Zgodnie
z zapowiedziami: kontynuujemy temat poruszony przez na w ubiegłym tygodniu, a
dotyczący kryminalnych zagadek Regionu Wielkopolski Wschodniej. Tym razem
skupimy się na sprawach sprzed kilkudziesięciu lat, rozgrywających się jednak
po drugiej wojnie światowej. Spośród wielu spraw, które mogą być związane
z powiatami naszego Regionu, postanowiliśmy
dobrać zarówno te bardziej, jak i mniej znane współcześnie – jednak każda z
nich swego czasu, odbijała się szerokim echem na łamach lokalnych gazet. Być
może nawet: wśród naszych czytelników znajdą się osoby, których wspomnienia
dotyczą czasów, w których rozgrywały się przedstawiane dziś historie,
relacjonowane niegdyś na bieżąco przez prasę.
Prócz
pierwszej z przedstawionych spraw, każda kolejna przedstawiona w formie ogólnej
charakterystyki, a także dołączonego do niej odnośnika do podcastu, w którym
lektorzy bardziej szczegółowo zapoznają osoby zainteresowane daną historią, z
jej dokładniejszym przebiegiem.
Autorami
podcastów, na których opracowania, i z których materiałów zdecydowaliśmy się w
tym tygodniu skorzystać będą: Justyna
Mazur, i Michał Larek. Odnośniki do ich nagrań, zostają udostępniane na
naszej stronie w formie bezpośrednich odsyłaczy do kanałów w/w autorów na
portalu Youtube. Wszelkie przedstawiane przez nas materiały zostają
opublikowane na naszej stronie w charakterze pro publico bono.
Wampir
z Kalisza.
Gmach byłego kaliskiego więzienia.
Sprawdza zbrodni, które opiszę za chwilę uchodził za
towarzyskiego i przystojnego, potrafił wzbudzać zaufanie, cieszył się sporym
powodzeniem u kobiet (choć w szkole uchodził za nieśmiałego w stosunku do
dziewcząt). Mówiło się też o nim że miał wrażliwą duszę: komponował piosenki,
śpiewał, grywał na gitarze. Na imię miał Samuel, i liczył sobie 24 lata, gdy
doszło do pamiętnych wydarzeń[1].
Przedstawiając jednak sylwetkę sprawcy warto wspomnieć, kilka faktów z jego
życia.
Miał żydowskie pochodzenie: nie zdołał jednak poznać ojca,
gdyż ten wyjechał do Izraela, tuż przed narodzinami syna, a matka chłopaka zerwała
ze swoim mężem wszelkie kontakty. Zadanie wychowania Samuela spadło przede
wszystkim na jego babcię. W szkołach do których uczęszczał, uchodził za przeciętnego
ucznia, jednak sprawiał wywoławcze problemy (włamania, kradzieże, od dziecka
nosił przy sobie nóż). W wyniku czego: jako nastolatek trafił do poprawczaka w którym spędził na dwa lata; a i potem jako młody-dorosły
mężczyzna, odbywający służbę wojskową, wszedł w ponowny konflikt z prawem
(dezercja)[2].
Obraz Samuela jawi się nam dwojako: z jednej strony był
postrzegany jako osoba wzbudzająca zainteresowanie, i ulubieniec kobiet; z
drugiej: często popijał, i bywał wówczas agresywny, nie radził sobie także z
własnym popędem seksualnym – mimo, iż posiadał stałą partnerkę, nie stronił od
relacji z innymi kobietami. Na co dzień był zatrudniony w Kaliskiej Fabryce
Pluszu „Runotex”, zamieszkiwał zaś przy ul. Nowotki (obecnie ul. Parczewskiego)[3].
30 października 1968 roku, pierwszą z jego ofiar została 10-letnia Marysia W. Dziewczynka była
wychowywana wyłącznie przez swego ojca – gdyż, jak wynika z materiałów
źródłowych: matka dziewczynka nie angażowała się w opiekę nad córką. Kiedy
dziewczynka rano opuściła swoje mieszkanie przy ul. Nowotki, by sprzedać
butelki w pobliskim sklepie. 20 minut później wyruszył za nią jej ojciec, chcąc
poprosić ją by kupiła przy okazji kupon totolotka – nie udało mu się jej jednak
odnaleźć. Gdy stało się jasnym, że dziewczynka zaginęła, jedna z wersji
dochodzenia zakładała, że mogła zostać uprowadzona właśnie przez biologiczną
matkę[4].
24 lipca 1970 roku Drugą z ofiar była 14-letnia Krysia
D., na co dzień mieszkająca wraz z rodziną w okolicach Kalisza. Tego dnia
babcia zabrała ją na targowisko mieszące się przy Nowym Rynku. Nawet nie
zorientowała się, kiedy została sama, gdyż wnuczka którą miała pod opieką,
zawieruszyła się gdzieś pośród otaczającego je tłumu[5].
Początek rozwiązania zagadki zniknięcia obydwu
dziewczynek, miał znaleźć swój początek 12 sierpnia 1970 roku, kiedy to w dole
kloacznym, należącym do kamienicy w której zamieszkiwał Samuel, natrafiono na
ciało starszej z zaginionych. Sekcja zwłok, jakiej zostało poddane ciało Krysi,
wykazała, że nastolatka została zgwałcona i uduszona. Prawdopodobnie ten sam los spotkał Marysię -
pamiętajmy jednak, że jej ciało zostało tam ukryte dwa lata wcześniej.
Na trop Samuela policjantów naprowadziły włókna
znalezione przy ciele dziewczyny, a których struktura pasowała do materiału, z
jakiego uszyty został worek należący do jego babci. Ponadto w jego mieszkaniu udało
się także natrafić na płaszcz, który w dniu zaginięcia miała na sobie
dziewczyna.
Ciało zaginionej dwa lata wcześniej Marysi udało się
odnaleźć, dzięki zeznaniom znajomych Samuela. Napomknęli oni policjantom, że
swego czasu pomagali podejrzanemu znosić do piwnicy cement, którym zapewne
zamierzał wylać nową podłogę, w miejscu gdzie niedawno wydawał się coś zakopać.
Sprawca obydwu zbrodni na początku nie przyznawał się do
zarzucanych mu czynów, w końcu jednak uległ wyznają, że zgwałcił i zamordował
obydwie dziewczynki. Oskarżenie przeciwko mężczyźnie wpłynęło 22 grudnia 1070
roku, biegi sądowi orzekli iż mężczyzna nie zdradzał przejawów chorób
psychicznych, i obydwu zbrodni dopuścił sie będąc w pełni poczytalnym. Wyrok
zapadł 29 stycznia 1971 roku, wykonano go 26 lipca 1971 r. Samuel został
stracony przez powieszenie w Wojewódzkim Areszcie Śledczym w Poznaniu.
Warto także zauważyć, iż historia zbrodni popełnionych
przez Samuela F. obrosła wieloma mitami, których prawdziwości trudno dziś dociec.
Możemy zatem wspomnieć sobie o pewnych faktach w ramach ciekawostek związanych
z tą sprawą.
Pokątnie szeptano o tym, jakoby społeczność żydowska
miała podejmować próby, mające na celu pomóc zbrodniarzowi uniknąć kary. Mówiło
się o rzekomym sztucznym alibi, jakie miano mu zapewnić, podając rzekomo do
wiadomości, iż: Samuel
F. przebywał w czasie zbrodni w szpitalu na operacji wyrostka. Chyba za to
pożegnał się z karierą lekarską Pan G. (z tych kaliskich lekarzy) który był
wtedy ordynatorem chirurgii[6].
Niektóre źródła miały nawet sugerować,
iż informacja o egzekucji miała być nieprawdziwa: podaną ją do mediów, aby uspokoić
opinię publiczną. Tymczasem Samuel F., miał w tajemnicy otrzymać możliwość wyjazdu
do Izraela, gdzie miałby rozpocząć wszystko od nowa.
Władca much.
Bogdan Arnold demonstrujący sposób, w jaki dusił swoje ofiary.
Bez wątpienia, postać, którą przedstawimy czytelnikom w
dalszej kolejności, jest zdecydowanie bardziej znana niż poprzednia. Bogdan
Arnold, zalicza się bowiem do jednego z najbardziej znanych seryjnych morderców
w historii naszego kraju. Choć podobnie jak Samuel F., wywodził się z Kalisza,
to jednak miastem, w którym dopuścił się swych makabrycznych dokonań były
Katowice.
Przyszły seryjny morderca urodził się 17 lutego 1933 roku
w Kaliszu, jako najstarszy z trojga dzieci. Ojciec jego był lutnikiem, a matka
zajmowała się wywoływaniem dzieci, oraz prowadzeniem domu. Rodzina uchodząca za
majętną, z jakiegoś powodu często zmieniała miejsca zamieszkania, w samym
Kaliszu zamieszkiwali kamienice, mieszczące się na ulicach takich jak:
Piłsudskiego, Pułaskiego, Piaskowa (obecnie Jabłkowskiego). Wiadomo też, że z
czasem opuścili wspomniane miasto, i jednym z miejsc ich zamieszkania był Brzeg
nad Odrą. Rodzina Arnoldów przeniosła się tam, gdy Bogdan miał 16 lat.
Od najmłodszych lat przejawiał skłonności sadystyczne,
miewał także problemy z nauką. Trudny charakter, który dawał o sobie znać od
najmłodszych lat, miał także przełożenie na życie uczuciowe młodego Bogdana.
Trzykrotnie wstępował on w związki małżeńskie, ale żaden z nich nie przetrwał
próby czasu. Powodami były skłonności mężczyzny do nadużywania alkoholu, i
stosowania przemocy. Żony zeznawać miały potem, że agresywne zachowania ich
byłego męża przejawiać się miały przede wszystkim w sferze intymnej. Mężczyzna
osiągał spełnienie, stosując przemoc wobec własnych partnerek, a jego fantazje
z czasem stawały się coraz bardziej niebezpieczne.
Od 1960 roku osiadł w Katowicach, które okazały się
ostatnim miejscem jego zamieszkania. Bywał w tamtym czasie (jak i jeszcze przed
tym) częstym gościem nocnych klubów, w których nie stronił ani od alkoholu, ani
towarzystwa kobiet. W katowickim barze „Kujawiak” poznał, pochodzącą z Wołynia
Marię B. Stała się ona jego pierwszą ofiarą, a morderstwo to odróżniał od
pozostałych jedynie fakt, że jako jedyne było przypadkowe. Pozostałe zbrodnie
Bogdan Arnold planował z premedytacją – i jak sam przyznawał: gdyby prawda nie
wyszła na jaw, a on sam nie został powstrzymany, to mordował by dalej.
Zbrodnie dokonane przez niego cechowały się niesłychaną
brutalnością: godzinami potrafił gwałcić swoje ofiary, jednocześnie znęcając
się nad nimi. Następnie w brutalny i wyrafinowany sposób ćwiartował ciała, i
próbował się ich pozbywać na różne sposoby. Ostatecznie wiele fragmentów ciał
wciąż pozostawała w jego mieszkaniu, które z czasem stało się wylęgarnią much
(stąd wziął się przydomek, jakim określano tego mordercę – „władca much”), a
także ogromnego fetoru. Co ciekawe: sąsiedzi bardzo długo bagatelizowali
przykry zapach, dobywający się z mieszkania na poddaszu, przy ul. Dąbrowskiego
14 – co wydaje się być wręcz nie do pomyślenia!
Zachęcamy do zapoznania się ze szczegółami tej zbrodni w
odcinku serii podcastów kryminalnych, przygotowanych przez Justynę Mazur:
Potwór z Mełpina.
Pozostańmy jeszcze przez chwilę w okolicach Kalisza – a
dokładniej: przenieśmy się do pobliskich Radliczyc, gdzie wydarzyła się
potworna tragedia, która dotknęła młodą studentkę łódzkiego AWF-u.
Sprawcą tej zbrodni był pochodzący z Mełpina (pow.
śremski)– Ryszard S. Niedługo przed dramatycznymi wydarzeniami, które miały się
rozegrać niebawem, ów młody mężczyzna właśnie powrócił do rodzinnego domu, po
odbytej przez siebie służbie wojskowej. Wizyta
ta zakończyła się domową awanturą, której powodami były zupełnie inne wizje na
dalsze życie, jakie zakładał dla siebie Ryszard, a które stały w zupełnej
sprzeczności z planami, jakie wobec swego syna, miał jego ojciec.
Ostatecznie mężczyźni rozstali się w gniewie, a Ryszard
decydując się opuścić rodzime okolice wsiadł w pociąg, z zamiarem udania się z
wizytą do znajomego z wojska, który (w założeniu Ryszarda S.), miał mu pomóc
realizować swoje własne zamiary, związane z obraną przez niego drogą życia. Do
ich realizacji nigdy nie doszło, gdyż wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.
Sprawcę przyszłego morderstwa charakteryzował dość
impulsywny charakter, posiadał on skłonność zarówno do alkoholu, jak i
przemocy. Cechy te dały o sobie znać podczas jego pierwszego etapu podróży,
kiedy to podróżując nocnym pociągiem usiłował zgwałcić, śpiącą w jednym z
przedziałów starszą kobietę.
Krzyk atakowanej staruszki,
zwrócił uwagę pozostałych podróżnych, którzy natychmiast zbiegli się na
miejsce. Nikt jednak nie zrobił nic, aby w pierwszej chwili pomóc kobiecie, a
także powstrzymać sprawcę napaści. Ostatecznie sprawca spłoszony pojawieniem
się pozostałych podróżnych, postanowił uciec: wyskakując przez otwarte okno. I
być może gdyby sprawy potoczyły się inaczej: gdyby ktoś z zebranych spróbował
go powstrzymać… nie doszło by do tragedii, która kosztować miała młode życie.
9
października 1971 roku, na stacji w Opatówku, Ryszard S. postanawia wsiąść do
kolejnego pociągu. Wciąż buzuje w nim rozbudzona, niedoszłym gwałtem chuć. Wie
co zamierza zrobić, by zaspokoić swoje rządze: ma już nawet upatrzoną ofiarę.
Jest nią młoda studentka, którą zauważa na wspomnianej stacji. Jest wczesny
ranek, dziewczyna wsiada do pociągu, którym zamierza udać się do Łodzi, gdzie
studiuje na tamtejszym AWF-ie. Na miejsce jednak nigdy nie dociera.
Niedługo
potem gdy pociąg rusza, Ryszard S. z wiadomym zamiarem atakuje, dziewczynę –
ta, usiłuje się bronić. Pomocne okazują się tutaj umiejętności, jakie nabyła w
trakcie studiów – to dzięki nim stawia silny opór… Jednak to za mało.
Ostatecznie zostaje obezwładniona przez sprawcę, który wyrzuca jej ciało w
okolicach stacji znajdującej się w Radliczycach, a następnie sam wyskakuje z
pociągu. Miejscowość ta stanie się niebawem miejscem, gdzie popełniona zostanie
zbrodnia.
Dokładniejszy
jej przebieg, nasi czytelnicy będą mogli prześledzić z narracji Michała Larka, w jednym w dwóch
odcinkach, jego serii kryminalnych
podcastów:
część I:
Morderczy duet z Konstantynowa.
Sprawa
Konstantego Federa i Janusza Dębińskiego, w dużej mierze ma swój początek w
woj. łódzkim, a swój koniec na Śląsku. I choć jest to sprawa złożona, swoim
przebiegiem zbliżona do fabuły filmu sensacyjnego, to pojawia się tam pewien
wątek, umiejscowiony w niedaleko
położonym od Kalisza Fabianowie. To właśnie dlatego postanowiliśmy przedstawić
ją na naszym portalu.
Sprawcy
całego zajścia byli mieszkańcami Konstantynowa Łódzkiego, oboje pochodzili z
rozbitych rodzin, a oni sami sprawiali wiele problemów wychowawczych. Starszy z
nich: Janusz Dębiński popełniając przypisywane m przestępstwa miał lat 19, od
zawsze przejawiać miał sadystyczne skłonności, ukończył jedynie szkołę
podstawową, zarabiał na utrzymanie rodziny podejmując się różnych prac
dorywczych. Podobnie jak jego młodszy kolega interesował się bronią (tworzył
nawet własną); później, w trakcie przeszukań jego domu odnaleźć miano
egzemplarz „Mein Kampf”. W tracie procesu, obrona K. Federa chciała dowieść, że
to właśnie on miał wpływ na swego młodszego i mniej rozgarniętego towarzysza.
Konstanty
Feder był zaledwie o rok od niego młodszy. Po śmierci matki, która miała
miejsce dziewięć lat wstecz, wychowaniem jego jak i pozostałej trójki
rodzeństwa, podjął się ojciec-alkoholik. Feder uchodził za zdolnego, lecz
leniwego ucznia. Naukę zakończył na szóstej klasie szkoły podstawowej, aby utrzymać
siebie i rodzinę imał się różnych zajęć, głównie budowlanych.
Obaj
chłopcy byli karani, za wcześniejsze przestępstwa – jednak najsłynniejsze z
nich rozpoczęło się w 1972 roku… a właściwie powinniśmy mówić tutaj o ciągu
zdarzeń, opierających się na kradzieżach i morderstwach, i innych
towarzyszących im okolicznościach. Tak jak zaznaczyliśmy już na samym początku:
obaj młodzieńcy poczynali sobie z zuchwałością równą bohaterom filmów
gangsterskich. Jest to historia długiego pościgu ówczesnej milicji za młodymi
bandytami, ciągnącego się przez długi czas, obfitującego w liczne zwroty akcji
– który to z zapartym tchem śledziła ówczesna prasa.
Wszystko
zaczęło się od napadu na taksówkarza, który miał miejsce 14 września 1972 roku.
Kazali wówczas swoje ofierze wywieźć się do lasu, znajdującego się na
podłódzkich Żabiczkach. Gdy znaleźli się
na miejscu rozkazali wysiąść taksówkarzowi z samochodu – gdy ten
zorientował się w sytuacji, i odmówił wykonania polecenia – zastrzelili go.
Sprawcy
zbrodni porzuciwszy samochód, postanowili uciekać pociągiem. Obrana przez nich
trasa wiodła przez Ociąż, a następnie (na krótki czas) młodociani bandyci
zatrzymali się w Fabianowie. Tam postanowili zaatakować ponownie.
16 września, o zmierzchu zapukali
do drzwi okolicznego stolarza Jana Barczyńskiego. Chcieli zmusić go do oddania,
posiadanych przez siebie pieniędzy. Gdy ten odmówił postrzelili go. Zdarzenie
to, zwróciło uwagę jego żony, której chłopcy przedstawili się jako agenci
tajnych służb – w jej obecności mieli nawet zwracać się do siebie, używając
stopni: porucznika i sierżanta. Przedstawili jej zmyśloną przez siebie historię.
Przekonali też kobietę, iż mąż jej jest jedynie postrzelony i przeżyje (co było
nieprawdą), a następnie zmusili ją do oddania posiadanych przez siebie
kosztowności i pieniędzy, które przysłużyć się miały realizacji powierzonego im
celu misji.
Już
na tym etapie, nasi czytelnicy mogą przekonać się o zuchwałości młodych
przestępców – jednak chwila, w której przerywamy tę opowieść, to nie koniec tej
szaleńczej historii. Aby poznać jej szczegóły, oraz dalszy ciąg zachęcamy do
odsłuchania kryminalnego podcastu, autorstwa Michała Larka, poświeconego omówieniu tejże sprawy:
Tajemniczy sprawca zaginięcia dr Stefanii
Kamińskiej.
Zygmunt Bielaj.
Postać
Zygmunta Bielaja uchodzi za jednego z najbardziej intrygujących, i tajemniczych
polskich przestępców, a sprawy związane z popełnianymi przez niego przestępcami
uchodzą za jednej z najtrudniejszych do rozwiązania.
Zanim
przejdziemy do przedstawienia rysu, najsłynniejszej z nich, postanowiliśmy spróbować
przedstawić sylwetkę sprawcy. Prawdziwa tożsamość Bielaja to osoba pochodzącego
z Ukrainy Iwana Ślezki. Przez wiele lat pozostawała ona jednak tajemnicą, i
stanowiła dla śledczych trudny do rozgryzienia orzech. Niemalże wszystkie
dokumenty dotyczące jego osoby były sfałszowane, zmieniały się także wersje pod
jakimi były zapisywane jego dane. W pewnym momencie, przyciśnięty przez
przesłuchujących do dochodzeniowców, pytających go o to: dlaczego obrał
tożsamość właśnie Zygmunta Bielaja, Ślezko przyznał, iż taka osoba faktycznie
miała istnieć, lecz została przez niego zabita, w celu zagarnięcia jego
tożsamości.
Tuż po wojnie otrzymał stanowisko
dowódcy kontrolnego punktu paszportowego, gdzie dał się poznać jako człowiek
bezwzględny, nadużywający władzy. W tamtym okresie miał na swoim sumieniu miał także
śmierć polskich żołnierzy, m.in. Czesława Strykowskiego, obrońcy Warszawy z
1939 roku.
W późniejszych latach Ślezko-Bielaj przez długi czas
pozostawać miał związany z
Koninem, gdzie osiadł na początku lat 50-tych, przybywając wraz z żoną z
Gizałek (pow. pleszewski). W 1954 roku objął stanowisko kierownika Powiatowej
Biblioteki Publicznej w Koninie, na którym zastąpił swego poprzednika
zasłużonego dla nauki Ryszarda Michalskiego. Tajemnica okoliczności, jak doszło
do objęcia tego stanowiska przez Bielaja wyszła dopiero po latach, i podszyta
była licznymi spiskami i intrygami.Pracował także jako lokalny dziennikarz.
Bielaj
zrezygnował z w/w stanowiska kilkanaście lat później, gdy z wolna poczęły
wychodzić na jaw jego przekręty finansowe. I jeszcze nic - w porównaniu z tym,
co wyszło znacznie później w toku przeprowadzanych śledztw, powiązanych z jego
osobą. W przyszłości okazać się miało bowiem, iż to on stał za sprawą
szantażowania najbardziej zamożnych, i wpływowych mieszkańców Konina. To on był
także odpowiedzialny za atak na poznańskiego pisarza Eugeniusza Pauksztę, a
także paru innych morderstw do których popełnienia się przyznał.
Jednak mimo wielu przestępstw, których się dopuścił,
wciąż pozostaje najbardziej znany i kojarzony ze sprawą uprowadzenia płockiej
lekarki – dr Stefanii Kamińskiej. 5 czerwca 1970 roku, wywabił ją z jej
własnego mieszkania pod pretekstem wizyty domowej do chorego dziecka. To był
ostatni raz, gdy mąż zaginionej widział ją po raz ostatni. Przez pewien czas
otrzymywać on miał wiadomości z żądaniami okupu – jednakże nigdy nie doszło do
spotkania w celu dokonania wymiany.
Losy porwanej do
tej pory bowiem do dziś zostają nieznane. Niemalże pewnym jest, jest została
ona zamordowana przez Zygmunta Bielaja. Do
dziś nie odnaleziono ciała, w związku z czym samego podejrzanego sądzono w procesie poszlakowym.
W zapoznania się ze szczegółami tej sprawy, zachęcamy do odsłuchania
odcinka podcastu autorstwa Michała
Larka, dedykowanego właśnie tej sprawie:
Zwyrodnialec z okolic Kórnika.
Niniejszy
kryminalny odcinek naszego „Archiwum X”, poświęconego sprawom kryminalnym
rozpoczęliśmy sprawie dotyczącej zabójstwa dzieci, i tymże akcentem go
zakończymy. Na sam koniec zdecydowaliśmy się przedstawić sprawę morderstwa
8-letniej Beatki spod Kórnika, które miało miejsce 9 grudnia 1985 roku.
Sprawcą
tego zabójstwa był Krzysztof Kałużny, zamieszkały w tamtym czasie, podobnie jak
jego ofiara w okolicach Kórnika. Zatrudniony był jednak w Poznaniu, w
tamtejszym oddziale PKP, gdzie zajmował się
czyszczeniem wagonów kolejowych.
Powierzchowność jego nie przysparzała
mu sympatii – jak zauważał Jerzy Jakubowski, zajmujący się omawianą tutaj
sprawą: patrząc na Kałużnego miało się wrażenie, że spogląda się na odrażającego
zaniedbanego „lumpa”.
Mężczyzna
nie wzbudzał zaufania, a w toku prowadzonego wokół niego śledztwa szybko wyszło
na jaw, że ma wiele do ukrycia. Kilka lat wstecz, gdy przebywał w Stalowej
Woli, był sądzony w sprawie gwałtu na dziewczynce, za który otrzymał karę zaledwie
pięciu lat pozbawienia wolności. I gdyby lepiej przyjrzano się temu
człowiekowi, gdyby ten otrzymał surowszy wymiar kary, być może nie doszłoby do
kolejnej tragedii.
Podczas
gdy policjanci badali okoliczności morderstwa Beatki z Kórnika (jak podkreślał Jakubowski:
rażącego swą brutalnością, nawet doświadczonych milicjantów), Kałużny przykuł
do siebie uwagę milicjantów, często pojawiając się na miejscu zbrodni i z
pewnej odległości obserwując ich poczynania. Gdy wyszły na jaw pewne mroczne
fakty z jego przeszłości, podjęto decyzję o aresztowaniu mężczyzny, jednak
opierała się ona wyłącznie na domniemaniu jego winy. Aby udowodnić ją
potencjalnemu sprawcy, potrzeba było konkretniejszych dowodów.
Jerzy
Jakubowski wpadł na pewien pomysł, opierający się na odegraniu scenki,
sugerującej podejrzanemu, iż przesłuchujący go posiadają ją dowody na jego winę
w tej sprawie (choć w tamtej chwili było jeszcze wprost przeciwnie). K. Kałużny
„połknął przynętę”, i nie tyko przyznał się do winy, ale i ze szczegółami
relacjonował przebieg popełnionego przez siebie morderstwa. Każdy słuchający
wówczas jego słów, obserwujący zachowania podczas wizji lokalnej, mogli być
pewni jednego: ten człowiek nie posiadał żadnych uczuć wyższych.
Aby
zapoznać się ze szczegółami przeprowadzonego wówczas dochodzenia, zachęcam do
zapoznania się z odcinkiem podcastu, poświęconego omówieniu postaci tego mordercy
i gwałciciela dzieci, opowiadanego narracji Michała Larka:
Niewątpliwie
sprawy, które przedstawiliśmy w dzisiejszym wpisie stanowią zaledwie ułamek
kryminalnych historii, które rozegrały się na obszarze naszego Regionu. Tego
typu historii, postaci zarówno ofiar jak i sprawców należałoby wymienić
znacznie więcej – jednak jak to zaznaczaliśmy wcześniej, przez wzgląd na
charakter portalu, nie ma to więcej miejsca. Mimo wszystko staraliśmy się
wybrane przez siebie sprawy dobrać tak, aby przedstawić zarówno te bardziej,
jak i mniej znane… A przede wszystkim te okraszone wspaniała narracją,
dobranych przez nas lektorów.
Przypisy.
[1] Zob. Fakty
Kaliskie, Kalisz też miał swego wampira:
[2] zob.
Tamże.
[3] Zob.
Tamże.
[4] Zob.
tamże.
[5] Zob.
Tamże.
[6] Tamże
(komentarze do artykłu).
Spis i źródła ilustracji.
Spis i źródła ilustracji.
1.
Gmach byłego więzienia kaliskiego:
Fotografia autorki.
2.
Bogdan Arnold demonstrujący sposób, w jaki dusił
swoje ofiary:
3.
Konstanty Feder i Janusz Dębiński:
4.
Zygmunt Bielaj: