poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Zapomniana tradycja "kazań" z kiermaszy strżackich w Tłokini Wielkiej.



Dziś z radością pragniemy poinformować czytelników o kilku małych dla naszej strony jubileuszach, oraz materiale, który na dziś przygotowaliśmy. Po pierwsze materiał, który dziś oddajemy do rąk czytelników jest 100 materiałem udostepnionym na naszej stronie :)
A już niebawem, w przyszłym tygodniu miną dwa lata, od aktywnego funkcjonowania naszej strony! Co prawda profil Face Book zaistniał nieco wcześniej, to jednak dopiero w marcu 2017 roku doszło do założenia portalu, na którym prezentujemy filmy, i artykuły związane z Wielkopolską Wschodnią. Pierwsze materiały zaczęły pojawiać się jednak dopiero w maju 2017, i dotyczyły podań i legend naszego Regionu (co nasi najwierniejsi czytelnicy, mamy nadzieję pamiętają).

Dziś przedstawiamy fragmenty książki Pani Małgorzaty Judasz, pt. "Ochotnicza Straż Pożarna w Tłokini Wielkiej w latach 1913-2013", a dokładniej poświęcimy uwagę zapomnianej tradycji "kazań", które były wygłaszane jeszcze po wojnie, w trakcie kiermaszy strażackich organizowanych przez OSP w Tłokini wielkiej. Autorce dziękujemy serdecznie, za podzielenie się z nami materiałami na ten temat, zaznaczamy także, że fragmenty ksiązki, jak i wykorzystane z niej fotografie, są zamieszczane przez nas w charakterze pro pulico bono.





Nietypową imprezą strażacką, urządzaną w okolicy prawdopodobnie tylko Tłokini były tzw. kiermasze.
Kiermasz zaczynał się przed popołudniem objazdem konnym całej okolicy: Tłokiniach, Opatówku, Szulcu, Borowie i Zmyślance. Kilku druhów jadących na koniach głośno przez tubę zapowiadało imprezę: „Ochotnicza Straż w Tłokini urządza wielki kiermasz”.
Po zebraniu się publiczności organizowano kiermasz po koguta – żywego, przybranego wstążkami ptaka, który rzekomo był świadkiem wszystkich wydarzeń w wiosce. Następnie jeden z druhów „w imieniu koguta” publicznie wygłaszał tzw. „kazanie”. Nazywano tak specjalnie napisany na tę okazję tekst, często wierszowany, który w satyryczny sposób ukazywał życie codzienne w Tłokini, jej mieszkańców, nietypowe wydarzenia w wiosce, wyśmiewał przywary ludzkie. Podczas „kazania”, lub po ni wybrani druhowie zbierali datki – tzw. „tacę”. W międzyczasie odbywała się zabawa dla dzieci z tzw. „Bartkiem”. Jeden ze strażaków odpowiednio przebrany „Bartek” biegał pomiędzy dziećmi z workiem pełnym blaszanych rupieci, bawił się z nimi i co jakiś czas rzucał im go pod nogi. Dzieci z piskiem uciekały, y po chwili znów gonić „Bartka”. Po wysłuchaniu „kazania” wybierano „króla” kiermaszu i przenoszono się na salę, gdzie ucinano głowę kogutowi za wszystkie winy mieszkańców wioski. Po czym rozpoczynała się strażacka zabawa taneczna, często z bufetem prowadzonym przez druhów. Pieniądze zebrane „z tacy”, z wstępu na zabawę i dochód z bufetu były przeznaczane na rzecz straży.
Pisanie „kazań” wymagało specjalnego talentu literackiego, zmysłu obserwacji, poczucia humoru, oraz dużego taktu i dyplomacji. Wszyscy z cierpliwością słuchali, co wygłosi „kogut”, ale strażacy musieli uważać, by zbytnio nie urazić nikogo. W 1933 r., „dopisane do kiermaszu samowolnie nie potrzebnych rzeczy bez wiedzy zarządu” kosztowało Adama Sztrajta utratę funkcji sekretarza w Zarządzie straży.
Kiermasze odbywały się raz do roku latem lub jesienią. Zachowały się zapiski o kiermaszach odbywających się w latach 1933-1938. Wzmianki o organizacji  kiermaszu z 1933 r. pozwalają przypuszczać, że strażacy mieli już w tym doświadczenie i nie była to pierwsza taka impreza. Kiermasze z czasów powojennych pamiętają jeszcze  niektórzy mieszkańcy Tłokini w średnim wieku. Ostatni kiermasz odbył się w roku 1959. Zaprzestanie organizowania kiermaszy miało być związane z kwestiami politycznymi. Otóż Józef Suchorski wygłaszając kiermaszowe „kazanie” nosił czerwoną chusteczkę.  Możliwe, że przedstawiciele władz uznali to za wyśmiewanie się panującego ustroju i zakazali podobnych wystąpień.
Istnieją przypuszczenia, że kiermasze, lub tylko zabawy z „Bartkiem” wywodziły się z czeskiej tradycji i związane były z osadnikami czeskimi w Tłokini.





„Kazania” na kiermasze strażackie w latach 1945-1959
ze zbiorów OSP w Tłokini Wielkiej.

           
Uszanowanie dla publiczności!
proszę szanownych gości, słyszałem o waszej zabawie,
ale pozwólcie, że się państwu przedstawię.
Jestem pan Nuta
i słyszałem jaka jest poruta waszego koguta.
Wasz kogut mnie tu zaprosił,
by przez usta moje wielki i tradycyjny kiermasz gościł.
Jest to tradycja sięgająca dalekiej pamięci,
po której wielu obywateli do koguta straci chęci.

Przeszło 10 lat kogut był zamknięty w lesie,
dostawał on do picia trochę wody
i oczekiwał dzisiejszej swobody.
Chociaż nikt z nim nie rozmawiał i po wsiach nie spacerował,
ale na dzisiejszą tradycję dużo zanotował.
I mnie poprosił bym państwu ogłosił,
więc ogłaszam te nowiny,
proszę na mnie. […] robić,
[…] jest moja robota,
lecz poruta waszego koguta,
który dzisiaj może piać,
a jemu to pasuje[…].
Kogut prosił,
że kto jest przez niego podpatrzony,
by się nie unosił, a gdy się uniesie,
to by obmyć swoje winy, śmierć poniesie.
Leciał kogut przez Tłokinię, będzie czytał litaniję.
Co się stało, to się stało,
wykradł kogut z domu ciało,
bo mu się tak chciało.
Była jego taka heca,
Kropnął kurczę do Dobrzeca,
kogut z kurką tak się kłoci,
kiedy kurczę nam powróci.
Taka jest poruta naszego koguta.
Zaczął kogut udział brać
I orkiestra musi grać.

Poszedł kogut do ciotki, będzie czytał dalsze plotki.
I lecąc po dole, jakie by odegrać role.
I tak się trzepotał, że w trzy miejsca latał.
Nie mówił ani słówka, poszedł spacerkiem do Opatówka.
Szedł spacerem,
i ludzie myślą, że jest oficerem.
Był z niego takie taki łobuz,
że aż wskoczył w autobus.
Była u niego taka technika,
że z przodu u autobusu przed gośćmi drzwi zamyka.
To jest taka poruta naszego koguta.
Zaczął kogut piać, orkiestra proszę grać.

Z niego była taka krowa, że puścił się do Kozianowa.
Przed sąsiadem tak się żali, że szoferzy tak kazali,
i tak bęble
do Kalisza wywiózł meble.
 Tak mu się stale śni,
Że lepiej jest siedzieć na wsi.
Przeleciał przez [całą] Tłokinię
I nigdy […] nie […] nię.
I miał takie pianie, że wygonił z domu […].
Był z niego kawał niezdary,
że obsadził to [na?] Winiary [?]
i tak sobie w palcach dłubie,
że już są po ślubie.
nie tak ta jego córka,
jak to z okien górka.
Kogut się pyta,
Kiedy dostanie ten kapitał.
A kurczynce […]
jak rodzina cała wyrzuci [?].
Taka jest poruta
dzisiejszego koguta.
Orkiestra grać.

Przelatywał kogut całą wieś i wyprawiał różne figi,
bo obmiatał z wiatraka [?] śmigi.
Z gospodarza bystra głowa
Powiedział on do koguta takie słowa:
„Ty kogucie precz  stąd.
Ja przerobię wiatrak na prąd,
Bo z tym wiatrem to za wiele.
Na prąd się lepiej miele”.
I taką śpiewał pieśń:
„ja wezmę młynarzy cześć”.
I na młyn swój zaprasza,
lecz jego mąka to raczej kasza.
Sześciu młynarzy tak się naradzali
i klientów okradali,
za to wszystko cierpiał stary,
i nakładali mu różne kary.
Raz na kontrol przyjechali
i koncesję odebrali.
Taka jest poruta naszego koguta.

Był w Tłokini kogut gruby
zdobył we wsi trochę próby
i meldował maliny,
że tylko ma cztery kliny.
A kawał jest z niego niezdary
Ma malin trzy hektary.
Chodzi i kuca, a sąsiadom dokucza.
Jak się kogut rozkokocił,
To […] nosił.
A stare kokocisko
Tyle się trzepało [?]
[że mu się nie dało].
Taka jest poruta tradycyjnego koguta.

Kogut nocą przez Tłokinię przelatywał
i o nowego inżyniera się dopytywał.
Ktoś mu podpowiedział,
że inżynier w cieplarni siedział.
Kogut do cieplarni się udaje
i śpiącego inżyniera zastaje.
Był już niedaleko […]
[…] inżynierze […]
[na wsi ognia]
Ja już byłem na kontroli […]
A wy zawsze pilnujecie cieplarni z góry.
Aby inżynier był kryty
postawił kogutom liter […].
Kogut był łapownik stary
i przyjął te dary.
I tak sobie popijali,
a w tym czasie syreną zagrali.
Pan inżynier to usłyszał,
był tak pijany, że ledwo dyszał.
Żona go w przykrej sytuacji ratowała
i komendanta zaalarmowała.
Kogut głosem syreny był spłoszony
i z ledwością wrócił w swoje strony.
To jest taka poruta łapownika koguta.





Bolała koguta gęba
I pojechał motorem do Kalisza wyrwać zęba.
I taka jego była praca,
gdzie się motor obraca.
Idąc z Kalisza do domu na piechotę,
myślał jaką zacząć robotę.
Była jego taka technika,
że leżał motor w rowie koło Olejnika.
Tak się kogut uradował,
że na nogach nie spacerował.
Ty kogucie taki wole,
powiedz co o naszej szkole.
Są tu w szkole takie ramy,
że zamyka się wszystkie krany,
bo w kominie takie fugi,
że zamyka stale cugi.
I tak ją stale kusi, kusi,
niech ją dym udusi.
Co za diabelne kokoty,
że połamały w szkole płoty.
Taka jest robota
Chudego kokota.
Zatknął fugi, zakręcił krany, połamał szkole płoty
i wziął się za świeże roboty.
Niechaj jeszcze słynie,
znalazł się on w gminie.
Chciał zaciągnąć lampy i druty.
Kogut został wypruty.
Taka jest poruta mądrego koguta.

Nie szukajcie tej wymowy
Wracał kogut z Częstochowy
i natrafił na kunia
 i wpadł do pana Wojtunia.
I tak sobie spacerował,
że go z łachów i pieniędzy obrabował.
Wyglądał jak […],
Ubrał się w garnitur.
A te stare lumpy, podyktowała mu […],
Żeby włożył je pod łóżko.
Jego myśl
Co tu gryźć
i tak go zabawi.
Uciekł kogut do Wrocławia.
Kupił kogut kartofle upieczoną
i wraca z narzeczoną.
I tak mu czas szybko uchodzi,
pędzi kogut do Łodzi.
I tak sobie podczas podróży życie chwali,
milicjanci go złapali.
Popełnił on taki błąd,
że go złapał kaliski sąd.
Taka jest poruta kradzieży koguta.

[…] Proszę gości, a teraz będzie największa poruta,
bo zacznie się podział naszego koguta.
Panie Królu, dziś nam ogłoszony
Zdaniem publiczności i z mojej strony,
za swoje przewinienia kogut powinien być stracony.
Użyj do tego wszelkie sądu zwyczaje
-mówi Król- ja wyrok śmierci wydaję.
Tak kogucie, wyrok został ogłoszony,
obraziłeś tym pianiem niejednego człowieka,
za to cie sprawiedliwa kara czeka.
Chociaż jesteś przybrany w strój nowy,
to za swoje przewinienia musisz nadstawić głowy.
Kogut wyrok przyjmuje i swoim szanownych państwem [zostaje].
Grzebień ofiaruje wszystkim panienkom,
ma on zęby jak piły, by się czesać nie leniły.
Dziób wedle mego sumienia
daję panu Nucie za ogłoszenie mego przewinienia.
Uszy, choć mam małe, niech mają ci, co w chórze śpiewają.
Chociaż jestem po wyroku, ale oczy moje się weselą,
więc je daję starym kawalerom,
by nie narzekali i przez cztery oczy żon sobie szukali.
Język jest jeden, szkoda, że nie parka.
dostaje go tłokińska plotkarka,
a jest taki gad, że zna ją z tego cały powiat.
Szyję przyznaję tym gospodyniom,
co na publiczne miejsca wylewają pomyje.
Nogi niech tak będzie,
daję młodym kawalerom, żeby na zabawy mogli latać wszędzie.
Skrzydła by się starym pannom zdały,
żeby same na zabawy latały.
Piersi jest to grubsza część ciała
toteż panienkom się dostała,
by nie wypychały watą, bo wata zdrożała.
[Flaki?], dwunastnicę
Tym gospodyniom, co wysypują popiół na ulicę.
Serce, wątrobę, niech będzie w modzie,
daję tym co myślą o rozwodzie,
bo serca nie mają,
Niech się w kogucich kochają.
Tylna część ciała
stróżowi nocnemu by się zdała
aby się nie nudził
i w razie pożarów strażaków budził.
Podpowiedziała mi przepiórka,
że matkom mam dać swoje piórka,
lecz mam obawę,
by nie poszły córkom na wyprawę.
Proszę szanownych państwa, taka jest tradycja nasza.
Kogut już jest podzielony, ale na miłą zabawę zaprasza.


Źródło: Małgorzata Judasz, Ochotnicza Straż Pożarna w Tłokini Wielkiej w latach 1913-2013, EDYTOR, Kalisz 2013.




                                         

wtorek, 23 kwietnia 2019

Obrzędowość doroczna i rodzinna robotniczego Kalisza.



Wielkanoc za nami, jednak wciąż korzystając z poświątecznego nastroju, pragniemy przedstawić czytelnikom zwyczajowość mieszkańców Kalisza, z okresu międzywojennego, oraz pierwszych lat powojennych. Będzie trochę o Wielkim Poście, Wielkanocy, ale nie tylko.. ;)
Zachęcamy do lektury!



 

Narodziny i chrzest.




Jedna z dziecięcych fotografii a starym cmentarzu w Kaliszu: Leszek Nałęcz Raczyński zm. 1910 rok.


            W Kaliszu, w latach międzywojennych  nie było ściśle określonej zasady, zgodnie, z która miano chrzcić nowo narodzone dziecko. Oczywistym jest fakt, iż jeśli było  ono chorowite, to starano się uczynić to jak najszybciej; w przeciwnym wypadku zazwyczaj do obrzędu chrztu dochodziło zazwyczaj w 6 tygodniu jego życia (kiedy to kończył się wówczas czas połogu jego matki, zwany „wywodem”). Jeśli  narodziny miały miejsce niedługo prze Bożym Narodzeniem, lub Wielkanocą – starano się te uroczystość przenieść właśnie na czas obchodów owych świat [1].
            Gdy zbytnio zwlekano z poddaniem dziecięcia owemu obrodzi, a ono samo było przy tym niespokojne, dużo krzyczało, to sąsiedzi lub krewni mówili, że „dziecko chrztu woła’. Krzyk nieochrzczonego dziecka w zwyczajowym terminie tłumaczono też tym, że „widzi diabła” i boi się. Ociągającym się z urządzeniem chrzcin rodzicom zwracano uwagę, że „Żyda trzymają w domu”, że nie dbają dziecko, gdyż do nieochrzczonego  mogą przyczepić się złe duchy [2].
            Ponadto, przed dopełnieniem tego aktu należało przestrzegać dość niewygodnych zakazów. Nie wolno było wynosić dziecka na dwór, gdyż „jest czcze niegodne oglądać świat”. Obowiązywał też zakaz pożyczania czegokolwiek z domu, natomiast suszące się na powietrzu pieluszki należało zabrać przed zachodem słońca. Część informatorów utrzymuje, że w ogóle nie wolno było suszyć na dworze pieluszek bielizny nie ochrzczonego niemowlęcia. Dziewczynka, której matka złamała ten zakaz, mogła zostać „latawicą”, tj. zachowywać się w przyszłości jak chłopak [3].
            Na chrzestnych wybierano zazwyczaj osoby religijne i powszechnie szanowane, uchodzące za majętne. Wynikało to z faktu, iż w kwestię wchodziło „doprowadzenie” dziecka do wiary – i w tym przypadku, podobnie jak w społeczności wiejskiej: wierzono, że to z kolei ma zdolność „wdawania się” / „wradzania” cechami charakteru w swoich chrzestnych. A im życzyło się wszak jak najlepiej. Przyjmowano także obowiązującą na wsi zasadę, mówiącą iż dziecko mogło mieć więcej niż jedną parę chrzestnych.
Unikano przy tym proszenia na chrzestną kobiety ciężarnej – gdyż któreś z dzieci (noszone przez nią w łonie, bądź to którego miałaby zostać chrzestną) mogłoby umrzeć. Z tego samego powodu nie wybierano na chrzestną kobiety bezdzietnej, lub tej, której dzieci „nie chowały się”  (chorowały, lub umierały w dzieciństwie) [4].
W przypadku dużej śmiertelności wśród dzieci, przychodzących na świat w danej rodzinie, istniał zwyczaj zgodnie z którym: wybierano na chrzestnych osoby przypadkowe, bądź zapisywano dziecko po chrzcie do bractwa Trzeciego Zakonu O.O. Franciszkanów. Rodzice odmawiali specjalne modlitwy. Jeśli dziecko żyło, to gdy było starsze, samo odmawiało te modlitwy i do 7 lat chodziło ubrane we franciszkański habit przepasany białym sznurem. Gdy dziecko zmarło wcześniej, chowano je właśnie w tym habicie [5].
Dzieci zmarłe zaraz po urodzeniu były chrzczone przez akuszerkę, bądź kogoś z domowników; a jeśli przyszły na świat martwe: były chowane przez ojca, bądź matkę na cmentarzu, na niepoświęconej ziemi [6].
            W razie osierocenia dziecka: to właśnie na chrzestnych spoczywał obowiązek wychowania go (w przypadku zamążpójścia to chrzestna błogosławiła pannie młodej, tym samym zastępując jej matkę). Odpowiedzialność za ochrzczenie nieślubnych dzieci spoczywała na ich matce. Kwestia tan w praktyce nie przysparzała jednak większych problemów w znalezieniu odpowiedniej kandydatki na chrzestną: chętnie zostawały nim niezamężne kobiety. Istniało bowiem przekonanie zgonie, z którym wierzono, że: trzymanie do chrztu „znajdka” przynosi szczęście i rychłe zamążpójście [7].
            Imiona dzieciom wybierali rodzice: chłopcu-ojciec; a córce-matka; nadając imiona kierowano się tymi noszonymi przez najbliższych krewnych, bądź wybierano z tych zapisanych w kalendarzu (często „przypisanych” dniu, w którym dziecko przyszło na świat). Nawet jeśli imię dziecka było już przed chrztem, nie zwracano się nim bezpośrednio do noworodka, lecz mawiano do niego, po prostu: „ty Żydku” [8].
Jeden z informatorów przytoczył nam następującą anegdotę, dotyczącą czasów nam współczesnych, pochodzącą z terenów kaliskiego Szczypiorna. Miał on swego czasu pracować tam jako listonosz, i zachodząc do jednego z domów, zastał w nim sytuację: kiedy to członkowie rodziny siedzieli zebrani przy małym osesku. Informator ciekawy wybranego dla dziecka imienia, zapytał o nie – wówczas nastała niezręczna sytuacja: nikt nie chciał go wyjawić, a co więcej członkowie rodziny wydawali się być pytaniem wyraźnie poirytowani. Nieświadomy niczego listonosz opuścił domostwo, by powrócić do niego dopiero za jakiś czas. Dopiero wówczas wszystko wyjaśniło się, gdy nestorka rodu udzieliła mu reprymendy: „Jak pan mógł pytać się o imię dziecka, skoro ono jeszcze nie ochrzczone? Tak się nie robi!”.
To o czym tutaj piszemy wiąże się to z kolei z tabu, związanym z niewypowiadaniem przed rytuałem wtajemniczenia do społeczności (jakim w tym przypadku jest chrzest) „prawdziwego” imienia dziecka, tak aby nieżyczliwa jemu, oraz jego rodzinie osoba, nie mogła mu zaszkodzić.

           
            Ubranko do chrztu dla dziecka często wybierała matka, przy pomocy chrzestnej: dbano o to by było dobrze dopasowane, gdyż w przeciwnym razie: dziecko mogło w przyszłości przejawiać tendencję do niszczenia ubrań, lub żyć w biedzie [9]. Strój ów stanowiły: biała koszulka ozdobiona fryzką z koronką, flanelowy kaftanik i czepeczka. Kolor ozdób zależał od płci dziecka, tradycyjnie: dziewczynkom - przypisywano kolor różowy, chłopcom zaś - niebieski. Przed wyjazdem do kościoła przypinano dziecku medalik  - aby złe moce się do niego nie przywiązywały; oraz wkładano drobne pieniążki – dla pomyślności i bogactwa [10].
            Dziecko do chrztu od matki obierała chrzestna, uważając przy tym: by nie złapać go za lewą rękę – bo mogłoby wówczas zostać „szmają” (czyli leworęczne) [11]. Wychodząc z domu, i zabierając z sobą dziecko, wygłaszano formułkę: „Zabieramy poganina/Żyda, a przyniesiemy chrześcijanina”. Podobną formułkę wygłaszano po powrocie z kościoła. Matka nie uczestniczyła w chrzcie przez wzgląd na czas połogu – chyba że była już po błogosławieństwie [12].
            W czasie ceremonii, chrzestnych obowiązywało  szczególne skupienie i uwaga. Pomyłka któregoś z nich przy odpowiedziach mogłaby być przyczyną jąkania się dziecka lub ciężkiej mowy. Należało również zwracać uwagę na płomień świecy. Gdy paliła się równo dużym jasnym płomieniem, wróżyła dziecku długie spokojne życie. Płomień nierówny, przygasający zwiastował choroby i cierpienia, zaś zgaśniecie mogło wróżyć śmierć. Wróżby wysnuwano także z zachowania niemowlęcia, np. gdy głośno płakała mówiono, że „ma mu się na życie”, lub że będzie dobrym śpiewakiem albo organistą [13].
            Podobne wróżby czyniono już po powrocie z kościoła: niektórzy z informatorów wspominają, że poduszkę z dzieckiem kładziono matce do stóp, oraz że jeszcze tańczono z nim, aby było w życiu obrotne. W jednym przypadku uzyskano informacje zwyczaju wywieszania w tym momencie czapeczki dziecka za okno, aby „było mądre” [14].
            Po powrocie ze chrztu dziecko było obdarowywane prezentami. Od chrzestnych otrzymywało wówczas tzw. „wiązarek” – czyli wszelkiego rodzaju: dewocjonalia, medaliki, ryngrafy, książeczki do nabożeństwa, kartki z życzeniami, przechowywano w nim także zasuszoną pępowinę. Następował także uroczysty poczęstunek dla gości, w trakcie którego „zbierano na pępek”.


Zaloty, ślub i wesele.




Kaliska para młoda.
W latach 50. w Polsce korzystano z tego, co było pod ręką. Suknia ślubna pani Pilas uszyta została z amerykańskiego spadochronu (fotografia i opis pochodzą z wystawy "Zakochani w Kaliszu", zorganizowanej przez Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej).
 

Młodzi zapoznawali się zazwyczaj poprzez wspólnych znajomych, ale zdarzały się ku temu także i inne okazje. „Randki” miały miejsce zazwyczaj dwa razy w tygodniu (w czwartki i niedziele), jednakże zsadzą było, iż: kandydat do ręki panny musiał starać się o nią co najmniej przez rok. „Fircykiem” nazywano kawalera, który pozował na kogoś z wyższej sfery społecznej, i zazwyczaj przynosił swej wybrance prezenty w postaci słodyczy. Jeśli pochodził z innej dzielnicy niż ona, to musiał „wkupić się” w podwórkowe towarzystwo – zazwyczaj wódką, którą zwano „szprytówką”. Wyjątek od tej reguły stanowili młodzieńcy zwani: „fetniakami” („sprytni, śmiali”), oraz „chojrakami” (od: „zaczepny, odważny, bakelizujący  niebezpieczeństwo) [15].
            Kiedy para miała już za sobą okres zalotów, a kawaler został zaakceptowany przez rodzinę, jako potencjalny czas małżonek: pozostało już tylko wyczekiwać dnia ślubu oraz wesela. Dzień ten poprzedzały spędzane przy cieście i kawie, oraz wspólnych przyśpiewkach wieczorki kawalerskie, oraz panieńskie.
            Rankiem po udzieleniu błogosławieństwa młodej parze, zanim ta wyruszyła do kościoła na uroczystość zaślubin: teść wkładał do butów pannie młodej złote lub srebrne monety – by była zawsze zamożna, niezależna [16].
Wychodząc do kościoła panna młoda „chcąc pociągnąć do zamążpójścia koleżankę”: ciągnęła za sobą welon, który potem był noszony zazwyczaj przez dwoje dzieci [17].  Możniejsi na uroczystość udawali się karetą, a biedniejsi dorożką.
Do ołtarza młodych prowadzili: pana młodego - jego matka chrzestna, siostra, lub starsza druhna;  młodą zaś - starszy brat lub stryj [18].
Życzenia młodym składano dopiero po ich powrocie do domu, gdzie chlebem i solą witała ich matka panny, podawała swej córce także dziecko (co miało wróżyć jej rychłe macierzyństwo). Inną wróżbę stanowiło także obrzucanie młodych monetami – aby byli zawsze zasobni, i miało to miejsce po wyjściu z kościoła [19].
Wyróżniano dwa typy wesel: huczne i skromne (bez wystawnego jedzenia i muzyki). Zwyczajowo: rodzina panny młodej opłacała jedzenie, podczas gdy krewni młodego pozostałe kwestie (głównie muzykantów, wódkę, obrączki, kwiaty, powóz do ślubu) [20].
            Najpierw podawano posiłek zwany „śniadaniem”, na którym serwowano: przekąski, kawę; gorące posiłki podawano zazwyczaj w trakcie „obiadu’, który odbywał się najczęściej ok. północy. Często wznoszono toasty na cześć młodej pary, tłucząc przy tym kieliszki, bądź zakrzykując, że: wódka jest „gorzka” – tym samym nakłaniając młodych do całowania się [21].
            Po „obiedzie” odbywały się: oczepiny, zbiórka pieniędzy i zgadywanki. Starsza druhna odczepiała młodej welon, a na jego miejsce wsuwała przypinkę z białych sztucznych kwiatów. Potem  przechadzając się wśród biesiadników z talerzem, zbierała pieniądze na „czepek”. Przed panem młodym stawiano także zadanie „rozpoznania” swojej świeżo poślubionej żony, spośród okrytych prześcieradłem panien – w razie pomyłki musiał on „płacić” gościom wódką, lub pieniędzmi [22].

           
Pogrzeb.



 Fotografia nagrobna Urszuli Kamińskiej zm. 1929 r.


Przed uroczystością pogrzebową ciało zmarłego przez trzy dni znajdowało się w jego rodzinnym mieszkaniu. W czasie tym, w pokoju w którym znajdowało się ciało urządzano „czuwania”, w trakcie których modlono się za jego duszę, i śpiewano żałobne pieśni. W pokoju tym na czas przebywania trumny, z ciałem zmarłego wynoszono: wszelkie sprzęta domowe, jedzenie, oraz wodę. Na powieki nieboszczyka kładziono momenty, które potem przeznaczano na ofiarę kościelną, bądź dla żebrzącego [23]. Do innych rytuałów związanych z tą sytuacją należały także: zatrzymywanie zegara ściennego, zasłanianie okna, lustra (w przypadku tego ostatniego – chciano po prostu zapobiec ujrzenia w zwierciadle dusza zmarłego) [24].
           
            W dniu pogrzebu otwierano wieko trumny - tak aby każdy mógł się pożegnać ze zmarłym: rodziców całowano w rękę, dzieci w policzek (podobnie rodzeństwo), sąsiedzi dotykali dłoni zmarłego; a ksiądz kropił ciało zmarłego wodą święconą. Po wyniesieniu trumny z mieszkania, meble na którym wcześniej stała przerwano zapobiegawczo, aby nigdy  więcej: „nie stanęła ona w tym mieszkaniu” [25].


Zaduszki.


Tego dnia udawano się na cmentarze, gdzie dekorowano groby zmarłych; sypiąc koło nich biały piasek, układając z kasztanów krzyż, stawiano również kwiaty i zapalano świece [26].
W domu, po kolacji omawiano modlitwę za zmarłych, po której gospodyni na białym obrusie zostawiała dla zmarłych: chleb i sól, a do miski nalewała wodę i wieszała ręcznik. Wierzono, że tej nocy dom odwiedzają dusze zmarłych krewnych – toteż nie przesiadywano do późnej pory, a by im nie przeszkadzać [27].


Andrzejki.


W wigilię św. Andrzeja wróżono tradycyjnie interpretując kształty z wosku. Do innych praktyk należało także naprzemienne przekładanie butów, należących do panien biorących udział we wróżbie – ta, której bucik pierwszy wyszedł za próg, miała jako pierwsza doczekać się zamążpójścia.  Nie był to jednak jedyny dzień, w którym czyniono wróżby o podobnym charakterze.
            W Boże Narodzenie dziewczęta liczyły napotykane na swej drodze siwe konie – jeśli naliczyły ich 59, a potem: spotkały kominiarza, a następnie młodzieńca, który zgodził się odprowadzić, daną pannę do domu, to istniała szansa, że mógł niebawem stać się jej mężem  [28].
            Liczono także gwizdy na niebie – jeśli dziewczyna naliczyła ich aż 99, i międzyczasie nie spadła żadna z nich, wówczas panna powinna wyczekiwać na swej drodze kawalera – który mógł zostać jej mężem.
Podobnie czyniono w adwent, gdy po pierwszych roratach dziewczęta wracając z kościoła zaczepiały napotkanych mężczyzn – imię pierwszego napotkanego, miał nosić w przyszłości mąż danej panny [29].


Boże Narodzenie.






W dzień wigilijny jadano tylko dwa razy. Pierwszy skromny posiłek stanowić miała polewka konopna, bądź makowa, kawałek strucli i woda. Do sutej wieczerzy zasiadano dopiero, gdy pojawić się miała pierwsza gwiazdka.
            Wówczas nakrywano stół białym obrusem, który dekorowano iglastymi gałązkami, a na środku kładziono opłatek, sianko. Choć dbano o to by liczba gości była parzysta (co wróżyć miało szczęście), to pozostawiano jedno wolne miejsce - dla niespodziewanego gościa.
Przed rozpoczęciem wieczerzy zapalano świeczki na choince, oraz na stole – a niekiedy nawet odmawiano modlitwę np. Ojcze Nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu. Potem dzielono się: opłatkami (co rozpoczynał z reguły ojciec), a następnie wódką – nie pomijając przy tym dzieci [30].
            Do potraw wigilijnych zaliczano; kluski, zwane „krajanką”, z polewką konopną lub zupą grzybową, później makiełki (kluski lub pokrojona bułka z tartym makiem), kaszę jaglaną, kapustę z grzybami lub grochem, grzyby duszone w oleju, wreszcie kompot z suszonych owoców. W latach międzywojennych zaczęto podawać zamiast kaszy jaglanej, ryż z mlekiem, cukrem lub śliwkami. Unikalnymi potrawami była gotowana pszenica z cukrem i fasolka przyrządzaną na kwaśno. Zwykle po kompocie spożywano strucle lub placek z kruszonką popijając herbatą. Strucle niekiedy smarowano miodem. Deserem złożonym z cukierków, orzechów i jabłek kończono biesiadę wigilijną [31].
            Po wieczerzy następowało kolędowanie. Wszyscy domownicy skupiali się pry choince wiszącej u sufitu lub stojącej w rogu mieszkania. Choinka była pięknie przybrana w różne ozdoby, najczęściej własnej roboty. Wisiały na niej papierowe łańcuchy, gwiazdki, pajacyki, aniołki, opłatkowe krążki ze scenami betlejemskimi oraz pierniki w formie mikołajków, aniołków, serduszek i rybek. Na jej wierzchołku jaśniała duża złota lub srebrna gwiazda [32].
            Prezenty przynosił oczywiście „Gwiazdor” – czyli ktoś z rodziny, bądź sąsiadów, czy znajomych przebrany w: barani kożuch, wysoką czapkę; ponadto mający przy sobie kij z dzwonkiem, rózgę sprawiedliwości a na plecach wór z prezentami [33]. Innym razem byli to kolędnicy, którym przewodził „stary Józef”.
            Z obchodami Bożego Narodzenia związane było także kolędowanie. Zazwyczaj zadania tego podejmowali się chłopcy, który terminowali w szewskim zakładzie, a którzy na tę okazję nosili ze sobą szopkę [34]. Mogła ona przybierać formę: miniaturowego domku z otwieranymi drzwiczkami, za którymi ukrywana była scena ze stajenki, obrazująca scenę narodzin Jezusa. Bogatsza jej wersja wyposażona była kukiełki przy pomocy których odgrywano teatrzyk [34].

            Czas karnawału opierał się na chodzeniu „przebierańców”, bądź „herodów”. Były to grupy liczące sobie około 6-10 osób, z których każda posiadała przypisaną sobie rolę’ wśród których wyliczyć można m.in.: króla heroda, marszałka dworu, feldmarszałka, żołnierzy, rycerzy, anioła, diabła, kostuchy, mędrca z księgą. Rzadziej w widowisku herodowym pojawiał się Turek, chłop w sukmanie ze skrzypkami lub kosturem, Żyd w chałacie z długą brodą, monarchowie – Kacper, Melchior i Baltazar lub jedyna niewiasta i to wielce strapiona – żona heroda [35].
            „Przebierańcy” byli nieodłącznym elementem nie tylko przedstawień jasełkowych, ale i także zabaw karnawałowych. Na ul. Górnośląskiej swego czasu mieściła się firma Rozenkranz – która specjalizowała się w wypożyczaniu na tę okazję strojów teatralnych [36].

Z bliskim końcem hucznego obchodzenia karnawału wiązał się obowiązkowy Tłusty Czwartek – z tej też okazji zajadano się ochoczo: pączkami, racuchami i chrustami. W Kaliskich szkołach królem i królową tego „święta” zostawali: „Bartek” wraz z „Bartkową”.
Na postaci te wybierano najokazalszych grubasów. Oni w czasie czwartkowego wieczorku szkolnego, zapraszali gości do stołów biesiadnych, na których znajdowały się min. pączki i owoce [37].  
            W tym czasie odbywały się w licznych lokalach zabawy taneczne, a że podawano na nich prócz tłustych i mięsnych potraw – śledzie, nazywano je powszechnie „śledziówkami”. Śledzie te były już zwiastunem nadciągającego postu i wyrzeczeń kulinarnych [38].
           

Wielkanoc.


Kalisz, Stary Rynek, od strony Południowej.


            W okresie Wielkiego Postu w latach międzywojennych w każdą środę i piątek nie jadano mięsa, zaś w samym Wielkim Tygodniu jadano wyłącznie  raz do syta, a w sam Wielki Piątek urządzano głodówkę  - nawet małym dzieciom nie dawano wówczas mleka[39].
             W środku Postu, a więc w tzw. pólpoście, wracano do ostatkowych figli i żartów. Przechodniom przyczepiano ości śledziowe lub ogniste papierowe języki, symbole plotkarstwa. W dniu tym wybijano również półpoście, tj. bito w drzwi sąsiadów czym się dało, najczęściej jednak kamieniami lub naczyniami wypełnionymi fekaliami lub śmieciami [40].
            Zwykle na okres postu przypadał pima aprilis. W dniu tym dla żartu wzajemnie się oszukiwano i zwodzono oraz wysyłano sobie humorystyczne-satyryczne kartki kupowane w księgarniach, a przedstawiające różne typy, jak m.in. plotkarzy z kłodką na ustach lub pantoflarzy, których żony ćwiczyły palką. Na kartkach tych znajdowały się również odpowiednie wierszyki [41].
            W okresie Wielkiego Tygodnia robiono nie tylko generalne porządki, ale zasłaniano lustra – by nie ujrzeć w nim odbijającego się diabła [42].
W Wielki Piątek i sobotę udawano się na Grób Pański, gdzie ciała Zbawiciela strzegła symboliczna straż zwana Turkami.
            W Wielką Sobotę następowało święcenie pokarmów, które miało miejsce: w kościele, cmentarzu przykościelnym, rzadkiej w prywatnych domach.
W skład świeconego wchodziły: jajka w skorupce i obrane, biała kiełbasa, szynka, pieczona cielęcina, chleb, babka, mazurek, chrzan, ćwikła, pieprz, sól, ocet, masło, niekiedy miód i ser. W zamożniejszych domach dochodziły do tego jeszcze: pieczony indor, schab, oliwa lub pomarańcze. Niektóre z wymienionych artykułów były specjalnie przygotowywane do święcenia. Do nich należały; jajka farbowane, biała kiełbasa, chleb żytni o wierchu w formie gwieździstej, masło formowane w różyczkę lub baranka. W tej grupie odrębną niekiedy pozycję zajmowała szynka, na której wycinano szachownicę, potem w każdy kwadrat wtykano kawałki cynamonu (…). Niezbędnym atrybutem święconego był baranek z masła, cukru lub porcelany, z czerwoną chorągiewką, z czerwoną chorągiewką, uchodzący za symbol zmartwychwstałego Chrystusa [43].
            Niedzielę rozpoczynano od spożywania wielkanocnego śniadania, którego podstawę stanowiło święcone. Najpierw dzielono się jajkiem, pry którym składano sobie życzenia, do niego też zjadano trochę chrzanu wiedząc, iż zabezpiecza ona przed bólami gardła, oraz wścieklizną [44]. Potem spożywano pozostałe pokarmy na cieście i kawie kończąc.
            W poniedziałek obchodzono tradycyjny dyngus – polewano najchętniej dziewczęta, przy czym im atrakcyjniejsza tym bardziej mokra. Chodzono także po sąsiadach, od których zbierano: dyngusowe jajka, oraz placek. Niektórzy z nich nosili pięknego koguta z czerwoną kokardą na szyi. Siedział on spokojnie w koszyczku wiklinowym, który był najczęściej ozdobiony widłakiem i czerwoną wstążką [45].


Sobótka.


            W Kaliszu obchody sobótkowe zazwyczaj skupiały się w okolicy Prosny, gdzie nie tylko spławiano wianki ze światełkami, ale  chętnie też uczestniczono w bogatej ofercie programowej okolicznego Towarzystwa Wioślarskiego. Pływały wówczas łodzie, bogato zdobione i oświetlone, na których odbywały się rozmaite spektakle: muzyków, kabaretów, tancerzy, chłopców i dziewcząt w strojach ludowych, a nawet kowala pracującego w kuźni [46].
            Noc ta rozpoczynała także zwyczaj kapania się w rzece – począwszy od „Sobótki” udawano się  nad Prosnę, by w rytualnym geście co sobota, obmywać swe ciało w jej wodach [47].


Tak oto przedstawia się kaliska obrzędowość klasy robotniczej, okresu międzywojennego.



Przypisy.


[1] zob. A. Jabłońska – Ważny, Przyczynki do tradycyjnego chrztu w robotniczym Kaliszu, [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, T. XXVIII, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Łódź 1988, s. 64.
[2] Tamże.
[3] Tamże, s. 64-65.
[4] zob. tamże, s. 65.
[5] Tamże.
[6] zob. Tamże, s. 69.
[7] zob. Tamże.
[8] zob. tamże, s. 66.
[9] Zob. Tamże.
[10] zob. Tamże.
[11] zob. Tamże.
[12] zob. Tamże, s. 27.
[13] zob. Tamże, s. 27.
[14] zob. Tamże.
[15] zob. J. P. Dekowski, Zwyczaje rodzinne i doroczne Kaliszan w świetle konkursu folklorystycznego,  [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, T. XXVIII, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Łódź 1988, s. 46.
[16] zob. Tamże, s. 47.
[17] zob. Tamże.
[18] zob. Tamże.
[19] zob. Tamże, s. 48.
[20] zob. Tamże.
[21] zob. Tamże.
[22] zob. Tamże.
[23] zob. Tamże.
[24] zob. Tamże, s. 49.
[25] zob. Tamże.
[26] zob. Tamże, s. 61.
[27] zob. Tamże.
[28] zob. Tamże, s. 62.
[29] zob. Tamże.
[30] zob. tamże, s. 49.
[31] Tamże, s. 50.
[32] Tamże.
[33] zob. Tamże.
[34] Tamże, s 58.
[35] Tamże.
[36] zob. Tamże.
[37] zob. Tamże, s. 59.
[38] Tamże, s. 59.
[39] zob. Tamże.
[40] Tamże.
[41] Tamże, s. 50.
[42] zob. Tamże, s. 50.
[43] Tamże, s. 60.
[44] zob. Tamże.
[45] zob. Tamże.
[46] zob. Tamże, s. 62.
[47] zob. Tamże.


Bibliografia.

1.      Dekowski Jan Piotr, Zwyczaje rodzinne i doroczne Kaliszan w świetle konkursu folklorystycznego, [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, T. XXVIII, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Łódź 1988.
2.      Jabłońska – Ważny Anna, Przyczynki do tradycyjnego chrztu w robotniczym Kaliszu, [w:] Łódzkie Studia Etnograficzne, T. XXVIII, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Łódź 1988.


Źródła ilustracji.


1.       Leszek Nałęcz Raczyński:

Kalisz Czasem Malowany:
2.       Kaliska para młoda:
Muzeum Okręgowe Ziemi Kaliskiej (Face Book)):
3.       Fotografia nagrobna Urszuli Kamińskiej:
Kalisz Czasem Malowany:
4.       Ulica Rybna i kosciół O.O. Franciszkanów
5.       Kalisz, Stary Rynek, od strony południowej:
6.       Dawny Kalisz: http://www.kalisz.info/zdjecia-prosna.html