Nasza seria artykułów poświęconych nawiedzonym miejscom w regionie powoli dobiega końca. Dziś prezentujemy przedostatnią część, poświęconą sylwetkom: okrutników, pokutników, męczenników. Tytuł może wydać się nieco mylący gdyż, tekst nie będzie odwoływał się do postaci ściśle związanych z religią. Pod terminem męczenników i pokutników - mamy tutaj na myśli osoby, które poniosły śmierć w niezasłużony sposób, bądź zmuszone są z jakiegoś powodu, swoją bytnością pokutować na ziemi. A co się tyczy okrutników...cóż z czasem trudno odróżnić prawdę, od narosłej wokół niej fikcji i ocenić kto w istocie był tytułowym okrutnikiem, a kogo sława z czasem zniekształciła się, nabierając negatywnego charakteru.
A oto i kolejna seria zabytków oraz historii o duchach Wschodniej Wielkopolski.
Okrutnicy.
Ruiny zamku w Wenecji.
Kolejną podróż po nawiedzonych miejscach
rozpoczniemy od Wenecji… Choć nazwa zwodząca – nie wcale nie mamy na
myśli słynnego tej słynnej italskiej, lecz naszą swojską wschodniowielkopolską.
Podobnie jak postać słynnego Diabła Weneckiego, zwanego również Krwawcem z
Rokitnicy, bądź Krwawym Sędzią, okaże się być, na swój sposób podobna
rumuńskiemu Draculi. Wystarczy prześledzić losów tych bohaterów, a następnie
porównać je z przekazami zachowanymi na ich temat w folklorze - by przekonać
się jak bardzo, w obydwu przypadkach prawda historyczna różni się od
utrwalonego wśród ludu podania.
Mikołaj
Nałęcz swoje nieprzychylne przydomki zawdzięczać miał czasom wojny rodowej
pomiędzy Nałęczami, a Grzymalitami, o której mawiano, iż była tak krwawa, że wyginęły całe stare rody [1].
Podobnie jak w przypadku Vlada Tepesa, pomówienia o jego rzekomych okrucieństwach, z czasów wojny, były
„autorstwa” jego wrogów politycznych, a
w szczególności – arcybiskupa gnieźnieński Bodzantego. Nałęcza, gdy sprawować
miał już urząd sędziego kaliskiego, o surowe, wręcz nieludzkie wyroki, ba –
nawet o paktowanie z samym diabłem! Podania jedno, historia drugie – z
zachowanych dokumentów wynika, iż Nałęcz był sędzią sprawiedliwym i dobrym.
Zdarzało mu się nawet wyrokować w obecności królewskiej pary - Władysława Jagiełły,
oraz Jadwigi. W źródłach dotyczących prowadzonych przez niego procesów, brak
jest wzmianek o wyrkach śmierci, czy też karach cielesnych [2].
Nie inaczej było w przypadku Draculi,
który w przeciwieństwie do rozpowszechnianych, przez swych przeciwników
makabrycznych pogłosek na swój temat, w rzeczywistości był władcą surowym, ale
dobrym i sprawiedliwym. Co więcej, charakterem sprawowanych przez siebie
rządów, niewiele odbiegał od pozostałych władców z tamtego okresu. Ba! Jeśliby
dobrze poszukać, z pewnością naleźliby się od niego okrutniejsi. Ale nie o tym
mowa… Jednak zarówno w jego przypadku, jak i Diabła Weneckiego, przetrwał
mroczniejszy wizerunek utrwalony w podaniach.
Wiele z nich przedstawia Nałęcza jako
okrutnika, gromadzącego pod ziemią bogactwa, których ciągle było mu mało.
Ostatnie jego przewinienie – wtrącanie do lochów poddanych, którzy płacili zbyt
niskie daniny, przelało czarę goryczy, zsyłając nam karę boską. Dosłownie! Zesłana
przez Boga burza doprowadzić miała do pożaru, który w ostateczności strawił
zamek niegodziwca i pozbawił życia zarówno jego samego jak i dworzan, oraz współbiesiadników.
Od tamtej pory, w piwnicach ruin zamku słychać miało być przerzucanie dukatów, potworne
jęki oraz zawodzenia Diabła Weneckiego.
Niektóre z podań mówią, iż doznał on
wybawienia, w czasie gdy w okolice ruin zabłąkała się młoda dziewczyna,
uciekająca przed natrętnym kandydatem do jej ręki. Zwabiona światłem zeszła do
piwnic lochów, gdzie czekał na nią duch Mikołaja Nałęcza. Okazało się, że
wizyta panny, miała być dla niego zbawienna, bowiem zakończyć karę pokutującego,
co też wyraził on następującymi słowy: „Musiałem
pilnować tych skarbów tak długo, aż trafi do mnie prześladowana sierota. Masz
tu trzy skrzynie: jedną daj na kościół, drugą przeznacz ubogim, trzecią zaś
zachowaj dla siebie” [3].
Inne wersje podań mówią, że skarbów
Nałęcza nadal mają strzec złe duchy, czy też on sam (jeśli wg danej wersji
opowieści, wciąż nie zaznał odkupienia). Swego czasu krążyło wiele opowieści
(nawet przed II Wojną) o śmiałkach, którzy zapuścić się mieli w podziemia w
poszukiwaniu skarbów, lecz znajdywać w nich mieli jedynie trwogę. Odnajdywano
ich w okolicach ruin (bądź sami wracali do wsi) przerażonych jak nigdy dotąd.
Nie szczędzili też przestrogi innym, by nigdy nie zapuszczali się w okolice
lochów w poszukiwaniu skarbów.
Zamek w Gosławicach (Konin).
Kolejnym okrutnikiem na naszej liście
niech będzie pochodzący z Gosławic (obecnie
dzielnica Konina) duch, wojewody
kaliskiego i poznańskiego -
Lubrańskiego, żyjącego na przełomie XV i XVI wieku. Zapisać się miał w annałach
historii tych ziem jako wielki okrutnik. Palił domy swych poddanych (bo zasłaniały widok), rozjeżdżał ich dzieci
końmi (bo tarasowały drogę), torturował ich w piwnicach zamku (bo nie płacili
podatków) [4]. Choć przez lata udawało mu się uniknąć kary za swoje
występki – po śmierci, spotkała go za to kara boska w postaci srogiej pokuty.
Ponoć biega po okolicznych polach, płonąc
nieugaszonym ogniem jako żywa pochodnia [5].
Dokładniejsza relacja ze spotkania z
tymże duchem, pochodzić miała także od Andrzeja Liszowskiego, proboszcza
gosławickiej parafii:
Proboszcz
rozmawiał z nim po łacinie. Spotkania z duchem wyglądały bardzo spektakularnie.
Duch Lubrańskiego strasznie pokutował. Jeździł na płonącej świni w siodle, w które wbite były gwoździe i wystawały tak jak kolce jeża. Żgały przy tym boleśnie w zadek. Jak mówił ówczesny proboszcz była to kara dla Lubrańskiego za to, że z jego winy kościół stracił majątek. (…)
Czy Duch na zamku w Gosławicach nadal straszy? Podobno słyszeli robotnicy, którzy pracowali przy konserwacji zamku. Ale co dokładnie? Nie chcieli opowiadać. Mówili tylko, że z duchów nie będą żartować [6].
Duch Lubrańskiego strasznie pokutował. Jeździł na płonącej świni w siodle, w które wbite były gwoździe i wystawały tak jak kolce jeża. Żgały przy tym boleśnie w zadek. Jak mówił ówczesny proboszcz była to kara dla Lubrańskiego za to, że z jego winy kościół stracił majątek. (…)
Czy Duch na zamku w Gosławicach nadal straszy? Podobno słyszeli robotnicy, którzy pracowali przy konserwacji zamku. Ale co dokładnie? Nie chcieli opowiadać. Mówili tylko, że z duchów nie będą żartować [6].
Lubrański miał nie być jedynym duchem,
pokutującym w tamtych okolicach. Miejscowa
ludność opowiadała także o wielkich skarbach ukrytych w podziemiach zamku.
Ponoć na końcu jednego z podziemnych ganków znajdowała się cela z żelaznymi
drzwiami .Przez dziurkę od klucza można było tam niekiedy ujrzeć smutną
niewiastę czytającą jakąś księgę. Udawało się to jedynie osobom bez skazy lub
dziewczynom szczycącym się posiadaniem „wianka” [7].
Zamek w Koźminie Wielkopolskim.
Nie mniej czarne sumienie co Lubrański
posiadać miał, jeden z przedstawicieli rodu Sapiehów urzędujących w Koźminie Wielkopolskim. Nie jest
dokładnie pewnym, o którego z nich
chodzi – przypuszcza się jednak, że mowa może być o żyjącym w XVIII w. Piotrze
Pawle Sapiecha. Człowiek ten miał być ponoć tak do cna zły, iż jeszcze za życia
został zabrany do piekła, a jego duch straszyć
ma po dziś dzień w okolicach zamku [8].
Powiadano, że w jednej z komnat zamku
znajdowała się plama krwi, której w przeszłości nie sposób się było pozbyć.
Powiadano, że była to „pamiątka”, po pewnym wydarzeniu, gdy bohater powróciwszy
do swej posiadłości zastał klęczącego u stóp swej małżonki młodego sługę. Natychmiast
podejrzewając romans – zabił nieszczęśnika, nie wiedział jednak, iż ten
usiłował pomóc swej pani podnieść z podłogi kokardę, która odpięła się z jej
sukni [9].
Do innych „zwyczajów”, pana zamku było
nękanie swych poddanych poprzez rabunek, przemoc, oraz gwałt. Miał nie znać
litości nawet dla kobiet w ciąży! Jego „ulubionym” sposobem znęcania się
/wymierzania kary, było wieszanie nieszczęśnika, a następnie strzelanie do jego
ciała [10].
Ponoć jedna z izb wieży zamkowej, służąca za więzienie wyłożona była hakami, nożami
i kosami [11].
Dwór w Czesławicach.
Na przełomie XIX i XX w, majątkiem
znajdujących się na ziemiach Czesławic,
zarządzali do 1939 roku członkowie rodu Körnerów. Jeden z nich, niezbyt
pochlebnie zapisał się w annałach własnego rodu, a tym bardziej jako pan
okolicznych ziem. Za życia postrzegano go jako osobnika srogiego, lubiącego
bawić się losem innych ludzi. Ponadto powiadano, że należeć on miał do loży
masońskiej. Po śmierci pan Körner, musiał spokornieć, gdyż zamiast dokuczać i
prześladować zwykł pomagać innym:
Tuż
po jego śmierci murarze mieli dokonać drobnych napraw w jego grobowcu. Mimo
ciemności praca posuwała się do przodu. W pewnej chwili jedne z murarzy rzekł:
„Gdyby było tu światło to byśmy szybciej skończyli..”. W tym momencie nagle
zapłonęła lampka, oświetlając grobowiec, dzięki czemu murarze mogli wygodnie
pracować. Światło to towarzyszyło murarzom, aż do zakończenia robót. Ponoć do
dzisiaj można zobaczyć tam światełko, jednak brakuje chętnych, którzy chcieli
by tam zajrzeć [12].
Pokutnicy.
Gniezno.
Pora omówić kolejną kategorię duchów, do
której zaliczyć można wszystkich, którzy bytując na ziemskim padole, odbywają
cięższą, bądź lżejszą pokutę za uczynki popełnione za życia. Od powyżej
omawianych duchów wyróżnia ich fakt, iż wcale nie musieli być do cna źli.
Czasem
zmarli, w sposób dość bezpośredni zwykli domagać się modlitwy, czy też mszy w
swojej intencji. By omówić sobie nieco makabryczne, historie z tym związane,
przenieśmy się na chwilę do Gniezna.
Tam łowcy duchów, mogą mieć do czynienia
z tzw. „wiercącymi trupami”. Na
zewnętrznych murach kościoła Bożogrobców w Gnieźnie zobaczyć można małe
okrągłe wydrążenia. O ich powstaniu
krąży upiorna legenda. Raz do roku dusze pokutujące wstają z pobliskich grobów
jako kościotrupy i próbują dostać się do środka świątyni. Wiercą palcami
wskakującymi dziurki, przez które mogłaby się przecisnąć. Pracę umarłych
przerywa jednak zawsze pianie koguta, po którym mszą wracać do swych mogił.
Przerwane zajęcie mogą ponownie podjąć dopiero za rok. Kiedy wreszcie uda im
się przewiercić mur na wylot i wtargnąć do kościoła nastąpi koniec świata.
Kościoły
w Polsce posiadające takie dołki, jak te opisane w legendzie, można liczyć w dziesiątkach.
Powszechne są one zwłaszcza na Pomorzu i
Mazurach. Najbardziej prawdopodobna teoria na temat powstawania otworów wiąże
się z pewnym obyczajem. W sobotę wielkanocną krzesano ogień za pomocą świdrów
ogniowych. Przykładano je do ścian świątyń i drążono cegły tak długo, aż
wytworzona przy tym temperatura
rozpalała patyk służący za wiertło. Zwyczaj ten dawno już zaginął, ale w Polsce
można jeszcze napotkać obrzęd święcenia przez księży pod kościołami wielkich
ognisk wielkanocnych. Ogień z nich zabierał każdy z uczestników do domu, jako
symbol oczyszczenia [13].
Kontynuując wątek upiornych praktyk
zmarłych, jako ciekawostkę można przytoczyć podanie pochodzące z terenów
Zachodniej Wielkopolski, a dokładniej z Czarnkowa. Tam na Górze Świętojańskiej,
w miejscu gdzie niegdyś stał drewniany kościółek, w każdy piątek, pojawiają się
postaci upiornego księdza, oraz dwóch usługujących mu ministrantów, którzy odprawiać
mają mszę dla duchów [14].
Powracając jednak do Gniezna, warto
przedstawić podanie dotyczące tamtejszego zamku. Wierzono bowiem, że w jego ruinach
bytował duch nieznanej z imienia księżniczki. Ubrana miała być w czerwoną suknię, oraz bogato zdobiony pas i trzewiki.
Jej głównym zajęciem było przeliczanie stosu monet, a wszystko to działo się
pod okiem pilnującego ją diabła. Jedna z wersji tego podania, wyjaśnia, że odbywać miała w tym miejscu karę za swoją próżność i zamiłowanie do złota - które to stawiała wyżej niż życie swego ojca. Gdy ten zachorował, księżniczka zamiast się nim opiekować wolała wydawać rodowe złoto na kosztowności, oraz wystawne zabawy. Podczas jednej z nich miał zjawić się jej zaniedbany ojciec, który przeklął swoją córkę oraz jej współbiesiadników, za zaniedbanie, którego się dopuścili względem niego. Zaraz potem skonał, a zamek wraz z biesiadnikami popadł w ruinę, zaś dusza księżniczki - wyrodnej córki miała zostać skazana na wspomnianą na początku formę pokuty.
Jedynym ratunkiem miało być odprawienie procesji, bez popełniania żadnego błędu w liturgii. Na wybawcę tajemniczej księżniczki zgłosił się ani książę, ani żaden rycerz, lecz miejscowy pleban, który zadania podejmował się, aż trzykrotnie – za każdym razem coś przekręcając. Feralna, ostatnia próba przypieczętowana została wiecznym potępieniem ratowanej niewiasty na wieki [15].
Jedynym ratunkiem miało być odprawienie procesji, bez popełniania żadnego błędu w liturgii. Na wybawcę tajemniczej księżniczki zgłosił się ani książę, ani żaden rycerz, lecz miejscowy pleban, który zadania podejmował się, aż trzykrotnie – za każdym razem coś przekręcając. Feralna, ostatnia próba przypieczętowana została wiecznym potępieniem ratowanej niewiasty na wieki [15].
Swego czasu posłyszeć można było także o
nawiedzonych w tymże mieście miejsc powiązanych z podziemnymi korytarzami.
Jednym z nich miała być kawiarnia, która powstała z korytarza, który
prowadził do kościoła Franciszkanów. W tym miejscu pod podłogą są zakopane
szkielety ludzkie, a dalej, za kawiarnią, są też ciała wmurowane w ściany.
Pracownicy kawiarni nie wiedzą, że lokal stoi na swoistym cmentarzysku. Gdyby
wiedzieli, ich obawy pewnie byłyby większe, a być może co wrażliwsi nie przyjęliby pracy w
takim miejscu.(…) Kawiarnia nie jest jedynym obiektem w Gnieźnie wybudowanym w
miejscu, gdzie spoczywają szczątki ludzkie. Robotnik, z którym rozmawiałam,
pracował przy remoncie i konserwacji wielu budynków na gnieźnieńskim rynku. -
Piwnice i podziemne korytarze były adaptowane na sklepy, kawiarnie czy punkty
usługowe. Kiedy je przerabialiśmy, natykaliśmy się na szkielety i
zakonserwowane strzępy zwłok. Widok był przerażający.
Niejeden z robotników przypłacił to
problemami psychicznymi. Jednak pracować trzeba było nadal. Odkryte szkielety
ponownie zakopywali i dalej prowadzili przebudowę gnieźnieńskich podziemi [16].
Baszta w Ostrzeszowie.
Chciwość nie popłaca – przekonali się o tym dawni
mieszkańcy Ostrzeszowa, o których
mowa w kolejnym podaniu. Przy Starej Drodze, znajdowały się bagniste stawy, na
których w czasie szwedzkiego potopu mieszkańcy miasta zwykli ukrywać w nich
swoje kosztowności. W czasach pokoju wielu właścicieli starała się odzyskać utracone
dobra, wiele jednak z nich wciąż pozostała ukryta na bagnach. W późniejszych
okresach pojawiło się wielu śmiałków, którzy w celu wzbogacenia starali się
dotrzeć do zatopionych dóbr. Ich dusze po dziś dzień pokutują w okolicy w ramach
pokuty, a to że ulegli pokusie pożądania rzeczy bliźniego swego [17].
Kościół Św. Wojciecha w Margoninie.
Za ten sam grzech przyszło pokutować
bohaterowi podania z Margonina. Opowieść
jego dotycząca odnosi się odnosząca się
do wojny północnej, i ma związek z okolicznymi Szwedzkimi Szańcami. Pewnego razu
gdy odziały szwedzkie chciały przeprawić się przez Jezioro Margonińskie,
zostały zdradzony, przez jednego z żołnierzy z własnego oddziału. Pewien
młodzieniec wyjawił plany przeprawy wrogowi - dzięki czemu atak na szwedzkie
szańce zakończył się zwycięstwem. Zdrajca jednak nie otrzymał sowitej nagrody,
która mu obiecano – postanowił zatem
upomnieć się o należne samodzielnie. W tym celu udał się na pole bitwy, by
okradać ciała zabitych. Zajęty swym występkiem nie zwracał uwagi na czające się
na niego zagrożenie – w ostatecznym rozrachunku, został rozszarpany przez stado
sępów, które postanowiły uczynić sobie w tamtym miejscu ucztę, swe menu
opierając na ciałach poległych.
Od tamtej pory młodzieniec pojawia się
nad brzegami jeziora odbywając swe pokutne marsze. W pełnym uzbrojeniu kieruje się zazwyczaj do domów, w których trwają
przygotowania do pogrzebu. Ponoć trzykrotnie puka w okna, po czym zawraca w
lasy. Całą noc błądzi dookoła jeziora, a kiedy nadchodzi świt – mara chłopaka
znika [18].
W
rozległych lasach smoszewskich, na południowy wschód od Krotoszyna znajduje się
olbrzymi głaz narzutowy, który wedle miejscowej tradycji zamyka wejście do
jaskini pełnej skarbów.
Zostały one tam ukryte w dawnych czasach, kiedy Smoszew nazywano jeszcze Smoczewem od imienia groźnego zbója, który grasował w tej okolicy. Zbój SMOK z bandą sobie podobnych opryszków czatował na gościńcu i łupił kupców zdążających ku śląskiej granicy. Zrabowane skarby gromadził w jaskini ukrytej w puszczy, a wejście do swej kryjówki zamykał olbrzymim głazem. Z kolejnej wyprawy zbój nie powrócił. Został wraz ze swymi kompanami schwytany przez rycerzy zdążających ku Wrocławiowi. Wtrącony do lochu SMOK nie mógł swych skarbów odzyskać. Podobno spoczywają one pod ogromnym głazem do dzisiaj. Starzy ludzie i leśnicy opowiadają, że w nocy czasem ogniki wokół kamienia się zapalają. To właśnie owe skarby spod ziemi tak błyszczą.
W krotoszyńskim parku, otaczającym pałac
dziedziców miasta, znajduje się stara, bardzo głęboka studnia nazywana
"studnią kaźni". Według miejscowej tradycji, przed wiekami wrzucano
do niej ludzi skazanych na śmierć. Dno studni najeżone było nożami i wrzucany
do niej człowiek umierał w strasznych męczarniach.
Choć dzisiaj studnia przykryta jest betonową płytą,
dochodzą z niej czasami jęki skazańców, a drzewa i krzewy wokół niej rosnące
jakby skażone ludzkim cierpieniem - nie są tak wysokie i bujne jak w innych
częściach parku.
Zostały one tam ukryte w dawnych czasach, kiedy Smoszew nazywano jeszcze Smoczewem od imienia groźnego zbója, który grasował w tej okolicy. Zbój SMOK z bandą sobie podobnych opryszków czatował na gościńcu i łupił kupców zdążających ku śląskiej granicy. Zrabowane skarby gromadził w jaskini ukrytej w puszczy, a wejście do swej kryjówki zamykał olbrzymim głazem. Z kolejnej wyprawy zbój nie powrócił. Został wraz ze swymi kompanami schwytany przez rycerzy zdążających ku Wrocławiowi. Wtrącony do lochu SMOK nie mógł swych skarbów odzyskać. Podobno spoczywają one pod ogromnym głazem do dzisiaj. Starzy ludzie i leśnicy opowiadają, że w nocy czasem ogniki wokół kamienia się zapalają. To właśnie owe skarby spod ziemi tak błyszczą.
Podanie ludowe związane ze starym cmentarzem
znajdującym się między Grzegorzewem a
Sulmierzycami.
Dawno temu na starym cmentarzu pod Krotoszynem pochowano dziecko, które za życia było bardzo niegrzeczne. Nie słuchało matki, ta jednak z pobłażania czy z nadmiaru miłości nie potrafiła je nigdy skarcić. Kiedy nazajutrz po pogrzebie matka poszła na cmentarz, z przerażeniem ujrzała wystającą z grobu rączkę dziecka. Przykryła ją ziemią, jednak następnego dnia ujrzała ten sam widok. Zrozpaczona poszła po radę do proboszcza. Ten powiedział jej, aby wzięła rózgę (której za życia dziecka nie używała) i uderzyła nią trzykrotnie wystającą rączkę. Tak też kobieta mimo wielkiego bólu uczyniła i odtąd nigdy więcej ręka dziecka nie pokazała się [źródło obu legend: http://www.muzeum.krotoszyn.pl/strona-240-legendy_i_podania_krotoszyna_oraz_jego.html].
Dawno temu na starym cmentarzu pod Krotoszynem pochowano dziecko, które za życia było bardzo niegrzeczne. Nie słuchało matki, ta jednak z pobłażania czy z nadmiaru miłości nie potrafiła je nigdy skarcić. Kiedy nazajutrz po pogrzebie matka poszła na cmentarz, z przerażeniem ujrzała wystającą z grobu rączkę dziecka. Przykryła ją ziemią, jednak następnego dnia ujrzała ten sam widok. Zrozpaczona poszła po radę do proboszcza. Ten powiedział jej, aby wzięła rózgę (której za życia dziecka nie używała) i uderzyła nią trzykrotnie wystającą rączkę. Tak też kobieta mimo wielkiego bólu uczyniła i odtąd nigdy więcej ręka dziecka nie pokazała się [źródło obu legend: http://www.muzeum.krotoszyn.pl/strona-240-legendy_i_podania_krotoszyna_oraz_jego.html].
Bardzo podobne podanie pochodzi z okolic Borku Wielkopolskiego, według którego pewien dorastający syn syn znęcał się nad swoją matką. W końcu nadeszła na niego - zmarł młodo i został pochowany na lokalnym cmentarzu. Jednak jego ręka co jakiś czas wysuwała się z mogiły, chociaż za każdym razem ponownie była zakopywana pod ziemią. Ksiądz stwierdził, że to z powodu tego że chłopak ani jako dziecko, ani młodzieniec nigdy nie zaznał rodzicielskiej surowości. Zalecił zatem wymierzyć matce karę zmarłemu synowi - zgodnie z poleceniem kobieta udała się na grób syna, a gdy ponownie zastała tam wysuniętą z ziemi rękę, wymierzyła w nią cios brzozową gałązką. Od tamtej pory dziwne wydarzenia miały już nigdy nie mieć miejsca.
Środa Wielkopolska, Kolegiata Pod Wezwaniem
Wniebowzięcia NMP:
Za zgoła inne przewinienie, mianowicie –
odstąpienie od wiary, przyszło pokutować pewnemu dominikańskiemu przeorowi ze Środy Wielkopolskiej. Zdecydował się on
bowiem zmienić wyznanie, z katolickiego na protestanckie, gdy podczas jednego
ze spotkań z braćmi starał się przekonać ich do „nowego wyznania”, oczom jego
(i wyłącznie jego), miał ukazać się Chrystus. Miał wówczas oznajmić: Dlatego, że straciłeś głowę i wyrzekłeś się
mnie, od dziś dnia po wsze czasy z głową pod ręką błądzić będziesz po
krużgankach klasztoru, ku przestrodze innymi” [19]. I tak oto, po dziś
dzień spotkać można wyklętego mnicha, który dzierżąc pod pachą swoją głowę
błąka się po okolicy w geście pokuty.
Ratusz w Kaliszu.
W Kaliszu, niewytłumaczalne
zjawiska zaobserwowano w kościele franciszkanów. W świątyni tej
w ołtarzu głównym do dzisiaj znajduje się obraz Matki Boskiej z 1608
r. O dziele mówiono, „że ile razy zakonnicy (…) usłyszeli łoskot mocny,
tyle razy ktoś ze zgromadzenia tego klasztoru tego w tym dniu życie
zakończył”. Wydarzenia, odnotowywane skrzętnie w klasztornej kronice,
miały miejsce w 1733 r., 1745 r. i później. zdolność
ukazywania się po zgonie zyskał pochowany w 1603 r. w Kaliszu
arcybiskup Stanisław Karnkowski. Zjawa dostojnika podobno „dziwnie wesoła”
ukazała się pewnemu kanonikowi. „Gdy ten zapytał się, w jakim stanie był
[tj. gdzie arcybiskup znalazł się po śmierci], odpowiedział [duch zmarłego],
[że] między świętymi, ale prawie ledwo do tego przyszło; na co zdumiał się
kanonik, życie mu jego [arcybiskupa] pobożne przypomniał; rzekł [duch]
surowe są sądy Boskie, inaczej Bóg, inaczej ludzie sądzą”. Sławę osoby
mającej kontakt z zaświatami miał też posiadać ks. Feliks Rydzyński,
XVII-wieczny gwardian reformatów kaliskich. Celę przełożonego nieustannie
nawiedzali zmarli zakonnicy błagając o ratowanie duszy [20].
Dwór Taczanowskich w Szypłowie.
Na koniec tego wątku warto wspomnieć o
posiadłości w Szypłowie, gdzie w
okolicznym parku zwykły mawiać się wiele rzeczy nie z tego świata, a każda z
relacji donosi o jeszcze dziwniejszym
zjawisku niż poprzednie. Stróż nocny miał wielokrotnie doświadczać spotkań
z dziwnymi istotami, słyszeć tajemnicze odgłosy kroków, lub
pojękiwań. Zwierzęta, a w szczególności towarzyszące jemu psy miały zachowywać
się niespokojnie – wręcz panicznym lękiem.
Wśród dziwnych zjaw pokutujących w
tamtym miejscu, znajdywała się postać kobiety
w białych szatach i dziwnymi błyskam iw oczach. Jej pojawieniu się
towarzyszyć miała niezwykła poświata [21].
Inne relacje wspominają o karocy powożonej przez nieżyjącego dziedzica Szypłowa
- hrabiego Taczanowskiego [22]. Innym razem słyszano we dworze tajemnicze
kroki, a gdy sprawdzono spichlerz, skąd one dochodziły, okazało się że nikogo
tam nie było [23].
Konopnica, Kościół św. Rocha.
Czasem pokuta dotyczyć może, dość sporej
grupy jak… wojsko. A jej powodem może być niehonorowe niedotrzymanie swoich
powinności obrońcy. Przykład tego typu podania można odnaleźć w podaniu ze
znajdującej się na ziemi wieluńskiej – Konopnicy
nad Wartą.
Na istniejący tam ongiś zamek napadli
Tatarzy, a tchórzliwi obrońcy, zamiast bronić go pochowali się po lasach. Za
karę zostali uśpieni i umieszczeni w pieczarze wewnątrz góry, gdzie przebywać
mają do sądu ostatecznego [24].
Rzadkowo, dwór.
Inne podanie, dotyczące motywu widmowego
wojska pochodzi z okolic Piły, a
dokładniej - Rzadkowa:
Przed
laty chłop, który zbyt długo zatrzymał się w sąsiedniej wsi, o północy wracał
do domu. Właśnie doszedł do pagórka, gdy usłyszał odgłos trąbki. Zdziwiony
zatrzymał się, a wówczas sygnał rozległ się jeszcze raz. Chwilę potem usłyszał
koński tętent ,szczęk szabel, straszny krzyk, a w międzyczasie głos trąbki.
Nagle wielka grupa rycerzy jak wiatr przebiegła nad jego głową, a na przedzie,
na rumaku zionącym ogniem, jechał rycerz o ognistych oczach, trzymając w ręku
miecz, a za nim jego towarzysze w czarnych, powiewających płaszczach dziko
rozwianymi włosami. Gdy te hałasy osiągnęły punkt szczytowy, starły się miecze.
W powietrzu zabrzmiało wołanie o pomoc. Można było usłyszeć wzdychania i stękania, a potem nagle
zrobiło się cicho. Całe zjawisko zniknęło [25].
Podobne podanie pochodzi z rejonów
Zachodniej Wielkopolski - w Bąblinie człowiek, który doświadczył
podobnego spotkania, opowiedział później iż usłyszał wyraźnie „głosy komend,
skrzypienie wozów, grzmot dział, maszerowanie żołnierzy, a w końcu jęki i
westchnienia. Potem wszystko ucichło” [26].
Kolejny przykład prezentujący motyw
widmowych wojaków, dotyczyć będzie Zawodzia,
obecnie dzielnicy Kalisza. Miano tam
niegdyś widywać duchy szwedzkich żołnierzy, w mundurach z czasów wojny
północnej. Mieli to być najeźdźcy, którzy napadli i spalili w przeszłości
miasto, a obecnie jako pokutujące duchy kroczyć mieli w milczeniu, wymachując
płonącymi pochodniami [27].
Motyw
„widmowych bitew” pojawia się w
podaniach, nie tylko polskich, dotycząc terenów na których niegdyś stoczono
znaczące batalie. Być może (zakładając jego „prawdziwość”, wyłącznie na
potrzeby analizy podań), stanowi on „pamięć miejsca”, gdzie wydarzenia mające
miejsce w przeszłości, cyklicznie rozgrywają się na nowo, w określonym czasie –
tak jakby ciągle puszczać od nowa wybrany fragment filmu. Stanowić to może
wariant, wierzeń zakładających iż dusze „straszące” w danym miejscu, ukazują
się w nim gdyż były do niego za życia przywiązane, bądź wydarzyło się dla nich
coś niezwykle ważnego – często tragicznego. Przekonamy się o tym w kolejnym podpunkcie,
gdy wspomnimy sobie przez chwilę o miejscach masowych mordów wojennych.
W końcu, w poczet duchów pokutujących
zaliczyć można te, których historia zatarła się w pamięci ludzkiej. Gdzieś
straszy – ale nie wiadomo kto i dlaczego, tak pokrótce można podsumować ten
wątek. Przykłady tego typu podań przedstawialiśmy już w poprzednich częściach
naszego przewodnika – warto tutaj przypomnieć przykład z Sulmierzyc, gdzie w
okolicach zapadniętego zamku pojawiały się duchy starca i dziewczyny z
dzieckiem proszące o modlitwę. W niniejszym artykule wspominaliśmy o
księżniczce w czerwieni, czy chociażby tajemniczej damie czytającej księgę w
gosławickim zamku, którą dostrzec mogli jedynie ludzie o czystym sercu.
Kolejny przykład pochodzić będzie z
okolic Lisewa, z miejsca położonego
kilometr od wsi, gdzie tuż za rzeką Lutynią znajduje się potężne grodzisko zwane od dawna Kopcem. Miejscowa tradycja
przekazuje od pokoleń opowieść, jak to z
chwilą zapadnięcia zmroku w czasie pełni księżyca co pewien czas na wałach
Kopca pojawia się tajemnicza zjawa rycerza w zbroi, który na karym koniu
objeżdża całe grodzisko. Jeśli ktokolwiek
chciałby zbliżyć się do niezwykłej zjawy – ta nagle rozpływa się w
powietrzu. Kim był ów rycerz - tego nikt
nie wie, a związany był zapewne z dziejami tego niezwykłego grodziska
kasztelańskiego [28].
Męczennicy.
Tytuł tego podrozdziału może być nieco
mylący, gdyż nie będziemy prezentować w nim sylwetek świętych, ani męczenników,
rozumianych jako osoby zmarłe w obronie wiary. Zajmiemy się tutaj omawianiem
motywów związanych z nawiedzeniami duchów osób, które poniosły śmierć w „niezasłużony
sposób”.
Kościół Świętej Anny i Świętego Mikołaja w Krajence, stojący na miejscu dawnego zamku.
Zacznijmy od Krajenki, którą już przedstawialiśmy, w poprzedniej części
omawiając nieszczęśliwe historie miłosne.
Zanim w miejscu zamku wybudowano tam kościół, prócz ducha pięknej
Agnieszki, pojawiać się miał w tamtym miejscu (nieznany z imienia) duch młodego
szlachcica, nazwiskiem Sułkowski.
Mimo, że jego rodzina dorobiła się
majątku stając po stronie Augusta II Mocnego Sasa, młody dziedzic rodu,
wychowany prze starego sługę na wartościach patriotycznych, oraz minionej,
chwalebnej historii swego rodu, otwarcie demonstrował swoje poglądy. Nie
omieszkiwał przy okazywać swoich dezaprobaty, oraz pogardy w stosunku do
obieranych przez ówczesnych sobie członków rodu decyzji i sojuszów
politycznych, opierających się na działaniach proniemieckich. Dla młodego
Sułkowskiego było to oczywistą zdradą ojczyzny, a posiadając sumienie czyste
szlachetne nie potrafił się z tym pogodzić. Być może historia naszego kraju
potoczyłaby się inaczej, gdyby udało mu się
zrealizować swoje plany. Niestety tak się nie stało, gdyż młodego patriotę
zamordowano , a jego ciało zamurowano w zamkowych lochach. Na tym historia się
jednak nie kończy, gdyż bohater nie przestał domagać się sprawiedliwości nawet
po śmierci.
Z
chwilą zapadnięcia zmroku spośród komnat
zamkowych wyłaniała się nieziemska postać, która nie dając spokoju mieszkańcom
zamku, jęcząc i zawodząc, chciała odmienić bieg historii. Zdarzało się, że duch
pozostawiał przedziwne ślady swej bytności; znajdywano nieraz porozcinane w
niewyjaśniony sposób listy bądź dokumenty związane ze sprawami majątkowymi [29].
A oto jeszcze kilka podań, odnośnie terenów Krajny, zamieszczonych na stronie internetowej tamtejszego Muzeum (http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?kat=5&mod=new):
A oto jeszcze kilka podań, odnośnie terenów Krajny, zamieszczonych na stronie internetowej tamtejszego Muzeum (http://sikora.edomena.pl/muzeumkrajny.eu/content.php?kat=5&mod=new):
We wsi
Wąsosz podczas jednej z epidemii cholery umierało dużo ludzi. Pozostali przy
życiu załadowali swój dobytek na łodzie i zaczęli uciekać, płynąc z nurtem
rzeki Głomi.
Po kilku kilometrach natrafili na młyńską zaporę i tam rozładowali swoje łodzie, a na polu zaczęli budować szałasy, ziemianki i lepianki. Nową siedzibę nazwali Wąsoszkami. Zajęli się uprawą zbóż, hodowlą bydła i pszczelarstwem. Gospodarz Makary gardził pracą i zajmował się kłusownictwem, zastawiając na zwierzynę wnyki i potrzaski. Pan z zamku w Krajence nakazał gajowemu Szymkowi, aby temu się przeciwstawił. Makary mimo wielu ostrzeżeń
i próśb nie słuchał gajowego i postanowił go zabić. Urządził zasadzkę w widłach rzek Głomi
i Kocuni, gdzie było najwięcej zwierzyny i zabił gajowego. Jego zjawa później dniem i nocą ukazywała się w tym miejscu. Makary zmienił trasę swych przejść przez rzekę i chodził przez bagna, aż któregoś razu w nich utonął. W miejscu, gdzie gajowy Szymek został zabity pobudowano most, który nazwano ,,czerwonym mostem”. Istnieje on do dnia dzisiejszego.
Po kilku kilometrach natrafili na młyńską zaporę i tam rozładowali swoje łodzie, a na polu zaczęli budować szałasy, ziemianki i lepianki. Nową siedzibę nazwali Wąsoszkami. Zajęli się uprawą zbóż, hodowlą bydła i pszczelarstwem. Gospodarz Makary gardził pracą i zajmował się kłusownictwem, zastawiając na zwierzynę wnyki i potrzaski. Pan z zamku w Krajence nakazał gajowemu Szymkowi, aby temu się przeciwstawił. Makary mimo wielu ostrzeżeń
i próśb nie słuchał gajowego i postanowił go zabić. Urządził zasadzkę w widłach rzek Głomi
i Kocuni, gdzie było najwięcej zwierzyny i zabił gajowego. Jego zjawa później dniem i nocą ukazywała się w tym miejscu. Makary zmienił trasę swych przejść przez rzekę i chodził przez bagna, aż któregoś razu w nich utonął. W miejscu, gdzie gajowy Szymek został zabity pobudowano most, który nazwano ,,czerwonym mostem”. Istnieje on do dnia dzisiejszego.
Co ciekawe – jak zauważają autorzy tekstu
stanowiącego zapis podania, historia ta mogła mieć podłoże faktograficzne: na podstawie starych dokumentów odkryto
wydarzenie podobne do legendy. Tłumaczenie z obelisku. ,,W tym miejscu dnia 3
października 1896 r.zginął z niecnej ręki kłusownika, pełniący swe obowiązki
podoficer – leśnik Albert Sommerfeldt. Jego pamięć zawsze otaczać będziemy
czcią. W wierności od swoich kolegów leśników dóbr Złotów-Krajenka”.
Źródła historyczne podają, że leśnik urodził się w 1869 r., a więc w chwili śmierci miał 27 lat. Na swym stanowisku pracował dopiero 3 dni, a przybył na nasz teren z Prus wschodnich.
Źródła historyczne podają, że leśnik urodził się w 1869 r., a więc w chwili śmierci miał 27 lat. Na swym stanowisku pracował dopiero 3 dni, a przybył na nasz teren z Prus wschodnich.
Pałac w Margoninie.
W Margoninie,
za zły omen uważa się pojawienie się zjawy wędrowca obrabowanego i zabitego
przez grupę miejscowych rzezimieszków. Miało to miejsce pod prastarym, rosnącym
pod miastem wielkim bukiem, a zobaczenie w jego okolicach rzeczonego ducha
zwiastować ma świadkowi nawiedzenia rychłą śmierć w przeciągu roku [30].
Krotoszyn, Muzeum Regionalne w dawnym Klasztorze Trynitarzy.
W przypadku tego typu podań nie brakuje
także zjaw duchownych. W dawnym klasztorze Trynitarzy w Krotoszynie (obecnie Muzeum
Regionalne,) pojawiają się nocą zjawy pięciu ubranych na biało zakonników. W
czasie konfederacji barskiej zostali oni zabici przez Kozaków za ukrywanie
powstańców [ 31].
Tymczasem
w Kaliszu, dyżurny upiór rezydował także w kościele pobernardyńskim. Co
pewien czas z podziemi miała się wyłaniać postać widmowego mnicha. Zdaniem
historyka Józefa Raciborskiego źródła tej opowieści należy szukać
w czasach napoleońskich, kiedy stacjonujące w klasztorze wojska siłą
usunęły z zakonników. Jeden z braci nie podporządkował się rozkazom;
miał ukryć się w kryptach, skąd straszył żołnierzy nocami [32].
Ostatnia historia pochodzi z okolic Kalisza,
a dokładniej lasu położonego w Skarszewicach,
w którym hitlerowcy dokonali zbrodni zabijając 55 członków antynazistowskiego
podziemia. Relacja z nim związana będzie stanowiła
przykład podania wierzeniowego dotyczącego miejsc, będących „świadkami
historii”. Gdyż z miejscem tym wiążą się wydarzenia ostatniej wojny, związane z
masowym ludobójstwem.
Takim
lasem w którym straszy i ogólnie jest bardzo nieprzyjemnie, jest las obok
Kalisza - Las Skarszewski. Jeszcze będąc dzieckiem jeździłam z babcią na
grzyby. Ten las zwykle omijałyśmy, albowiem ile razy próbowałyśmy tam wejść,
dało się słyszeć dziwne postękiwania i odgłosy [33].
Relacji dotyczących tego typu miejsc jest wiele, zarówno w całej Polsce jak i za granicą –wierzy się bowiem, iż przesycone są one emocjami towarzyszące w chwili śmierci osobom zamordowanym i złożonym w masowych grobach.
Autor: Marta Kaleta.
Przypisy.
[1]
J. Sobczak, Księga zjaw i duchów
wielkopolskich czyli Przewodnik po nawiedzanych zamkach, pałacach i dworach
oraz innych miejscach tajemnych, Poznań, Wydawnictwo Zysk i S-ka, s. 309.
[2]
Zob. Tamże.
[3]
Tamże, s. 312.
[4]
W. Vargas, P. Zych, Duchy polskich miast
i zamków, Olszanica 2013, BOSZ,s. 168.
[5]
Tamże.
[6] B. Pieczyńska, Duch na zamku w Gosławicach nadal straszy,(26.07.2017):
http://konin.naszemiasto.pl/artykul/duch-na-zamku-w-goslawicach-nadal-straszy-zdjecia,3467011,artgal,t,id,tm.html
http://konin.naszemiasto.pl/artykul/duch-na-zamku-w-goslawicach-nadal-straszy-zdjecia,3467011,artgal,t,id,tm.html
[7]
J. Sobczak, dz. cyt., s. 65.
[8]zob. W. Vargas, P. Zych, dz. cyt., s. 168.
[9]
zob. J. Sobczak, dz. cyt., s. 105.
[10]
zob. Tamże, s. 106.
[11]
Tamże.
[12]
Tamże, s. 45.
[13]
W. Vargas, P. Zych, dz. cyt., s. 164.
[14]
Zob. Tamże, s. 164.
[15]
Zob. Tamże.
[16] A. Ziętek, Nawiedzona kawiarenka w Gnieźnie, (26.07.2017):
http://www.paranormalne.pl/topic/40710-nawiedzona-kawiarenka-w-gnieznie/
http://www.paranormalne.pl/topic/40710-nawiedzona-kawiarenka-w-gnieznie/
[17] zob. W. Vargas, P. Zych, dz. cyt., s. 174.
[18] J. Sobczak, dz. cyt., s. 147.
[19]
Tamże, s. 281.
[20]
A. Tabaka, M. Błachowicz, Opowieści
makabryczne, (26.07.2017):
[21]
zob. J. Sobczak, dz. cyt., s. 269.
[22]
Zob. Tamże, s. 270.
[23]
Zob. Tamże, s. 271.
[24]
B. Baranowski, W kręgu upiorów i
wilkołaków, Łódź 1981, Wydawnictwo Łódzkie, s. 301.
[25] W. Łysiak, W kręgu
wielkopolskich demonów i przekonań niedemonicznych, Międzychód 1993,
Wydawnictwo "Eco", s. 132.
[26] Tamże.
[27] zob. W. Vargas, P. Zych, dz. cyt., s. 168.
[28] J. Sobczak, dz. cyt., s. 126.
[29] Tamże, s. 123-124.
[30] zob. W. Vargas, P. Zych, dz. cyt., s. 170.
[31] Tamże.
[32] A. Tabaka, M. Błachowicz, dz. cyt.
[33] ForumEzo.pl, Nawiedzone lasy w Polsce, (26.07.217)
http://forumezo.pl/nawiedzone-lasy-w-polsce-t40603.html
http://forumezo.pl/nawiedzone-lasy-w-polsce-t40603.html
Bibliografia.
1.
Baranowski Bohdan, W kręgu upiorów i
wilkołaków, Łódź 1981, Wydawnictwo Łódzkie.
2.
Kolberg Oskar, Dzieła wszystkie.
Kaliskie, t. XXIII, Kraków-Warszawa 1964, Polskie Wydawnictwo Muzyczne :
Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza.
3.
Kor-Walczak Eligiusz, Baśnie i legendy
kaliskie, Kalisz, EDYTOR.
4.
Łysiak Wojciech, W kręgu wielkopolskich demonów i przekonań niedemonicznych,
Międzychód 1993, Wydawnictwo "Eco".
5.
Sobczak Jerzy, Księga zjaw i duchów
wielkopolskich czyli Przewodnik po nawiedzanych zamkach, pałacach i dworach
oraz innych miejscach tajemnych, Poznań, Wydawnictwo Zysk i S-ka.
6.
Vargas Witold, Zych Paweł, Duchy polskich
miast i zamków, Olszanica 2013, BOSZ.
Źródła
internetowe.
1. ForumEzo.pl, Nawiedzone lasy w Polsce:
http://forumezo.pl/nawiedzone-lasy-w-polsce-t40603.html
2. Pieczyńska Beata, Duch na zamku w Gosławicach nadal straszy:http://konin.naszemiasto.pl/artykul/duch-na-zamku-w-goslawicach-nadal-straszy-zdjecia,3467011,artgal,t,id,tm.html
3. Tabaka Anna, Błachowicz Maciej, Opowieści makabryczne:
http://www.zyciekalisza.pl/?str=82&id=82499
4. Ziętek Alicja, Nawiedzona kawiarenka w Gnieźnie: http://forumezo.pl/nawiedzone-lasy-w-polsce-t40603.html
2. Pieczyńska Beata, Duch na zamku w Gosławicach nadal straszy:http://konin.naszemiasto.pl/artykul/duch-na-zamku-w-goslawicach-nadal-straszy-zdjecia,3467011,artgal,t,id,tm.html
3. Tabaka Anna, Błachowicz Maciej, Opowieści makabryczne:
http://www.zyciekalisza.pl/?str=82&id=82499
http://www.paranormalne.pl/topic/40710-nawiedzona-kawiarenka-w-gnieznie/
1.
Ruiny
zamku w Wenecji:
2.
Zamek
w Gosławicach (Konin):
3.
Zamek
w Koźminie Wielkopolskim:
4.
Dwór
w Czesławicach:
5.
Gniezno:
6.
Baszta
w Ostrzeszowie:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ostrzesz%C3%B3w#/media/File:Baszta-ostrzeszow.jpg
7.
Kościół
Św. Wojciecha w Margoninie:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Margonin#/media/File:Margonin_church.jpg
8.
Środa
Wielkopolska, Kolegiata Pod Wezwaniem Wniebowzięcia NMP:
9.
Ratusz w Kaliszu:
http://kalisz.fotopolska.eu/472422,foto.html
10.
Dwór
Taczanowskich w Szypłowie.
11.
Konopnica,
kościół Św. Rocha
12.
Rzadkowo,
dwór:
13.
Rezerwat
archeologiczny na Zawodziu. Kalisz:
14.
Kościół
Świętej Anny i Świętego Mikołaja w Krajence, stojący na miejscu dawnego zamku.
15.
Pałac
w Margoninie:
16.
Krotoszyn, Muzeum Regionalne w dawnym
Klasztorze Trynitarzy:
17.
Kalisz.
Dawny kościół Bernardyński, obecnie Jezuicki.