Piękna ona, piękny on… och co to był za ślub!
Ślub dziedziców był
wydarzeniem dla całej lokalnej społeczności. Jak już sobie wspomnieliśmy
poprzednim razem: jeżeli wydarzenie miało miejsce w mieście zawsze przyciągało
tłum ciekawskich, którzy choć nie zaliczali się do grona gości, chętnie
przyszli przypatrzeć się jeśli nie samej ceremonii, to parze młodej. Nie
inaczej było wśród społeczności lokalnej wsi, kiedy to okoliczni mieszkańcy,
jak i pracownicy folwarku chętnie uczestniczyli w tym wydarzeniu – do czego
zresztą kilkakrotnie nawiążemy jeszcze w poniższym tekście.
Pierwszy tego przykład odnajdujemy
już podczas analizowania wspomnień, dotyczących drogi powrotnej z kościoła do
miejsca gdzie miało odbywać się wesele. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku
wesel wiejskiej pary młodej: tak i w tym przypadku, nowo poślubieni sobie
ziemianie napotykali wówczas na swej drodze „przeszkody” przy których zmuszeni
się zatrzymać.
Emma Jeleńska opisała to w następujący
sposób:
„Naprzód na granicy czekała deputacja konnych
chłopaków przy skleconej z zielonej wierzby bramie i gdy powóz nadjechał,
zaczęto palić z pistoletów i starych strzelb i obrzucać jadących ziarnami zboża.
Zatrzymano konie i jeden z chłopców, piętnastoletni wyrostek o lnianej
czuprynie, wygłosił rymowane powinszowanie. Po czym deputacja otoczyła powóz i
ruszono dalej. U wjazdu do alei paliły się dwie beczki smolne i znowu sklecona
była triumfalna brama i znowu gromada starych gospodarzy, kątników i ludzi
dworskich składało życzenia. Po raz trzeci, u bramy wyjazdowej, zatrzymano się
i dziewczęta wiejskie podały młodej pani ogromny bukiet wczesnych, wiosennych
kwiatów polnych [1].
Drużyna złożona z drużek, oraz druhów, towarzysząca parze młodej, podobnie jak sam motyw "bramy" posiadają swoja genezę w dawnych słowiańskich, obyczajach ślubnych:
Drużyna złożona z drużek, oraz druhów, towarzysząca parze młodej, podobnie jak sam motyw "bramy" posiadają swoja genezę w dawnych słowiańskich, obyczajach ślubnych:
Należy
nadmienić, że pierwotnie formacja ta nie powstała dla zabawy. W dawnych czasach
szlaki bywały niepewne i w drodze po pannę młodą młody potrzebował wsparcia w
wypadku czyhających na drodze niebezpieczeństw. Na młodych na drodze często
czekały zasadzki, z którymi bez dobrej drużyny trudno było się uporać. Zresztą,
słowo druh pierwotnie
oznaczało właśnie woja, drużyna zaś była niczym innym jak orszakiem wojennym.
Zapewne echem dawnych czasów jest praktykowany jeszcze gdzieniegdzie
zwyczaj bramy weselnej,
który polegał właśnie na pozorowanym utrudnianiu młodym przejazdu. Być może
wierzono w to, że w ten sposób można odegnać od siebie prawdziwe
niebezpieczeństwo, gdyż ile przeszkód może wystąpić na jednej drodze? [2].
Wesele odbywało się zazwyczaj w
rodowej posiadłości panny młodej, lub (zwłaszcza w przypadku gdy miało to
miejsce w mieście) w wynajętym hotelu. Bez względu na porę roku dwór weselny
był wówczas przyozdabiany kwiatami, zaś sam dojazd do niego stanowiły
dekorowane kwiatami bramki, girlandy. Powracającą z ceremonii parę witano
hucznie np. strzelając ze starych strzelb bądź głośno trzaskając z batów.
Na miejscu
witano młodych tradycyjnie: chlebem i solą, a także pito za ich zdrowie i
wygłaszano toasty (min. słynne staropolskie: „Kochajmy się!”). Powoli odchodził w niepamięć starodawny
zwyczaj, zgodnie z którym każdy z panów powinien wypić zdrowie z trzewików
panny młodej, i z czasem winem napełniano już nie sam bucik, ale ustawiony w
nim kieliszek, czy też robiono specjalne kieliszki imitujące swym wyglądem
damski pantofelek (…). Pamiętając, że obuwie ma związek z pokonywaniem drogi,
warto zwrócić uwagę, że tym sposobem wypijano toast z rekwizytu symbolizującego
pokonaną przez kobietę drogę od stanu panieńskiego do uzyskania statutu mężatki
[3].
Ślub Edwarda hr. Raczyńskiego z Cecylią Jaroszyńską w Rogalinie (pan młody w żakiecie) 1932 r.
Bankiet
na cześć młodych odbywał się zazwyczaj w południe, ale najczęściej jego
rozpoczęcie wyznaczał powrót z kościoła. Zabawa odbywała się późniejszą, porą
po „przerwie” jaka miała miejsce po uroczystym posiłku, po to by dać chwilę
gościom odpocząć, i przygotować się na dalszą część świętowania. Zdarzało się
wówczas, iż młodzi nie zawsze uczestniczyli w owej drugiej części, gdyż po
bankiecie udawali się w podróż poślubną (najczęściej jednak wyruszano na nią z
rana, trzeciego dnia po zawarciu ślubu) [4].
Gości przy sadzano
stole na zgodnie z zasadami hierarchii starszeństwa i ważności danego gościa -
czasem zdarzało się że po jednej stronie stołu sadzano cywilów, a po drugiej
wojskowych. Dzieci z reguły posiadały osobny stolik – choć obowiązywała zasada:
że osoby poniżej 18 roku życia nie mogły uczestniczyć w weselnym balu, a jedynie
w trakcie ceremonii zaślubin. Robiono jednak od tej zasady wyjątki [5]. Ponadto
w innym pomieszczeniu, bądź na zewnątrz ustawiano stoły przy których świętowała
służba, oraz pracownicy folwarczni, których także „odwiedzali” młodzi by „wypić
za swoje zdrowie”. Do posiłku, jak i w późniejszej części wesela czas
przygrywała orkiestra (zazwyczaj cygańska, bądź żydowska), gdyż nie wyobrażano
sobie by w tym szczególnym czasie, puścić muzykę z gramofonu.
Przy
suto zastawionych stołach, zarówno w przypadku bankietu, jak i balu weselnego
bawiono się: śpiewając młodym „Sto lat!”, bądź hymn państwowy; spełniając
toasty, którym zazwyczaj towarzyszyły głośne okrzyki: „Kochajmy się!”.
Jak już zostało
to przez nas zasygnalizowane: pomiędzy uroczystym obiadem, a zabawą weselną
zorganizowana była przerwa, podczas której goście powstający od stołu i
wychodzący na zewnątrz domu weselnego mogli być świadkami zorganizowanych na
cześć młodych pokazów, bądź przejażdżek. Modnym było wówczas wspólne pozowanie
do pamiątkowych fotografii. W końcu następował czas na odpoczynek, który miał
za zadanie zapewnić nabranie sił przed dalszą częścią zabawy.
W trakcie wesela
nie tylko tańczono, ale także grywano w brydża, czy uczestniczono w grach
towarzyskich, zorganizowanych przez jednego z mężczyzn, który w trakcie zabawy
pełnił funkcję wodzireja. A przede wszystkim: tańczono – wyjątek stanowiły
okazje żałoby narodowej, bądź rodzinnej – przy czym w przypadku tej drugiej
zdarzało się, iż znajomy duchowny oficjalnie „zawieszał” czas żałoby na okres
trwania wesela. Pierwszy taniec (podobnie jak obecnie), posiadał szczególne
znaczenie, i był nim przede wszystkim polonez. Panna młoda przechodziła drogę – z rąk kolejnych mężczyzn na koniec
trafiła w ręce pana młodego – ruszała w tany pierwszej parze z ojcem a w razie
jego braku z najważniejszym spośród gości, następnie wchodziła w parę z
wszystkimi tancerzami, „aż wreszcie Ojciec dostawszy powtórnie swą „córkę”,
oddawał ją „mężowi” [6].
Haftowany
monogram na obrusie z inicjałami właścicielki 1886.
Wesele trwało zazwyczaj do białego rana,
ale były przerwy na posiłki np. o drugiej w nocy podawano dania na ciepło, a o
trzeciej „cukrową kolację”.
Ostatnia z nich
stanowiła reminiscencję po dawnym obrzędzie pokładzin, kiedy młodzi w celu „skonsumowania”
małżeństwa, zastawali w swej alkowie poczęstunek w postaci, przygotowanych dla
nich słodyczy. W swym symbolicznym wymiarze stanowiły one życzenie „osłodzenia”
nowożeńcom zarówno pierwszej wspólnej nocy; jak i całego dalszego wspólnego życia.
Początkowo zarezerwowana dla nich, z czasem stała się poczęstunkiem także dla
obecnych gości: podawana w sypialni
państwa młodych albo zostawiana w salonie poprzedzająca ich ceremonialne
prowadzenie do alkowy. Cukrowa kolacja stała się zwieńczeniem weselnego
świętowania, składały się na nią najróżniejsze desery – marcepany, pierniki,
kandyzowane owoce, konfitury, nie brakowało na niej rozmaitych gatunków wina [7].
Jak jednak
zauważała N. Kapuścińska: w trakcie pierwszej wspólnej nocy nie zawsze musiało
odchodzić do „przypieczętowania” małżeństwa – niektóre pary decydowały się
bowiem przeznaczyć ją „w ofierze” Bogu [8].
Wnioski
jakie nasuwają się przy analizie symboliki rytuałów weselnych w kulturze
ziemiańskiej, wskazują iż obrzędy owe zachowały się tutaj w szczątkowej formie.
Nawet jeśli któryś ze zwyczajów posiadał pierwotnie głębsze znaczenie rytualne,
to z czasem charakter ów uległ zatarciu, przybierając jedynie ludyczną formę.
Inaczej sprawa miała się w przypadku wesel wiejskich, gdzie wciąż silnie
akcentowano zmiany status osób inicjowanych (młodych), w poszczególnych etapach
obrzędowości ślubno-weselnej.
Przyczyny
tego stanu rzeczy należy dopatrywać się w bardziej zamierzchłych czasach, gdy
arystokracja posiadała własne obyczaje, a szlachta-ziemiaństwo własne, bardzo
zbliżone do obyczajowości wiejskiej. Z czasem ziemianie zaczęli zapożyczać i
adaptować w kulturze własnej sfery społecznej wzorce zaczerpnięte od arystokracji
– tym samym odchodząc od własnych obyczajów i ich znaczenia.
W jeszcze późniejszym okresie owe wzorce
od nich zaczną być zapożyczane przez ludność wiejską, ostatecznie tworząc w
naszej kulturze wzór obrzędowości weselnej, zbliżonej do tej jaką znamy obecnie
[9].
W ziemiańskim
weselu zabrakło pewnych elementów obrzędowych o charakterze inicjacyjnym jak:
oczepiny, rozpleciny, rózga ślubna, kupno wianka etc. Jednak nie oznacza to, że
czasem pewne elementy folkloru wiejskiego, czasem się do niego nie „przedzierały”
. Wszystko zależało od tradycji rodzinnych, prywatnego zainteresowania kulturą
wiejską, itd.
Najlepszy
przykład stanowić tutaj będzie ślubu Jadwigi z Szembeków Szeptyckiej z
Siemianic (o której wspominaliśmy w trzeciej części cyklu „Dam Wielkopolski Wschodniej”). Ziemianka była mocno zaangażowania w
badania zarówno archeologiczne, jak i etnograficzne własnych okolic, jak i
całej Wielkopolski. To właśnie one przyczyniły się do form obrzędowych, jakie
uobecniły się w trakcie jej własnego wesela, co też opisywała w swych
wspomnieniach jej córka:
„Ślub moich rodziców, odbył się w Siemianicach
15.10.1902 w dzień św. Jadwigi. Udzielał go Metropolita Andrzej Szeptycki, brat
pana młodego, za dyspensą Ojca św., z racji na pokrewieństwo młodych. (…) Ze
względu na zamiłowania etnograficzne mojej Matki, orszak poprzedzało 2 konnych
drużbów z Siemianic, Nawrot i Trzęsicki, w dawnych siemianickich strojach.
Wieczorem panna młoda z wszystkimi pannami, odtańczyły siemianicki taniec
"ze świecami", a następnie urządzono autentyczne oczepiny. Pogoda
była śliczna. Bawiono się doskonale” [10].
Anna z Działyńskich Potocka opisując swój ślub ze Stanisławem
Potockim, który odbył sie w Kórniku w 1866 roku, odnotowała: „odbył się po sumie wiejsku”. Pisała ona też:
„Miałam 18 drużbów ze wsi i Staś 18 drużek; jechali drużbowie na koniach,
pokrzykując, po dwóch stronach powozu, drużki na wozach, z wiejską muzyką,
dudami, kobzami i skrzypkami [11].
Jeszcze jeden przykład pochodzić
będzie tym razem z Zachodniej części Regionu, a zarazem dotyczyć okazji ślubu
Karola hr. Koczorowskiego z Emilią
Kurnatowską, mającego miejsce w 1913
roku, w Gościeszynie koło Wolsztyna. Wówczas to drogę do kościoła, po obu jej
stronach, „zdobiły” okoliczne kobiety, ubrane zgodnie z miejscową tradycją w
strój biskupiński [12].
Jeżeli
ślub i wesele odbywały się poza majątkiem gdzie mieli mieszkać młodzi; bądź
powracali oni do niego z podróży poślubnej, szykowano dla nich powitanie, które
mogło przybrać następującą formę: Zofię i
Bogdana hr. Szembeków przybywających w 1905 roku ze ślubu i wesela w Kościelcu
koło Inowrocławia [pow. kolski – przyp. autorki], majątku rodziców panny młodej, do dworu w Wysocku koło Ostrowa
Wielkopolskiego, gdzie mieli mieszkać, także uroczyście powitano. Już jadąc od stacji
klejowej, po przekroczeniu granicy majątku, mijali oni rozpalone wzdłuż traktu
ogniska, a towarzyszyła im banderia konna. Przed dworem witali nowożeńców w
imieniu wsi miejscowy proboszcz i wiceprezes kołka rolniczego, a zarządca
majątku w imieniu pracowników [13].
Ponadto
w dobrym tonie było także by: zaraz po przyjeździe do wspólnego już majątku w
niedługim czasie złożyć wizyty towarzyskie najbliższym sąsiadom; czy też
rozesłać pisemne podziękowania do gości, za ich obecność w trakcie ślubu i
wesela.
Pięćdziesiąt lat minęło, jak jeden dzień…
"Złote gody" Marii i Mieczysława hr. Kwileckich, 1907 rok.
Dzień ślubu ze zrozumiałych względów
stanowi ważne wydarzenie w życiu każdego, kto wstąpił w związek małżeński. Jego
upamiętnienie stanowią następujące po sobie co roku kolejne rocznice –
ziemianie mieli też swoje sposoby, by odpowiednio uczcić te najważniejsze z
nich. Zaliczały się do niej zwłaszcza: 25-ta zwana „srebrnym weselem” /
”srebrnymi godami”; oraz 50-ta nazywana „złotym weselem” / „złotymi godami”.
Obchody owych rocznic stwarzały okazje do świętowania w liczniejszym gronie
przyjaciół, sąsiadów, znajomych.
Z
tej okazji dekorowano zielenią, oraz kwiatami zarówno świątynię, jak i dom
małżonków. W dniu jubileuszu odbywała się w pobliskim kościele parafialnym,
bądź w rodowej kaplicy msza święta, celebrowana przez wysokiego ranką
dostojnika kościelnego. Kapłan
przekazywał jubilatom dwie poświęcone laski „jako emblemat podpory starości”
otrzymany od Kościoła. Było to coś w rodzaju długiego berła zakończonego
krzyżem. Krzyż ten często był udekorowany roślinnością, kwiatami i wstążkami
lub miał założony u góry roślinny wianek [14].
Podobnie
jak w przypadku dnia ślubu, także z okazji tak ważnej rocznicy, w obchody owego
wydarzenia włączała się lokalna społeczność. Droga z kościoła do dworu bądź
pałacu przyozdobiona była kwiatami, zielenią; a okoliczna ludność przybywała
przed oblicze jubilatów by składać im życzenia, oraz (w miarę możliwości)
wręczać im drobne podarki. Często też wracające z nabożeństwa małżeństwa witano
w ich własnych progach chlebem, oraz solą [15].
Z okazji złotego wesela stosowne
było wystąpienie przez jubilatów w strojach w kolorze ciemnym, chociaż zdarzało
się, że kobieta zakładała suknię w innym, jasnym kolorze. Jubilatka zakładała
suknię i ewentualnie kapelusz, a jubilat frak, żakiet, surdut lub garnitur.
Ubiory gości były podobne, jak te […] przy okazji omówienia ślubów [16].
Jubileusz
25-tej, bądź 50-tej rocznicy stawał się okazją do wystawnego przyjęcia
obfitującego nie tylko w wykwintnych potraw, oraz smakowania drogich win – ale
przede wszystkim do wspólnej zabawy opierającej się na tańcach i grach
towarzyskich. Były też okazją do robienia pamiątkowych zdjęć, a także
obdarowywania jubilatów podarkami.
Ziemiańska poradnia małżeńska.
Ślub hrabiego Benedykta Tyszkiewicza z księżniczką Eleonorą Radziwiłł. Banderia chłopska w strojach krakowskich biorąca udział w uroczystości mija bramę powitalną na cześć młodych. Jeździec na pierwszym planie trzyma sztandar rodu Radziwiłłów, Balice 1939.
Fizyczna atrakcyjność obojga małżonków
podobnie jak status ich rodziny, a także posiadany majątek nie mogły
gwarantować szczęścia w małżeńskim pożyciu. Ziemiańska etykieta nakazywała
powściąganie swoich uczuć, zwłaszcza jeśli należeć do niej miały gniew, smutek,
zazdrość. Zalecano tłumienie ich w sobie, by w samotności i tajemnicy przeżywać
bolączki nieudanego małżeństwa. Nie wszystkie, nawet aranżowane małżeństwa
musiały kończyć się katastrofą, jeśli jednak zdarzało się, że małżeństwo miało
przeżywać kryzys (lub przed nim ich uchronić), autorzy epoki zdecydowali się na
spisanie i wdanie stosownych poradników, które podpowiadały i zalecały: co
robić? Gdy węzy małżeństwa zdawały się z czasem zgrzytać i kruszeć.
Te
z kolei zdawały się wytaczać cienką granicę pomiędzy małżeńska zazdrością, a
przezornością – do przekroczenia której (wg przekonań) bliżej było paniom,
niźli panom. Uczucie to dopuszczalne w
związku narzeczeńskim, uważane było za zbyt zagrażając pożyciu małżeńskiemu,
toteż radzono go unikać:
W
opozycji do ocenianej negatywnie zazdrości, wynoszono zalety wzajemnej ufności męża
i żony, jako fundamentu wzorowego małżeństwa:
„Tajemnice
[…] mają być szanowane i nienaruszane, atoli szczerość i zaufanie są głównym warunkiem
każdego dobranego związku, bo przywiązanie oparte zwykle na szacunku, zmniejsza
się od chwili, w której najmniejsze podejrzenie urosło” [17].
Co więcej uważano
także, że ciągłe posądzani o zdrady męża przez żonę, w końcu go do niej
popychało [18]. Małżonkom polecano przeto
wystrzegać się niezdrowych podejrzeń, w żadnym wypadku nie dawać posłuchu
plotkom złośliwców, a tym bardziej nie dawać wiary oszczerstwom rzucanym za
plecami. Wszelkie śledztwa, przeszpiegi, lekceważenie prywatności,
usprawiedliwianie szczytną troską o pomyślny los małżeństwa, w ogóle nie miały
racji bytu [19]. Za karygodne sytuacje uważano te, gdy zazdrosny mąż
decydował się zamknąć posądzaną o zdrady żonę w „domowym więzieniu”, i zupełnie
starał się odcinać ją od kontaktów z ludźmi [20].
Przyjęta
w małżeńskim pożyciu zasada brzmiała: „kobieta
powinna nauczyć się milczeć, a często nie widzieć i nie słyszeć” [21]. Od
mężczyzn zaś oczekiwano by jako „autorytety” w kwestii uczciwości małżeńskiej
dawali przykłady swym żonom [22]. W przypadku obojga zalecano, by dostrzegłszy
przejawy zazdrości u swego partnera, starali się być bardziej powściągliwy w
stosunkach z przedstawicielami płci przeciwnej, tak aby nie dawać swojej
drugiej połówce powodów do zmartwień (niepotrzebnych domniemań) [23].
Współczesna
psychologia przyczynę zazdrości spostrzega
także w braku autonomii jednego z
małżonków [24]. Rozumieć to zatem należy, iż kobieca zazdrość z przełomu
XIX i XX wieku wynikała z obawy przed utraceniem zainteresowania ze strony
męża, a w następstwie tego - porzucenia. Los samotne kobiety w tamtej epoce,
bez względu na status społeczny był nie do pozazdroszczenia, toteż nie ma się
co dziwić iż ówczesne niewiasty (być może z lekkim przeczuleniem) tak bardzo
drżały o przyszłość własnych małżeństw.
W tego typu sytuacjach, gdy obawy co do
małżeńskiej wierności i zainteresowania spędzały sen z powiek ówczesnych dam,
zalecano im: usamodzielnienie się, czyli – odnalezienie własnego, odrębnego
stylu życia (udzielanie się społeczne; czy też lepsza organizacja i
zaangażowanie we własne domowe obowiązki).
Co ciekawe znane
są ówczesne przypadki kobiet, które na przekór konwenansom własnej epoki, chcąc
uciec od nieudanego pożycia małżeńskiego, decydowały się na rozwód, bądź
separację. Dla jednych rozwiązanie takie stawało się początkiem końca, dla
innych wręcz przeciwnie – dawało szansę na wykazanie się w roli „kobiety
niezależnej”, odnoszącej sukcesy.
Ślub hrabiego
Michała Zamoyskiego z Marią Brzozowską (pan młody w mundurze Sokoła), 1926 rok.
Przezorność, czy inaczej ostrożność, zapobiegliwość,
czujność, dalekowzroczność, traktowana była odrębnie od zazdrości, wedle
ówczesnego rozumienia, nie miała z nią nic wspólnego [25]. Zwłaszcza należało
się mieć na baczności w przypadki wizyty gości we dworze – wszak nie wiadomo
kogo licho przywieje: a nuż jakąś dawną miłość drugiej połówki? Dmuchając na
zimne, starano się przekonywać zamężne kobiety, aby wystrzegały się przyjaźni
nawet z najszlachetniejszych z mężczyzn, gdyż to mogłoby doprowadzić do ruiny
ich pożycie małżeńskie. Toteż niektórzy zalecali małżonkom zapraszać w swe
progi „nudnych” gości – czyli takich, co do których nie istniałaby obawa, aby
mogli „zawrócić” gospodyni w głowie [26]. W niektórych przypadkach zalecano
nawet by mężowie zadbali o to, by w domowych bibliotekach nie znajdowało się
zbyt wiele romansów – gdyż także i w nich dostrzegano „źródła” ewentualnej
pokusy.
Co ciekawe owe rygory narzucane w
relacjach damsko-męskich nie działały obustronnie – zgodnie z obowiązującymi
konwenansami panom, wolno było posiadać za przyjaciółki obce kobiety.
Za
przykład ziemiańskiego zapobiegania małżeńskim katastrofom, niech posłuży
przykład przytaczanej przez nas w poprzednich częściach cyklu Marianny
Jasieckiej z Polwicy:
Zaniepokojona nieskrywaną kokieterią mieszkającej od niedawna w sąsiedztwie Anastazji Kowalczewskiej, za cel powzięła
sobie – zniechęcenie jej do składania częstszych wizyt [27]. Po raz pierwszy pani Anastazja odwiedziła Jasieckich,
wraz ze swoim mężem – dzierżawcą majątku Biernatki - Hieronimem Kowalczewskim,
w dniu przyjęcia z okazji imienin Michała Jasieckiego. Licząca nie więcej niż
trzydzieści lat, ekstrawagancko ubrana jawnie kokietowała solenizanta. Po zaledwie
dwóch tygodniach przybyła do Polwicy sama, już bez mężowskiej asysty [28]. Jasiecka zdając sobie sprawę, że co do urody nie miała szans mierzyć się z
potencjalną rywalką; podobnie niej odświeżona, ale niezbyt modna suknia
niekorzystnie wypadła w zestawieniu eleganckim strojem gościa, i tak zdołała
odnaleźć słaby punkt Anastazji, po to by bezwzględnie obnażyć go przed
zauroczonym małżonkiem. Otóż sprytnie nakierowała rozmowę na poważniejsze
tematy, jak szerzący się w Europie trąd, czy najnowsze ustalenia o Księżycu, o
których sąsiadka nie miała najmniejszego pojęcia. Kowalczewska znudzona, a
nawet nieco urażona narzucana tematyką, więcej już nie odwiedziła Jasieckich [29].
Jak na ową sytuację zareagował mąż
przytaczanej ziemianki? Cóż wyglądało na to, że nie do końca docenił starania
małżonki, mające na celu uratowaniu ich przed widmem „trójkąta miłosnego”.
Uznał bowiem, że zachowanie żony było niegrzeczne, gdyż urażało ich gościa. Kto
wie, czy z czasem rozumiejąc powagę sytuacji, i idące za tym obawy żony, nie
zmienił w przyszłości swego zdania.
Wspomnienia Jasieckiej ukazują nam także
kolejny aspekt stanowiący wykładnię moralną tamtych czasów. Autorka wspomnień
przytaczała w jednym z ich fragmentów sytuację, gdy wraz z dziećmi, bez
towarzystwa męża udała się na wakacje do Kołobrzegu. Podkreślała wówczas, iż
zgodnie z obowiązującą wówczas etykietą, nie pozwalała sobie na spędzanie czasu
w hotelarskim salonie, gdzie odbywały się towarzyskie spotkania pensjonariuszy
– nawet jeśli większość z obecnych tam mężczyzn stanowili sami księża. Kobiecie
tamtych czasów, przebywającej bez towarzystwa męża to nie po prostu nie
wypadało. Zatem zamiast tego, jak na szanowaną szlachciankę przystało: spędzała
wieczory w wynajmowanych pokojach w towarzystwie dzieci, bądź poświęcając się
czytaniu książek, lub haftowaniu.
Przedstawiona powyżej sytuacja wynikała z
kulturowego faktu, zgodnie z którym kobiety oddalając się od własnego domu,
nigdy nie powinny czynić tego zupełnie same. Nawet jeśli udawały się do
pobliskiego miasta na zakupy, czy po to aby załatwić inne sprawunki. Etykieta wymagała aby zawsze im ktoś wówczas
towarzyszył - mógł to być ktoś z rodziny, bądź służby. Tymczasem mężczyzn
zasada ta nie obowiązywała mężczyzn, którzy mogli dowolnie podróżować na
dalsze, bądź bliższe odległości; jak i wieczorami spędzać czas w towarzystwie
poza domem (nawet jeśli nie towarzyszyła im wówczas żona).
Kodeks
zasad wzorowej żony dobitnie zresztą stwierdzał, że nie wolno jej było stać się
ustawicznym cieniem małżonka: „Żonie w ten czas towarzyszyć wolino mężowi,
gdy on tego sam potrzebuje, lub ją prosi o to [30].
Przykład ślubu i
wesela „kontuszowego”: ślub księcia
Adama Michała Józefa Czartoryskiego z hrabianką Jadwiga Stadnicka, okolice
Nawojowej 1937 rok.
Rady dla świeżo
upieczonych mężatek pochodzić mogły przede wszystkim także od rodzonych matek,
które nie omieszkiwały wspierać, i dzielić się własnym doświadczeniem z własnymi
latoroślami. Przykład taki stanowią „Rady matki spisane dla córki w dzień ślubu” – rękopis pochodzący ze
Zbiorów Specjalnych Biblioteki Kórnickiej, datowany na 1825 rok, spisany
prawdopodobnie przez Zofię z Czartoryskich Zamoyską, dla swej córki – Celiny
(Celestyny Gryzeldy), wychodzącej za Tytusa Działyńskiego.
Andrzej Kwielcki, który opublikował je w
jednym ze swoich publikacji poświęconych ziemiaństwu; zauważał iż autorstwo
rękopisu jest domniemane. Brakuje w nim podpisu autorki, jednak poszlaki zdają
się wskazywać na osobę Zofii Zamoyskiej. Rozbieżności tkwią w dacie jego
spisania – choć rocznik się zgadza, to jednak istnieje różnica w miesiącach, w
których zostało zawarte małżeństwo córki autorki, a tą na którą rękopis został
datowany [31].
Przyjrzyjmy się zatem jakie rady miała do
przekazania ówczesna matka swojej córce.
Na pierwszym miejscu stawiała Boga. Zalecała
by każdy dzień winien zaczynać i kończyć się modlitwą, a także rachunkiem sumienia, po którym zalecała „surowość względem samej siebie”.
Zgodnie z zasadami etykiety autorka zalecała swojej matce także powściąganie
swoich uczuć, walkę z ułomnościami, opieranie się złym usposobieniom- słowem
być taką, jaką chciałaby ona by było wobec niej otoczenie [32].
Pouczała córkę, aby będąc pobożną,
unikała jednocześnie zbytniej egzaltacji. Kultura ziemiańska to właśnie w
postaci kobiety dopatrywała się jednostki odpowiedzialnej za podtrzymywanie
zarówno szlacheckich, patriotycznych jak chrześcijańskich wartości i tradycji.
Często mówią, że przeznaczenie kobiety nie jest ani
tak pięknem ani tak szczęśliwem jak przeznaczenie mężczyzny; nie będę tych zdań
zbijała, wolę ograniczyć się na zwróceniu twojej uwagi na wszystko to, co jest
pięknem, zajmujcem i słodkiem w przeznaczeniu kobiety. Składa się ono
niezawodnie z rzeczy trudnych i przykrych, bo jakże kobieta miałaby być
wyłączoną od troski, będącej jakby warunkiem życia, próbą nieodzowną do
uzyskania do otrzymania szczęśliwej wieczności. Zdaje mi się jednak, iż dlatego
los kobiet jest częstokroć smutnymi godnym litości, że nie znają dobrze
powinności swoich, nie zastanawiają się nad tem, wiele w nich mieści się
słodyczy, i same psują przeznaczenie swoje nie ćmiąc go ocenić [33].
Kobieta wzorowa powinna: być przyjaciółką
i doradczynią swego męża, przykładem swoich dzieci: zaszczepi w młodociane serca synów swoich cnoty, które z nich uczynią
istoty pożyteczne Bogu, ojczyźnie i ludzkości. Wykształci swoje córki na dobre
żony i matki, jej wpływ dobroczynny da się uczuć wszystkiemu, co ją otacza [34].
Autorka kładła nacisk na łagodne
usposobienie kobiety, a także na nie uleganie przez nią pokusom (tym bardziej
utrzymywaniu przyjaźni z mężczyznami, o czym już pisaliśmy).
W życiu
towarzyskim odradzała córce zawierania nowych znajomości, a jedynie polegania
na starych i dobrze sobie znanych osobach. W pierwszych latach małżeństwa zalecała także przyjmowanie u siebie jak najmniej
nowopoznanych osób – a pod nieobecność męża, wręcz nie czynić tego wcale.
Powody tej „recepty” leżały w obawie przed zbytnią ufnością w stosunku do osób,
które mogłyby w przyszłości wpłynąć na przebieg małżeńskiej harmonii. Po co
więc prowokować los, lepiej unikać niezręcznych sytuacji i znajomości.
Ponadto w stosunku do innych osób
zalecała być po prostu dobrą – traktować ich tak, jak sama chciałaby być przez
nich traktowana. Zachęcała aby udzielać się społecznie, jak i być troskliwą nie
tylko w stosunku do bliskich i przyjaciół, ale
także dla służby. Co się tyczy ostatnich z nich: „pani” chcąca zaskarbić
sobie sympatię i szacunek służby, sama powinna sobie na nie zapracować,
okazując je innym. Autorka doskonale zdawała sobie z tego sprawę, toteż
przestrzegała córkę, aby zawsze dbała o los swoich pracowników, jak służących
(zarówno w chorobie, jak i w przypadku innych nieszczęść); ani też by nie
„porzucała” ich na starość – lecz by nagradzając za oddaną służbę, zapewniała
im wikt i opierunek na stare lata [35].
Przestrzegała córkę przed zbytnim
uleganiem wpływowi plotek; a tym bardziej samej rozpowiadaniem ich na temat
innych osób. Autorka podzielała opinię, iż złym jest szydzenie i pogardzanie
osobami, które dotknęło nieszczęście. Bycie opryskliwą uważała za rzecz
szpecącą postać każdej kobiety [36], gdyż powinna ona być pokorną i uległą – przede
wszystkim swemu mężowi.
Nigdy sobie nie powalaj narzekań i dąsania; w
chwilach takich mówi się i czyni rzeczy, których się bardzo żałuje i bardzo
wstydzi po chwili minionej. Gdyby ci się kiedyś zdarzyło narzekać, niech to będzie
przynajmniej w milczeniu, i nigdy nie rozłącz się, nie zaśnij, zanim się nie
usprawiedliwisz, zanim nie przebaczycie sobie i nie uściśniecie się nawzajem [37].
Na małżeńskie
rozterki radziła też: zawsze wysłuchać problemów męża (jeśli zechce się nimi
dzielić), a w razie czynienia przez niego wyrzutów – starać się go uspokoić
ciepłym słowem. Jeśli zarzuty męża jednak posiadałyby swoje podstawy względem
żony – powinna go ona przeprosić za swe postępowanie i obiecać poprawę.
Autorka zauważała też że jednym z
problemów dotyczących małżeństw, jest rodzące się z czasem w umyśle żony
poczucie, że mąż nie kocha jej, ani nie dba o nią tak jak dawniej. Z własnego
doświadczenia tłumaczyła jednak, iż przeczucie owo bywa bardzo często błędnym.
Brak dawnego zaufania tłumaczyła ciążącymi na mężczyźnie obowiązkami – a
kobiecie, jako żonie radziła być w tej kwestii wyrozumiałą, i nie wysnuwać
pochopnych wniosków [38].
Ostatnią
istotną, poruszaną kwestią w „liście” matki do córki, była: rola ziemianki jako
gospodyni domowej. Trzeba więc mieć plan
postępowania; trzymać się go ściśle, nade wszystko wtedy, gdy przykrym i
trudnym się wyda, bo skorośmy go raz za dobry i pożyteczny uznali, wielkiem
byłoby złem nie usiłować go dotrzymać [39].
Bądź czynną, nie odkładaj na jutro co dziś zrobić
można, urządź zawsze twój czas, gdziekolwiek będziesz choćby na krótko, czasu
straconego taka szkoda! Czas dobrze użyty oprócz korzyści przyniesionych daje
nam swobodę, zadowolenie i podwaja czynność naszą. Przy pracy unika się nudów, tej prawdziwej plagi, której nigdy
oddawać się nie trzeba, nie wpada w tęsknotę szkodliwą. Przymuszaj się do
zajęcia szczególnie wtedy, gdy przyjdą cierpienia i zniechęcenie, ono powróci
ci spokój umysłu, rozerwie cię, pocieszy nawet [40].
Ponadto przestrzegała także córkę przed
sytuacjami, które mogłyby wpędzić ją w jakiekolwiek długi. Dobre gospodarowanie
majątkiem było wizytówką każdej cieszącej się szacunkiem ziemianki.
Chcąc zapoznać się bliżej z zakresem
obowiązków spoczywającej na dziedziczce dworu, warto zapoznać się z lekturą
publikacji Karoliny Nakwaskiej, oraz Lucyny Ćwierciakiewiczowej – których
to książki uchodziły za podstawowe podręczniki-poradniki, uważane za
obowiązkowe w biblioteczce każdej dziedziczki. Tymczasem, aby w skrócie
nakreślić temat, powołam się na podawany przez Mieczysława Markowskiego w ślad za „Ziemianką Polską” z
przełomu lat 20. i 30. XX w. rozkład zajęć pani domu:
- 7 - 8 pobudka (przy czym zalecano by od czasu do czasu, celem skontrolowania służby, wstawać wcześniej, już o 4-5 rano); ogólna lustracja dworu, przebiegu prac porządkowych w domu i ogrodzie, wydanie produktów potrzebnych do przygotowania śniadania i obiadu
- 8:30 śniadanie
- 9-12 praca w ogrodzie i doglądanie prac w gospodarstwie
- 12-13 obiad, na który pani domu schodziła w zmienionym stroju
- 13-14 czas poświęcony na lekturę prasy, robótki ręczne, omawianie ważnych kwestii
- 14-16 prace społecznikowskie, prowadzenie korespondencji i rachunków, lustracja gospodarstwa i ogrodu, wydawanie produktów na podwieczorek i kolację
- 17-20 podwieczorek, po którym pani domu, najlepiej w towarzystwie męża, udawała się na przechadzkę lub przejażdżkę w pole bądź do lasu; ponowny przegląd postępu prac gospodarskich, wydanie dyspozycji dotyczących menu na dzień następny
- 20-22 kolacja, lektura książek i prasy, drobne robótki ręczne, słuchanie muzyki bądź radia [41].
Ponadto w tym temacie zachęcam do
zapoznania się z lekturą: „Kalendarza na rok 1876. Kolendy dla gospodyń przez
autorkę 365 obiadów" Lucyny Ćwierciakiewiczowej (dostępnego pod adresem: http://ziemianskieklimaty.weebly.com/rok-w-380yciu-pani-na-dworze.html).
Przytoczone
prze mnie informacje miały na celu zapoznanie czytelników nie tylko ze
zwyczajowością i obrzędowością dotyczących: zaręczyn, ślubów i wesel w kulturze
ziemiańskiej; ale także dania wgląd w to jak postrzegano małżeństwo, oraz rolę
kobiety w omawianej epoce. A tymczasem już teraz zapraszam na kolejne części z
cyklu poświęconego ziemiaństwu, z których kolejna dotyczyć będzie obrzędowości
pogrzebowej.
Przypisy.
[1] N. Kapuścińska, Rytuały przejścia w scenariuszu szlacheckiego wesela, [w:]
Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. III, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum
Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2012, s. 58.
[2] K. Gołdowski, Swaćba, czyli ślub po starosłowiańsku:
https://www.slawoslaw.pl/swacba-czyli-slub-po-staroslowiansku/
[2] K. Gołdowski, Swaćba, czyli ślub po starosłowiańsku:
https://www.slawoslaw.pl/swacba-czyli-slub-po-staroslowiansku/
[3] N. Kapuścińska, dz. cyt., s.59.
[4] zob. T.A. Pruszak, Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje
karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa
2012, s. 293.
[5] zob. Tamże, s. 294.
[6] N. Kapuścińska, dz. cyt., s.
59.
[7] Tamże, s. 60.
[8] zob. tamże, s. 61.
[9] zob. T. A. Pruszak, dz. cyt., s.
227.
[10] Wielkopolski Słownik Pisarek: Jadwiga Szeptycka:
http://pisarki.wikia.com/wiki/Jadwiga_Szeptycka(stan
na dnia 08.06.2018).
[11] T. A. Pruszak, dz. cyt., s. 274.
[12] Tamże, s. 279.
[13] Tamże, s. 310.
[14] Tamże, s. 319.
[15] zob. tamże.
[16] Tamże, s. 320.
[17]
N. Kapuścińska, Ochronna czy
niszczycielka rola zazdrości? Przyczynek do rozważań nad małżeństwem
ziemiańskim, t. I, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy
Zespół Pałacowo-Parkowym, Dobrzyca 2010, s. 87.
[18] zob. tamże.
[19] Tamże, s. 89.
[20] zob. Tamże (przypisy).
[21] Tamże, s. 90.
[22] zob. tamże, s. 91.
[23] zob. Tamże.
[24] zob. tamże, s. 92.
[25] Tamże, s. 93.
[26] zob. tamże, s. 94.
[27] tamże, s. 95.
[28] Tamże (przypisy).
[29] Tamże, s. 25-26.
[30] Tamże, s. 29.
[31] zob. A. Kwilecki, Rady matki spisane dla córki
w dzień ślubu, [w:] Ziemiaństwo wielkopolskie. W kręgu arystokracji, A.
Kwilecki (red.), Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2004, s. 481.
[32] zob. tamże, s. 482.
[33] Tamże, s. 483.
[34] Tamże.
[35] zob. 484.
[36] Tamże, s. 485.
[37] zob,Tamże.
[38] zob. 487.
[39] Tamże, s. 484.
[40] Tamże, s. 487.
Bibliografia.
1. Gołdowski Kamil, Swaćba, czyli ślub po starosłowiańsku:
https://www.slawoslaw.pl/swacba-czyli-slub-po-staroslowiansku/
2. Kapuścińska Nina, Ochronna czy niszczycielka rola zazdrości? Przyczynek do rozważań nad małżeństwem ziemiańskim, t. I, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowym, Dobrzyca 2010.
3. Kapuścińska Nina, Rytuały przejścia w scenariuszu szlacheckiego wesela, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. III, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2012.
4. Kwilecki Andrzej, Rady matki spisane dla córki w dzień ślubu, [w:] Ziemiaństwo wielkopolskie. W kręgu arystokracji, A. Kwilecki (red.), Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2004.
5. Muzeum Lasochów, Obowiązki pana i pani domu, [w:] Dwór ziemiański na przełomie XIX i XX w.:
http://muzeum.lasochow.pl/obowiazki.html
6. Pruszak Tomasz Adam, Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012.
7. Wielkopolski Słownik Pisarek: Jadwiga Szeptycka: http://pisarki.wikia.com/wiki/Jadwiga_Szeptycka
8. Ziemiańskie klimaty, Rok w życiu pani na dworze:
http://ziemianskieklimaty.weebly.com/rok-w-380yciu-pani-na-dworze.html
https://www.slawoslaw.pl/swacba-czyli-slub-po-staroslowiansku/
2. Kapuścińska Nina, Ochronna czy niszczycielka rola zazdrości? Przyczynek do rozważań nad małżeństwem ziemiańskim, t. I, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowym, Dobrzyca 2010.
3. Kapuścińska Nina, Rytuały przejścia w scenariuszu szlacheckiego wesela, [w:] Dobrzyckie Studia Ziemiańskie, t. III, dr Marek Jaeger (red.), Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy Zespół Pałacowo-Parkowy, Dobrzyca 2012.
4. Kwilecki Andrzej, Rady matki spisane dla córki w dzień ślubu, [w:] Ziemiaństwo wielkopolskie. W kręgu arystokracji, A. Kwilecki (red.), Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2004.
5. Muzeum Lasochów, Obowiązki pana i pani domu, [w:] Dwór ziemiański na przełomie XIX i XX w.:
http://muzeum.lasochow.pl/obowiazki.html
6. Pruszak Tomasz Adam, Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012.
7. Wielkopolski Słownik Pisarek: Jadwiga Szeptycka: http://pisarki.wikia.com/wiki/Jadwiga_Szeptycka
8. Ziemiańskie klimaty, Rok w życiu pani na dworze:
http://ziemianskieklimaty.weebly.com/rok-w-380yciu-pani-na-dworze.html
Źródła ilustracji.
Większość fotografii pochodzi z książki Tomasza Adama Pruszaka Ziemiańskie święta i zabawy. Tradycje
karnawałowe, ślubne, dożynkowe i inne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa
2012.
Wyjątek stanowi fotografia "Złotych godów" Marii i Mieczysława Kwileckich z 1907 roku: