wtorek, 29 stycznia 2019

Antoni Szulczyński - malarz od urodzenia.




Poniższa nota biograficzna, podobnie jak i fotografia oraz zamieszczony odnośnik do filmu zostały zapożyczone  przez nas, ze strony internetowej poświęconej wspomnianemu artyście: antoniszulczynski.pl
Projekt został zrealizowany ze środków dofinansowania  ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zaś partnerami projektu były gminy: Wilczyn, oraz Kramsk.
Materiał zostaje opublikowany przez nas, za zgodą jego autora Pana Krzysztofa Paluszyńskiego – za co bardzo serdecznie dziękujemy!!!

Materiał  zostaje opublikowany przez nas w charakterze pro publico bono.






 Antoni Szulczyński urodził się w Wilczynie w roku 1877. Nie wiadomo co tak bardzo rozpaliło wyobraźnię chłopaka, którego ojciec był młynarzem -właścicielem wiatraka i sporego areału ziemi, że jemu współcześni twierdzili, że już jako dziecko pisał patykiem na piasku „będę wielkim malarzem”. Bezspornym pozostaje fakt, że aby realizować swoje młodzieńcze marzenia wyjechał z małej wielkopolskiej wsi by w Krakowie rozpocząć studia na Akademii Sztuk Pięknych. Ukończył ją w wieku 24 lat, a nauki kontynuował podróżując po całej Europie. Swój warsztat doskonalił na uczelniach w Wiedniu, Rzymie, Monachium i Wilnie.
O wielkości jego talentu świadczy fakt, że już jako 22 letni początkujący student rozpoczął pracę nad polichromiami w kościele pod wezwaniem świętej Katarzyny w Miedźnie, które ukończył po studiach w 1907 roku. W swoim dorobku artysta ma również zapierające swoim artyzmem monumentalne polichromie i obrazy w kościołach Matki Bożej Bolesnej w Skulsku, Kramsku, Wilczynie oraz w Broniszewie i Łubnicach, oraz Złotkowie.
Znany ze swoich dzieł sakralnych Antoni Szulczyński był też cenionym portrecistą i autorem pejzaży, które zdobiły i zdobią ściany wielu domów w kraju. W dużej części pewnie i w Krakowie, jak i innych miejscach gdzie pobierał nauki. Tworzył nawet w cieniu osobistej tragedii, która go dotknęła. W wyniku nie do końca jasnego splotu zdarzeń utracił władzę w nogach. We wspomnieniach na temat jego życia przewija się informacja, że od pewnego momentu swojego życia był słabego zdrowia. Inni twierdzą, że paraliż nóg był wynikiem skoku na główkę do jeziora, jeszcze inni, że powikłań poodmrożeniowych. Pewne jest jedno, jeździł po Europie szukając dla siebie pomocy w tej chorobie. Trzeba przyjąć, że to właśnie ta osobista tragedia, w ten czy inny sposób przyczyniła się do jego przedwczesnej śmierci w wieku zaledwie 45 lat. Pomimo uznania jakim cieszył się w ówczesnym jemu czasie i talentowi, którym dorównywał zdaniem niektórych samemu Józefowi Mehofferowi dzisiaj jest artystą znanym i docenianym jedynie przez specjalistów. Najwyższy czas, by ten jeden z najwybitniejszych wielkopolskich malarzy został doceniony przez szerokie grono naszego społeczeństwa.




niedziela, 27 stycznia 2019

Rzemieślnicy i twórcy ludowi - filmy, wywiady, cz. 2.



Dziś przed czytelnikami prezentujemy dwa kolejne filmiki, zrealizowane przez Stowarzyszenie Krotochwile, w ramach "Wędrownego Zakładu Kultury", opierające się na spotkaniach z postaciami twórców ludowych Regionu Wielkopolski Wschodniej. 
Jest to kolejna seria filmików, którą "gościmy" na naszym portalu - zostaje ona zamieszczona przez nas w charakterze Pro Publico Bono






"Mała Syberia" - spotkanie z Panią Marianną Dobrowolską
hafciarką z Michalinowa w gminie Zagórów:








"Rodzina Garncarzy" - spotkanie z rodziną Dzieciątkowskich,
z Czarnegobrodu, w gminie Grodziec.







"Piaskiem sypane" - spotkanie z panią Jadwigą Tyksińską z Kłodawy.

 


Mimo iż Kłodawa - miejscowość, z której pochodzi bohaterka ostatniej opowieści, historycznie nie wlicza się już w poczet ziem Wielkopolski Wschodniej, to zdecydowaliśmy się załączyć niniejszy film przez wzgląd na to, że zwyczaj ten był praktykowany także na obszarach naszego Regionu. Udało nam się ustalić, iż czyniono tak m.in. w okolicach: Pleszewa, Krotoszyna-Ostrzeszowa, okolicach Szulcu (wsie: Modła i Warszew - sypano białym piaskiem przed Wielkanocą, w czasach  gdy chałupy były kryte strzechą, a za podłogę służyła polepa).

Staramy się ustalić dalszy zasięg tego zwyczaju, zatem: jeśli ktoś z informatorów sam sięga pamięcią, bądź zna ten zwyczaj z rodzinnych przekazów, bardzo prosimy o kontakt:

region.wielkopolska.wschodnia@gmail.com

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Gęś w historii i kulturze Zagórowa.



Dziś na naszej stronie prezentujemy materiały dotyczące gęsi w kulturze Zagórowa – zwierzęta te w przeszłości odegrały znaczącą rolę w historii i kulturze tegoż miasta, stając się tym samym jego wizytówką. Na początek przedstawiamy artykuł: „W Zagórowie gęsi kują…”, autorstwa Jarosława Buziaka, pierwotnie zamieszczony na portalu:

Następie  prezentujemy naszym czytelnikom dwa tematyczne filmy, znalezione na kanałach youtube:

1.      „Zagórów – jak podkuwano  gęsi?”.
2.      „Zagórów – Gęsi i ludzie 1977-1998”.


Zarówno filmy, jak i artykuł zostały przez nas zaczerpnięte z różnych źródeł internetowych, przy czym odnośniki do kont youtube, z których pochodzą filmy dostępne są po odpowiednim kliknięciu w materiał filmowy. Wszystkie  materiały przedstawiane przez nas są zamieszczone wyłącznie w charakterze pro publico bono.



 "W Zagórowie gęsi kują...".


Hodowla gęsi w Polsce ma bardzo długą tradycję, sięgającą XVII wieku. Najstarszym śladem bytności gęsi w Zagórowie jest ufundowana przez małżeństwo Grzegorza i Mariannę Plucińskich w 1747 r. kamienna figura Jana Nepomucena w aureoli – patrona tonących oraz orędownika podczas powodzi, który w wierzeniach był świętym chroniącym pól i zasiewów przed powodzią,jak również przed suszą. Na rzeźbionym cokole znajdują się płaskorzeźby św. Jana, św. Augustyna, św. Grzegorza i św. Wawrzyńca wpatrzonego w stronę doliny Warty, który w prawej w ręce trzyma kratę, a w lewej gęsie pióro (!) zamiast palmy męczeńskiej – atrybutu świętego. Poniżej artysta umieścił inskrypcję głoszącą:






Męczeńskie pióro w swych
rękach piastuie
Wawrzyniec nas nic
z gorzeli kwitui”


Dzisiaj trudno jest dociec, kto był pomysłodawcą świętego z piórem:
czy rodzina Plucińskich czy też rzeźbiarz-artysta? Niezaprzeczalny pozostaje fakt, że w Zagórowie ważni byli i święci, i gęsi. Z pewnością lądzkie cysterskie księgi napisane zostały piórami z zagórowskich gęsi.
W latach 80. XIX w. nastąpił bum handlowy w eksporcie białego ptaka
do Niemiec. W państwie pruskim, w przeciwieństwie do Kongresówki, rozwój hodowli gęsi był nieopłacalny, a zapotrzebowanie olbrzymie. Pruska gospodyni, dbająca o finanse domowe, wolała kupić chudego ptaka z Królestwa Polskiego i go dotuczyć, niż wyhodować gęś niemiecką trzy-cztery razy droższej.

Po drugiej stronie granicy zagórowscy handlarze rozpoczynali w maju wędrówkę po guberni kaliskiej w poszukiwaniu drobiu, odwiedzając chłopów, osadników-olędrów, szlacheckie dwory i rezerwując sobie na później zakup młodych jeszcze gąsiąt. Sezon gęsi trwał do połowy listopada, kiedy to przez dolinę Warty z okolic Kalisza, Turku i Stawiszyna pędzone było gęsiego białe ptactwo. Pod koniec XIX w. przez komorę celną w Strzałkowie przekraczało rocznie
ok. 300 000 gęsi (!) do Poznania, Berlina i Hamburga, a tym, które przechodziły przez Zagórów zapewniano chwilowy odpoczynek i oczywiście gęsie podkowy.
Na zagórowskich łąkach w miejscu oddalonym o 2,5 km od centrum miasteczka
i 300 m na zachód od rzeki Warty leży teren Płóciczne Moczydło, a przy nim łąka Wspólne (dawniej należąca do miasta), na której była przystań dla gęsi i urządzana w sezonie handlowym kuźnia. Na przystań zjeżdżali się handlarze
z kaliskimi gęsiami, kupcy-eksporterzy ptactwa do Niemiec, nie brakowało samych chłopów, gnających swoje ptaki w dolinę Warty z nadzieją otrzymania najlepszej zapłaty. Ptaki wędrowały do pruskiej granicy o własnych siłach i aby zabezpieczyć ich płetwy przed okaleczeniem na szosach bitych granitem przeprowadzano zabieg zwany „podkuwaniem gęsi”.
Operacja rozpoczynała się od rozsypania piasku, a tuż przy nim na wylaniu beczki rozrzedzonej smoły. Następnie ptactwo pędzone było przez płynną smołę i piasek i znów przez smołę i piasek aż na gęsich nogach od spodu powstała gruba warstwa smolno-piaskowa, nazywana gęsimi podkowami.

W ostatnich latach XIX w. wybuchła między Rosją a Niemcami tak zwana
gęsia wojna”. Rząd niemiecki chcąc chronić własną produkcję gęsiny wprowadził utrudnienia na granicy nakazujące przewożenie gęsi koleją lub wozami w klatkach, co było na terenie Kongresówki niewykonalne, a także zarządził trzydniową graniczną kwarantannę z uwagi na podejrzenie
o przenoszeniu przez rosyjskie gęsi chorób zakaźnych na niemieckie bydło. Zaprotestował wówczas Petersburg, a car Mikołaj II zagroził Niemcom nałożeniem większego cło na towary skórzane i galanterię. Zwaśnione państwa rozpoczęły negocjacje, na których postanowiono, że rząd niemiecki nie będzie robił gęsiom trudności, a rząd rosyjski nie podwyższy cła na wyroby skórzane. Kryzys handlowy lat 90. XIX w. wykorzystali kupcy pyzdrscy,
którzy zorganizowali w okolicach Kołaczkowa nowy szlak handlowy dla ptactwa. Bez cła i celnych dokumentów, bez kwarantanny i badań weterynaryjnych, zazwyczaj nocą wiele zagórowskich gęsi przekraczało pruską granicę.

Pomimo, że kryzys został zażegnany, raz przetarty, nielegalny szlak handlowy istniał do końca I wojny światowej. Zagórowscy gęsiarze to ludzie żyjący blisko natury, potrafią rozpoznać własne ptaki po krzyku, dostrzec swoje gęsi w obcym stadzie, a każdy z nich znaczy swoje gąsięta własną cechą nacinając im płetwy. Znają doskonale topografię nadwarciańskiej doliny. Potrafią prognozować pogodę na podstawie lotu dzikich gęsi, twierdząc, że jeśli ptaki na wiosnę lecą regularnie i bardzo wysoko
to pogoda szybko zrobi się ciepła i słoneczna, a gdy nisko przelatują i plączą
się między sobą to należy jeszcze spodziewać się chłodu i słoty. Natomiast jeśli jesienią dzikie ptaki fruną wysoko i przy tym gęgają, przepowiadają wówczas, że daleko jeszcze do zimy. Czasami gęsiarze żartują sobie z osób nieznających ptasich zwyczajów i opowiadają im, że jeśli dzikie gęsi przelatują i ktoś zaczyna je liczyć to natychmiast klucz ich lotu miesza się i pląta. Całoroczny cykl produkcji gęsiny rozpoczyna się od ciężkiej pracy już jesienią, kiedy to hodowcy przygotowują gęsiom gniazda zarodowe. Do składania jaj
i ich wysiadywania wybiera się co najmniej dwuletnie samice, a najlepsze z nich korzystają z wybranych przez siebie gniazd nawet 15 lat. W czasie chłodnych dni gęś otrzymuje krojone ziemniaki, marchew, garść owsa i świeżą wodę
do picia. 

Zagroda przeznaczona na kurnik dla gęsi musi być zabezpieczona
od przewiewów, nie za ciasna i zawsze przykryta suchą ściółką. Pod koniec grudnia do diety dodaje się soli mineralnych i jest to czas oczekiwania pierwszych jaj. Każde zniesione jajo zabezpiecza się pod mrozem, przechowuje w pozycji leżącej i odwraca się co drugi dzień. Po zakończeniu nieśności pod gęś hodowca podkłada do wysiedzenia 13-16 jaj. Od czasu do czasu należy jaja przejrzeć, usunąć niezalężone i zgniłe, obmyć zabrudzone i odświeżyć wyłożenie gniazd. Gdy gąsięta lęgną się nie równo to hodowca wyciąga ostrożnie wylęgnięte, usuwa puste skorupki oraz nakłuwa jaja spóźnialskim maluchom. Pierwszy raz jeść daje się gąsiętom dopiero po 48 godzinach i to tarty suszony chleb z drobno pokrojoną marchwią, a po tygodniu śrut z jęczmienia, owsa
lub pszenicy. Hodowca musi koniecznie zapewnić maluchom piasek i świeżą wodę w specjalnych do tego zamkniętych poidełkach oraz suche i ciepłe legowisko. W chwilowym zastępstwie pastwiska gąsięta otrzymują chętnie zjadane krojone liście jarmużu i rzepaku.
Sześciotygodniowe gąsięta mogą na pastwisku przebywać cały dzień bez względu na pogodę, ale wieczorem, po powrocie do zagrody, muszą otrzymać obficie ziarno, krojoną marchew
i gotowane ziemniaki ze śrutem. Pierwszy raz gęś-matkę można podskubać
gdy ma przy sobie sześciotygodniowe gąsięta. Młodzież podskubywana jest bardzo delikatnie w dwunastym tygodniu życia, gdy już dobrze zakłada skrzydła, po raz kolejny po upływie 2 miesięcy, a już później co 10 tygodni. Zabieg podskubywania polegał na usunięciu piór miękkich w okresie ich wypadania, pierzenia się. Nieumiejętne skubanie powoduje u ptaka ból i cierpienie, a wraz z nim wolniejszy wzrost i gorszy przyrost tuszy. Oskubana gęś staje się lżejszy o 10 dkg puchu. Skubaczami byli zazwyczaj mężczyźni, a darcie pierza należało do obowiązków żon gospodarzy. Dla hodowcy gęsie pióra to nie tylko puch i pierze na pierzyny i poduszki, ponieważ dawni gęsiarze z dudków piór gęsich robili wykałaczki, ustniki do cygarniczek, obsadki do pędzli i spławiki dla wędkarzy i wiele innych przedmiotów. Z chwilą wyprowadzenia ptactwa na łąki i pastwiska nie kończy się ciężka praca gęsiarza, jest to czas kiedy rolnicy wyruszają poza zagrody, by obsiać pola i zebrać świeżą paszę na zimę

Gęś „rasy zagórowskiej” wywodzi się od udomowionych dzikich gęsi zasiedlających dawniej rozległe połacie doliny Warty. Nie istnieje ptactwo idealnie białe, w zagrodach wykluwają się gęsi szare, pstre, siodłate, z czubem i bez czuba na głowie, z dziobem i stopami w kolorze żółtopomarańczowym.
W przeciwieństwie do gęsi hodowlanych są to ptaki drobniejsze, mniej wymagające, samodzielne wychowujące młode i nadające się do hodowli w naturalnych warunkach środowiskowych przy niewielkiej ingerencji człowieka. Na pastwiskach ptaki te organizują się w grupę i dzielą się obowiązkami.
W czasie skubania trawy zawsze jedna stoi na straży wypatrując niebezpieczeństw, a gdy dostrzeże zagrożenie wystarczy że raz krzyknie „gęg”, a wszystkie gęsi natychmiast rzucają się do ucieczki, zazwyczaj do wody, w której czują się znacznie lepiej niż na lądzie. Bliskość przyrody, dostęp do naturalnych wód i traw Nadwarciańskiego Parku Krajobrazowego jest źródłem wysokiej jakości mięsa oraz niezwykłej czystości i elastyczności pierza.
Według zagórowskich hodowców gęsi to najmądrzejsze, najinteligentniejsze
i najbystrzejsze ptaki z całości hodowlanego ptactwa. Miejscowi gęsiarze
z wielką dumą i w jednej chwili potrafią przytoczyć wiele przykładów
o wyższości białego ptaka nie tylko nad niższym ptactwem domowym,
ale przede wszystkim nad pomysłowością i sprytem przerastającym wyobraźnię człowieka. A oto kilka przykładów:

Niegdyś Zenonowi Chojnackiemu z Ciążeńskich Holendrów padł gąsior i aby gęsi nie pozostały samotne postanowił wypożyczyć samca od R. Bartczaka. Przyjechał do Zagórowa, pożyczył gąsiora w zamian za worek zboża, a w chwili gdy ładował ptaka na furmankę R. Bartczak powiedział do niego, że to jest jego najlepszy i najcenniejszy gąsior i że jeśli zginie to będzie zobowiązany zapłacić za niego ekwiwalent w wysokości czterech cetnarów owsa. Gospodarze rozeszli się w zgodzie, a koń pociągnął furmankę w stronę Ciążenia. W nowym miejscu samiec natychmiast zainteresował się samicami, do każdej się przytulił, najadł się owsa do syta, następnie wyszedł z gospodarskiego obejścia, rozejrzał
się w prawo i w lewo i zniknął. Bezskuteczne okazały się wielogodzinne poszukiwania uciekiniera po całej okolicy. Następnego poranka R. Bartczak karmiąc swoje gęsi z niedowierzeniem dostrzegł powoli idącego w stronę gospodarstwa białego samca, który przez noc przepłynął ponad 5 km pod nurt rzeki Warty. Wówczas to przypomniał sobie, że zapomniał powiedzieć znajomemu, że gąsior potrafi sam wrócić do domu. Samca wprowadził
do gęsiego kurnika i przygotował mu karmę do zjedzenia. Niebawem zjawił
się na podwórzu również Zenon Chojnacki ze smutną informacją, że gąsior zaginął. Roześmiany właściciel uciekiniera wprowadził znajomego do kurnika
i powiedział: „Czy poznajesz tego gąsiora, przyszedł dzisiaj rano”.
Ryszard Bartczak kupił przed laty trzy stare gęsi od państwa Grobarów
na „spędzie” w Kopojnie. Przywiózł je do domu, wypuścił w obejściu i karmił. Gdy przyszedł czas składania jaj to te gęsi nagle ginęły. R. Bartczak poszukiwał ich po całej okolicy Zagórowa, odwiedził wielu zaprzyjaźnionych hodowców,  czy przypadkiem ich nie wiedzieli lub czy do nich nie zawędrowały. Straciwszy nadzieję na odnalezienie zguby spotkał kolegę Klimasa, który opowiedział mu niezwykłą historię, że widział w okolicach Oleśnicy w dolinie Warty maszerujące trzy gęsi w kierunku Skokumia. Po tych słowach R. Bartczak pojechał natychmiast do dawnego właściciela, u którego uciekinierki czekały już zamknięte na swojego pana. 

Przed wojną Franciszek Bartczaka kupili kilkanaście gęsi od rodziny Andrzejewskich z Drzewiec. Urządzili im siedlisko w Wymysłowie niedaleko Warty z nadzieją, że gęsi niebawem zaklimatyzują się w tej nowej idealnej dla ich życia okolicy i zapomną o dawnym domu. Marzenie dziadków o szybkim zadomowieniu gęsi w nowym miejscu skończyło się już pierwszej soboty, kiedy to wieczorem gęsi podjęły decyzję o powrocie do dawnych właścicieli. Kierując się na południe ptactwo dotarło do strugi Białki, a następnie przemierzając 5 km pod prąd spływającej wody dotarło do wsi Drzewce,
w której to skręciło w bok i przybyło nad ranem do dobrze znanych sobie zabudowań. Po niedzielnej mszy św. F. Bartczak spotkali się z rodziną Andrzejewskich przy zagórowskim kościele i rozmawiali o różnych sprawach, w których nie padło słowo „gęś”. Żegnając się wuj Andrzejewski zwrócił się do F. Bartczak w słowach: „Po obiedzie przyjedź do Drzewiec po swoje gęsi!”. W Zagórowie było wielu handlarzy zajmujących się skupem gęsi, a najbardziej znanym kupcem była p. Gołębiewska z ul. Okólnej. Wiele lat temu zagórowska handlarka kupiła od Wojciecha Bartczaka 40 młodych gęsi na eksportdo Niemiec. Ptactwo z całej okolicy zganianie było na przystań tzn. miejsce przy Warcie, na którym było sprzedawane i podkuwane, a kolejnego dnia po nocnym odpoczynku wyruszało w wędrówkę do punktu granicznego w Strzałkowie. Tego samego dnia stare gęsi W. Bartczak zaprowadził na pastwisko pod Lądem. W nocy stłoczone na przystani gęsi gęgały bardzo głośno, a szczególnie 40 młodych gęsi, które czuły się tu najważniejsze wśród obcego ptactwa. Ich głosy usłyszały stare gęsi z Lądu, które postanowiły sprawdzić, co dzieje się z ich młodymi. W środku nocy gdy pijani poganiacze pilnujący ptactwa już głęboko spali białe ptaki przypłynęły Wartą i krzykami zaczęły wywoływać swoje młode z gęsiego tłumu, które w pędzie wskakiwały do wody, a po odliczeniu się całej 40-stki wszystkie razem odpłynęły w stronę Lądu. 

Następnego dnia W. Bartczak zaniemówił, gdy zobaczył swoje stare i młode gęsi razem na łące. Po kilku dniach ponownie pojawiła się handlarka drobiem z Zagórowa. Zaczęła przyglądać się stadu i z uśmiechem oświadczyła, że jest zainteresowana zakupem kolejnych ptaków. Wówczas W. Bartczak ją zapytał, ile zarobiła na ostatnich gęsiach? Odpowiedziała bez zastanowienia, że bardzo dobrze. Wówczas W. Bartczak oświadczył jej, że nic nie zarobiła na białym ptactwie zakupionym u niego, ponieważ w stadzie, które widzi, znajduje się 40 jej gęsi. Przed wieloma laty na podwórzu Ryszarda Barczaka rządził dostojny i bardzo inteligentny gąsior o imieniu Kuba. Gdy tylko gospodarz pojawiał się w zagrodzie Kubuś przybiegał i syczeniem, gryzieniem, podskakiwaniem, trzepotaniem skrzydeł żądał od właściciela owsa, którego zjadał duże ilości. W czasie nieobecności gąsiora na podwórku wystarczało gdy gospodarz zawołał „Kubuś”, by biały ptak nawet z bardzo daleka zjawił się przy nogach swojego pana. Pewnego dnia zagrodę R. Bartczaka odwiedził Wojciech Rutkowski, który złożył propozycję kupienia kilku gęsi. W czasie łapania gęsi przez pomyłkę został schwytany i wywieziony Kubuś. R. Bartczak nie mógł pogodzić się z myślą utraty najlepszego gąsiora i pojechał do nowego właściciela. W pierwszej chwili na prośbę R. Bartczaka W. Rutkowski oświadczył, że wśród zakupionych gęsi nie było żadnego samca. W gospodarstwie W. Rutkowskiego trwało skubanie gęsi i żadna gęś nie była podobna do siebie, a tym bardziej do rozpoznania przez człowieka. R. Bartczak miał sposób na znalezienie gąsiora, ponieważ ulubieniec miał imię. Gdy rozległ się głos właściciela i rozbrzmiało imię „Kubuś” wówczas z gęsiego tłumu wybiegł oskubany i dumny biały ptak wprost pod nogi wołającego. R. Bartczak wziął gąsiora na ręce i zwrócił się z ponowną prośbą do W. Rutkowskiego o wydanie mu samca w zamian za inną gęś i w ten sposób Kubuś wrócił z powrotem do domu. \

Gęś to ptak żyjący kilkadziesiąt lat! Franciszek Bartczaka ożenił się w 1930 r.,
a w dniu ślubu otrzymał od ojca w posagu cztery gęsi siodłate, jedne miały ciemniejsze upierzenie na skrzydłach, drugie na grzbiecie. Te biało-barwne ptaki otrzymały przywilej długowieczności i nie wolno było się ich pozbyć z gospodarstwa, ponieważ stanowiły prezent od ojca i cenną pamiątką z dnia ślubu. Ostatnia gęś z posagu została zagryziona przez lisa w 1959 r. w wielu 29 lat. Przyniesiono ją z pastwiska, oskubano, wieczorem rozpalono w piecu
i wsadzono gęsinę, która piekła się na małym ogniu do godziny jedenastej kolejnego dnia. Pomimo pojawiających się wątpliwości co do zjedzenia starego ptaka to ta gęś miała miękkie i smaczne mięso. W przeszłości Zagórów nazywany był gęsim miastem, w którym każdy rolnik, szewc, stolarz, rzeźnik i kowal miał gęsi. Obecnie jest tylko kilku hodowców-miłośników białego ptactwa, a po dawnej produkcji gęsiny w miasteczku pozostały jedynie wspaniałe opowieści.


Autor: Jarosław Buziak.
Źródło tekstu i ilustracji:
 https://miejscezhistoria.wordpress.com/2013/08/10/w-zagorowie-gesi-kuja/


"Zagórów - jak podkuwano gęsi?"


"Zagórów - gęsi i ludzie 1977-1998".



 

niedziela, 13 stycznia 2019

rRycerze ze skazą i zacni rabusie: czyli różne oblicza rycerzy Wielkopolski Wschodniej, cz. 2.




Gruszczyńscy – rodzinka, z którą nie chciałbyś mieć na pieńku.




Jan Gruszczyński.


            Kolejni bohaterowie naszej opowieści o rycerzach i rabusiach wywodzili się z rodu Gruszczyńskich herbu Poraj, i to oni właśnie w latach 1456-1488 byli właścicielami zamku w Odolanowie [1]. 
            Ich przodkowie władali kiedyś Gruszczynem pod Poznaniem, skąd wzięli swoje nazwisko. Bezpośrednio wywodzili się jednak z podkaliskich Iwanowic, gdzie znaleźli się na początku XV w. prawdopodobnie przez ożenek. Iwanowiccy Gruszczyńscy mieli pięciu synów. Trzej z nich – Jan, Andrzej i Maciej – zostali księżmi. Największą karierę zrobił oczywiście Jan – został kanclerzem królewskim, biskupem krakowskim i w końcu arcybiskupem gnieźnieńskim. W dyplomacji polskiej w czasach króla Kazimierza obecność Gruszczyskiego widzimy na każdym kroku – dążył do zakończenia konfliktu z Zakonem, pragnął zjednoczenia Pomorza z Polską, uczestniczył w decydujących pertraktacjach ze Związkiem Pruskim. Z drugiej zaś strony w 1460 r. objął za zgodą króla, ale bez pisemnego zezwolenia papieskiego – katedrę krakowską, nie mając listu odbył ingres i zaczął sie uważać za biskupa krakowskiego, co doprowadziło do trwającego trzy lata ostrego sporu z kapitułą i Rzymem. Gdy w 1464 r. zmarł w Uniejowie arcybiskup gnieźnieński Jan Sprowski, Gruszczyński został przeniesiony na katedrę gnieźnieńską, został więc prymasem Polski. Swojemu następcy na ziemi krakowskiej zostawił jednak ograbione wszystkie włości i dwory biskupie. Ponoć dobra kościelne zostawiał na cele państwowe, nie pozostawił też w spokoju skarbca katedralnego, a zobowiązania i długi, jakie zaciągnął, spłacać mieli jego kolejni następcy jeszcze w XVI wieku [2].
            Jan znany był z tego, że lubił kontrolować swoich braci, mieć ich blisko siebie, tak by móc zawsze mieć na nich oko. Dobitnie uwidaczniało się to w przypadku dwóch pozostałych braci, którym przypadła w udziale kariera kościelna, a których osadził na kanoniach w Gnieźnie. Kolejnemu z braci – Bartłomiejowi, kasztelanowi kaliskiemu i podkomorzemu sieradzkiemu kupił Odolanów, Koźmin i przylegające do nich wsie. Najmłodszemu z braci – Mikołajowi: któremu pozostawił rodzinne Iwanowice. Najmłodsza latorośl rodu miała jednak opinię hulaki, swawolnika, nierządnika i osoby niezbyt wiernej w dotrzymywaniu  powierzonych mu tajemnic [3].
            Wszystko zmieniło się wraz ze śmiercią najstarszego z braci 8 października 1473 r., jak podsumowywał to M. Olejniczak: od tego momentu zaczyna się prawdziwy kryminał z rycerskimi chuliganami w rolach głównych. Kryminał, który potrwa aż do  roku 1526 [4].
            Najpierw zaczęło się od rodzimych swar o majątek po zmarłym dostojniku kościelnym, pomiędzy Bartoszem, a Mikołajem – którzy nie bawiąc się w ceremoniały, ani nie bacząc na zajmowane przez zmarłego stanowisko i zasługi – wyprawili mu w rodzimych Iwanowicach najtańszy z możliwych pogrzebów [5]. W dalszej kolejności rozkradli wszelkie dobra pozostałe po bracie – nie zwrócili zagrabianych dóbr nawet wówczas, gdy domagała się tego kapituła gnieźnieńska. Doszło nawet do tego że arcybiskup gnieźnieński rzucił klątwę na Mikołaja Gruszczyńskiego – jednak za nic nie powstrzymało to rabusiowych zapędów owego awanturnika [6].
            Mikołaj postanowił  przejąć z rąk brata Bartłomieja dobra koźmińskie i odolanowskie. Czekał tylko na odpowiedni moment. Kiedy raz zdarzyło się, że Bartłomiej pojechał do Żelazna na ziemi wieluńskiej, skąd pochodziła jego żona, Mikołaj przy udziale mieszczan, którym musiał chyba nieźle naobiecywać, napadł i dobył Koźmin i Odolanów. Od tego czasu Mikołaja nazywano powszechnie Kośmidrem, co miało oznaczać człowieka zjawiającego się nieoczekiwanie i w różnych miejscach. Koźmina Mikołaj jednak długo nie utrzymał, a sprawa ta znalazła swój finał przed sądem królewskim. Ponieważ  Mikołaj mimo wezwań nie zjawiał sie na rozprawach, proces zatem przegrał. Aby jednak wywinąć się do odpowiedzialności, pan na Odolanowie postanowił znaleźć sobie opiekuna, pod którego skrzydła będzie mógł się w razie czego schować. Ofiarował zatem swoje usługi królowi węgierskiemu Maciejowi Korwinowi, władającego przejściowo Śląskiem [7].





             
Poraj - herb rodowy Gruszczyńskich.
 

Ostatecznie kostucha upomniała się o niego w 1476 roku, jednak Mikołaj zostawił po sobie godnego następcę: syna Wawrzyńca, który nie tylko odziedziczył po nim przydomek, ale i zbójecki charakter. Wraz z księciem oleśnickim Konradem, oraz Krzysztofem Szafrańcem stworzyli zbójeckie trio, które cieszyło się nieciekawą sławą.
Podczas gdy Szafrańca złapano, osądzono i skazano w 1484 r.,  młody Kośmider wciąż z lubością parał się zbójeckim rzemiosłem, toczył wojnę o majątek nie tylko z krewnymi, ale i z przedstawicielami kościoła: biskupem poznańskim Urielem Górką i kapitułą gnieźnieńską. Dokonywał najazdów zbrojnych os Śremu po  Włocławek.  Chcąc położyć kres jego poczynaniom król Kazimierz Jagiellończyk nakazał staroście generalnemu Wielkopolski pojmanie rycerza-rozbójnika – jednak ten zbiegł z zasadzki, z czasem znajdując sobie siedzibę w Sułowie pod Miliczem [8].
            Tamtejszy zamek od dawna uchodził za siedzibę rycerzy-rabusiów, zaś sam Kośmider zajmował go do 1485 roku, kiedy to odebrany mu został przez namiestnika króla Węgier. Od tamtej pory Kośmider dawał o sobie znać w okolicach Kluczborka, Uniejowa, w okolicach rodzimych Iwanowicach – w końcu w 1488 udało mu się powrócić do zamku Sułowie, który to został mu ostatecznie odebrany przez Jana Tarnaka, wspieranego przez Wrocławian. W 1500 roku rozebrano zarówno sam zamek, jak i wykonano wyrok na Wawrzyńcu, skazującym go na szubienicę [9].
            Wawrzyniec nie był jedynym synem Mikołaja „Koświdra” Gruszczyńskiego, gdyż ojciec jego z małżeństwa z Katarzyną Gruszczyńską doczekał się także synów: Jana (także zwanego Kośmidrem), oraz Mikołaja [10].
            Tymczasem Bartłomiej Gruszczyński z pierwszego małżeństwa z Zofią z Oporowa doczekał się trojga dzieci: Jana, Małgorzatę i Katarzynę. Zaś z drugiego małżeństwa zawartego z Jadwigą z Żelaznej następującej gromadki potomków: Macieja, Piotra, Bartłomieja, Wojciecha, Marcina i Barbarę [11].
Jeden z jego synów został księdzem, pozostali zaś - podobnie jak niegdyś Mikołaj i Bartłomiej toczyli ze sobą zaciekłe utarczki o schedę po zmarłym krewnym. Cóż: prawo karmy – chciałoby się rzec…  
            W końcu w 1513 r. bracia dokonali podziału majątku. Trzej z nich – Piotr, Wojciech i Marcin – osiedli jako współdziedzice na zamku w Koźminie. Okazali się wielkimi draniami (szczególnie Marcin, który wyjątkową antypatią darzył kler), nie umieli też żyć w zgodzie, a spółka tak im dokuczała, że w 1519 r. zaczęli pozbywać się majątku. Wreszcie cały klucz nabył od nich Łukasz Górka – największy wówczas wielmoża wielkopolski. Było to w roku 1526. I tak kończą sie dzieje Gruszczyńskich. Następni z nich przyjęli nazwisko Koźmińcy – od Koźmina i rozsypali się po całej Wielkopolsce [12]. I kto to wie: może ktoś z czytelników, jest nawet potomkiem owej awanturniczej rodziny?

             
Mikołaj Przedpełkowic – wielkopolski mistrz intryg.





Łodzia - herb rodowy Mikołaja Przedpełkowica.
 

            Mikołaj Przedpełkowic może rabusiem nie był, ale był jedną z istotniejszych postaci na ówczesnej scenie politycznej. I choć związany był przede wszystkim z zachodnią częścią Wielkopolski, to pamiętać należy, iż od 1286 roku pełnił stanowisko wojewody kaliskiego-gnieźnieńskiego. I z tego też powodu znalazł się w naszym zestawieniu. Przyjrzymy się zatem (w zarysie) życiu tej interesującej postaci.
            Przyszedł on na świat jako potomek znamienitego rodu Łodziów, których wcześniejsze losy nie są dokładnie znane. Pierwszą wybitną postacią, która jako pierwsza z rodu odegrała znaczenie na tamtejszej scenie politycznej był bez wątpienia dziad naszego bohatera – Hugon. Należał on do grupy, która w latach 30-tych XIII wieku poparła starania księcia śląskiego Henryka Brodatego o opanowanie Wielkopolski w walkach z niezbyt lubianym przez rycerstwo księciem tej dzielnicy, Władysławem Odonicem [13]. (…) Już po śmierci Brodatego i objęciu rządów przez jego syna, Henryka Pobożnego – Hugon oddać im musiał poważne usługi. Wprawdzie zmarł niedługo przed 1241 rokiem, ale Pobożny pamiętał o jego zasługach, obdarowując jego syna, Przedpełka sowitym, pięciowioskowym nadaniem na obszarze Wielkopolski [14].
            Synowi jego przyszło dorobić się nie mniej imponującej kariery politycznej.
Kiedy Pobożnemu przyszło polec w starciu z Mongołami pod Legnicą i Śląsk pogrążył się w chaosie, Przedpełk wolał pogodzić się z synami nieżyjącego również Odonica, Przemysłem I i Bolesławem Pobożnym.
  Pod rządami obu tych książąt Przedpełk
(Bniński z Kurnika herbu Łodzia – przyp. autorki) zrobił prawdziwą karierę: w 1244 roku był kasztelanem w Przemecie, w 1245 kasztelanem w Zbąszyniu, w 1246 występował jako kasztelan gnieźnieński, w 1248 poznański, a zakończył ową wspinaczkę po urzędach w 1252, kiedy to objął trzymaną już do śmierci najwyższą godność w Wielkopolsce, mianowicie wojewody poznańskiego. Już z samych awansów wynika, że należał do wąskiego grona najbardziej zaufanych ludzi z otoczenia Przemysła I i Bolesława, zgodnie też twierdzi się, iż położył podwaliny pod późniejsze wielkie znaczenie swojej rodziny w Wielkopolsce [15].
            Zmarł ok. 1273 roku pozostawiając po sobie kilku synów:  Bodzętę, Wincentego (kanclerza wielkopolskiego i proboszcza poznańskiego), Mirosława (podczaszego kaliskiego w 1282, podkomorzego gnieźnieńskiego w 1288, wreszcie kasztelana bnińskiego od 1294), Jarosława oraz pierwszego właściciela miasta Gostynia – wojewodę kaliskiego Mikołaja Przedpełkowica [16].
            Jeszcze za życia swego ojca Mikołaj został obdarzony przez Bolesława Pobożnego urzędem podkomorzego poznańskiego, ofiarowano mu także wieś Sufczyn – jednakże po śmierci Przedpełka  zdegradowano go do niższego raną w hierarchii urzędów, stanowiska: łowczego poznańskiego [17].
Najprawdopodobniej  właśnie to stało się jedną z przyczyn sympatii, jaką w przyszłości rycerz miał darzyć sympatią Przemysława II, u boku którego dokonał wielu znaczących sukcesów. Poparł on młodego księcia w buncie przeciwko stryjowi, za co w 1277 roku otrzymał on pod swoją pieczę dzielnicę poznańską, a także urząd tamtejszego sędziego [18].






Gostyń w Zachodniej Wielkopolsce - miasto, z którym mocno był związany Mikołaj Przedpełkowic.
Widok na: budynek Urzędu Miasta i Kościół p.w. Świętego Ducha.
 

            Po śmierci Bolesława Pobożnego Mikołaj wspierał Przemysława II, w działaniach mających na celu zjednoczenie całej Wielkopolski. Doniosłym krokiem w zespoleniu obu dzielnic stał się zawarty 15 lutego 1282 roku układ w Kępnie, otwierający Przemysłowi drogę do sukcesji po również nie posiadającym męskiego potomka Mściwoju (Mściwoj II, władca Pomorza Gdańskiego – przyp. autorki). Nie znamy niestety bliższych szczegółów technicznych poprzedzających zawarcie tego układu, pewnym jest tylko, iż ze strony wielkopolskiej prowadził wstępne rozmowy właśnie sędzia Mikołaj. O jego roli najlepiej świadczy fakt, iż w końcu 1281 roku udający się już do Kępna Mściwoj nadał Przedpełkowicowi za liczne usługi pomorski majątek Starą Kiszewę z bagatela, 16 jeziorami.
  Zasługi Mikołaja potrafił ocenić i Przemysł II. Przy najbliższej okazji, kiedy tylko zawakował urząd palatyna kalisko-gnieźnieńskiego jednego z dwu (obok poznańskiego) wojewodów w Wielkopolsce, natychmiast powierzył go naszemu Łodzi. Stało się to w 1284 roku i od tej pory Mikołaj wysunął się na czoło możnych wielkopolskich, dystansując coraz wyraźniej nawet swojego kolegę, wojewodę poznańskiego
[19] [20].
            Zgodnie z powszechnie obowiązującym w świadomości historyków poglądem: po tragicznej śmierci Przemysła II w 1296 roku Mikołaj wraz z całym swoim rodem poparł kandydaturę Władysława Łokietka. Jeszcze w kwietniu tego roku miał Mikołaj w interesie tego księcia jeździć do Gdańska, w ogóle do 1300 roku widzi się same tylko przejawy współpracy Łokietka i Przedpełkowica. Nie potrafią więc historycy wyjaśnić, dlaczego w początkach 1299 roku doszło do pozbawienia Mikołaja trzymanej już blisko 15 lat palacji kaliskiej. Ponieważ w tym samym 1299 roku raz jeszcze – z tytułem byłego wojewody – wystąpił on przy Łokietku, degradacja Łodzica stanowi dla wszystkich badaczy zagadkę, której na dobrą sprawę nikt jeszcze nie próbował rozwiązać [21].
            Obszerniejszą próbę jej rozwikłania czytelnicy znajdą w „Poczcie Sobiepanów”, w  rozdziale poświęconemu Przedpełkowicowi, zamieszczonego pod adresem: http://www.ruinyizamki.pl/poczet-sobiepanow/przedpelkowic.htm
            Chcąc uniknąć zapożyczania obszerniejszego cytatu, to właśnie tam odsyłamy czytelników, chcących dokładnie zgłębić szczegóły owej historii. W tym miejscu ważnym jest aby wiedzieć, iż konspiracyjna działalność polityczna Mikołaja Przedpełkowica, u boku Władysława Łokietka, w dużej mierze opierała się na działalności konspiracyjnej. Celem jej było osłabienie wpływów tegoż władcy w regionie Wielkopolski – na czym skorzystać miał popierany przez Mikołaja, oraz jego sojuszników: Henryk III głogowski [22]. 
            Omawiana przez nas postać rycerza, odegrała także znaczącą rolę w stronnictwie pro czeskim. Owocem owego ugrupowania był fakt, iż gdy Łokietek utracił władzę nad Wielkopolską (1300 r.), władzę nad tym regionem przekazano czeskiemu królowi Wacławowi II [23].
            Wspomniana działalność polityczna Mikołaja Przedpełkowica miała niewątpliwy wpływ na utratę przez niego, w nie do końca jasnych okolicznościach urzędu wojewody w 1299 roku, zaś w 1300 roku powrócił na urząd kaliski [24].
W następnych latach wraz ze swymi braćmi i krewnym współpracował z kolejnym starostami Wacława w Wielkopolsce, poświadczał ich pisma, a także samodzielnie wykonywał pewne uprawnienia przysługujące panującemu. Do dziś zachowała się znaczna liczba dokumentów wystawianych przez Mikołaja Przedpełkowica, spisywanych przez pisarzy jego dworu i uwierzytelnionych kilkoma posiadanymi przezeń pieczęciami. Zmarł 8 czerwca 1305 roku. Wielki majątek Mikołaja uległ podziałowi między jego licznych synów. Najstarszy z nich Jakub, kanonik poznański i scholastyk gnieźnieński, objął w 1315 roku ojcowskie dobra pomorskie, by rok później scedować je Krzyżakom. Z młodszych synów Wojciech pisał się z Krosna pod Mosiną i Gostynia. Żaden jednak nie dostąpił większych godności niż Mikołaj Przedpełkowic [ 25].
            Wchodził więc w skład różnych sądów, zatwierdzał nadania różnych osób, a także, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, brał łapówki. W 1304 roku otrzymał bowiem od klasztoru w Łeknie, w podzięce za pomyślny dla klasztoru wyrok, dożywotnie posiadanie części wsi. Taka forma wyrażania wdzięczności świadczyła wówczas o niekwestionowanym stanowisku Mikołaja w Wielkopolsce [26].
            Mikołaj zmarł 8 czerwca 1305 roku w trudnym i przełomowym momencie w dziejach Wielkopolski, kiedy panowanie czeskich Przemyślidów nie tylko w Polsce ale i w Czechach chyliło się ku upadkowi. Bezpotomna śmierć Wacława III (21 czerwca 1305 roku) stała się sygnałem do walki o spadek po nim, angażując kilka dworów europejskich. W Polsce wykorzystał to powracający z wygnania Władysław Łokietek, jednak Wielkopolanie – wśród kierownictwa których znalazł się brat zmarłego, późniejszy kasztelan poznański Przedpełk ze Spławia – przywołali na tron oczekującego ciągle swojej okazji Henryka głogowskiego [27].


Ci o których pamięć przetrwała w legendach.




W podobnym mundurze mógł "grasować" wielkopolski Janosik - rozbójnik Szpik z okolic Kępna.
 

            Postaci rycerzy w oczywisty sposób zapisały się w opowieści przekazywane przez folklor ustny. Znalazło się tam miejsce dla postaci, których zarówno imiona, jak i związana z nimi historia, zatarły się w pamięci ludu. Ich cieniem są relacje dotyczące tych miejsc, w których pojawiają się miały tajemnicze postaci w zbroi, ale nikt już nie potrafi wyjaśnić: dlaczego miałby pokutować po śmierci, błąkając się po ziemskim padole. Czasem z postacią ducha rycerza wiąże się mniej, lub bardziej tragiczna historia.
            Kilka tego typu wzmianek udało nam się odnotować w poszczególnych częściach naszego cyklu „Wielkopolskie Wakacje z Duchami”. Kto nie zdołał się z nimi jeszcze zapoznać – serdecznie do tego zapraszamy!
Na uwagę zasługuje z pewnością opowieść pochodząca z Mikorzyna nad jez. Ślesińskim, której bohaterami byli: piękna Klara, Biały Rycerz, oraz rycerz-rozbójnik Garca (Garczyński). Podanie na ich temat zostało już przez nas opisane we wspomnianym dziale.
            Tymczasem pozwolimy sobie przedstawić jeszcze jedną opowieść, której wcześniej nie publikowaliśmy na łamach naszego portalu. Dotyczyć będzie ona postaci młodego rozbójnika, żyjącego w czasach zaboru pruskiego, grasującego w okolicach Kępna – którego to czyny pozwalają nam przyrównać go do znanego Janosika. I choć z trudem zaliczyć go w poczet rycerzy, wspominamy przez wzgląd na poruszany tutaj przez nas także motyw rabusiów.
            Według spisanej przez Eligiusza Kor-Walczaka wersji podania, jego bohater posługiwać się miał pseudonimem Szpik (być może było to także  jego nazwisko) [28],  początkowo miał on z powodzeniem służyć w oddziałach pruskiego zaborcy. Tak było do czasu gdy z jakiegoś powodu schwytano jego własnego ojcu, i  z rozkazu dowódców wymierzano mu surową karę. Szpik będąc świadkiem tego zdarzenia nie zawahała się zabić jego oprawcy – a będąc doskonałym strzelcem, poradził sobie w wyznaczonym zadaniu znakomicie.
Od tamtej pory uznany za banitę, przyłączył się do bandy rabusiów grasujących na granicy Wielkopolski, Śląska i Królestwa. Niczym słynny Janosik: zabierał bogatym, i pomagał biednym - nawet jeśli ci okazaliby się poczciwymi Niemcami. Jego znakiem rozpoznawczym był noszony przez niego niemiecki mundur z epoki, z charakterystycznym trójkątnym kapeluszem. Ubiór ów pozbawiony był jednak wojskowych odznaczeń - gdyż Szpik mając siebie za zupełnie wolnego, nie zamierzał podkreślać swej podległości  komukolwiek.
I choć na bandę Szpika już od dłuższego czasu polowano, a nawet udało się rozgromić pewną jej część  większości rabusiów wciąż nie pojmano, w tym ich samego herszta. Jak się w tego typu opowieściach zdarza najczęściej: punktem zwrotnym w całej historii okazała się być miłość. W tym przypadku wybranką serca Szpika pozostała piękna córka miejscowego karczmarza - Małgorzatka.  Ojciec dziewczyny był jak najbardziej przeciwny uczuciu tychże dwojga – toteż przyczynił się do wydania młodego rozbójnika, gdy ten przebywał w jego karczmie na schadzce z ukochaną.
Gdy  żołnierze otoczyli miejsce schadzki, na zewnątrz wyszła tylko Małgorzatka, prosząc w imieniu swego wybranka, aby wojskowi pozwolili im nacieszyć się sobą, chociaż przez tę ostatnią godzinę – a wówczas Szpik da się pojmać bez rozlewu krwi. Przystano na ową prośbę, jednak gdy minęła owa godzina, a bandyty wciąż nie było widać wojskowi wtargnęli do środka karczmy. W jednej z izb zastali martwe ciała herszta bandy, oraz Małgorzatki, którzy zakończyli swe życia, wypijając wspólnie zatrute wino.
Na rozkaz namiestnika ciało kochanków zostało pogrzebane na skraju lasu, a ziemia wyrównana – ale mieszkańcy mając w pamięci ich historię i dobroć wielkopolskiego rozbójnika co zabierał bogatym a dawał biednym, usypali  tym miejscu wysoki kopiec. Okoliczne podania mówią, że gdy porastające w tym miejscu brzozy pokryją się listowiem zaczyna straszyć – pojawiać się ma bowiem w tym miejscu para tragicznych kochanków.
Tym oto baśniowym akcentem kończymy naszą podróż w czasie po panteonie wschodnio wielkopolskich rycerzy, których postaci niewątpliwie odbiegały od stereotypowego wyobrażenia o przedstawicielach tegoż stanu.


Przypisy.

[1] zob. M. Olejniczak, Rycerski ród rabusiów czyli fascynujące dzieje Gruszczyńskich, [w:] Między Prosną a Baryczą, Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze, Ostrów Wielkopolski 2001, s. 74.
[2] Tamże, s. 74-75.
[3] zob. Tamże, s. 75.
[4] Tamże, s. 76.
[5] zob. Tamże.
[6] Tamże.
[7] Tamże.
[8] zob. Tamże, s. 77.
[9]zob. Tamże.
[10] zob. Genealogia:
[11] zob. Tamże.
[12] M. Olejniczak, dz. cyt., s. 77.
[13]  Poczet Sobiepanów, „Przedpełkowic”:
[14] Tamże.
[15] Tamże.
[16] Geni.com, Przedpełk Bniński z Kurnika, h. Łodzia:
[17] zob. Poczet Sobiepanów, dz. cyt.
[18] zob. Tamże.
[19] Tamże.
[20] Tamże:
Sprawa podróży na Pomorze jest pierwszym zgrzytem, jaki zabrzmiał w oficjalnej biografii Przedpełkowica. Do dziś ówczesna obecność Mikołaja w orszaku Przemysła uchodzi za rzecz pewną, ale pierwsza zasada badań historycznych brzmi: nie wierz nikomu i niczemu, wszystko sprawdzaj sam. A więc sprawdzamy, stawiając pytanie: skąd o tym wiadomo? Okazuje się, że wiadomo z dokumentu Przemysła wystawionego podczas podróży już w Świeciu nad Wisłą, który to dokument potwierdzili między innymi urzędnicy gnieźnieńscy: wojewoda Mikołaj i kasztelan Adam. Pozornie wszystko się zgadza, jednak dyplom ów znany jest z kopii, czyli z dokonanego później opisu. Wszystko co skopiowane wzbudza u historyka obawy, czy przypadkiem sporządzający kopię czegoś nie dodał, nie opuścił, nie przeinaczył. Traf chciał, że w byłym archiwum krzyżackim zachował się oryginał tego samego dokumentu i tam gdzie w kopii figurują urzędnicy gnieźnieńscy, tylko Adam nazwany jest kasztelanem świeckim (a więc Pomorzaninem), a Mikołaja określono tylko urzędem wojewody. Dalej pójdzie już łatwo, okaże się bowiem, że ów wojewoda, domniemany Łodzic, to również urzędnik pomorski, wojewoda tczewski Mikołaj Zaremba, towarzyszący Przemysłowi jako świadek na kilku dalszych dokumentach wystawionych przez księcia w czasie podróży z 1295 roku. W taki oto sposób dokonaliśmy naukowego odkrycia, wprawdzie faktu drobnego, ale przecież zanim wypowiemy sąd bardziej ogólny, weryfikacji poddać należy całą masę takich drobiazgów.
[21] Tamże.
[22] Tamże.
[23] zob. Geni.com, Mikołaj Łodzia z Gostynia:
[24] Tamże.
[25] Tamże.
[26] Poczet Sobiepanów, dz. cyt.
[27] Tamże.
[28] zob. E. Kor-Walczak, O zbójcy spod Kępna, [w:] Opowieści Czterech jeźdźców. Baśnie i legendy ziemi kaliskiej.


Bibliografia.



1.      Genealogia:
2.      Geni. Com, Przedpełk Bniński z Kurnika, h. Łodzia:
3.      Geni.com, Mikołaj Łodzia z Gostynia:
4.      Kor-Walczak Eligiusz, Opowieści Czterech jeźdźców. Baśnie i legendy ziemi kaliskiej.
5.      Olejniczak Marek, Między Prosną a Baryczą, Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze, Ostrów Wielkopolski 2001.
6.      Poczet Sobiepanów, „Przedpełkowic”:



Spis ilustracji.


1.      Jan Gruszczyński:
Olejniczak Marek,Między Prosną a Baryczą, Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze, Ostrów Wielkopolski 2001.
2.      Poraj – herb Gruszczyńskich:
3.      Łodzia – herb rodowy Mikołaja Przedpełkowica:
4.      Gostyń:  budynek Urzędu Miasta i Kościół p.w. Świętego Ducha:
5.      Mundury pruskie:
https://strategie.net.pl/viewtopic.php?f=156&t=10818&start=30