poniedziałek, 16 grudnia 2019

O przedstawieniach kolędniczych w pow. wieluńskim.


Na chwilę przerywamy cykl dotyczący monografii Załęcza Wielkiego, tylko po to aby w ostatnie dwa przedświąteczne tygodnie skupić się na tematyce Bożego Narodzenia. Ostatnia część dot. Załęcza ukaże się u nas po Nowym Roku, poniżej przedstawiamy zwyczaje i scenariusze związane z wigilijnym kolędowaniem. Materia głównie dotyczy Ziemi Wieluńskiej, choć pojawiają się wzmianki wskazujące na pow. kaliski (tak bowiem czynił autor materiału źródłowego).

Materiały opublikowane przez nas zamieszczone są w charakterze pro publico bono.





                Wg  badań terenowych przeprowadzonych przez Jana Piotra Dekowskiego przedstawienia kolędnicze, mające miejsce podczas wieczoru wigilijnego (pomiędzy spożyciem wieczerzy, a pójściem na pasterkę), związane z tzw. pochodem „wilijorzy”, występowały na obszarach powiatów zarówno: wieluńskiego, jak i kaliskiego[1]. Autor artykułu wyróżniał pośród nich trzy grupy, które nazywać miano kolejno: pasterzami, Herodami, bądź Józefkami.
„Pasterze” składać się mieli z grupy od 5 do 8 kawalerów, bądź chłopców ucharakteryzowanych stosownie do odgrywanych przez siebie ról: ubrani byli w wełniane czapki, i kapoty podpasane powrósłem, czasem mieli dodatkowo hałasować strzelając z bata, jeden z nich nosić miał przy sobie skrzyneczkę na datki.
Spośród nich wszystkich wyróżniała się postać tego, który pozostawał przebrany za anioła; zaś w przypadku wsi Wróblew, jeden z owych kolędników miał chodzić  przebrany za niedźwiedzia. Ubrany miał być w wywrócony na drugą stronę kożuch, przepasany powrozem, a w swym zachowaniu uobecniać się miał  figlarny charakter tejże postaci[2]. Postać niedźwiedzia była bardzo charakterystyczną dla pochodów przebierańców na terenie pozostałych obszarów Wielkopolski, jednak jak wynika z pracy Dekowskiego: na obszarze Ziemi Wieluńskiej motyw ten był raczej rzadszy. 
            Przebierańcy chadzali od chaty do chaty w obrębie (najczęściej) danej wsi, śpiewając pastorałki, bądź kolędy takie jak: „Dzisiaj w Betlejem”, „Chrystus się narodził”, lub „Wśród nocnej ciszy”[3]. Na zakończenie śpiewu, chłopiec przebrany za anioła miał zapytywać: czy mieszkające w danym domu dzieci, oraz dziewczęta umieją dobrze pacierz – jeśli okazywało się, że nie: smagał je batem. W przypadku gdy w danym gospodarstwie zamieszkiwały panny niezbyt lubiane wśród przybyłych kawalerów, to ci często zwykli płatać im dość nieprzyjemne figle jak gliną, bądź wapnem okna – stąd nazywano im „mazgierami”[4].


            W grupie Józefków do gromady kolędników, liczącej sobie 5-7 osób, zaliczano postaci: św. Józefa, anioła, chłopa, diabła, Żyda, żołnierza; rzadziej: dziada z batem, diablątka, skarbnika, Żydówkę, lub babę zbierającą dary. Dekowski powołując się na przeprowadzone przez siebie badania terenowe, wymieniał następujące wsie, w których w omawianym okresie pojawiały się grupy kolędnicze tego typu: Bolesławiec, Chróścin, Czarnożyły, Mieleszyn, Młyńsk, Ożarów i Wróblew;  natomiast z pow. kaliskiego:  Chełmce, oraz Jagodziniec [5].
            Postacią centralną był św. Józef przypominający (co zresztą zauważa sam autor) św. Mikołaja, z tradycyjnych przedstawień jego jako biskupa. Miał on na sobie  białą bluzę lub koszulę ściągniętą skórzanym pasem, Rzadziej biały płaszcz ozdobiony po bokach futerkiem króliczym. Na głowie miał wysoką biskupią tiarę, spod której wychylały się bujne kędziory imitowane przy pomocy lnianego włókna. Z pakuł lnianych miał również brodę i wąsy. W ręku trzymał pastorał[6].
            Na pograniczu wieluńsko-sieradzkim we wsi Leliwie, pow. sieradzki, „wiliorze” prowadzili ze sobą maszkarę, która okryta była szarą płachtą i miała na kiju łeb z rogami oraz ruchomą paszczę. Miała to być według informatorów krowa, dla której w czasie występów domagali się wody, a gdy ją otrzymali w ceberku, dla żartów, rozlewali ją po izbie[7].
            Zjawienie się Józefków w domu zwiastowało najpierw wkroczenie anioła, który zwiastował narodziny Jezusa, po nim wkraczał św. Józef, a za nim inni przebierańcy. Odśpiewawszy kolędy takie jak: „Wśród nocnej ciszy”, „Chrystus się narodził”, następowała dalsza część „przedstawienia”, w której św. Józef  odpytywał dzieci ze znajomości pacierza, bądź pytał czy były grzeczne. Jeśli tak to otrzymywały prezenty, a jeśli nie to czekało je bicie rózgą, bądź pasem[8].
           
            Ostatnią grupą byli tzw. Herodowie, zwani także Wojskiem Herodowym. Autor przytaczanej przeze mnie publikacji, wymieniał następujące wsie, w których dane mu było badać ów zwyczaj: Aleksandrów, Czarnożyły, Czastary, Dalachów, Dzietrzniki, Janowiec, Kamion, Kluski, Komorniki, Konopnica, Kowale, Łagiewniki, Mieleszyn Mierzyce, Młyńsk, Mokrsk, Praszka, Raduszyce, Rychłocice, Sławików, Wójcin[9].
Do postaci uobecniających się w herodowych przedstawieniach zaliczano m.in.: króla Heroda, marszałka dworu, anioła, diabła, Żyda, śmierć; rzadziej: Turka (Dzietrzniki, Praszka), lub św. Mikołaja (Czastary)[10].
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na dwie z wymienionych postaci, będących stereotypowym, a zarazem komicznym przedstawieniem postaci „obcego”. Aktora odgrywającego postać Żyda charakteryzowano w następujący sposób: ubierano w powłóczysty płaszcz, doprawiano brodę, dawano laskę na której się podpierał, dźwigać miał także na swych plecach wór wypełniony: sieczką i skorupami[11].
Postać Turka odwoływała się do Wielkopolskiej tradycji straży Turków przy Grobie Jezusa ( Dekowski zwracał uwagę, iż zwyczaj ten na Ziemi Wieluńskiej charakterystyczny był głównie dla okolic Praszki). W przedstawieniach kolędniczych jawił się jako mściciel stojący w obronie Chrystusa, wyzywając przy tym Heroda na pojedynek. Ubrany był podobnie jak marszałek dworu, wyróżniać miał go od niego wykonany z papieru hełm, bądź turban zwinięty z kolorowej chusty[12].
            Niekiedy w grupie herodowej występowała tzw. „koza”. Zwyczaj ten zarejestrowano w Konopnicy, Kluskach, Niechmirowie, Rychłocicach. Za maszkarę tę przebierał się jeden kawalerów. Odziany był on w płachtę lub kożuch, spod którego wysuwał się łeb kozi wystrugany z drewna i osadzony na drągu [13]. Zarówno „koza”, jak i wspominana wcześniej „krowa” były odpowiednikami, znanego w innych częściach Polski „turonia”, jednak na podstawie przeprowadzonych przeze mnie badań, by był on znany w regionie Wielkopolski.
            Obecność herodów w domostwie opierała się na odegraniu przedstawienia, bardzo często o charakterze humorystycznym, dopiero po zakończeniu którego następowało śpiewanie kolęd. W zamian, jak poprzednio omawiane grupy otrzymywali drobne podarki, pieniądze, które potem między sobą dzielili. Poniżej przytaczam dwa dialogi, zaczerpnięte z pracy Dekowskiego.





Wersja z Mieleszyna[14]


ANIOŁ WSZEDŁSZY DO IZBY MÓWIŁ:

Gloria,  gloria, in exelcis Deo.
Dzieciątko się narodziło
Cały świat oswobodziło.
Proszę o krzesło dla króla

KRÓL GDY ZAJĄŁ MIEJSCE MÓWIŁ:


Na mój rozkaz, na moje wezwanie,
Niech tu przede mną marszałek stanie.

MARSZAŁEK:

Staję przed tobą najjaśniejszy panie,
Co tylko rozkażesz – wszystko się stanie.

KRÓL:

Idź do Betlejem i wszystkim dziatkom
Głowy pościnaj,
Jeśli spotkasz mego syna,
To go nie omijana moje prośby, na moje wezwanie,
Niech mi tu zaraz Żydzina stanie.

ŻYD:

Aj waj, bolom mnie nogi!
Ach jakie wy tu macie wysokie progi.
Ach jak macie w chałupie jasno,
Aż mi się w oczach zrobiło ciasno.

KRÓL:

Żydzie ilu jest bogów?

ŻYD:

Tyle ile w garnku pierogów.

KRÓL:

Żydzie jakie są bogi?

ŻYD:

Ruski, pruski i nasz

KRÓL:

Żydzie, gdzie ty byłeś?

ŻYD:

W Afryce, panie.

KRÓL:

Co tam słychać?

ŻYD:

Granie.

KRÓL:

Zagraj Żydzie!

ŻYD:

Aj, waj, nie umie!

KRÓL:

To śpiewaj Żydzie

ŻYD:


Okociła mi się koza
Za piecym na grzędzie
Porodziła łyse koźlę
Nie wiem co to będzie
Złapał Icek za ogonek
A Moszek za nóżki
Będą sobie przyświadcować
Jak poniosą kózki.

DIABEŁ:

Niech będzie pochwalony
Ja czarny nieogolony
Te rany, które mam na ciele
Nikt mi nie zagoi
Gdzie stanę wszędzie śmierć
Za mną stoi

ŚMIERĆ:

Ja biedna kostusia tak zmarzłam
Aż króla Heroda w zamku znalazłam

KRÓL:

Kostucho mam od ciebie jedno: litości
Dam ci za to purpury nakryjesz swoje kości.

ŚMIERĆ:

Ja w purpurach nie chodziłam
I chodzić nie będę
Nie takim królom ścinałam głowy
I tobie ścinać będę

DIABEŁ:

Moja dusza twoje ciało.

ŚMIERĆ:

3 razy powtarzała: Moja dusza twoje ciało.
. Wreszcie mówiła: Zgoda! Zgoda!





Wersja z Praszki[15].

MARSZAŁEK WSZEDŁSZY DO IZBY NAJPIERW ŚPIEWAŁ KOLĘDĘ: „MIZERNA CICHA, STAJENKA LICHA”, A NASTĘPNIE ZWRACAŁ SIĘ DO DOMOWNIKÓW:

Ja minister króla mego
Proszę o krzesło dla niego.

PO TYCH SŁOWACH WCHODZIŁ KRÓL Z TURKIEM. KRÓL ZAJMOWAL MIEJSCE, MÓWIŁ:

Jam król Herod z ogromnego świata,
Złotymi laurami przekwitają lata.
Mój lud, mój wierny, mój kochany,
Nie lękam się twogi ni zmiany.
Ja jestem królem nad królami
I pan wielki nad panami
Mam kraje szerokie i ludne,
A w nich pola uprawne i gaje cudne.

TUREK:

Jam Turek, z dalekiej bogatej krainy,
Gdzie najpiękniejsze rodzą się dziewczyny,
Ja Turek śmiały do ciebie przystępuje
I mój ostry miecz co pokazuje.
Ja chce z tobą najpierw walki próbować,
A potem ciebie i twój dwór wymordować.

KRÓL:
Turku poganinie nie bądź tak zuchwały,
Jak wpadniesz w moje ręce będziesz porąbany.

TUREK:
Ja poganin, ty poganin, my pogany
Ach ty królu Herodzie będziesz strasznie porąbany.

KRÓL:
A mam ci ja, mam ci ja nielada frasunek,
Wzywam ciebie diabła, przyjdź  mi na ratunek.
DIABEŁ:
Ej myślałeś ty królu Herodzie,
Że jesteś nieśmiertelny w narodzie,
Za twe zbytki i płochości,
Czekają cię piekielne ciemności.
Już tu na tym oj ziemskim padole,
Musisz wycierpieć męczeńską dole.
Spójrz, spójrz na ten kij dębowy,
A i na ten łańcuch stalowy,
Który wisi nad tobą.

KRÓL:
A idź precz, idź precz ty piekielniku,
Wolałbym śmierć niż ciebie grzeszniku.

ŚMIERĆ:

Jestem królu Herodzie, wielki panie,
Na twoje prośby i zawołanie,
Czterdzieści par butów zdarłam,
Zanim cię tutaj znalazłam.

KRÓL:
Kostucho, kostucho daruj życie,
Ja cię wynagrodzę znakomicie,
W purpurę odzieję twoje kości
I dam ci darów w obfitości.

ŚMIERĆ:
Ja w purpurze nigdy nie chodziłam,
I chodzić nie będę
Nie takim królom ścinałam głowy
I tobie ścinać będę
Ostatnie słowa wypowiadam
I kosę na szyję zakładam.

MARSZAŁEK:

Nie bój się królu, królu morowy,
Bo ja tu stoję u twojej głowy
U twojej głowy, u twego boku,
I nie odejdę stąd ani kroku.

KRÓL:
Marszałku wezwij Żyda!

MARSZAŁEK:

Żydzie do króla!

ŻYD:
Idę panie, idę przez te progi,
Ale się boję o moje nogi

KRÓL:
Żydzie gdzieś ty był?

ŻYD:
W bożnicy, panie

3 RAZY TO POWTARZANO

KRÓL:
Coś ty tam robił?

ŻYD:

Modliłem się panie, żeby te króle
Wszystkie w piekle pozdychali.

KRÓL:
Coś powiedział Żydzie?

ŻYD:
Żeby te króle miały dobrze.
KRÓL:
Żydzie, ile masz dzieci?

ŻYD:

Tyle ile w kącie śmieci,
Śura to porka i dzieci ośmioro
To razem dziesięcioro.

KRÓL:
Żydzie, kto ci nabił te garbice?

ŻYD:

Oj co to króla obchodzi?

KRÓL:
Mów Żydzie!

ŻYD:
Szedym przez ulice
Spotkały mnei dwie pannice
I nabiły mi te garbice

KRÓL:
Śpiewaj Żydzie!

ŻYD:
Nu, co będzie!

PO NAMYŚLE ŚPIEWAŁ:

Jechołym przez Wisłę, paliłem cygaro,
Iskra mi upadła, Wisła się zapala,
Aj waj, aj waj, Wisła się zapala
Te praszkowskie panny wysokiego czoła
Wiazly na furmanke, połamały koła
Aw waj, aj waj gwałtu, połamały koła

NA ZAKOŃCZENIE MÓWILI LUB ŚPIEWALI:

Do widzenia, szczęść wam Boże,
Niech wam Pan Bóg dopomoże,
My z herodami powrócimy,
Zdrowia, szczęścia wam życyzmy.
Wiwat, wiwat, już idziemy,
Za kolędę dziękujemy,
Za narodzenie Chrystusa,
Będzie w niebie wasza dusza.



Przypisy.


[1] Zob. Jan Piotr Dekowski, O widowiskach kolędniczych w wieluńskiem, [w:] Prace i materiały Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. Seria Etnograficzna nr 16., Łódź 1972, s. 65.
[2] Zob. Tamże, s. 67.
[3] Zob. tamże.
[4] Tamże.
[5] Zob. tamże, s. 68-69.
[6] Tamże, s. 68.
[7] Tamże  (przypisy).
[8] Zob. Tamże, s. 69.
[9] Tamże, s. 75.
[10] Zob. tamże, s. 69.
[11] Zob. Tamże, s. 70.
[12] Zob. tamże.
[13] Tamże, s. 72.
[14] Tamże, s. 81.
[15] Tamże, s. 78-80.


Bibliografia i źródło ilustracji.

Jan Piotr Dekowski, O widowiskach kolędniczych w wieluńskiem, [w:] Prace i materiały Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. Seria Etnograficzna nr 16., Łódź 1972.

 

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Mini nonografia wsi Załęcze Wielkie (pow. Wieluń), cz. 2: praktyki magiczne zwiążane z życiem codziennem i cyklem dorocznym.



W tym tygodniu kontynuujemy cykl poświęcony kulturze ludowej Ziemi Wieluńskiej, a dokładniej: Załęcza Wielkiego. Znów dominującym motywem będą tutaj praktyki magiczne, tym razem jednak związane z okolicznościami także świąt dorocznych, takich jak nadchodzące Boże Narodzenie.
Ponadto czytelnicy będą mieli szansę zapoznać się z przekonaniami dot. poszczególnych gatunków zwierząt; a także tego jaką rolę w kulturze ludowej odgrywała symbolika domu. 

Wszystkie materiały zamieszczone poniżej publikujemy w charakterze pro publico bono.


Weterynaria ludowa i stosunek do zwierząt.


Constant Troyon, Droga na targ.

            W poprzedniej części zakończyliśmy nasze rozważania nad kulturą dawnej społeczności Załęcza Wielkiego, wprowadzając czytelników w temat praktyk magicznych, a dokładniej: na temacie medycyny ludowej kończąc. Skoro poruszyliśmy tę kwestię, warto także wspomnieć słów kilka o ludowej weterynarii, do której dołączamy szereg przeświadczeń dotyczących zwierząt z najbliższego otoczenia mieszkańców prezentowanej wsi.
            Za najmądrzejsze zwierzę spośród wszystkich gospodarskich uchodziła krowa. Jednakże prócz niej sporym szacunkiem darzony był koń, mimo jednoczesnego istnienia na jego temat innych przeświadczeń, o których stopniowo będziemy sobie opowiadać.  Pozostałe zwierzęta traktowane były, ujmijmy to: neutralnie, co najwyżej wyjątek stanowić mogły jeszcze kot i pies. Drugi z nich uchodził za najwierniejsze człowiekowi zwierzę; zwracano jednak uwagę na to by posiadał czarne podniebienie. Uważano także, że aby zaskarbić sobie ową wierność i oddanie gospodarstwu, należało go ukraść sąsiadowi, gdy był jeszcze szczenięciem. Inaczej sprawa miała się w przypadku kota, którego z kolei powinno otrzymać się w darze od kogoś, wierzono też że dziedziczył pewne cechy po matce (np. „łobuzerność”).
Pojawienie się łasicy w tym zestawieniu może nieco zaskakiwać, bowiem było to zwierzę dzikie, jednak przez fakt, iż przebywało ono często ludzkich siedlisk, a czasem nawet się w nich zadamawiało, darzone było swoistym szacunkiem. Uważano, że jest to najmądrzejsze z dzikich zwierząt: miała rozumieć ludzką mową, i nie czyniła domostwu żadnej krzywdy, jeśli i jej nie spotkała ze strony gospodarzy żadna przykrość. W przeciwnym razie – doznawszy krzywdy, miała się mścić.  Jej zagnieżdżenie się w gospodarstwie uważano za swego rodzaju błogosławieństwo – chociażby z praktycznych i oczywistych względów, jakimi było polowanie nie przez nią na szkodniki [1].
Sposób w jaki się do niej odnoszono przywodzi mi na myśl dawną relację łączącą gospodarza z innym „dzikim lokatorem” – zaskrońcem. Gatunek tego węża był mile widziany w obrębie gospodarstwa, a skrzywdzenie go postrzegano jako przewinienie wobec boskich praw. To samo tyczyło się faktu zabicia bociana. Wszystkie te wątki są reliktami dawnych, jeszcze przedchrześcijańskich.
O stosunku gospodarzy do poszczególnych zwierząt świadczyły zwyczaje towarzyszące obchodom poszczególnych świąt. Ciekawy jest zwyczaj nie dzielenia się z koniem opłatkiem, czy resztkami z wieczerzy wigilijnej. Pojawia się on i w innych regionach Wielkopolski, o których pisywaliśmy wcześniej. Apokryfy ludowe z innych części Polski oraz wschodniej słowiańszczyzny tłumaczą, iż koniom się ten „przydział” nie należy gdyż: nie było ich w stajence gdy się rodził Jezus, bądź zjadły sianko z jego żłóbka, albo nie złożyły mu pokłonu (w przeciwieństwie do bydła)[2].
W Załęczu tłumaczono ten fakt tym, że krowa stoi wyżej od konia w hierarchii stworzeń boskich, gdyż to ona przeniosła wg apokryfów dzieciątko Jezus przez rzekę. Koń odmówił gdyż stwierdził, że przeszkodzi mu się to najeść. Zadania podjęła się zatem krowa, w zamian Bóg sprawił, że krowa zawsze będzie syta (zawsze „ozorem miele”), a koń nawet jeśli tłusty to wiecznie głodny będzie[3].
            W Wielką Niedzielę po powrocie z kościoła, gospodarz daje krowom i koniom świecony chleb, pierwsza kromka święconego chleba należy zawsze do psa, gospodarz daje mu ją z kolana, w ten sposób zabezpiecza go przed wścieklizną i zapewnia sobie jego wierność[4].
Z postaciami zwierząt, a konkretniej z ich zachowaniem miały wiązać się przekonania religijno-magiczne, które zaliczyć możemy do kategorii wróżb. Przykładowo: wierzono, że podróż może okazać się feralną, jeśli drogę koniowi ciągnącemu wóz przebiegnie kot (uważany za zwierzę fałszywe), lub zając („dziki”). Z kolei jeśli pies wył z podniesionym ogonem, wierzono że zwiastuje pożar; jeśli zaś z opuszczonym – to zapowiada czyjąś śmierć. Śmierć miło zwiastować także pianie kury (zasada paradoksu), lub nagle gasnące światła w domu, lub odgłos upadających łyżek[5].
Nieurodzaj natomiast we wszystkich  dziedzinach rolnictwa zapowiada bydło, gdy w Wigilię  Bożego Narodzenia żłoby językiem „ścierp uje” (liże) oraz bocian, który na „dobry rok” wszystkie swe dzieci chowa na ”lichy” zaś tylko jedno, choć mógłby i więcej wyżywić, czyni tak jednak dlatego, by uprzedzić ludzi, że czekają ich niepowodzenia i klęski[6].




Józef Chełmoński, Orka.

 Przejdźmy teraz do omówienia przykładów praktyk weterynaryjnych, oraz zabezpieczających zwierzęta gospodarskie przed wpływem negatywnych sił.
Zwierzęta były szczególnie zagrożone na nie szczególnie w trakcie trwania świąt takich jak Wielkanoc, czy Boże Narodzenie – dlatego też rysowano na oborze i stajni krzyżyki, oraz noszono „z kolęda” resztki wieczerzy. Dawniej część siana zatrzymywano dla konia gdy jechał do pierwszej orki[7]. Innymi dniami niosącymi z sobą potencjalne zagrożenie było święto Matki Boskiej Gromnicznej, a także każda data związana z nowiem księżyca, wówczas aby zabezpieczyć zwierzęta sypano sól na progu obory, a następnie okadzano ją poświęconymi wiankami („zielem”)[8].
            Do sposobów mających na celu ustrzec zwierzę przed atakiem uroków było „przetargowanie” go – czyli: „sprzedaż na niby”. Wierzono, że zwierzętami, których uroki się miały „nie imać” były psy i koty. Tłumaczyć to miał apokryf ludowy, mówiący iż: były to pierwsze zwierzęta na święcie; a także wtedy gdy św. Genowefa nie miała przy kim zostawić dzieci, to zostawiła je pod opieką właśnie psa i kota. Kot bawił się z dziećmi, a pies ich pilnował[9].
            Jeśli w trakcie drogi gospodarz podejrzewał, że na konia został rzucony urok powinien wyciągnąć wiecheć słomy z buta, trzy razy napluć na nią, a następnie tyleż samo razy przeciągnąć nią wzdłuż kręgosłupa zwierzęcia. Należało także jednym tchem wypowiedzieć formułkę: na psa urok, na psie kłaki, niech się nie stanie przryok taki; jak jest od męża niech idzie do męża, jak jest od matki, niech idzie do matki[10]. Dodatkowo: jeśli uważano, że urok został rzucony przez kobietę - to powinno się przetrzeć grzbiet konia kobiecą koszulą; jeśli przez mężczyznę – tą samą odzieżą męską lub kalesonami. W przypadku domniemanego zauroczenia krowy czyniono podobne praktyki, lub też obmywając zwierzę pomyjami, lub okadzając. Odmawiało się także do przychylne modlitwy do Matki Boskiej[11].
            W przypadku zepsutego mleka, z którego nie da się ukręcić masła „kierzonkę” żegnają na krzyż wodą święconą, sypią do środka święconą sól, a krowie dają do picia wywar z wianków (z wyjątkiem rozchodnika, rozchodnikiem można jedynie okadzać opuchliznę, gdyby zastosowano go do wewnątrz krowie „mleko by się rozeszło”)[12].
Urok od owcy odczynia najczęściej gospodyni, plując trzy razy na róg zapaski, ocierając ją po tym po całym ciele i mówiąc: „na psa urok…”. Uroczone ptactwo spryskuje się trzy razy „pomywaniem” umoczonym w pomyjach[13].

            Co się zaś tyczy „recept” weterynarii ludowej pochodzącej z omawianego obszaru, to za materiałami źródłowymi należy wymienić następujące praktyki:
Bóle kolkowe u krowy  na przykład, traktuje się jako „ożywienie śledziony”; wołają wtedy znachora, który wbija krowie za trzecie żebro szydło. Gdy po pewnym czasie szydło przestaje się ruszać, oznacza to, że „śledziona już nie żyje”, wtedy wyciągają je z boku. Choć przy takim zabiegu – jak mówią – „krowa zesłabnie ze wszystkim, ale nie zamorzy”. Gdy krowa dostanie guz na wymieniu i przestaje dawać mleko, najlepiej – uważa się – ukraść sąsiadowi kawałek słoniny i pocierać nią guz trzykrotnie z góry na dół, a następnie słoninę tę zakopać. Inne guzy (prawdopodobnie wrzody) należy przebijać „igłą od umarłego” (taką, którą szyto dla niego ubranie)[14].
Przed pierwszym cieleniem dawano krowie do picia ciepła wodę, w której moczono „przędziona” lnu. Wierzono, że dzięki temu „żabieńce” (narośle przytrzymujące łożysko) oderwą się prędko i sam proces cielenia będzie lżejszy. Przy cieleniu nadal opisuj dookoła oborę kredą „trzej królową”, a na drzwiach rysują nią krzyżyk. Dawniej okadzano krowę wiankami, żeby jej nikt mleka nie zabrał, dziś stosuje się to tylko w przypadku spuchnięcia wymienia, zachował się natomiast zwyczaj trzykrotnego nabierania wody święconej na rękę i spryskiwano nią krowy, w celu zabezpieczenia jej przed wszystkimi niebezpieczeństwami oraz podawania do picia zagotowanych trzech szczypt z wianków święconych na Boże Ciało[15].
            W dniu, w którym „cieli się” krowa, nie należało niczego pożyczać, inaczej uważano, że cielak będzie cały czas ryczał, a nie będzie chciał pić mleka matki. Tego dnia inny zakaz mówił, iż nie powinno się wówczas dawać nikomu mleka, bo inaczej odbierze się je krowie[16]. Natomiast aby krowa była mleczna, robiono dla niej żłób z drzewa trafionego piorun (w przekonaniu ludowym drewno takie nie nadawało się do budowy domu)[17].
Łożysko po narodzinach cielęcia, źrebięcia, zakopywane było w gnoju, aby nikt nie mógł na nie rzucić uroku; czasem zakopywano je także pod gruszą – by „dobrze rodziła”. W przypadku sprzedaży cielęcia, by krowa za nim nie tęskniła, i nie traciła mleka: wyrywano sierść z grzbietu cielaka, i dawano krowie do zjedzenia wraz z chlebem[18].
            Źrebięta wypuszczano ze stajni dopiero 9 dni po narodzinach, gdyż wierzono,  że dopiero wówczas zwierzątko zyskiwać miało wzrok, dodatkowo zawiązywano mu  w grzywie  czerwoną wstążeczkę (podobnie czyniono w przypadku dorosłych zwierząt)[19].
Do wylęgu drobiu brano jaja od sąsiadów, uznając je za szczęśliwsze. Wierzono, że z jajek okrągłych wyklują się kurki, a z tych o podłużnym kształcie - kogutki, do wylęgu brano jajka od sąsiadów, gdyż uważano je za szczęśliwsze. By kury nie rozchodziły się z jajkami w wigilię Bożego Narodzenia gospodyni sypie im  ziarna w żelazną obręcz i stara się by wszystkie kury w nią weszły – obręcz symbol magicznego kręgu[20]. Miał on za zadnie chronić  dobytek przed wpływem złych mocy.


Symbolika domu, zabiegi ochronne wobec domostwa.

Drewniana chata z pow. wieluńskiego.


            Zanim przejdziemy do omawiania symboliki domu w kontekście kultury ludowej z Załęcza Wielkiego, warto powołać się na pracę Zbigniewa i Danuty Benedyktowicz pt. „Symbolika domu w tradycji ludowej”. Pierwotnie materiał ten ukazał się w formie dwuczęściowego artykułu pikowanego na łamach czasopisma „Konteksty”, a następnie, jako szersze opracowanie został wydany w książkowej publikacji pt.: „Dom w tradycji ludowej”.
            W pierwszej kolejności warto przyjrzeć się etymologii słowa „dom”.
Posiada ono powiązanie z pojawiającym się w sanskrycie członem „dem”, który oznacza „tworzyć, budować”. Stąd też w wielu mitologiach pojawiają się istoty odpowiadające za stworzenie świata, określane mianem „demiurgów”. Także słowo „chata” wg przytaczanych badaczy wywodzić się ma od greckiego słowa „kolibs”, oznaczającego”altanę, namiot, chałupę”, ale też posiadającego konotacje ze słowem „kolebka”[21].
W odczuciu badaczy takich jak Mircea Eliade dom postrzegany był jako  przestrzeń: „święta”, „sakralna”, „pełna znaczeń”, „mityczna”. W swej symbolice dom odwoływać się miał do symbolu centrum (motyw kosmicznego drzewa, świętej góry, osi świata). Budowanie domu odnosić się miało w wymiarze symbolicznym do „tworzenia świata”, bowiem budowla ta swoją konstrukcją w religijno-magicznym sposobie postrzegania świata, uchodzić miała za swoisty „mikrokosmos”. Także Gerardus van der Leeuw, podążając tropem Eliadego, przyrównywał istotę domu do budowli sakralnej, świątyni[22]. Dowodem tego był zwyczaj, zgodnie z którym wybór miejsca pod budowę domu nie był przypadkowy: zanim podjęto decyzję o rozpoczęciu budowy, a także krótko po niej, w zależności od regionu przeprowadzano „próby” mające na celu ustalić, czy miejsce to nadaje się do zamieszkania przez ludzi (czy np. nie posiada złej energii). W tym celu pozostawiano na noc w tym miejscu zwierzęta i obserwowano jak się zachowują, czy w ogóle bezpiecznie są w stanie pozostać w tym miejscu bezpiecznie.
Drugi przykład wiąże się z faktem istnienia tzw. „ofiary zakładzinowej”, dla duchów opiekuńczych przyszłego domostwa (często w postaci zwierzęcia, którego szczątki znajdowały się pod progiem).
Pojęcie domu jako mikrokosmosu w pierwszej kolejności opierać się będzie na wspomnianemu nawiązaniu do kosmicznego centrum wszechświata, lecz także poprzez podział, i symboliczne rozumienie jego przestrzeni.
W wyobrażeniach mitycznych, oraz ludowych niektórych kultur świata, niebiańska budowla, którą zamieszkiwać mieli zmarli posiadać miała: 4 wieże (tyle ile pór roku), 52  komnaty (tyle ile w nim tygodni), 365 okien (tyle ile rok liczy sobie dni). Warto zauważyć, iż w myśl tej koncepcji został wybudowany zamek Krzyżtopór w Ujeździe.
W ludowej wizji postrzegania domu, jako budowli odwzorującej podział kosmosu, warto zwrócić uwagę na motyw jego trójdzielności: niebo (strych),  świat  doczesny (pomieszczenia zamieszkiwane przez domowników), piekło (piwnica).
            Danuta i Zbigniew Benedyktowiczowie pisali o jeszcze innym symbolicznym wymiarze rozumienia domu: chata naśladuje poprzeczny przekrój ciała człowieka[23]. W odniesieniu do tegoż założenia: wiejskie domostwa miały w swym założeniu znajdować się usytuowane plecami do wiatru, okna rozumiane były jako jego oczy, drzwi zaś jako - usta[24].
Pisząc o oknach i drzwiach, nie sposób wspomnieć o nich w odniesieniu do dychotomii wywodzącej się z ludowego sposobu myślenia: „swój – obcy” / „to co wewnątrz – to co na zewnątrz”. W ujęciu naukowym nazywamy te zasadności w następujący sposób: orbis interior – orbis exterior.
Kategorie: „obcy”, „ to co z / na zewnątrz” odnosić się będą w ogólnym ujęciu do przybyszów oraz przestrzeni wywodzących się poza granic wsi / parafii. Zaś w kontekście domu: tego co znajduje się poza jego murami. Dlatego też: okna, drzwi i próg postrzegane były w kulturze ludowej jako swego rodzaju „granice”, rozdzielające to co „nasze i oswojone”, od tego co „obce, nieznane, wrogie”, etc. Z progiem wiązać się miały także przeświadczenia o uśpionych w tym miejscu siłach strzegących dom – przyczyniło się to też m. in. do powstania mniej lub bardziej znanych tabu związanych z wykonywaniem czynności „na granicy” progu, jak np. zakaz witania się przez próg, lub przenoszenie przez niego panny młodej.
Rozważając dalszą symbolikę najważniejszych elementów wchodzących w przestrzeń domową warto wspomnieć o stole – symbolu wspólnoty domowników, rodzinnej (choć nieco dalej w kontekście Załęcza dopowiem sobie coś więcej na ten temat); oraz piecu – symbolu życia osiadłego i rodzinnego. W kulturze ludowej, jak i wcześniejszej był on ściśle powiązany ze sferą kobiecą: to kobieta była postrzegana jako „strażniczka ognia domowego” – dlatego też pierwszą rzeczą jaką powinna zrobić „młoda” po przybyciu do mężowskiego domu, było dotknięcie pieca. Włączało ją to symbolicznie w krąg domowników.  Szersze rozumienie symboliki pieca, nawiązuje nie tylko do obdarzania pokarmem, ale i rodzenia (wyjmowanie pokarmu z pieca = akt przyjścia na świat)[25].
            Ostatnim motywem jest postrzeganie domu, jako bytu związanego nierozerwalnie z życiem ludzkim. To w nim przychodziły na świat kolejne pokolenia członków rodziny, i pokładano nadzieję, że stale pozostaną z nim związane. Na Ziemi Wieluńskiej znany był zwyczaj kładzenia dziecka na stole, i oznajmianiu przy tym życzenia: „bądź wierny temu domowi”. Także i w obrzędowości zaślubin dom pełnił ważną funkcję, o czym pośrednio już sobie powiedzieliśmy powyżej, w kulturze słowiańskiej znakiem, iż żona została zaakceptowana przez duchy domowe było urodzenie przez nią syna. Wcześniej powinna ona składać im w ofierze miseczkę kaszy jaglanej. Związek domu i człowieka był podkreślany także w kontekście śmierci. Jeśli umierał ktoś z domowników, dom „dawał” o tym znać np. trzeszcząc, stukając, z półek spadały nagle przedmioty na podłogę, itd. W końcu: dom „umierał”, gdy został opuszczony i z wolna popadał w ruinę. 





Architektura drewniana pow. wieluński.
            Zanim przejdę do części materiału poświęconej zabiegom związanym z magią ochronną domu, pozwolę sobie przytoczyć dłuższy cytat zaczerpnięty z książki Tadeusza Nowaka pt. „Dwunastu”. Celem tego jest odwzorowanie postrzegania domu, na przykładzie polskiej kultury ludowej:

W owym czasie dowiedzieliśmy się, że we wsi śródleśnej żyje starzec, który z dawien dawna spisuje swój pamiętnik. Ale nie spisuje go w kratkowanym zeszycie, jak nasza Niewidka, ani w grubym brulionie czy też na brzozowej korze pociętej na arkusiki wielkości dłoni, oczyszczonej z szarych włókien, z zaropiałych oczek. Ową księgą spisywaną przez starca ze śródleśnej wsi miał być okazały kmiecy dom zbudowany z ociosanych toporem i wystruganych do ostatniego sęczka modrzewiowych bierwion. Wybraliśmy się do niego w lipcową niedzielę (...)
- Ojcowie nasi powiadali, że piszecie księgę wielką, jakiej nikt jeszcze nie widział. Mówili nam, że cały wasz dom zapisany jest mądrościami rozlicznymi, gadkami zbieranymi z całej okolicy, uciesznymi dykteryjkami, śpiewkami.
-Księga, jak księga. Różnie rzecz całą nazwać można. Wedle mnie każdy chłopski dom przypomina księgę. Tyle jeno, że nie zapisaną literą, słowem wyraźnym, a pismem korników, pająków, zwierząt domowych, ptaków gnieżdżących się w strzesze, pismem naszych rąk dotykających przedmiotów, źrenicami naszymi widzącymi nie tylko chleb rozkrojony na stole, ale i duszę tego chleba. To pomyślałem sobie, kupując ongiś książki rozliczne u kramarzy, u Żydów z okolicznych miasteczek, że ja też napiszę swoją księgę. Ale nie na papierze, który wyjada słońce, który butwieje i kruszy się w palcach, jeno na drzewie twardym jak żelazo hartowanym w glinie. I tak moje dumanie po nocach nad księgą przybrało kształt domu. Bowiem księga prawdziwa, do której się wraca, przy której się odpoczywa, nad którą się rozmyśla nie tylko o pietruszce, jest jak dom ludzki, w którym się mieszka codziennie[26].

            Zgodnie z tradycją pochodzącą z okolic Załęcza Wielkiego: po wyborze odpowiedniego miejsca na budowę domu kropią je wodą święconą (najchętniej „trzej królową”), we wschodni węgieł wkładają poświeconą palmę, a pod pierwszą przycieś leją na krzyż wodę święconą oraz wkładają palmę i wianki (niektórzy dokładają także trzy krzemyki, „żeby piorun nie szkodził”).
Wianki i ziele powieszone są na zewnętrznej ścianie budynku mieszkalnego (ziele przenosi się potem na strych), plamę zatyka się w mieszkaniu za świętym obrazem ( by jednak spełniała swe zadanie, przez pewien czas nie wolno jej wnosić na dach i powinna leżeć pod drzewiną tj. drzewem owocowym). Gdy nadchodzi burza, trzy baźki z palmy, oraz trzy kruszyny z wianków wrzucają w ogień, a gdy go wygaszą, zapalają gromnicę, gaszą ją  i wstawiają pod blachę pieca kuchennego, by  dym z niej kominem uszedł do góry; kilka baziek kładzie gospodyni na węgielki i obchodzi dookoła zabudowania, w oknie stawia krzyż i wiązankę palmy[27].
Pierwszymi wnoszonymi do domu elementami były: chleb  i  sól (by „ich nigdy w domu nie zabrakło”), woda nabrana przed wschodem słońca w Wielki Piątek, oraz stół (symbol gospodarza, ale także spoczywać na nim miał Jezus). Na nim kładziono święte obrazy, i kropiono go wodą święconą wielkanocną, lub „ trzej królową”. Wnoszenie dalszych sprzętów nie ma przypisanej kolejności. Jedynie pierwszy krzesany w piecu ogień, musi być rozpalony na wolnym od garnków palenisku[28].
Do świętych obrazów, oraz figurek znajdujących się w domu należeć powinny te poświęcone następującym świętym: św. Antoniemu (patronowi szczęścia domowego); św. Florianowi (który chronić ma dom przed pożarem; a gdy ten mimo wszystko się pojawił, to wynoszono wizerunek świętego na pola, by „na nie przeszedł ogień”); św. Agaty (solą świętej Agaty obsypywano budynki dookoła, w celach ochronnych przed urokami i złymi mocami)[29].
Według wierzeń szczęście domowi przynosić miała podkowa zawieszona u wejścia do domu, jednak największą moc miała mieć ta znaleziona w mieście, lub w drodze z kościoła[30].
            Nie wolno było sprzedawać starych mebli, lecz składować je w szopie, inaczej sprzedałoby się własne szczęście. Stołu, nie wolno było wynosić z domu, ani kłaść na nim czapki, ani dziecka (to raczej z praktyki wynikało)[31]. Nie wolno było jeść na progu – bo by się człowiek od razu zestarzał[32].


Zabiegi magiczne związane z uprawą roli.



Józef Chełmoński, Bociany.


            Już zimą bacznie obserwowano przyrodę, aby na odstawie zachodzących w niej procesów wywnioskować o pomyślności nadchodzącego sezonu rolniczego. Szron na „drzewinach” na (przykład owocowych) w okresie św. Katarzyny do Bożego Narodzenia oznaczał urodzaj prosa i tatarki, słoneczny Nowy rok urodzaj zbóż, a dzień św. Walentego urodzaj kartofli. Świecące wczesnym rankiem słońce w dniu Matki Boskiej Gromniczej oraz w Ostatki zapowiada urodzaj lnu. Wiosną pogoda w dniu św. Floriana oznacza wielki urodzaj grochu, kwitnięcie dziewanny od wierzchołka żytni urodzaj; wczesne pojawienie się „prawych: grzybów prędkie  żniwa[33].
                Dodatkowo unikano przędzenia lnu w dzień św. Barbary (by go myszy nie pogryzły), ani nie motano w dzień św. Mikołaja (gdyż uważano, że w ten sposób można „przymotać” sobie czarownicę). Nie czyniono tego  w okresie od Bożego Narodzenia, do Nowego Roku – tłumacząc to sobie faktem, ż w tym czasie nie czyni tego nawet sama Matka Boska[34].
W celu zabezpieczenia przyszłych plonów: na Boże Narodzenie obwiązywano drzewa owocowe powrozem – by dobrze rodziły; w dniu św. Szczepana święcono owies i czasem dodawano go do zjedzenia koniowi, by nie złapał uroku. W Wielkanoc zaś świecono kilka kartofli, które potem w odpowiednim terminie sadzono w polu[35]. Aby zabezpieczyć pola przed gradem i szkodnikami: zatykano w trzech rogach pola poświęcone palemki (pod postacią krzyży), jednocześnie podjadając przy tym pajdki chleba (wcześniej wtykano w ziemię kawałek poświęconego chleba lub ciasta). Ponadto istniało także przekonanie mówiące o tym: kto pierwszy zatknie ów krzyż na polu w Wielką Niedziele, ten pierwszy zbierze zboże[36]. Innymi zwyczajami było: zakopywanie skorupek pochodzących ze święconki w kretowiskach, oraz zatykanie gałązek leszczyny, pochodzących z dekoracji ołtarzy, przygotowywanych na  Boże Ciało na zagonach warzyw i lnu[37].
Przystępując do bezpośrednich prac na roli, unikano czynienia tego w piątki, gdyż dzień ten uważany był za nieodpowiedni. Nie należało także rozpoczynać siewów, gdy „gdy dwa słońca są na niebie” – czyli w czasie pełni. Wierzono, że z posianego wówczas jęczmienia będzie „pijana kasza”, a z siemienia „pijany olej”[38]. Za dni pomyślne do pracy uważano: poniedziałek, środę i sobotę, oraz ogólnie: każdy parzysty dzień miesiąca.  Orkę zaczynano o wschodzie słońca,  kierując się od wschodu na zachodu – zgodnie z kierunkiem ruchu słońca na niebie.
Rozpoczęcie określonych prac rolnych poprzedzało: wykonanie krzyża biczyskiem przed końmi oraz na żelazie od pługa – to ostatnie jest jakby prastarym przeproszeniem ziemi za wprowadzenie w nią żelaza przy występującej jeszcze dziś interpretacji, że „ziemia jest święta”[39].

Zwracano także uwagę na pogodę, gdyż wierzono że niektóre rośliny rosną lepiej jeśli zostaną posiane: zboże – gdy niebo było jasne, z małymi jasnymi chmurkami;  groch – gdy chmury były drobne, bystre;  tatarka – miała dobrze wzrastać, posiana przy zachmurzonym niebie. Przy sianiu prosa nie odzywano się do nikogo, nawet do konia – posiane rośliny miały się wówczas odznaczać dużymi liśćmi, i nie posiadać „kominiarzy”[40]. Do wysiewanego siemienia wkładano całe jajka i resztki osnowy, gdy gospodarz wracał z pola, żona smażyła mu z tych jajek jajecznicę, miało się to przyczynić do pięknego wyrośnięcia lnu  i dobrego wyłuskiwania się główek[41].
W trakcie żniw przywilej ścięcia pierwszych kłosów przynależał do gospodarza – w przypadku nieposzanowania tej tradycji, na jego rodzinę mógł spaść głód.  Na początku i na końcu każdego zagonu składano garstkę ściętego zboża na krzyż, aby wicher zboża nie uszkodził  i było nieruchane od nieszczęść[42]. W celu ochrony przed szkodnikami kładziono na wóz poświęcone gałązki brzozy lub sosny. Innym sposobem było : pierwszą garstkę ściętego zboża i wrzucają ją do sąsieka lub przed zwiezieniem do sąsieka kropią go święconą wodą, a w jego rogi wsadzają kamienie mówiąc: „na, mys mysa, zryj tylko to!”. Niekiedy wrzucają w sąsiek siedem główek śledzi l w trzy rogi sąsieka kładą dziewannę, a z dwóch pierwszych snopków kładą „krzyżóweczkę” w sąsieku; jest to również pewien rodzaj ofiary dla szkodników[43].

CDN.

Przypisy. 


[1] Zob. Wanda Drozdowska, Magiczne normy postępowania w życiu codziennym Załącza Wielkiego, pow. Wieluń, Łódzkie Studia Etnograficzne, t. V, Łódź 1963, s. 128.
[2] Zob. Magdalena Zowczak, Biblia ludowa. Interpretacja wątków biblijnych w kulturze ludowej, Toruń 2013, s. 260.
[3] Zob. W. Drozdowska, dz. cyt., s. 128 (przypisy).
[4] Tamże.
[5] Zob. tamże.
[6]  Tamże, s. 126-127.
[7] Zob. Tamże s. 115.
[8] Zob. tamże 124.
[9] Zob. tamże, s. 124 (przypisy).
[10]  Tamże, s. 125.
[11] Zob. tamże, s. 125.
[12] Tamże.
[13] Tamże.
[14] Tamże, s. 123.
[15] Tamże, 114.
[16] Zob. tamże, s. 117.
[17] Zob. tamże, s. 123.
[18] Zob. Tamże, s. 115.
[19] Zob. dz. cyt.
[20] Zob. tamże, s. 123.
[21] Zob. Danuta Benedytkowicz, Zbigniew Benedytkowicz, Symbolika domu w tradycji ludowej  Cz. I.
[22] Zob. Tamże.
[23] Tychże, Symbolika domu w tradycji ludowej  Cz. II.
[24] Zob. tamże.
[25] Zob. tamże.
[26] Danuta Benedytkowicz, Zbigniew Benedytkowicz, Symbolika domu w tradycji ludowej  Cz/ I).
[27] W. Drozdowska, dz. cyt., s. 123 (przypisy).
[28] Tamże.
[29] Zob. tamże s. 114.
[30] Zob. Tamże.
[31] Zob. Tamże, s. 117.
[32] Zob. Tamże, s. 118.
[33] Tamże, s. 126-127.
[34] Zob. tamże, s. 118.
[35] Zob. Tamże.
[36] Zob. Tamże, s. 116.
[37] Tamże.
[38] Tamże, s. 117 (przypisy).
[39] Tamże, s. 122.
[40] Zob. Tamże, s. 122.
[41] Tamże.
[42] Tamże, s. 116.
[43] Tamże.


Bibliografia. 



1.       Benedytkowicz Danuta, Benedytkowicz Zbigniew, Symbolika domu w tradycji ludowej  Cz. I, [w:] Polska Sztuka Ludowa – Konteksty, t. 44 z 3, 1990.
2.       Benedytkowicz Danuta, Benedytkowicz Zbigniew, Symbolika domu w tradycji ludowej  Cz. II, Polska Sztuka Ludowa – Konteksty, t. 44 z 4, 1990.
3.       Drozdowska Wanda, Magiczne normy postępowania w życiu codziennym Załącza Wielkiego, pow. Wieluń, Łódzkie Studia Etnograficzne, t. V, Łódź 1963.
4.       Zowczak Magdalena, Biblia ludowa. Interpretacja wątków biblijnych w kulturze ludowej, Toruń 2013.


Spis i źródła ilustracji.



1.      Constant Troyon, Droga na targ:

2.      Józef Chełmoński Orka
3.      Drewniana chata:
Jolanta Pol, Ziemia Wieluńska, Architektura drewniana.
4.      Architektura drewniana pow. wieluński:
Tamże.
5.      Józef Chełmoński, Bociany: