórki palono je na węgielki i tym
kadzono chore wymiona (Popowo Tomkowe, gnieźnieński) [17].
Układ kostny.
Kolejną
istotną kwestią, ułatwiającą zrozumienie dawnych praktyk medycznych, będzie
wyjaśnienie stanu choroby, rozumianego jako obrzęd przejścia. Na tej podstawie
Ludwik Stomma, opracował następujące schematy: opuszczenie stanu zdrowia – stan
marginesu – wejście w stan choroby; opuszczenie stanu choroby – margines –
przejście w stan zdrowia [18]. Człowiekowi znajdującemu się w stanie
mediacji, pomóc mogły elementy przynależące
do tego stanu, będące tabu: zjawiska
mediacyjne niebezpieczne są dla człowieka zdrowego, gdyż zagrażają mu
zepchnięciem poza granice stanu określonego i właściwego, o tyle dla człowieka
chorego będą one wskazane i potrzebne, gdyż wskazana i potrzebna jest mu
właśnie zmiana stanu [19].
Z
tego też względu (co sugerowaliśmy sobie na początku naszego cyklu), ważną rolą
w medycynie ludowej odgrywały ludzkie ekskrementy, gdyż z jednej strony zawierają
one już w sobie pierwiastek ludzki, z
drugiej wyrażają sobą pierwiastek życia (nawóz). W związku z powyższym,
wynikają trzy następujące rozumienia faktu, wykorzystywania ich w medycynie
ludowej:
a)
odchody
ludzkie posiadają zdolności „wskrzeszające”:
- Miejsca odmrożone (tzw. „obumarłe”) obmywa się moczem,
okłada płótnem namoczonym w urynie lub kałem [20].
- W przypadku łuszczenia się skóry na rękach lub
nogach smarować ją własnym moczem lub własnymi odchodami [21].
b)
przywrócenie
funkcji organom, mającym dawać życie:
- Kobiecie podejrzanej o bezpłodność okładają części
rodne odchodami cielnej krowy zmieszanej z kogucim moczem [22].
- Okłada się nawozem organy płciowe objęte
owrzodzeniem syfilitycznym [23].
c)
uzupełnienie
ubytków cielesnych:
- Rany goją się dobrze pod odchodami z własnych
odchodów [24].
Ranę po zacięciu siekierą lub wydarciu kawałka ciała
leczy się zatykając łajnem [25].
Tyle jeśli chodzi o odchody ludzkie
- tym czasem jeśli chodzi o odchody zwierzęce, sprawa ma się nieco inaczej.
Ekskrementów konkretnych gatunków zwierząt, odwołuje się ono do ich symboliki w
kulturze – nawiązuje do charakteryzujących je cech. I tak oto, nawiązując do
przykładów powyżej, kobieta bezpłodna, ma stosować odchody cielnej krowy
(istoty mającej niebawem przejść do stanu macierzyństwa), oraz koguci mocz (kogut to jeden z symbolów
płodności).
Tak
oto przedstawiają się, przytaczane przez Stommę przykłady pochodzącej z
najogólniej pojmowanej Polski i Słowiańszczyzny. Co się zaś tyczy terenów
Wschodniej Wielkopolski, należałoby dodać następujące praktyki:
- Spojówki leczono moczem ludzkim – zwilżało
się w nocy szmatkę moczem i nacierano oczy . To znów do herbaty dodawano moczu
jako środka przeciw gorączce u dzieci [26].
- Ojca
informatora z Królikowa, w powiecie konińskim
leczono na ospę, dając mu do picia rozcieńczone psie gówno [27].
- Z relacji
informatorki wychowanej w okolicach Tykadłowa k. Kalisza, autorka może
przytoczyć przykład stosowania kurzych odchodów na odmrożenia, które
rozpuszczano najpierw w wodzie, a potem w pozyskanym wywarze kazano choremu
moczyć chore miejsca na ciele.
- Końskiego
nawozu używano, by zaleczyć odmrożenia, czy też obicia , sińce – Tak leczono się jeszcze w czasach okupacji.
Według opowiadań z dąbrówki powiat mogileński, chłopi pańszczyźniani po karze
chłosty kładli się nago w nawozie i leżeli w nim do dwóch godzin. Nawóz usuwał
sińce i leczył powierzchowne rany. W
tychże okolicach leczono w podobny sposób świnie chore na różyce [28].
Autor: Marta Kaleta.
Przypisy.
1.
J.
Burszta, Lecznictwo ludowe, [w:] Kultura
ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo
Poznańskie, s. 409.
2.
Zob.
Tamże, s. 413.
3.
Zob.
P. Kowalski, hasło: bliźnięta, [w:] Leksykon znaki świata: omen, przesąd,
znaczenia, Wrocław-Warszawa 1998, PWN.
4.
Tamże.
5.
Zob.
J. Burszta, dz. cyt., s. 413.
6.
Tamże,
s. 414.
7.
Tamże.
8.
Zob.
Tamże.
9.
Zob.
K. Moszyński, Medycyna, [w:] Kultura Ludowa Słowian, t. II, Kraków 1934, Polska Akademia Umiejętności, s. 211-216.
10. J. Burszta, dz.
cyt., s. 428.
11. Tamże.
12. Tamże.
13. Tamże.
14. Tamże.
15. Tamże.
16. Tamże.
17. Tamże.
18. Zob. L. Stomma, Tablice Mendelejewa, [w:] Antropologia
kultury wsi polskiej XIX wieku. Oraz wybrane eseje, Łódź 2002, Wydawca
Piotr Dopierała, s. 189-190.
Bibliografia.
1.
Burszta
Józef, Lecznictwo ludowe, [w:] Kultura
ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo
Poznańskie.
2.
Eliade
Mircea, Traktat o historii religii, Łódź 1993, Wydawnictwo Opus.
3.
Haavio
Martti, Mitologia fińska, Państwowy
Instytut Wydawniczy 1979.
4.
Kowalski
Piotr, Leksykon znaki świata: omen,
przesąd, znaczenia, Wrocław-Warszawa 1998, PWN.
5.
Łeńska-Bąk
Katarzyna, Sztandara Magdalena (red.), Wokół choroby, medycyny i praktyk
leczniczych. Teorie – konteksty – interpretacje, Opole 2009, Wydawnictwo
Uniwersytetu Opolskiego.
6.
Moszyński
Kazimierz, Kultura Ludowa Słowian, t.
II, Kraków 1934, Polska Akademia Umiejętności.
7.
Stomma
Ludwik, Tablice Mendelejewa, [w:] Antropologia
kultury wsi polskiej XIX wieku. Oraz wybrane eseje, Łódź 2002, Wydawca
Piotr Dopierała.
8.
Szumowski
Władysław, Historia medycyny
filozoficznie ujęta, Wydawnictwo Marek Derewiecki.
Spis ilustracji.
1. Lekarz
pomoru maska wenecka:
2. Św.
Roch:
3. Ludowe
narzędzia do usuwania zębów:
J. Burszta, Lecznictwo ludowe, [w:] Kultura
ludowa Wielkopolski, t. III, J. Burszta (red.), Poznań 1967, Wydawnictwo
Poznańskie.
4. Średniowieczna
apteka:
A. Paluch, Etnologiczny atlas ciała ludzkiego i chorób, Wrocław 1995, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego.
5. Układ
kostny:
Tamże.